Ładowanie

Obalamy euromity

Unia Europejska nie gryzie
Zapraszam

Najciemniejsza strona Ameryki

Kiedy pisałem artykuł “Prawdziwa twarz Ameryki“ nie miałem pełnego pojęcia o najmniej chwalebnym okresie historii Stanów Zjednoczonych. Parę lat temu miałem okazję obejrzeć film w jednej z popularnonaukowych telewizji o  tzw. republikach bananowych. Słyszałem oczywiście o tym zagadnieniu, ale nie byłem świadomy wszystkiego. Sądziłem, że po prostu są to państwa rządzone w sposób niedemokratyczny a swoją nazwę biorą od tego, że rosną w nich banany. Nie miałem jednak pojęcia, kto przyczynił się do tego, że te kraje tak wyglądają. Chyba nigdy nic tak mną nie wstrząsnęło. Zweryfikowałem w różnych źródłach przedstawione w filmie fakty i niestety wszystko się potwierdziło. Chciałbym się z Wami podzielić wrażeniami i wnioskami z tej historii.

Stany Zjednoczone powstały w 1776 roku w wyniku buntu trzynastu angielskich kolonii wobec władz w Londynie i wojny o niepodległość. Można więc powiedzieć, że od początku swojego istnienia kraj ten miał wymiar antykolonialny. Jednak dość szybko zaczęto zajmować nowe tereny dokonując praktycznie ludobójstwa Indian. Nowe ziemie zdobywano poprzez :

-zakup – Alaska (1867),  Floryda (1821) czy Luizjana (1803)

-wojnę amerykańsko meksykańską z lat 1846-1847 – Kalifornia, Nowy Meksyk, Teksas

-podbój – Hawaje (1889)

– wojnę amerykańsko – hiszpańską 1898 roku – Guam i Portoryko

W 1823 roku USA w tak zwanej doktrynie Monroe’a ogłosiły, że Europa nie może więcej kolonizować obu Ameryk ani zwiększać lub przywracać swoich wpływów politycznych. W zamian za to Stany Zjednoczone miały nie wtrącać się w sprawy Europy. W 1904 roku prezydent Theodore Roosvelt uzupełnił doktrynę o prawo pierwszeństwa do interweniowania w państwach Ameryki Północnej i Południowej. Po prostu uznano te dwa kontynenty za wyłączną strefę wpływów. Stało się to wyznacznikiem polityki USA w obu Amerykach praktycznie do dzisiaj. Czy to czegoś nie przypomina?

Później wybuchła wojna secesyjna (1861-1865), która w efekcie doprowadziła do zniesienia ostatniego przejawu kolonializmu w polityce wewnętrznej Stanów Zjednoczonych, czyli niewolnictwa. Wojna amerykańsko – meksykańska (1845-1846) to czas, kiedy pierwszy raz USA wtrąciły się w sprawy innego państwa. Doprowadziły do ogłoszenia niepodległości przez Teksas należący wówczas do Meksyku a następnie przyłączenia się go do USA. Było to zarzewiem konfliktu. W 1898 roku miała miejsce wojna  amerykańsko – hiszpańska, wskutek której Amerykanie odebrali Hiszpanii kolonie. Oznaczało to kres polityki izolacjonizmu, czyli nieingerowania w europejskie sprawy. Oprócz ziem należących dziś do USA zajęto wtedy także Filipiny i Kubę.

Tak zwane republiki bananowe to kraje Ameryki Środkowej, Południowej i Karaibów, które żyły z plantacji nie tylko bananów, ale też ananasów, bawełny, kawy, trzciny cukrowej czy tytoniu. Są rządzone autokratycznie, silnie podporządkowane bogatszym państwom a wszelkie zyski trafiają do wąskiej elity. Pojęcie republiki bananowej można rozszerzyć o każde państwo na świecie totalnie uzależnione od jednego surowca naturalnego. Jednak zajmę się tymi bardzo wąsko pojętymi republikami bananowymi – głównie Hondurasem, Gwatemalą i Kostaryką.

Historia zaczyna się w 1870, kiedy amerykański biznesmen Lorenzo Dow Baker sprzedał w Stanach Zjednoczonych z dużym zyskiem pęk wspomnianych owoców zakupionych na Jamajce. Banany miały ogromny potencjał, żeby zawojować rynek USA, ale problem stanowił transport. Owoce przewożone statkami gniły przed dotarciem do celu. Jedynym rozwiązaniem były więc pociągi. No, ale do tego potrzebne było położenie torów. Amerykański przedsiębiorca Henry Megss dostał zlecenie od rządu Kostaryki na budowę linii kolejowej prowadzącej ze stolicy kraju do portu nad Morzem Karaibskim. Pracował przy tym projekcie wraz ze swoim siostrzeńcem Minorem Cooperem Keithem. Założyli plantację bananów, żeby zapewnić żywność swoim pracownikom. Szybko odkryli, że eksport bananów jest niezwykle intratnym biznesem i zaczęli wysyłać je na południe Stanów Zjednoczonych. Założyli firmę Tropical Traiding and Transport Company. Keith, po śmierci swojego wuja (1877 rok) doprowadził do fuzji z innym owocowym gigantem Boston Frut Company w 1889 roku. Tak powstało United Fruit Company, marka dziś znana jako Chiquita. Do 1904 roku UFC posiadało ziemie także w Gwatemali, na północy Kolumbii i w Panamie. Kolejnym krokiem w kierunku rozwoju przedsiębiorstwa był rok 1929 i zakup Guyamel Fruit Company, największego konkurenta posiadającego plantacje w Hondurasie. W ten sposób United Fruit Company stało się światowym monopolistą w handlu owocami egzotycznymi, czyli czymś sprzecznym z zasadami tak umiłowanego przez Amerykanów wolnego rynku.

Rządy republik bananowych dawały coraz więcej przywilejów podatkowych, odstępowały ziemie za bezcen. Na plantacjach nie obowiązywało żadne prawo pracy, choć robotnicy mieli zapewnione praktycznie wszystko potrzebne do życia: domy, sklepy, szpitale i szkoły dla dzieci. Nie dostawali jednak pieniędzy, a jedynie talony. Wszelkie próby zrzeszania się pracowników i strajki były brutalnie tłumione. Ponadto pięćdziesiąt lat po zniesieniu niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych sprowadzano z Jamajki ciemnoskórych ludzi do pracy przymusowej! Na plantacjach panowała segregacja rasowa – urzędnicy i brygadziści byli wyłącznie biali. 

Do czego to wszystko doprowadziło? Nawet dziecko w podstawówce wie, jaki ma skutek ciągłe uprawianie tego samego w jednym miejscu. Ziemia stała się zupełnie jałowa i już do niczego się nie nadawała. Swoje zrobiły też zarazy niszczące uprawy, na co odpowiadano szkodliwymi dla ludzi pestycydami. Zarabiały na tym coraz więcej tylko państwowe elity a biedni stawiali się coraz biedniejsi. Nie brakowało także politycznej, a nawet militarnej ingerencji Stanów Zjednoczonych. Wszelkie próby władz republik bananowych mające na celu poprawę losu tych państw i ich obywateli spotykały się ze sprzeciwem USA, wspomaganiem zamachów stanów czy nawet interwencjami zbrojnymi. Samuel Zemurai właściciel Guyamel Fruit Company uknuł w 1911 roku spisek z byłym prezydentem Hondurasu Manuelem Bonillą bardziej przychylnym firmie i amerykańskim generałem Lee Christmasem, co doprowadziło do obalenia prezydenta Hondurasu Miquela Davilli. W 1928 roku armia kolumbijska dokonała masakry protestujących pracowników plantacji, gdyż Stany Zjednoczone zagroziły swoją interwencją. Dopiero dekret prezydenta Franklina Delano Roosevelta o dobrym sąsiedztwie przyniósł zmianę w polityce Stanów Zjednoczonych wobec regionu. Niestety nie trwało to zbyt długo.

Po II wojnie światowej Amerykanie wielokrotnie interweniowali w Ameryce Środkowej i na Karaibach np. jak w Panamie czy na Grenadzie. Jednak najbardziej bulwersujący jest przypadek Gwatemali. W 1950 roku jej obywatele powiedzieli dość wyzyskiwaniu państwa oraz narastającej biedzie i w wolnych  wyborach wybrali na prezydenta lewicowego Jacopo Arbenza Guzmana. Zapowiedział on poprawienie praw pracowniczych i rozdzielenie gruntów pomiędzy lokalnych rolników. Było to w oczywisty sposób zagrożeniem dla interesów Stanów Zjednoczonych. Cztery lata później CIA wsparło pucz wojskowy i w ten sposób USA zainstalowały marionetkowego prezydenta. Usprawiedliwiano to oczywiście koronnym argumentem tamtych czasów, czyli rzekomą współpracą ze Związkiem Radzieckim, co oczywiście nie było prawdą. W efekcie tych wydarzeń do 1996 roku trwała krwawa wojna domowa, bo znaczna część społeczeństwa nie pogodziła się z losem swojego kraju. Po zamachu stanu w Gwatemali Che Guevara, rewolucjonista kubański, miał dojść do ostatecznego wniosku, że sprawiedliwości społecznej nie da się osiągnąć metodami pokojowymi. W 1959 roku na Kubie dochodzi do przewrotu, który kończy się pełnym sukcesem i wprowadzeniem ustroju komunistycznego trwającego tam do dzisiaj.

Na tle tej historii kompletnym idiotyzmem jest mówienie o tym, że po 1989 roku Polska stała się neokolonią Zachodu a obecność m. in. niemieckich firm na naszym rynku szkodzi polskiej gospodarce. My w odróżnieniu od republik bananowych naprawdę się rozwijamy także dzięki zachodnim inwestycjom. Tylko od nas zależy, jak to wykorzystujemy. Trudno nazwać to wyzyskiem.

Kompletnie niezrozumiałe dla mnie jest postępowanie Amerykanów na początku zimnej wojny, gdy radziecki model gospodarczy odnosił jeszcze sukcesy. Jedyną odpowiedzią na rosnącą popularność komunizmu w różnych rejonach świata była najbardziej krwiożercza wersja kapitalizmu. Może kapitalizm z ludzką twarzą zdziałałby więcej i umożliwiłby szybsze zakończenie zimnej wojny. Gospodarka centralnie planowana była po prostu skazana na porażkę. Bardziej sprawiedliwy kapitalizm byłby atrakcyjniejszy i pewnie odwróciłby wielu sojuszników od ZSRR. Jednak Amerykanie nie poszli tą drogą. Łatwiej było przedstawiać jako  komunistów lewicujących przywódców państw i ich obalać, żeby móc nieustannie osiągać gigantyczne zyski na wyzysku niż ruszyć głową. Na ołtarzu walki z komunizmem położono niczemu niewinne państwa, które prawdopodobnie już nigdy się nie podniosą pod względem gospodarczym. Nie dziwmy się, że większość państw Ameryki Łacińskiej zachowuje co najmniej neutralność w kwestii wojny na Ukrainie a często staje po stronie Rosji. Jaki mają powód, żeby ufać Amerykanom? Ich własna historia mówi im, że Stany Zjednoczone mogłyby wykorzystać Ukrainę do walki z Rosją, tak jak wcześniej wiele z nich do walki ze Związkiem Radzieckim. W naszej części Świata wydaje się to kompletną bzdurą, ale my mamy raczej dobre doświadczenia z USA. Dla wspomnianych państw działania Amerykanów w ich regionie niczym nie różniły się od rosyjskich w Gruzji czy na Ukrainie, z wyjątkiem rodzaju narzucanej ideologii. Tak samo ortodoksyjnie jak Związek Radziecki do komunizmu a Rosja do tzw. ruskiego miru, USA podchodziły do kapitalizmu. Każda idea, nawet najwznioślejsza, może być nadużywana lub realizowana w niewłaściwy sposób.

Przerażające jest, jak mało jest informacji w polskich źródłach. Czyżby polskie władze obawiały się, że nasz sojusznik obrazi się i przestanie wspierać za mówienie o tym a obywatele zaczną kwestionować bliską współpracę z USA? Paradoksalnie amerykańskie media i twórcy filmowi potrafią mówić wprost o ciemnych kartach dziejów swojego państwa. Prawdziwy przyjaciel zwraca nam uwagę, gdy postępujemy w niewłaściwy sposób. Być może nasz większy krytycyzm względem Stanów Zjednoczonych uczyniłby nasze relacje bardziej partnerskimi. Ślepe zapatrzenie w kogoś lub coś musi w końcu skończyć się źle.

Absolutnie nie jest moim celem wbijanie klina między Stany Zjednoczone a Unię Europejską – sojuszników w obliczu wojny na Ukrainie. To co robią dla tego napadniętego kraju jest pierwszym bezwzględnie dobrym uczynkiem Amerykanów od wyzwolenia Europy Zachodniej od nazistów. Prawdopodobnie już zawsze będziemy musieli współpracować, szczególnie militarnie. Byleby odbywało się to  równych warunkach, a nie tak, jak w przypadku TTIP. Natomiast Amerykanie powinni przeprosić państwa Ameryki położone na południe od nich za dwa wieki bezwzględnego wyzysku tak, jak my Europejczycy, zaczynamy przepraszać za lata własnego kolonializmu. Obecna amerykańska administracja daje nadzieję na rozliczenie się z tym niesamowicie ciemnym okresem. Być może Joe Biden, który ponoć wzoruje się na prawdopodobnie najlepszym prezydencie w historii Stanów Zjednoczonych Franklinie Delano Roosvelcie, jest tu właściwą osobą. Zachód musi wreszcie porzucić swoją arogancję i poczucie bezwzględnej wyższości nad innymi cywilizacjami, co prowadzi do podwójnych standardów w polityce międzynarodowej. W ten sposób dajemy tylko paliwo dyktatorom. Bez zmiany naszego podejścia nie uczynimy Świata lepszym miejscem.

Chciałbym, żeby morałem z tej historii było to, że Amerykanie nie są tacy dobrzy i szlachetni na jakich się kreują. Wszystko, co robią wynika z ich interesu, a że mają go prawie wszędzie, to już inna sprawa. Nic zatem dziwnego, że czasem zrobią coś dobrego. My Europejczycy musimy pamiętać, że wiatr może w każdej chwili zmienić kierunek na jeszcze bardziej wschodni (chiński) i trzeba być na to gotowym.

Ukraina cz.1 – Wojna na Ukrainie. Co oznacza dla Europy i Świata?

Sytuacja na froncie 12 września

24 lutego wydarzyło się coś, co wstrząsnęło światem, Europą, a w szczególności jej wschodnią częścią. Gdy wydawało się, że jest to już kompletnie niewyobrażalne na Starym Kontynencie, jedno niczym niesprowokowane państwo napadło na drugie. To już nie wojna domowa, jak w przypadku byłej Jugosławii. Choć dla wszystkich agresja Rosji na Ukrainę była ogromnym zaskoczeniem, wielu polityków mówi teraz, że wszystko to było do przewidzenia. Po fakcie każdy jest mądry, a sprawy naprawdę w każdym momencie mogły potoczyć się zupełnie inaczej. O bezpośrednich przyczynach i przebiegu wojny zostało napisane już dużo, chciałbym więc w tym tekście więcej miejsca poświęcić nieco innemu kontekstowi sprawy.

Brzmi to brutalnie, ale każde wydarzenie, także wojna, niesie za sobą pewne szanse np. na zmianę myślenia lub postępowania. Wydarzenia na Ukrainie prawdopodobnie ożywią dyskusję na temat potrzeby samodzielności Unii Europejskiej w działaniach militarnych, żeby była w stanie powstrzymać pierwsze uderzenie wroga zanim USA wyślą armię do Europy. Kwestia całkowitej niezależności od Stanów Zjednoczonych w tym zakresie zostanie odsunięta na długie lata, bo widać, że bez ich wsparcia nie będzie możliwe ostateczne powstrzymanie agresora.

Największym problemem, który wyniknął z agresji Rosji na Ukrainę jest zakłócenie dostaw gazu i ropy. Z jednej strony nie możemy dłużej płacić za surowce państwu, które ma za nic wszelkie zasady międzynarodowe, a z drugiej Kreml w odwecie za sankcje zakręca kurki kolejnym państwom. Po pierwsze powinno to skłonić unijnych decydentów do stworzenia unii energetycznej. Dzięki niej przystępując do negocjacji dostaw będziemy na lepszej pozycji niż jako pojedyncze państwa. Trzeba także ujednolić przepisy na temat magazynowania gazu i rozbudowywać połączenia między państwami w zakresie infrastruktury przesyłowej. Sytuacja powinna zmobilizować przywódców państw do szybszego przechodzenia na odnawialne źródła energii, bez których nie ma szans na niezależność energetyczną Europy. Pora także na ostateczne oddemonizowanie atomu. On też wprawdzie wymaga importu surowców z zagranicy, ale już nie w takich ilościach jak ropa i gaz.

Wojna w Ukrainie powinna także przyspieszyć federalizację Europy. Gdyby już istniało europejskie superpaństwo, dziś nie mielibyśmy tych wszystkich problemów, które wywołała agresja Rosji, choćby dlatego, że decyzje byłyby podejmowane dużo szybciej. Nie oznacza to oczywiście, że z dnia na dzień powstanie federacja. Raczej stopniowo wdrażane będą kolejne, wspólnie polityki: energetyczna, obronna, zdrowotna czy bankowa aż naturalna stanie się potrzeba stworzenia struktur państwowych.

Pora, żeby UE zaczęła coraz częściej spoglądać w stronę Afryki, gdzie Chiny zwiększają swoje wpływy gospodarcze a Rosja militarne i polityczne. Sytuacja, w której rosyjska agresja powoduje kryzys żywnościowy w wyniku blokowania ukraińskich portów, daje szanse na zbliżenie z Czarnym Lądem poprzez pomoc i inwestycje. Gdyby nie udało się całkowicie osłabić Rosji, trzeba będzie w jakiś sposób przeciągnąć Chiny na swoją stronę. Jedyną drogą ku temu jest właściwe ułożenie stosunków gospodarczych, korzystnych dla obu stron tak, jak zrobiono to w przypadku Japonii i Kanady.
Szkoda, że ludzie zawsze są mądrzy dopiero po szkodzie, ale tak już chyba musi być. Trzeba się cieszyć, że choć czasem uczymy się na błędach.

Jeśli chodzi o zagrożenia, najważniejszym wydaje się być możliwość całkowitego rozbicia jedności państw unijnych. Trzeba spojrzeć obiektywnie na to, kto tak naprawdę nie staje jednoznacznie po stronie Ukrainy, nie dostarcza broni a nawet blokuje jej transport przez swoje terytorium i nie wyraża minimum woli do zerwania stosunków gospodarczych z Rosją. Mowa oczywiście o Węgrzech. Niemcy wolno i opieszale, ale jednak działają. Trzeba zrozumieć, że dla nich ta wojna jest największym szokiem, bo postawiły wszystko na współpracę energetyczną z Rosją, jednocześnie zmniejszając swój potencjał militarny do niezbędnego minimum. Wyplątanie się z tego jest bardzo trudne. Nawet przepisy prawne utrudniają dostawy broni. Oczywistym jest, że dla państw, które są bardziej oddalone od strefy konfliktu, niebezpieczeństwo nie jest aż tak wielkie. Jest to kolejny argument za federalizacją Europy, gdyż wtedy problem zostałby uwspólnotowiony i nikt nie mógłby powiedzieć, że to nie jego sprawa.
Dla szerzej pojętego Zachodu kolejnym problemem jest Turcja, która szantażuje kraje chcące wstąpić do NATO i coraz bardziej wprost grozi sojusznikowi w Pakcie, swojemu sąsiadowi Grecji. Po zakończeniu wojny trzeba będzie coś z tym fantem zrobić. Węgry praktycznie nic nie znaczą na arenie międzynarodowej, za to Turcja jest ważnym sojusznikiem innych państw Paktu Północnoatlantyckiego, ponieważ pomaga w utrzymaniu względnego porządku na Bliskim Wschodzie.

Konieczność uniezależnienia się od rosyjskich surowców niesie ze sobą ryzyko, że wiele państw zwróci się w stronę innych, często gorszych reżimów jak Iran czy Arabia Saudyjska. Niewątpliwie konieczna będzie zmiana stosunków z mniej niebezpiecznymi, ale jednak dyktaturami w rodzaju Wenezueli. Amerykanie już zresztą zmienili kurs wobec Saudyjczyków, z którymi mieli gorsze relacje po zamordowaniu dziennikarza w saudyjskiej ambasadzie w Stambule. Brana pod uwagę jest także normalizacja stosunków ze wspomnianym południowoamerykańskim krajem, którego prezydent nie jest uznawany przez wiele państw.
Kolejnym zagrożeniem związanym z energetyką, jest coś, co już się dzieje, czyli zastępowanie gazu węglem. Może to sprawić, że klimatu nie będzie się już dało uratować. Niech każdy odpowie sobie sam na pytanie, czy lepiej czerpać gaz od mniej agresywnych reżimów, czy skazać planetę na zagładę.

Chciałbym przestrzec przed pomysłami szybkiej integracji Ukrainy z Unią Europejską. Przyznanie jej statusu kandydata było pięknym, potrzebnym, ale tylko symbolicznym gestem. Negocjacje i dostosowywanie się tego kraju do przepisów prawa europejskiego będą trwać długie lata. Być może większość Ukraińców jest gotowa na rychłe wstąpienie, ale ich państwo na pewno nie. Rząd PiS naciska na przyspieszoną akcesję Ukrainy nie ze względu na dobro sąsiada, lecz upatruje w tym szansy na to, że instytucje unijne mając na głowie problemy z nowym członkiem Wspólnoty zapomną o problemach z praworządnością w Polsce.

Wielu ludzi, w szczególności polityków, często używa wielkich słów naciągając ich znaczenie, którego do końca sami nie rozumieją. Polacy i Ukraińcy od początku wojny mówią, że są braćmi, tak jakby wiele wieków sporów nagle odeszło w niepamięć. Po nastaniu pokoju zamiecione pod dywan konflikty oraz zbrodnie mogą wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Dlatego, gdy to wszystko się już skończy koniecznie trzeba będzie usiąść i wyjaśnić sobie wszystkie kontrowersje: z jednej strony rzeź wołyńską, a z drugiej przymusowe przesiedlenia Ukraińców oraz działania tzw. żołnierzy wyklętych, którzy w dużej części byli zwykłymi bandytami i m.in. mordowali ludzi innych narodowości.

Ewentualna zmiana władzy na Kremlu i wywołany przez to chaos, może doprowadzić przynajmniej do chęci oderwania się niektórych republik od Rosji. Spowoduje to osłabienie tego państwa, ale może także grozić tym, że na północnym Kaukazie powstanie nowa wersja Państwa Islamskiego, ponieważ Dagestan czy Czeczenia zamieszkałe są przez ludność wyznającą radykalny islam. Poza tym rosyjska doktryna na temat broni nuklearnej zakłada użycie jej między innymi w przypadku zagrożenia dla istnienia państwa. Można to interpretować na wiele sposobów, ale opisany przypadek niewątpliwie wyczerpuje definicję

Chciałbym, żeby wojna na Ukrainie nie uśpiła naszej czujności. Nawet najdoskonalszy kłamca czasem mówi prawdę. Rosyjska propaganda jest taka skuteczna, ponieważ idealnie miesza fakty z półprawdami i totalnymi kłamstwami. Kompletną bzdurą jest twierdzenie, że NATO stanowi zagrożenie dla Rosji, a Ukrainą rządzą faszyści, którzy mordują mniejszość rosyjskojęzyczną i Rosja ją wyzwala. Za półprawdę można uznać rozważania na temat wspólnej historii Ukrainy i Rosji. Jednak Putin ma rację mówiąc, że Amerykanie sami mają poczucie posiadania własnej strefy wpływów i niejednokrotnie próbują ją rozszerzać ingerując w politykę wewnętrzną innych państw. W Ameryce Łacińskiej są przez to wręcz znienawidzeni. Sytuacja tych krajów przez lata niewiele różniła się od gruzińskiej, mołdawskiej i ukraińskiej. Oczywiście Stany Zjednoczone, przynajmniej w teorii, narzucają innym wartości demokratyczne i wolnościowe, a nie tatarską niewolę. Jednak z punktu widzenia prawa międzynarodowego nie czyni to żadnej różnicy. Kolejny raz na tym blogu powtórzę – jedyną szansą na uwolnienie się z tej dwubiegunowej pułapki jest stworzenie silnej Europy, współpraca z USA tam, gdzie to niezbędne i niezależne układanie sobie relacji z państwami sceptycznymi wobec Amerykanów.

Rok 2022 z pewnością jest już przełomowym dla stosunków międzynarodowych, tak jak 1648 (zakończenie wojny trzydziestoletniej), 1815 (kres wojen napoleońskich), 1918, 1945, 1989 i 2001 (zamachy na Word Trade Center i Pentagon). Przede wszystkim trzeba będzie w końcu przyspieszyć procesy, z którymi wciąż się zwleka, czyli transformację energetyczną, zwiększenie zdolności obronnych państw europejskich i budowę silniejszej UE. W szerszym kontekście z pewnością będziemy świadkami nowej zimnej wojny być może z wyłaniającym się trzecim graczem w postaci federacji europejskiej. Wiele wskazuje na to, że miejsce Rosji w tym układzie zajmą Chiny. Kto wie, czy w latach 1945-1989 Świat nie był jednak bezpieczniejszy, bo biorąc pod uwagę to, że żadne państwo nie potrafi się wyrzec działań militarnych, będąc świadomym, że druga strona dysponuje nie mniejszym potencjałem, nie podejmuje pochopnych decyzji o jakiejkolwiek wojnie. Próba zbliżenia Rosji i jej przyjaciół, sojuszników oraz państw patrzących z sympatią w jej stronę do zachodnich wartości poprzez współpracę gospodarczą, skończyła się kompletnym fiaskiem, głównie dlatego, że przywiązywano zbyt małą wagę do znaczenia różnic kulturowych w stosunkach międzynarodowych.
Czekają nas więc ogromne zmiany, ale kiedy i jak zakończy się wojna na Ukrainie jest praktycznie nie do przewidzenia.