Właśnie minęły dwie dekady od najważniejszego, pozytywnego wydarzenia w historii współczesnej Polski. Aż trudno uwierzyć, że minęło już tyle lat naszego członkostwa w Unii Europejskiej, jedynej organizacji międzynarodowej, która przekształciła się w coś więcej. Nie ma w świecie drugiego przypadku ścisłej integracji tak wielu niepodległych państw. 1 maja 2004 roku spełniło się marzenie przynajmniej dwóch pokoleń Polaków. Dumę czułby każdy, kto żył w czasach zaborów z sentymentem do pierwszych unii, które nasz kraj tworzył z Litwą. Dzięki UE rozwinęliśmy się przede wszystkim gospodarczo i infrastrukturalnie w sposób nieosiągalny w innych okolicznościach. Z szarego postkomunistycznego kraju, który można jeszcze pamiętać z lat dziewięćdziesiątych Polska stała się kolorowym coraz lepiej prosperującym europejskim prymusem rozwoju ekonomicznego. Eksperci mówią, że możemy niedługo prześcignąć Holandię pod względem ogólnego PKB. Całkiem realne jest też wygranie wyścigu z Hiszpanią. Porzućmy jednak mrzonki o gonieniu Francji i Niemiec, bo to naprawdę inna liga. Oczywiście jest jeszcze bardzo dużo do poprawienia. Trzeba wreszcie przeprowadzić realne reformy sądownictwa i służby zdrowia. Ktoś powinien też w końcu zaproponować rozsądną politykę socjalną. Wciąż nie wszystkie regiony Polski rozwijają się tak jak mogłyby i powinny. Oprócz niemal odwiecznych problemów pojawiają się nowe wyzwania: nadchodzący kryzys demograficzny, rosnące ceny energii i coraz mniejsza dostępność mieszkań. A więc: do przodu Polsko!
Niestety wciąż jeszcze czeka nas długa droga mentalnego dostosowywania się do Zachodu. Nie, nie chodzi o wyrzeczenie się swojej tożsamości i porzucenie wartości chrześcijańskich, akceptowanie “dewiacji” czy uznawanie prawa do “mordowania” chorych, niepełnosprawnych, starych i nie narodzonych dzieci. Po prostu musimy nauczyć się prawdziwie cenić demokrację i zrozumie, że praworządność jest jej nieodłącznym elementem a prawa człowieka nie mogą być ograniczane z żadnego powodu, już na pewno nie ze względu na płeć, pochodzenie, religię, rasę czy orientację seksualną. Należałoby też przestać tolerować jakąkolwiek ingerencję Kościoła w politykę państwa i przymykać oko na przestępstwa ludzi władzy. Bez tego wszystkiego nigdy nie staniemy się pełnoprawnymi członkami Zachodu. Na szczęście w ostatnich latach można zaobserwować zmiany mentalności polskiego społeczeństwa, wbrew zbyt konserwatywnym politykom, Niemniej w umysłach wciąż daleko nam do Zachodu.
Tak się składa, że za kilka tygodni w całej Unii wybierani będą przez obywateli poszczególnych państw członkowskich ich przedstawiciele do Parlamentu Europejskiego. Rocznica to dobra okazja, żeby odnieść się do tej kwestii. W tym roku stawka wyborów jest niebagatelna i oby nigdy więcej nie była tak wysoka. 6 czerwca będziemy współdecydować o tym, czy swoją reprezentację w PE zwiększą siły jawnie, skrycie, umyślnie czy nieumyślne służące interesom naszych wrogów. Ja rozumiem krytykę pod adresem UE i sygnalizowane potrzeb gruntownych czasem zmian. Jednak, parafrazując to, co już kiedyś pisałem, z powodu nawet licznych usterek domu nie należy od razu wjeżdżać buldożerem. Tymczasem znaczna grupa tzw. eurosceptyków pod płaszczykiem prawdziwej troski o Europę, jej kraje i wspólne wartości, chcą osłabić Unię, a przynajmniej cofnąć w rozwoju. Tacy politycy tak naprawdę chcą móc robić, co im się żywnie podoba ze swoimi krajami i ich obywatelami bez żadnej kontroli. Tylko, że długofalowo z osłabienia instytucji unijnych będzie się cieszyć jedynie pewna osoba na Kremlu powoli uzależniająca się od szampana. Niby skrajna prawica przestała umieszczać wśród swoich postulatów opuszczenie Wspólnoty przez dane państwo, ale np. niemiecka AFD chce rozwiązania Unii i stworzenia luźnego związku państw naprawdę służącego tylko najsilniejszym. Takie zachowania i pomysły w obecnej sytuacji międzynarodowej zakrawają na oznaki zdrady. Bez prawdziwej jedności nie powstrzymamy zbrodniczych zapędów Rosji, nie uchronimy się przed katastrofą klimatyczną, nie pokonamy kolejnej pandemii i nie zapobiegniemy wzrostowi chińskich wpływów na kontynencie. Insieme, united, united Europe!
Inwazja Rosji na Ukrainę z pewnością wywarła ogromny wpływ na każdego choć trochę wrażliwego człowieka. Dla osób zajmujących się stosunkami międzynarodowymi, które nie spodziewały się takiego przebiegu zdarzeń, był to niesamowity szok i pewnie u wielu z nich przyniósł zwątpienie we własne politologiczne kompetencje. Jako euroentuzjasta wierzący w możliwość pokojowego współistnienia państw, przez jakiś czas czułem, jakby co najmniej czternaście lat mojego życia i wszystko, w co wierzyłem w jednej chwili bezpowrotnie straciło sens. Można więc powiedzieć, że rosyjska agresja uderzyła we mnie potrójne, jako w człowieka, politologa i propagatora pewnej idei. Jednak reakcja wolnego Świata, a szczególnie państw Unii Europejskiej, pozytywnie mnie zaskoczyła. Wbrew wielu malkontentom jedność Zachodu okazała się większa niż można było oczekiwać. Na pewno nie spodziewał się tego Putin, bo inaczej nigdy nie zdecydowałby się na tę wojnę, a to jest w tym wszystkim najważniejsze, Pomogły mi także opinie znajomych, dzięki którym wiem, że teraz moje pisanie ma jeszcze większe znaczenie, bo widać, jak na dłoni , że Polska sama sobie nie poradzi. Jest jeszcze jeden element ideowego wymiaru moich odczuć związanych z wojną na Ukrainie. O tym opowiem dzisiaj.
Niektórzy z Was na pewno zauważyli, że miałem nietypowy jak na Polaka stosunek do Rosji. Nie to, żebym był kiedykolwiek jakimś rusofilem, chociaż jak wielu ludzi lubię rosyjską kulturę, a kiedyś miałem ambicje nauczenia się języka (dziś umiem czytać). Nie byłem także pod wpływem rosyjskiej propagandy, bo przecież nie miałem z nią nigdzie styczności Odkąd tylko zacząłem rozumieć politykę, zwłaszcza tę międzynarodową, obserwowałem jednostronnie negatywny przekaz medialny na temat Rosji. Od momentu, kiedy powstał podział na media konserwatywne i liberalne, w tej jednej kwestii obie strony były zgodne. Jeśli o czymkolwiek lub kimkolwiek mówi się tylko dobrze lub tylko źle, musi to budzić wątpliwości. Taki brak obiektywizmu wywoływał u mnie jako młodej osoby przekorę spowodowaną poczuciem braku sprawiedliwości. W końcu zacząłem mieć bardzo negatywny stosunek do USA i może niegorące, ale letnie uczucia do Rosji. Oczywiście było to już po drugiej wojnie czeczeńskiej, gdzie Rosjanie dokonywali zbrodni wojennych. Jednak cała prawda o tym oraz o prowokacji rosyjskich służb, która stworzyła pretekst do spacyfikowania wspomnianej republiki, stosunkowo niedawno wypłynęła do powszechnej informacji. Z resztą z tego, co wiem pierwsza wojna w Czeczenii także była oceniana jednoznacznie źle, a była to przecież walka z separatystami wyznającymi radykalny islam. Ciekawe, czy gdyby jakiś region Polski chciał się odłączyć, panowałoby takie samo zrozumienie? Przecież z tym właśnie walczyła Ukraina od ośmiu lat. Wojna w Gruzji także nie była taka czarno-biała, jak się ją opisuje. Owszem, Rosja dokonała inwazji, ale pierwszy strzał padł ze strony gruzińskiej, choć w reakcji na prowokację Rosjan. Kontrowersje budziło także traktowanie Osetyjczyków przez Gruzinów. To, jak skończył ówczesny prezydent Gruzji Michaił Saakaszwili (siedzi w gruzińskim więzieniu za przekraczanie uprawnień) świadczy samo przez się. Idea Putina o odbudowie Związku Radzieckiego mogła oznaczać zjednoczenie jedynie Białorusi, Rosji i Ukrainy, które są bliskie kulturowo. Myślę, że długo wierzył, iż uda się to zrobić pokojowo. Czym różni się atak na Ukrainę od tego amerykańskiego na Irak w 2003 roku? W czym „lepsza” była inwazja USA na Panamę w 1989r. od rosyjskiej napaści na Gruzję? Jedyną różnicę stanowił sposób traktowania ludności cywilnej. Dopiero, gdy Rosja zaczęła posuwać się do działań, na które Amerykanie nigdy nie zdecydowaliby się, zrozumiałem, że to jednak Rosja jest większym zagrożeniem dla Świata. Od 2014 roku mieliśmy odebranie siłą części terytorium innego państwa (Krym), aferę dopingową po Igrzyskach w Soczi i ingerowanie w wybory oraz referenda w innych państwach. Obecna wojna ostatecznie pozbawiła mnie wszelkich złudzeń. Do tej pory wydawało mi się, że dopóki Rosja nie jest zagrożeniem dla porządku międzynarodowego, nie należy ingerować w jej wewnętrzne sprawy. Nikogo nie można zmuszać do demokracji. Wprowadzanie demokracji na siłę jest niedemokratyczne. Podsumowując można powiedzieć, że moja lekka prorosyjskość wynikała z poszukiwania prawdy, a nie ślepego podążania za ideami jakiejś grupy osób, jak w wypadku większości teorii spiskowych.
Chciałbym napisać także o mojej teorii na temat tego, jak powstała dzisiejsza, putinowska Rosja. Z góry podkreślam, że nie jest to usprawiedliwienie inwazji na Ukrainę. Wojna nigdy nie jest wyjściem. Chcę jedynie podkreślić, kto jest współodpowiedzialny za wyhodowanie potwora. Datuję to na długo przed współpracą niemiecko-rosyjską, wskazywaną przez wielu za początek problemów. Otóż zapoczątkowane przez Michaiła Gorbaczowa reformy ustroju Związku Radzieckiego, wbrew jego woli, doprowadziły do opuszczenia go przez kraje bałtyckie, kaukaskie, te z Azji Centralnej i Mołdawię. Decyzja o rozwiązaniu ZSRR została podjęta przez przywódców białoruskiej, rosyjskiej i ukraińskiej republiki ponad głową Gorbaczowa. Obywatele tych krajów, chyba nie do końca świadomi konsekwencji, w miażdżącej większości poparli wspomnianą decyzję. W 1994 roku na Białorusi i Ukrainie nastąpił zwrot w kierunku bardziej prorosyjskiej polityki. Natomiast Rosję w 1997 roku nawiedził ogromny kryzys gospodarczy. Putin pierwszy raz został prezydentem dwa lata później. Należy zadać pytanie, czy Zachód udzielił tym państwom wystarczającego wsparcia? Nie kwapił się zbytnio do pomocy. Upadającego imperium nie można zostawiać samemu sobie. Można mówić, że po wiekach indoktrynacji Rosjanie nie przystają do zachodnich wartości, ale wiązali ogromne nadzieje z demokratyzacją i liberalizacją gospodarki. Dojście do władzy Putina wynikało także z rozczarowania przemianami ustrojowymi. Być może o to chodziło Emmanuelowi Macronowi, gdy mówił, że nie można upokarzać Rosji. Powinien raczej powiedzieć Rosjan. Tych szarych, bo sam Putin i jego otoczenie polityczne to już jest inna sprawa. Prawdopodobnie prezydent Rosji już wtedy w 1999 roku planował zemstę na Zachodzie za w jego opinii upokorzenie Rosjan i było już za późno, żeby naprawić błędy. Putina trzeba było zatrzymać w 2014 roku, kiedy doszło do pierwszego jednoznacznego naruszenia prawa międzynarodowego, gdy Rosja anektowała Krym. Nałożone wtedy silniejsze sankcje nie pozwoliłyby na pełnoskalową inwazję. Jednak dla dużej części społeczności międzynarodowej była to jakaś sprawiedliwość dziejowa, ale we współczesnym świecie nie ma miejsca na coś takiego. Tyle, jeśli chodzi o przyczyny inwazji.
Na moją lekko prorosyjską postawę wpływało także postrzeganie Ukrainy. Muszę przyznać, że myślałem o niej przez pryzmat powstania Chmielnickiego i rzezi wołyńskiej. W naszej historii były też dobre chwile, jak choćby wspólne zatrzymanie bolszewików. Jednak te dwa przytoczone okresy kładły się cieniem na wzajemnych relacjach. Oczywiście państwo polskie nie zawsze dobrze traktowało Kozaków i ich potomków, ale to nie usprawiedliwia brutalnego mordowania Polaków. Przecież bunt przeciwko Rzeczypospolitej Obojga Narodów ostatecznie doprowadził do jeszcze większej – rosyjskiej niewoli, a i tak Ukraińcy dokonali na nas rzezi w 1943 roku widząc nadzieję w nazistach nienawidzących Słowian i także nie wyszło im to na dobre. Długo uważałem, że Ukraińcy są dla nas niebezpieczniejsi niż Rosjanie. Sądziłem, że skoro Rosja od wieków ma swoje państwo, a Ukraina dopiero od trzydziestu lat, społeczeństwo tej pierwszej powinno być bardziej cywilizowane. Poza tym każdy naród, który podnosi głowę na początku jest ekspansywny. Jednak obecna wojna, to jak Ukraińcy walczą za europejskie wartości i jak traktują jeńców oraz ciała zabitych Rosjan pokazuje nam, komu bliżej do Zachodu. Wytłumaczenie jest banalnie proste i aż mi wstyd, że nie brałem go wcześniej pod uwagę. Tereny współczesnej Rosji znajdowały się przez setki lat pod władzą a potem silnym wpływem mongolskim. Natomiast większość dzisiejszej Ukrainy znajdowała się w granicach Wielkiego Księstwa Litewskiego a następnie I Rzeczypospolitej i jakby nie patrzeć, była bliżej cywilizacji. Pewne kroki Ukrainy po 1989 roku także były co najmniej kontrowersyjne. W 2004 roku po Pomarańczowej Rewolucji oficjalnie uznano Stephena Banderę za bohatera narodowego. Okazało się jednak, że większość obywateli wcale tego nie popierała i m. in. wspomniana decyzja sprawiła, że ówczesny prezydent rządził tylko jedną kadencję. Natomiast po tzw. Euromajdanie podjęto niewytłumaczalną, emocjonalną decyzję o zniesieniu rosyjskiego jako drugiego oficjalnego języka. Wielu obywateli Ukrainy, szczególnie tych ze wschodu kraju, w ogóle nie zna ukraińskiego, więc naprawdę mogli poczuć się dyskryminowani. Niezrozumiałe dla mnie jest także to, że Ukraina nie zgodziła się na rosyjski postulat sprzed wojny o przyznanie autonomii obwodom: donieckiemu i ługańskiemu. Ukraińcy zrobili za mało, żeby nikt nie mógł im nie zarzucić złego traktowania mniejszości. Jednak jeszcze raz podkreślam: wojna nie jest żadnym rozwiązaniem, nawet w ostateczności. Takie sprawy w cywilizowanym świecie załatwia się poprzez negocjacje. Wielu wciąż żyjących Polaków traciło nieraz całe rodziny podczas rzezi wołyńskiej, ale nie można na podstawie tamtych wydarzeń oceniać współczesnych Ukraińców. Już chyba wystarczająco dostali w kość w konsekwencji tamtych działań. Bardzo niewłaściwe teraz wydaje mi się wypominanie, że szczególnie w miastach spotyka się głównie bogatych Ukraińców. Tak jakby bogactwo miało chronić przed bombami. Oni także mają prawo uciekać. Wiadomo, że im łatwiej, ale nie można z góry zakładać, że nie pomogli swoim ubogim współobywatelom.
Jak widać odbyłem długą drogę, żeby realnie ocenić działania Rosji. Nie broniłem ich inspirowany rosyjską propagandą, a dążeniem do znalezienia sprawiedliwości i równowagi w świecie. Chciałbym, żeby morałem z tej historii było to, że nie wstyd zmienić zdanie. Nie ma też nic złego w poszukiwaniu prawdy, o ile korzysta się z wiarygodnych źródeł.
Dziś pora przyjrzeć się mitowi najbardziej bolesnemu chyba nie tylko dla mnie jako euroentuzjasty, ale i samej UE. Chodzi mi mianowicie o pojawiające się często, zwłaszcza w internecie, porównania Unii Europejskiej do Związku Radzieckiego. Przybierają one rozmaite formy. Brukseli przypisuje się taką samą rolę, jaką pełniła Moskwa w czasie zimnej wojny. Flaga Unii Europejskiej przedstawiana jest przez przeciwników integracji na naszym kontynencie jako złote gwiazdy na czerwonym tle w celu upodobnienia do flagi radzieckiej. Wreszcie – mówi się o eurokołchozie, co prawdopodobnie odnosi się do pracy poza granicami własnego kraju (tzw. robienie u Niemca). Jak w ogóle można mieć sumienie, żeby tak bezwzględnego i odpychającego kolosa porównywać do UE, która pozwoliła nam o nim zapomnieć i zakończyła dwubiegunowy podział Europy? Być może niewypaczona ideologia komunistyczna ma pewne punkty wspólne z ideami Ojców integracji europejskiej jak internacjonalizm czy równość, ale obie inicjatywy poszły zupełnie innymi drogami. Myślę, że poruszony dzisiaj mit wynika z przekonania o narzucaniu nam prawa i wtrącaniu się w nasze wewnętrzne sprawy przez Brukselę, jak robił to Związek Radziecki w czasie zimnej wojny. Zatem rozprawmy się z tą kalumnią.
Jednak na samym początku cofnijmy się na chwilę w dawne dzieje. W historii Europy było wiele prób integracji jej narodów i państw. Pierwsze z nich były dokonywane oczywiście bezwzględną przemocą, jak robiło to Cesarstwo Rzymskie czy Imperium Karola Wielkiego. Później mocarstwa skoncentrowały się na rozwoju imperiów kolonialnych a w Europie powstały pierwsze projekty integracji za zgodą zainteresowanych władców państw: unia duńsko-szwedzka, unia angielsko – szkocka i wreszcie nasza Rzeczpospolita Obojga Narodów. Jednak wciąż brakowało jednego istotnego czynnika – potwierdzonej woli obywateli. Przez kontynent przetoczyły się jeszcze trzy ogromne fale siłowych prób integracji: wojny napoleońskie, I i II wojna światowa. Wskutek ostatniej z nich my i państwa Europy Wschodniej znaleźliśmy się w dziwnej i niezdrowej zależności od Związku Radzieckiego, który wcześniej podbił Kaukaz czy kraje bałtyckie. W tym tworze nie było miejsca na równość państw i liczenie się z głosem obywateli. Od początku było jasne, kto tu rządzi. Tymczasem po drugiej stronie „Żelaznej Kurtyny” kładzione były podwaliny obecnego ładu międzynarodowego opartego na bezpieczeństwie i rozwoju gospodarczym.
Kiedy rozpoczęliśmy starania o członkostwo w Zjednoczonej Europie, mieliśmy nadzieję na lepszą przyszłość. Mityczny świat funkcjonujący gdzieś za żelazną kurtyną jawił się jak kraina z baśni. Był wolny, dostatni, barwny i radosny. Pragnęliśmy należeć do tej cywilizowanej i bogatej części Europy. W naszej siermiężnej i szarej rzeczywistości słuchaliśmy z zachwytem opowieści nielicznych szczęśliwców, którym dane było powrócić z zachodu. Niektórzy mogli dokonywać zakupów w PEWEX-ie za dolary lub bony. Tak między innymi powstawały kolekcje kolorowych puszek po napojach i papierków z historyjkami obrazkowymi po gumach do żucia jako namiastki lepszego świata. Daliśmy wyraz chęci członkostwa głosując w ogólnokrajowym referendum. Nikt nas do tego nie zmusił siłą ani podstępem. Poparcie społeczne dla naszego uczestnictwa w integracji europejskiej jest wciąż bardzo wysokie.
Zresztą to nie jedyny przejaw demokratycznego charakteru UE. Co pięć lat wybieramy swoich przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego. Czy ktoś w radzieckiej strefie wpływów, choć przez chwilę pomyślał, że mógłby wybierać parlament ZSSR? Utworzenie takowego dla bloku wschodniego nikomu nawet się nie śniło. Tak naprawdę nikt po tej stronie nie mógł mieć pojęcia, co to są wolne wybory.
Głównym celem było już nigdy nie dostać się pod but żadnego państwa. Jedynie trzeba było przekazać część kompetencji na poziom współpracy międzynarodowej lub powierzyć ponadnarodowej instytucji. To jest niezwykle ważne, gdyż państwa także powinny podlegać odgórnej kontroli. Samowola niektórych z nich już nieraz w historii Europy doprowadziła do tragedii. Pierwszą główną korzyścią członkostwa jest więc poczucie bezpieczeństwa mimo niezmiennie trudnego położenia geopolitycznego.
Ogromne wsparcie finansowe z funduszy europejskich rekompensuje nam odrzucony przez komunistyczne, zależne od ZSRR władze powojenny plan Marshalla. Ze strony naszych „wielkich przyjaciół” ze Wschodu takiej pomocy nie doczekaliśmy się, a wręcz często żerowali oni na podległych im państwach uzupełniając własne braki ich towarami. Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, do której i my należeliśmy dbała tylko o radzieckie interesy.
Pora na omówienie ostatniego z wymienionych wyżej przeze mnie głównych przejawów stawiania na równi Unii Europejskiej i Związku Radzieckiego. Praca w innych krajach członkowskich to nie żaden kołchoz. To prawda, że wielu ludzi zmusza do tego sytuacja ekonomiczna. Jednak są to zajęcia niezwykle dobrze płatne, nawet lepiej niż ambitniejsze w kraju i nie mają w żaden sposób charakteru niewolniczego. Teraz, gdy mamy wspólny rynek taka praca np. Polaka w Anglii (jeszcze) ma na niego pozytywny wpływ a więc i na nas.
Dzięki Strefie Schengen nie tylko możemy swobodnie podróżować już niemal po całej Europie, ale i pracować, studiować czy mieszkać w dowolnym państwie Unii. W czasach PRL nawet poruszanie się po strefie wpływów Związku Radzieckiego było ograniczone a co dopiero wyjazdy na Zachód. Jednak, co mogą o tym wiedzieć Ci, którzy nigdzie nie byli?
Program ERASMUS i mu pokrewne umożliwiły młodym ludziom niezwykle łatwe wyjazdy na rok na studia w dowolnym kraju Unii. Daje to studentom szanse na poszerzanie horyzontów, zwiedzanie Europy i poznawanie innych kultur a także nawiązywanie międzynarodowych przyjaźni, bez uszczerbku dla nauki. W czasach komunistycznych studia za granicą to był trudno osiągalny cel. Co prawda dzieci prominentów wyjeżdżały kształcić się do Moskwy, ale skrzętnie pilnowano, żeby przypadkiem zbyt dużo nie zobaczyły.
Dostaliśmy też niezwykły instrument w postaci Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który nie zostawia nas samych przed niesłuszną opresją własnego państwa. Wreszcie znaleźliśmy się w strefie rządów prawa i swobód obywatelskich. Nie zostaniemy już aresztowani za wyrażanie własnego zdania i udział w demonstracjach. A widzieliśmy, co ostatnio miało miejsce na Białorusi i w Rosji. Warto tu wspomnieć historię pierwszego przywódcy PRL Bolesława Bieruta, który pewnego razu pojechał do Moskwy jako gość XX Zjazdu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego . Do Polski wrócił w trumnie, gdyż rzekomo zachorował na grypę i zmarł. Był przeciwny zapoczątkowanemu wtedy procesowi destalinizacji. Do dziś przecież są dokonywane mordy polityczne powszechnie wiązane z Rosją. W ostatnich latach Unia Europejska zmaga się z niesfornymi rządami Polski, Węgier i Wielkiej Brytanii. Czy ich przywódcom grozi coś ze strony Brukseli? Jedynie na kraj mogą zostać nałożone sankcje, co UE niechętnie czyni wobec swoich członków.
O takich przywilejach i możliwościach, które dała nam Unia Europejska nawet obywatele ZSRR i państw satelickich mogli jedynie pomarzyć. Dobrowolność i uprzywilejowanie to słowa klucze, żeby pojąć tę ogromną różnicę wykazaną w tekście. Dlaczego więc wciąż pojawiają się i są żywe porównania Unii Europejskiej do Związku Radzieckiego?..