Ładowanie

Obalamy euromity

Unia Europejska nie gryzie
Zapraszam

Brexit zbliża się małymi krokami – 3.12.2015

To już ponad dwa lata odkąd brytyjski premier David Cameron zapowiedział, że jeśli jego partia wygra wybory parlamentarne w 2015 roku, po wcześniejszym zaproponowaniu reform Unii Europejskiej i swojej pozycji w niej, ogłosi referendum na temat pozostania Wielkiej Brytanii we Wspólnocie. Byłoby to drugie takie w historii kraju od 1975 roku.

Jak wiadomo pierwszy warunek został spełniony, gdyż na Downing Street 1 nie doszło do zmiany lokatora. Wstępnie termin wspomnianego referendum zaplanowano na 2017 rok. Media spekulują, że może się ono odbyć już w drugiej połowie 2016. Drugi warunek także wydaje się być bliski spełnienia. 19 października Premier Zjednoczonego Królestwa wstępnie ogłosił w Parlamencie, co należałoby zreformować. Bruksela dała, choć obie strony oficjalnie tego nie potwierdzają, Wielkiej Brytanii czas do początku listopada na przedstawienie konkretnego planu reform, jeśli wspominane kwestie mają zostać omówione na ostatnim posiedzeniu Rady Europejskiej w tym roku (17/18 grudnia). Wtedy brytyjski rząd miałby cały rok na przygotowanie obywateli do referendum. Należy tylko postawić sobie pytanie, czy Davidowi Cameronowi powinno zależeć na negocjowaniu reformy Unii jeszcze w tym roku. Europa obecnie boryka się z wieloma problemami: zamachem w Paryżu, uchodźcami, państwem islamskim, niestabilną Ukrainą i zamrożoną, ale na pewno nie zamkniętą kwestią Grecji. Przy takim ogromie spraw pomysły Londynu mogą zostać potraktowane po macoszemu.

Szefowa rządu Szkocji Nicola Sturgeron mocno skrytykowała Davida Camerona. Zarzuciła mu, że ulega eurosceptykom z własnej partii, lecz nie umie jednoznacznie określić, co chce renegocjować.

Przejdźmy jednak do sedna sprawy. Są cztery główne postulaty Wielkiej Brytanii wobec Wspólnoty. Przede wszystkim oczekiwane jest zwiększenie suwerenności tego państwa
w ramach UE oraz wzrost znaczenia zasady subsydiarności (każda sprawa ma być rozwiązywana na jak najniższym szczeblu). Cameron chce także, by została zwiększona rola parlamentów narodowych z prawem do blokowania unijnych przepisów włącznie. Ponadto Wielka Brytania ma zostać wyłączona z federacyjnych planów Brukseli. No i jak zawsze Zjednoczone Królestwo widzi tylko czubek własnego nosa. Oczekiwanie na wyjątkowe traktowanie jest charakterystyczne dla polityki tego państwa. Z wejściem do Wspólnoty Europejskiej też czekało na specjalne zaproszenie. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz stwierdził, że owszem należy wzmocnić rolę parlamentów narodowych, ale względem rządów państw. To właśnie one wraz z PE współtworzą unijne prawo. Wzorem może być tu Dania, gdzie przed ważnymi rozmowami rząd musi uzyskać mandat negocjacyjny od komisji parlamentarnej. Valentin Krelinger z Instytutu Jacques’a Delorsa w Paryżu dodał, że prawo weta parlamentów krajowych wpłynęłoby negatywnie na równowagę konstytucyjną Unii Europejskiej i zablokowałoby inicjatywę ustawodawczą Komisji. Według niego należałoby ulepszyć obecny system i poważniej traktować sprzeciwy parlamentów narodowych. Polska europosłanka Europejskiej Partii Ludowej Danuta Hubner zgadza się, że należy zwiększyć współpracę rządów państw z ich parlamentami. Jej zdaniem realizacja propozycji Schulza przybliżyłaby sprawy europejskie obywatelom, choć wymagałaby ogromu pracy.

Trzeci postulat dotyczy liberalizacji handlu z innymi silnymi gospodarkami świata. Premier Cameron dodał, że Wielka Brytania chce się rozwijać dzięki Unii, a nie osłabiać własną konkurencyjność. Można to odczytywać jako presję na przyspieszenie negocjacji ze Stanami Zjednoczonymi nad TTIP. Szef brytyjskiego rządu wspomniał też o konieczności zabezpieczeń dla gospodarek państw spoza strefy euro oraz gwarancji wzmacniania wspólnego rynku.

Ostatni punkt negocjacji mają stanowić naruszenia w zakresie świadczeń socjalnych
i swobody przepływu osób na obszarze UE. Jest to można rzec główny motyw rządu brytyjskiego, odkąd zapowiada renegocjacje Traktatu. Nie tak dawno wypowiedział on wojnę imigrantom stygmatyzując przy tym Polaków, choć to ich młode obywatelki i imigranci
z byłych kolonii najbardziej żerują na systemie socjalnym Zjednoczonego Królestwa. W tym punkcie, jak powiedział brytyjski minister finansów, chodzi o to, że swobodne poruszanie się ludzi ma służyć podejmowaniu pracy na terenie całej Unii a nie polegać na wyszukiwaniu najlepszych warunków socjalnych. Premier Cameron dodał, że państwa członkowskie powinny same decydować o swojej polityce socjalnej wobec obcokrajowców.

Zaskakująco dobrze o propozycjach reform wypowiedziała się Angela Merkel. Stwierdziła, że tam, gdzie stanowiska Berlina i Londynu są zbieżne, należy wdrożyć zmiany. Miała tu na myśli m.in. konkurencyjność

Tymczasem w sondażach poparcie dla członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej wciąż spada. We wrześniu br., pierwszy raz od listopada 2014 roku przeciwników jest więcej, bo 51% (obecnie stosunek wynosi 40 do 38). Ma to z pewnością związek z falami uchodźców zalewającymi Europę. Zresztą obecnie na Starym Kontynencie panują nastroje mogące sprzyjać secesjom, nie tylko państw członkowskich, ale i ich regionów. Co prawda najważniejsze w tym kontekście szkockie referendum nie powiodło się, ale wspomniana już Niccola Sturgeon zapowiada, że zapewne zostanie ogłoszone kolejne, jeśli Brytyjczycy zdecydują o wyjściu z UE. Szkoci znani są ze swojego euroentuzjazmu. Nie pozwolą na to, żeby ich rozłąka z Unią trwała zbyt długo. Opuszczenie Zjednoczonego Królestwa przez Szkocję spowodowałoby, że nowo powstałe państwo musiałoby przejść cały proces akcesyjny. Sturgeon zaznaczyła również, że jej partia (Szkocka Partia Narodowa) będzie opowiadać się za Wielką Brytanią w UE. Natomiast w Katalonii wybory lokalne wygrała separatystyczna koalicja, która również planuje referendum, ale w tym wypadku wyniki nie będą wiążące. Mówiło się nawet o wystąpieniu Grecji przynajmniej ze strefy euro. Nie można też zapomnieć o antywspólnotowych działaniach Węgier.

Na jak najszybsze referendum naciska brytyjski biznes w obawie o to, że zbyt długa niepewność co do przyszłości Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej źle wpłynie na gospodzarkę.

Ciekawym tematem w sprawie dyskusji nad Brexitem jest forma przyszłych relacji Zjednoczonego Królestwa z Brukselą. Dla eurosceptyków idealny byłby model norweski. Kraj ten, choć nie jest członkiem Unii, uczestniczy w strefie Schengen czy Europejskim Obszarze Gospodarczym. Cameron skrytykował tę wizję, argumentując, że Norwegowie wpłacają tyle samo do budżetu co Brytyjczycy a nie mają wpływu na procesy decyzyjne oraz narzuca się im unijne przepisy w zakresie wspólnego rynku. Spotkało się to z ripostą, że widocznie negocjacje nie idą zbyt dobrze. Dla zwolenników pozostania Wielkiej Brytanii we Wspólnocie Europejskiej to dobry znak, gdyż pomału upadają alternatywy dla członkostwa.

Arogancja Wielkiej Brytanii wydaje się przekraczać granice przyzwoitości. Nie dość, że uzurpuje sobie prawo do bycia głównym reformatorem Unii Europejskiej, to jeszcze chce prowadzić negocjacje w najtrudniejszym od sześćdziesięciu lat okresie dla Europy.
W myśleniu Brytyjczyków nie ma za grosz wspólnotowości. Postulaty Londynu dotyczą tylko i wyłącznie kwestii, które mają poprawić pozycję Zjednoczonego Królestwa a nie wzmocnić Wspólnotę. Próbują się zasłaniać dobrem innych państw członkowskich. Można jednak przypuszczać, że one potrafią się zatroszczyć same o siebie. Naprawdę Cameron mógłby sobie jeszcze teraz odpuścić.

Korzyści wielkie, ale zagrożenia większe… czyli skutki umowy o wolnym handlu między UE a USA – 24.06.2015

 Artykuł, który ukazał się 6 lipca 2015 roku w gazecie Trybuna.

W ostatnim czasie duże kontrowersje budzi TTIP, czyli Transatlantic Trade and Investment Partnership. Ta negocjowana od ponad dwóch lat umowa ma połączyć Unię Europejską i Stany Zjednoczone w największą w historii strefę wolnego handlu na wzór północnoamerykańskiej NAFTY. Konkretniej mówiąc porozumienie to ułatwi handel i inwestycje między oboma podmiotami. Prawdopodobnie wbrew zapowiedziom, dokument nie zostanie podpisany jeszcze
w tym roku. Korzyści płynące z TTIP w postaci zniesienia wzajemnych ceł, bardzo mocnego pobudzenia wzrostu gospodarczego, olbrzymiego zastrzyku finansowego, stworzenia nowych miejsc pracy, tańszych towarów amerykańskich czy zwiększenia bezpieczeństwa energetycznego (dzięki łatwiejszemu dostępowi do gazu i ropy z USA), są olbrzymie, niezaprzeczalne
i powszechnie znane. Jednak publikacji na temat zagrożeń pojawia się jak na lekarstwo. Może warto dostrzec zarówno w pełni racjonalne, jak i ideologiczne przesłanki, wiele mówiące
o słuszności tego dokumentu lub jej braku. Czy na pewno będzie to dla nas korzystne porozumienie?

Największe kontrowersje wywołuje klauzula Rozstrzygania Sporów między Inwestorami
a Państwem.    Wprowadzi ona mechanizm, dzięki któremu firmy będą mogły wystąpić na drogę arbitrażu, jeśli uznają, że ustawodawstwo danego kraju szkodzi ich interesom gospodarczym. Sprawi to, że jeśli jakieś państwo członkowskie narazi przedsiębiorcę na straty w wyniku zmian norm ekologicznych, zwiększenia podatków czy podniesienia płacy minimalnej, poniesie ono sankcje finansowe. Głośna jest ostatnio sprawa Ekwadoru, na który została nałożona podobna kara. Proces firma – kraj z pominięciem normalnej procedury sądowej, to coś nie do przyjęcia w demokratycznym świecie. Może sprawiać, że wielkie korporacje będą wywierać presję na rządy, aby te wdrażały korzystne dla nich przepisy.

Amerykanie postulują o ustanowienie Rady Współpracy Regulacyjnej. Ma być to ponadnarodowe zgromadzenie ekspertów, które będzie określać, jakie przepisy są niezgodne
z duchem wolnego rynku i inwestycji.    Corporate Europa Observatory stwierdziło, że organ ten przyczyni się do zmniejszania wpływu na regulacje środowisk politycznych, organizacji pozarządowych oraz obywatelskich. Jeszcze dalej posunięte obawy wyraziła profesor Leokadia Oręziak z SGH. Stwierdziła ona, że RWR będzie mieć władzę nad państwami i instytucjami demokratycznymi. To właśnie regulacje są najtrudniejszą kwestią w negocjacjach nad TTIP. Ujednolicanie amerykańskich i unijnych regulacji może przyczynić się do obniżenia europejskich standardów bezpieczeństwa, ekologicznych czy zdrowotnych. W Stanach Zjednoczonych zagadnienia ochrony środowiska są szczególnie mocno lekceważone. Oba zapisy (RWR i RSIP) służyć mają tylko wielkiemu biznesowi i naruszają zasady demokracji.

TTIP bardzo obawiają się również drobni rolnicy z państw rozwijających się. Wielkie koncerny spożywcze mogą chcieć zdominować małe rynki lokalne. Wielu ekspertów uważa, że to właśnie one są kluczowe dla walki z głodem. Na przykład w Brazylii, w przedszkolach i szkołach podstawowych, wprowadzono rządowy program żywienia, który bazuje na lokalnych produktach. W chwili zawarcia TTIP podobny projekt musiałby zostać zamknięty, gdyż zagrażałby wspólnym interesom handlowym UE i USA. Umowa ma regulować przecież też stosunki gospodarcze z państwami trzecimi. Drobni rolnicy straciliby gwarancje dostaw do gmin a być może nawet własną ziemię. W związku z tym stowarzyszenie zajmujące się m.in. problemem głodu Brot fur die Welt postuluje o sprawdzenie TTIP pod względem praw człowieka i dołączanie klauzuli na ten temat do każdej umowy handlowej.

Wspólny amerykańsko – unijny rynek mógłby po obu stronach Atlantyku przyczynić się do dyskryminacji towarów z trzeciego świata, jeśli zostaną zniesione wzajemna cła.

Doprowadzi to do załamania, a być może nawet upadku, gospodarek najmniej rozwiniętych krajów. Nie od dziś przecież wiadomo, że biedniejsze państwa jakoś żyją żywiąc te bogatsze, bo rolnictwo jest głównym źródłem ich PKB. Zresztą nie trzeba trzeciego świata. Warto tu przytoczyć przykład Meksyku, który pod wpływem umowy o wolnym handlu z Kanadą
i Stanami Zjednoczonymi nie wytrzymał konkurencji, co zrujnowało jego gospodarkę. Kraj kiedyś samowystarczalny w zakresie produkcji żywności, importuje z USA 40% artykułów spożywczych. Zdaniem przedstawiciela Fundacji Bertelsmanna Thießa Petersena część zysków uzyskanych dzięki TTIP powinna zostać przeznaczona na rekompensaty dla państw trzecich. Trudno powiedzieć, czy śmiać się czy płakać. Zachód, tak naprawdę, nigdy nie zrobił nic konstruktywnego dla trzeciego świata.

Związki nauczycieli i studentów wyrażają obawy, że konsekwencją zawarcia TTIP może być obniżenie jakości kształcenia w krajach UE. Swobodniejszy dostęp amerykańskich firm do europejskiego rynku zwiększy ryzyko komercjalizacji i prywatyzacji szkół. Tego typu prywatne placówki w Stanach Zjednoczonych nastawione są na zysk a europejskie inwestują środki
z czesnego np. w pomoce naukowe. Szczególnie skorzystałyby amerykańskie prywatne instytucje szkolnictwa wyższego, które mogłyby tworzyć swoje filie w Europie. Nie wiadomo jeszcze, czy USA będą postulowały o objęcie edukacji TTIP.    W związku z tym wspomniane środowiska domagają się wykluczenia tej kwestii z negocjacji. Ten sam problem dotyczy także służby zdrowia, kultury czy innych dziedzin, które przez nas Europejczyków nie są traktowane jak zwykłe usługi.

Istnieją także przesłanki ideologiczne, które wbrew pozorom są tu dość ważne. Ojcowie założyciele Wspólnoty Europejskiej pragnęli współpracy państw Starego Kontynentu nie tylko po to, by nie powtórzył się koszmar wojny, ale też w celu odbudowy gospodarki i ciągłego jej rozwoju. Nie po to chyba, żeby ten cały dorobek dzielić teraz z USA? Z pewnością europejska gospodarka miała kiedyś stać się konkurencją dla amerykańskiej. W końcu jeden z ojców WE– Winston Churchill mówił o koncepcji Stanów Zjednoczonych Europy. Bez silnej gospodarki nie ma przecież silnego państwa, nawet federacyjnego. Robert Schuman z pewnością przewraca się w grobie obserwując negocjacje nad TTIP.

Unia Europejska wciąż pokaleczona po kryzysie finansowym ma dziś kolejny problem –z własną tożsamością.    Nie widać w jej polityce żadnego celu strategicznego ani wizji czym ma być
w przyszłości – federacją czy konfederacją? Co z buntującymi się państwami członkowskimi? Jakiekolwiek kroki w celu rozwoju idei Zjednoczonej Europy powinny zostać podjęte natychmiast, bo każdy dzień stagnacji czyni problem coraz większym. Kto stoi w miejscu ten się cofa. Być może samonapędzający się proces integracji uśpił czujność europejskich przywódców. Na początku chodziło o wiekuisty pokój i odbudowę kontynentu po wojennych zniszczeniach.    Później zaczął się proces liberalizacji handlu, który zapewnił wysoki poziom rozwoju gospodarczego. Unia Europejska dała wspólną walutę i integrację państw byłego bloku wschodniego. Teraz, gdy już mamy względny dobrobyt powinniśmy zacząć gonić Stany Zjednoczone. Tymczasem politycy europejscy jeszcze bardziej chcą zwiększyć ich wpływ na Stary Kontynent. O ile obecność USA podczas zimnej wojny była niezbędna w obliczu mniej lub bardziej realnego zagrożenia ze strony Związku Radzieckiego, dziś nie ma większej racji bytu. Często można mieć wrażenie, że na początku lat dziewięćdziesiątych, co prawda porzuciliśmy jarzmo bipolarnego podziału Europy, ale zostało ono zastąpione zwiększeniem amerykańskiej strefy wpływów. To już wtedy powinny zostać podjęte działania dążące do uniezależnienia się
i od zamorskiego mocarstwa.   

Skąd bierze się to bezkrytyczne uwielbienie dla Stanów Zjednoczonych? Europa chyba już wystarczająco odwdzięczyła się za pomoc w dwóch wojnach światowych i plan Marshalla. USA wpakowały państwa europejskie w dwie bezsensowne wojny (Irak i Afganistan).

Zawirowania na rynku amerykańskim już dwukrotnie doprowadziły do poważnego kryzysu finansowego, który mocno odbił się na Europie. Ten z lat trzydziestych wymienia się przecież jako jedną z przyczyn drugiej wojny światowej. Czyż naszym celem nie powinno być to, by już nigdy nieodpowiedzialne gospodarowanie Stanów Zjednoczonych nie odbiło się na UE?

Pojawiają się głosy, że decyzja Brukseli o negocjowaniu TTIP wynika z chęci zatrzymania
w Unii Wielkiej Brytanii. Państwo to nie musiałoby wtedy wybierać między ściślejszą współpracą w ramach Wspólnoty a zbliżeniem ze Stanami Zjednoczonymi. Nie wydaje się to tak oczywiste. Negocjacje i tak w końcu ruszyłyby, choć może nieco później. Jednak, jeśli rzeczywiście takie było zamierzenie to jest to niezwykle nierozważne. Brytyjczycy mogą zacząć wysuwać roszczenia, żeby podobną współpracą objąć także Australię i Kanadę czy inne państwa Commonwealthu. Pozostanie Zjednoczonego Królestwa w Unii Europejskiej jest oczywiście ogromne ważne dla jej niepewnej dzisiaj przyszłości, ale na pewno nie za wszelką cenę. Lepsza nieco słabsza, ale stabilna Wspólnota niż silna, do której zostanie wpuszczony koń trojański.

TTIP, choć niesie za sobą ogromne korzyści ekonomiczne, z wielu powodów jest nie do przyjęcia. Jak zawsze służyć ma głównie interesowi tych już i tak bardzo bogatych, zwykli ludzie mogą tylko stracić. Bierze się też pod uwagę wiele zapisów, które stawiają Stany Zjednoczone
w uprzywilejowanej sytuacji wobec Unii. Nie można wyrazić zgody na jeszcze większe uzależnienie Europy od USA. Apelujmy więc do europejskich polityków, żeby kolejny raz zastanowili się nad sensem i konsekwencjami TTIP. Panowie, nie idźcie tą drogą! Skoro jednak już podjęto negocjacje, to należy postawić Stanom Zjednoczonym bardzo twarde warunki. Przede wszystkim uniemożliwić im ingerencje w wewnętrzne regulacje UE i państw członkowskich. Należy też uwzględnić wszelkie obawy i sugestie organizacji społecznych. Trzeba też wreszcie uczynić negocjacje bardziej jawnymi, bo trzymanie ich w dużej tajemnicy nie przysparza wielu zwolenników TTIP.