Ładowanie

Obalamy euromity

Unia Europejska nie gryzie
Zapraszam

Pobrexitowy kac moralny trwa 

Demonstracje nawołujące do powrotu Wielkiej Brytanii do UE

Minęły już ponad trzy lata, odkąd drzwi Unii Europejskiej zamknęły się za Wielką Brytanią, a głosy na temat Brexitu i jego skutków wciąż docierają do naszych uszu. Coraz większa liczba brytyjskich obywateli podnosi krzyk domagają się powrotu do UE, a przynajmniej ponownego przeprowadzenia referendum.  Z czego wynika ta zmiana w myśleniu Brytyjczyków i jakie perspektywy rysują się przed Zjednoczonym Królestwem? O tym opowiem dzisiaj. 

2022 rok przyniósł Wielkiej Brytanii bezprecedensowe zawirowania polityczne. W ciągu tamtych dwunastu miesięcy rządziło trzech premierów. W tym okresie, jeśli chodzi o Europie jedynie w Bułgarii do zmiany dochodziło częściej. Burza zaczęła się oczywiście od niesprowokowanej agresji Rosji na Ukrainę. W obliczu wojny brytyjscy rządzący stanęli na wysokości zadania i od początku byli w awangardzie pomocy napadniętemu państwu. Szczególna była w tym rola premiera Borisa Johnsona, minister spraw zagranicznych Liz Truss i ministra obrony Bena Wallace’a. Niedługo potem wybuchła afera w rządzie, ponieważ w szczycie pandemii, gdy na Brytyjczyków były nałożone bardzo silne obostrzenia ograniczające kontakty społeczne, zorganizowano przyjęcie w budynkach rządowych. Pod naciskiem opinii publicznej 7 lipca Boris Johnson podał się do dymisji. Na nowego premiera została wybrana Liz Truss, ale z tą funkcją nie radziła już sobie tak dobrze jak z szefowaniem brytyjskiej dyplomacji. Jej rządzenie trwało zaledwie 45 dni! Jednak w przeciwieństwie do Borisa Johnsona swoją dymisję ogłosiła całkowicie dobrowolnie. Gdyby tego nie zrobiła, nic wielkiego by się nie stało. A jakie były powody tej rezygnacji? Główną przyczyną całego zamieszania była nieudana reforma finansów państwa. Obniżono podatki dla przedsiębiorców i najbogatszych, a jednocześnie zwiększono wydatki rządowe. Rynki zareagowały na to paniką, bo nie było wiadomo w jaki sposób zostanie załatana powstała dziura budżetowa. Funt brytyjski osiągnął najniższą wartość względem dolara w historii. Oprocentowanie kredytów hipotecznych znacząco wzrosło. Zaniepokoił się nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który do tej pory poświęcał uwagę głównie państwom rozwijającym się. Początkowo konsekwencje błędnej decyzji spadły na barki ministra finansów Kwasiego Kwartenga, który został odwołany ze swojego stanowiska. Jednak kolejne wydarzenia doprowadziły do dymisji samej premier. Potem na rezygnację ze swojego stanowiska zdecydowała się minister spraw wewnętrznych  Suell Bravermann. Oficjalnym powodem było to, że wysłała służbową wiadomość za pomocą prywatnej poczty elektronicznej. Swoją drogą w Polsce dymisja przez taką “błahostkę” byłaby nie do pomyślenia. Jednak naciskana przez dziennikarzy była brytyjska minister dodała, że nie podoba się jej kierunek, w którym zmierza rząd Truss. Po dymisji premier Liz Truss doszło do niezwykle groteskowej sytuacji. W Wielkiej Brytanii kandydata na szefa rządu wybiera partia w wieloturowych wyborach wewnętrznych. Na kandydata zgłosił się m.in Boris Johnson! Jednak w ostatnim momencie wycofał się z wyścigu. Od 25 października 2022 roku premierem jest Rishi Sunak, pierwszy w historii polityk pochodzenia nieeuropejskiego (konkretnie hinduskiego) na tym stanowisku. Trudno jeszcze jednoznacznie oceniać jego rządy.  Na dokładkę we wrześniu zmarła królowa Elżbieta II, co jeszcze bardziej pogłębiło kryzys. Momentalnie spadło poparcie dla monarchii w brytyjskim społeczeństwie, bo Karol nie cieszy się nawet połową popularności swojej matki. Nie brakuje głosów, że tron powinien objąć bardziej lubiany książę Wiliam. Wtedy na pewno notowania całej rodziny królewskiej poszybowałyby w górę. Jednak trudno mieć wątpliwości, że monarchia już nigdy nie będzie tak popularna jak za panowania Elżbiety II. Wszystkie opisane wyżej wydarzenia sprawiły, że poparcie dla Partii Konserwatywnej gwałtownie spadło na korzyść Partii Pracy. W efekcie sondaże tej ostatniej stały się lepsze niż głównego rywala. Dziś przewaga Laburzystów sięga 20% a wybory parlamentarne zbliżają się coraz większymi krokami.  Brytyjczycy pójdą do urn już 4 lipca. Nie można pominąć kolejnego kuriozum. Niedawno ministrem spraw zagranicznych został David Cameroon! Dla tych, którzy nie pamiętają – był on premierem ogłaszającym referendum w sprawie opuszczenia przez Wielką Brytanię Unii Europejskiej. Sam był za pozostaniem i żywił przekonanie, że większość społeczeństwa także.  Swoją karierę polityczną wznowił także główny zwolennik i inspirator Brexitu Nigel Farage. Były członek Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, a potem założyciel Brexit Party wrócił jako przewodniczący tego drugiego ugrupowania, które obecnie nazywa się Reform UK i z nim przystąpi do najbliższych wyborów parlamentarnych.

Brexit, jak mogliście u mnie już przeczytać, na początku wcale nie okazał się sielanką z zapowiedzi głównych promotorów tego kroku. Jednak przez trzy lata sytuacja nie uległa poprawie, a problemów tylko narosło. Nawet poruszanie się zwykłych obywateli jest bardzo skomplikowane.   Np. podczas odpraw paszportowych na lotniskach brytyjscy podróżni nie mogą być przepuszczani przez elektroniczne bramki przyspieszające cały proces. Przywilej ten przysługuje jedynie obywatelom państw Europejskiego Obszaru Gospodarczego, czyli Unii Europejskiej i Europejskiego Stowarzyszenia Wolnego Handlu (Islandia, Liechtenstein, Norwegia i Szwajcaria).  Zaczęło brakować pracowników pewnych profesji, bo okazało się, że dumni synowie i córki Albionu nie chcą się podejmować zajęć, które wykonywali imigranci z Europy Wschodniej. Faworyzowani ich kosztem Bengalczycy, Pakistańczycy czy czarnoskórzy z Karaibów nie wykonują już bez słowa poleceń dawnych panów kolonialnych a nawet jeśli duża część tych ludzi pracuje, to nie są w stanie wypełnić luki po Bułgarach, Łotyszach, Polakach czy Słowakach. Brakuje też pewnych produktów, bo import okazał się bardzo utrudniony. Publiczna służba zdrowia znajduje się w opłakanym stanie. W tym sektorze także są olbrzymie wakaty. Co najlepsze: okazuje się, że brakuje tylu pracowników ilu zapewniłaby imigracja z innych państw członkowskich. Na początku 2023 roku odbyły się największe strajki lekarzy, pielęgniarek i innych pracowników medycznych. Domagają się oczywiście podwyżek. Skłoniły ich do tego rosnące koszty życia wynikające z wysokiej inflacji. Nikt nawet nie widział tych pieniędzy, które miały zostać zaoszczędzone dzięki opuszczeniu UE. Strajki sprawiły, że rząd zdecydował się ograniczyć bardzo już restrykcyjne prawo do protestu. Próbuje się zaklinać rzeczywistość, że kryzys gospodarczy wynika jedynie z pandemii i wojny w Ukrainie, ale na dłuższą metę nikogo to nie przekona, bo nie da się jednoznacznie wykazać, że Brexit nie ma tu żadnego znaczenia. Ogólna sytuacja gospodarcza jest tu jedynym papierkiem lakmusowym. Zresztą najważniejsza jest tu opinia obywateli, a oni w większości przypadków nie mają wątpliwości co do przyczyn.  

Jednak w ostatnich dwudziestu ośmiu miesiącach nie brakowało pozytywnych informacji dla Wielkiej Brytanii.  Blisko jest osiągnięcie porozumienia w sprawie statusu Gibraltaru. Sytuacja jest tam bardzo podobna do północnoirlandzkiej z tym że w tym przypadku jest to brytyjskie terytorium zamorskie na południowym skraju Hiszpanii, a nie część składowa Zjednoczonego Królestwa. Wielokrotnie przechodził z rąk do rąk między tymi państwami. Brexit rozbudził w Hiszpanach nadzieję na trwałe odzyskanie Gibraltaru, co jest określane jako dekolonizacja. Jednak mieszkańcy tego obszaru w 90% opowiadają się za pozostaniem WB. Minimum, którego oczekują Hiszpanie jest likwidacja ogrodzenia na granicy. Właśnie m. in. to ma być zawarte w porozumieniu.  

W sprawie Irlandii Północnej Brytyjczycy wciąż nie odpuszczają.  Nawet w pewnym momencie rząd zastanawiał się nad jednostronnym wypowiedzeniem części protokołu irlandzkiego. Unia Europejska w reakcji uruchomiła procedurę naruszeniową. Całe zamieszanie ze wspomnianą częścią porozumienia brexitowego doprowadziło do wewnętrznego kryzysu politycznego w IP. W wyniku bojkotu probrytyjskiej partii przez dwa lata nie było lokalnego rządu. Porozumienie pokojowe wymaga bowiem, żeby w skład rządu zawsze wchodzili przedstawiciele obu stron sporu. Na początku 2024 roku doszło do porozumienia i pierwszy raz na czele rządu lokalnego rządu stanął polityk proirlandzkiej partii. Ostatnia propozycja nt. Irlandii Północnej zakłada, że import do niej będzie odbywać się poprzez dwa korytarze: czerwony i zielony. Tym pierwszym transportowane będą towary przeznaczone do przesyłania poprzez IP na rynek unijny (najczęściej do Republiki Irlandii) Natomiast zielonym korytarzem odbywałby się przesył towarów z innych części Zjednoczonego Królestwa (Anglii, Szkocji i Walii) do Irlandii Północnej i byłby znacznie ułatwiony. Tymczasem ostatni spis powszechny w IP pokazał, że pierwszy raz w historii więcej jest katolików niż protestantów. Może to znacząco wpłynąć na przyszłość tego miejsca, czyli wzmocnić dążenia do połączenie się z katolicką Republiką Irlandii. Odpada również problem Szkocji, w której słabną nastroje proniepodległościowe. Dzieję się tak do tego stopnia, że w rządzie zlikwidowano stanowisko ministra ds. niepodległości. Trudno jednak nazwać to pozytywną wiadomością dla Wielkiej Brytanii, gdyż inne spojrzenie szkockiego społeczeństwa mogło jakoś wpływać na decyzje rządu państwa zdominowanego przez Anglików. Spada nawet poparcie dla Szkockiej Partii Narodowej – jedynej postulującej o niepodległość.   

Trudno oprzeć się wrażeniu, że główną motywacją brytyjskich polityków do przeprowadzenia Brexitu była możliwość pozbycia się krępujących ich ruchy przepisów unijnych.  Przestały obowiązywać np. te dotyczące odprowadzania ścieków i przedsiębiorstwa przemysłowe za zgodą rządu od razu to wykorzystały doprowadzając do zatrucia rzek. Pojawił się też projekt odmawiania azylu wszystkim nielegalnym imigrantom, co jest niezgodne z prawami człowieka. Dodatkowo chce się ich pozbyć odsyłając do Rwandy na podstawie umowy, która zakłada rozpatrywanie wniosków o azyl i udzielenie go na terenie tego afrykańskiego kraju. Ma to zniechęcić ludzi do nielegalnego przekraczania brytyjskiej granicy. Dla zrealizowania tego pomysłu rząd brytyjski gotowy jest opuścić Europejski Trybunał Praw Człowieka, gdyż ten ma poważne zastrzeżenia co do tej umowy.

Po wynegocjowaniu umowy rozwodowej doszedłem do wniosku, że brakuje orzekania o winie i Wielkiej Brytanii nie spotkają konsekwencje opuszczenia UE. Rzeczywistość pobrexitowa okazała się jednak brutalna. Można więc powiedzieć, że Brytyjczycy sami siebie wystarczająco ukarali. Mam nadzieję, że ten przykład jest wystarczający, by odwieźć wszystkich od pomysłu wyjścia z Unii. Teraz obywatele Zjednoczonego Królestwa żałują swojej decyzji i chcą wrócić a przynajmniej blisko współpracować. Jednak, jak już pisałem, aby tak się stało Wielka Brytania musiałaby się głęboko zmienić. Mam tu na myśli zmiany ustrojowe. Monarchia powinna mieć jeszcze bardziej ograniczoną rolę, o ile nie należy jej całkowicie znieść. Śmieszy mnie twierdzenie, że to przyniesie Brytyjczykom kolejne straty ekonomiczne, bo rodzina królewska jest rodzajem atrakcji turystycznej. Nie wierzę, że tak olbrzymie dziedzictwo kulturowe nie daje innych możliwości przyciągania turystów pomimo beznadziejnej pogody. Społeczeństwo kraju podtrzymującego taki anachronizm jak królewskie przywileje, nigdy nie będzie w pełni wolne. Znamiennym jest to, że w Wielkiej Brytanii nigdy nie miała miejsca rewolucja ludowa. Doszło jedynie do buntu części parlamentarzystów. Brexit pokazał, że przeciętnemu Brytyjczykowi można bardzo wiele wmówić. Monarchia jest też legitymizacją dominacji Anglii nad innymi narodami Zjednoczonego Królestwa.  Przecież Irlandia Północna i Szkocja nie poparły wyjścia z UE a poniosły konsekwencje decyzji Anglików i silnie zanglicyzowanych Walijczyków.   Oby nowy prawdopodobnie laburzystowski rząd znalazł sposób na uzdrowienie państwa, które dokonało poważnego samookaleczenia. Wielka Brytania budzi skrajnie różne uczucia, ale problemy jakiekolwiek państwa będącego częścią Zachodu nie powinny cieszyć, szczególnie w obecnej sytuacji międzynarodowej.

Przykład Zjednoczonego Królestwa dobitnie pokazuje, jak w dzisiejszym świecie sieć wzajemnych powiązań praktycznie uniemożliwia wyplątanie się z niej bez daleko idących konsekwencji gospodarczych. Mam nadzieję, że olbrzymie kłopoty Wielkiej Brytanii po opuszczeniu Unii Europejskiej odwiodą wszystkie inne państwa członkowskie od tak nierozsądnej decyzji. Nawet jeśli znajdą się jacyś przywódcy snujący wizje swojego kraju poza UE, obywatele, w którymś momencie sprowadzą ich na ziemię. 

Brexit over – 13.07.2021

Unia Europejska już bez Wielkiej Brytanii

Umowa handlowa między Unią Europejską a Wielką Brytanią została podpisana rzutem na taśmę w wigilię Bożego Narodzenia. Wraz z końcem okresu przejściowego 1 stycznia pojawiły się w pierwsze nie tylko drobne, ale też bardzo poważne problemy. Strach pomyśleć, co działoby się, gdyby nie tamten świąteczny cud. Czy to na pewno koniec tasiemca pod tytułem “Brexit”?

Ostatni uzgodniony termin opuszczenia Wspólnoty przez Zjednoczone Królestwo, czyli 31 stycznia 2020 roku został dotrzymany. Rozpoczął się jedenastomiesięczny okres przejściowy. W międzyczasie, 12 grudnia odbyły się wybory parlamentarne, które rządząca Partia Konserwatywna wygrała miażdżącą większością głosów. Obywatele dali jednoznaczny sygnał, że chcą, by Brexit wreszcie się dokonał. Umożliwiło to przeprowadzenie ostatnich kroków potrzebnych do ostatecznego opuszczenia Unii Europejskiej, czyli
w kolejności: zatwierdzenie umowy rozwodowej przez brytyjski parlament, podpis królowej i przyjęcie dokumentu przez Parlament Europejski. Przy okazji tego ostatniego wydarzenia (29 stycznia 2020) odbyło się uroczyste pożegnanie brytyjskich europosłów. Nie brakowało wzruszających przemów. Na koniec odśpiewano wspólnie, trzymając się za ręce, słynną szkocką pieśń pożegnalną “Auld Lang Syne”. Niepotrzebne wydają mi się słowa Franza Timmermansa
w jego artykule w brytyjskim Guardianie. Napisał, że Wielka Brytania zawsze może wrócić do UE. Oczywiście nie należy palić za sobą mostów, ale ta wypowiedź może sugerować pewną bezwarunkowość powrotu. WB będzie musiała mocno się zmienić, żeby taki powrót miał sens.

Już chwilę po zakończeniu okresu przejściowego po obu stronach Kanału La Manche powstały gigantyczne kolejki ciężarówek czekających na przeprawę promową. Czas ten mocno wydłużył się w wyniku powrotu kontroli granicznych. Co prawda nie obowiązują cła, ale pewnych towarów nie wolno wwozić a na przykład części do maszyn wyprodukowane w krajach trzecich już podlegają opłatom. Nie wspomnę już o kontrolach sanitarnych itp. Szybko pojawił się namacalny dowód na to, że ta upragniona przez Brytyjczyków “wolność“, niesie za sobą także negatywne skutki. Wyśmiewane przez wielu unijne przepisy umożliwiały płynny transport towarów. Z góry wiadomo było, co i ile można wwozić. Teraz biurokracja jest jeszcze większa.

Kolejnym problemem okazał się konflikt między Wielką Brytanią a Francją
o łowiska ryb na Morzu Północnym. Trzeba jednak zacząć od tego, że kwestia rybołówstwa była najdłużej negocjowaną częścią umowy handlowej. Przed Brexitem dostęp do prawie 100% brytyjskich łowisk mieli Belgowie, Hiszpanie, Irlandczycy, Holendrzy i Francuzi. Teraz wszystko zmieni się. Rząd brytyjski oczekiwał pełnego dostępu swoich produktów rybnych do unijnego rynku a UE utrzymania obecnego poziomu swoich połowów. Brytyjczycy chcieli, żeby umowy dotyczące kwot połowowych były podpisywane co roku, jak dotychczas. Przedstawiciele Unii postulowali o umowę raz na dziesięć lat. Długi czas spierano się o jaki procent ma zostać zmniejszony dostęp państw unijnych do brytyjskich łowisk. Ostatecznie wymyślono, że okres przejściowy w kwestii ograniczania dostępu innych państw do brytyjskich łowisk potrwa 5,5 roku. Do tego czasu Zjednoczone Królestwo ma otrzymać na wyłączność 2/3 tych wód w porównaniu do obecnych 50%. Poseł Partii Konserwatywnej Jacob Rees Mogg miał stwierdzić, że ryby są szczęśliwsze przez to, iż są Brytyjczykami.
Wspomniany konflikt brytyjsko-francuski zrodził się wokół łowisk w pobliżu wyspy Jersey, która nie jest częścią Zjednoczonego Królestwa, ale to ma wpływ na jej politykę zewnętrzną. Natomiast Francja odpowiada za dostarczenie prądu. Francuscy rybacy mają otrzymywać licencje na dalsze połowy. Uważają jednak, że póki nie wejdą w życie odpowiednie przepisy, mają prawo do pełnego dostępu do wód u wybrzeży Jersey. W odpowiedzi na ograniczenia
w korzystaniu z łowisk, francuskie kutry dokonały blokady portu w stolicy wyspy – Saint Heller. Spowodowało to, że Brytyjczycy wysłali w rejon Jersey uzbrojone statki patrolowe. Francuzi nie pozostali dłużni i wystawili naprzeciw własne patrolowce. Na szczęście dość szybko udało się zażegnać napiętą sytuację i blokadę wycofano. Tymczasem brytyjscy a zwłaszcza szkoccy rybacy tracą, bo w wyniku skomplikowania procedur celnych handel rybami stał się dużo mniej opłacalny. Czują się oszukani przez premiera, który zapewniał, że skorzystają na Brexicie. Rząd obiecał już rekompensaty, ale rybacy domagają się złagodzenia przepisów.

Największym problemem okazała się kwestia Irlandii Północnej. Przypomnę, że została pozostawiona w unii celnej ze Wspólnotą Europejską (towary przewożone pomiędzy IP a resztą Zjednoczonego Królestwa już podlegają ocleniu), aby nie powróciła twarda granica z Republiką Irlandii, której brak jest gwarantem pokoju między katolikami a protestantami. Unioniści, czyli zwolennicy pozostania częścią Zjednoczonego Królestwa obawiają się, że takie rozwiązanie kwestii północnoirlandzkiej to duży krok w kierunku zjednoczenia wyspy, szczególnie, że pojawiły się utrudnienia w poruszaniu pomiędzy Irlandią Północną a innymi częściami Wielkiej Brytanii. Doszło do zamieszek ze stroną popierającą “jedną Irlandię” (republikanami), po tym jak politycy współrządzącej proirlandzkiej partii Sinn Fein wzięli udział w pogrzebie byłego bojownika IRA bez przestrzegania obostrzeń COVID-owych, za co nie pociągnięto ich do odpowiedzialności. Sytuacji nie ułatwia fakt, że w IP przeważają przeciwnicy Brexitu. Rząd już przed zawarciem umowy brexitowej zapowiedział naruszenie tego punktu poprzez nieutworzenie granicy celnej między Irlandią Północną a resztą Wielkiej Brytanii. Byłoby to złamanie prawa międzynarodowego. Niewyobrażalna była wypowiedź premiera Johnsona, który stwierdził, że stałoby się to “tylko troszeczkę” Już nawet powstał projekt ustawy. Unia Europejska zapowiedziała kroki prawne i wydaje się, że rząd brytyjski wycofał się, ale i tak opóźnia przyjęcie odpowiednich przepisów.

Ostatnio gruchnęła wiadomość, że Brytyjczycy zatrzymują obywateli państw UE chcących dostać się na teren ich kraju, nawet tych, którzy zdobyli już prawa osiedleńców. Niektórych z nich przetrzymują w obozach dla uchodźców, ponieważ władze nie zdecydowały się wystawić osobom osiedlonym certyfikatów umożliwiających wjazd, pracę czy wynajęcie mieszkania. Skoro już mowa o przepływie osób – Zjednoczone Królestwo zrezygnowało, choć nie musiało, z programu wymian studentów Erasmus+. W planie jest utworzenie własnego programu.

Jaka będzie przyszłość Wielkiej Brytanii? Gospodarczo z pewnością da sobie radę (a to jest podstawa funkcjonowania państwa) dzięki bliskim relacjom
z bogatymi państwami Brytyjskiej Wspólnoty Narodów: Australią, Kanadą
i Nową Zelandią. Jest też prężnie rozwijająca się była kolonia Zjednoczonego Królestwa – Indie. Podpisano już umowy o wolnym handlu z Japonią i Turcją
a w kolejce czekają następne. Może jednak dojść do poważnego kryzysu politycznego a wtedy wszelkie układy mogą nie pomóc. Szkocja już szykuje się na referendum a niepodległościowcy wydają się być w przewadze. Zaogniający się kryzys w Irlandii Północnej z pewnością spowoduje powrót dyskusji na temat zjednoczenia z resztą wyspy. O ile strata zamorskiej części WB nie będzie dotkliwa z ekonomicznego punktu widzenia, to odejście bogatej w ropę naftową Szkocji mocno osłabi gospodarkę. Tylko głęboka reforma ustrojowa może ocalić Zjednoczone Królestwo przed rozpadem. Najbliższe lata pokażą jaka będzie przyszłość tego państwa.

Brexit zbliża się małymi krokami – 3.12.2015

To już ponad dwa lata odkąd brytyjski premier David Cameron zapowiedział, że jeśli jego partia wygra wybory parlamentarne w 2015 roku, po wcześniejszym zaproponowaniu reform Unii Europejskiej i swojej pozycji w niej, ogłosi referendum na temat pozostania Wielkiej Brytanii we Wspólnocie. Byłoby to drugie takie w historii kraju od 1975 roku.

Jak wiadomo pierwszy warunek został spełniony, gdyż na Downing Street 1 nie doszło do zmiany lokatora. Wstępnie termin wspomnianego referendum zaplanowano na 2017 rok. Media spekulują, że może się ono odbyć już w drugiej połowie 2016. Drugi warunek także wydaje się być bliski spełnienia. 19 października Premier Zjednoczonego Królestwa wstępnie ogłosił w Parlamencie, co należałoby zreformować. Bruksela dała, choć obie strony oficjalnie tego nie potwierdzają, Wielkiej Brytanii czas do początku listopada na przedstawienie konkretnego planu reform, jeśli wspominane kwestie mają zostać omówione na ostatnim posiedzeniu Rady Europejskiej w tym roku (17/18 grudnia). Wtedy brytyjski rząd miałby cały rok na przygotowanie obywateli do referendum. Należy tylko postawić sobie pytanie, czy Davidowi Cameronowi powinno zależeć na negocjowaniu reformy Unii jeszcze w tym roku. Europa obecnie boryka się z wieloma problemami: zamachem w Paryżu, uchodźcami, państwem islamskim, niestabilną Ukrainą i zamrożoną, ale na pewno nie zamkniętą kwestią Grecji. Przy takim ogromie spraw pomysły Londynu mogą zostać potraktowane po macoszemu.

Szefowa rządu Szkocji Nicola Sturgeron mocno skrytykowała Davida Camerona. Zarzuciła mu, że ulega eurosceptykom z własnej partii, lecz nie umie jednoznacznie określić, co chce renegocjować.

Przejdźmy jednak do sedna sprawy. Są cztery główne postulaty Wielkiej Brytanii wobec Wspólnoty. Przede wszystkim oczekiwane jest zwiększenie suwerenności tego państwa
w ramach UE oraz wzrost znaczenia zasady subsydiarności (każda sprawa ma być rozwiązywana na jak najniższym szczeblu). Cameron chce także, by została zwiększona rola parlamentów narodowych z prawem do blokowania unijnych przepisów włącznie. Ponadto Wielka Brytania ma zostać wyłączona z federacyjnych planów Brukseli. No i jak zawsze Zjednoczone Królestwo widzi tylko czubek własnego nosa. Oczekiwanie na wyjątkowe traktowanie jest charakterystyczne dla polityki tego państwa. Z wejściem do Wspólnoty Europejskiej też czekało na specjalne zaproszenie. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz stwierdził, że owszem należy wzmocnić rolę parlamentów narodowych, ale względem rządów państw. To właśnie one wraz z PE współtworzą unijne prawo. Wzorem może być tu Dania, gdzie przed ważnymi rozmowami rząd musi uzyskać mandat negocjacyjny od komisji parlamentarnej. Valentin Krelinger z Instytutu Jacques’a Delorsa w Paryżu dodał, że prawo weta parlamentów krajowych wpłynęłoby negatywnie na równowagę konstytucyjną Unii Europejskiej i zablokowałoby inicjatywę ustawodawczą Komisji. Według niego należałoby ulepszyć obecny system i poważniej traktować sprzeciwy parlamentów narodowych. Polska europosłanka Europejskiej Partii Ludowej Danuta Hubner zgadza się, że należy zwiększyć współpracę rządów państw z ich parlamentami. Jej zdaniem realizacja propozycji Schulza przybliżyłaby sprawy europejskie obywatelom, choć wymagałaby ogromu pracy.

Trzeci postulat dotyczy liberalizacji handlu z innymi silnymi gospodarkami świata. Premier Cameron dodał, że Wielka Brytania chce się rozwijać dzięki Unii, a nie osłabiać własną konkurencyjność. Można to odczytywać jako presję na przyspieszenie negocjacji ze Stanami Zjednoczonymi nad TTIP. Szef brytyjskiego rządu wspomniał też o konieczności zabezpieczeń dla gospodarek państw spoza strefy euro oraz gwarancji wzmacniania wspólnego rynku.

Ostatni punkt negocjacji mają stanowić naruszenia w zakresie świadczeń socjalnych
i swobody przepływu osób na obszarze UE. Jest to można rzec główny motyw rządu brytyjskiego, odkąd zapowiada renegocjacje Traktatu. Nie tak dawno wypowiedział on wojnę imigrantom stygmatyzując przy tym Polaków, choć to ich młode obywatelki i imigranci
z byłych kolonii najbardziej żerują na systemie socjalnym Zjednoczonego Królestwa. W tym punkcie, jak powiedział brytyjski minister finansów, chodzi o to, że swobodne poruszanie się ludzi ma służyć podejmowaniu pracy na terenie całej Unii a nie polegać na wyszukiwaniu najlepszych warunków socjalnych. Premier Cameron dodał, że państwa członkowskie powinny same decydować o swojej polityce socjalnej wobec obcokrajowców.

Zaskakująco dobrze o propozycjach reform wypowiedziała się Angela Merkel. Stwierdziła, że tam, gdzie stanowiska Berlina i Londynu są zbieżne, należy wdrożyć zmiany. Miała tu na myśli m.in. konkurencyjność

Tymczasem w sondażach poparcie dla członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej wciąż spada. We wrześniu br., pierwszy raz od listopada 2014 roku przeciwników jest więcej, bo 51% (obecnie stosunek wynosi 40 do 38). Ma to z pewnością związek z falami uchodźców zalewającymi Europę. Zresztą obecnie na Starym Kontynencie panują nastroje mogące sprzyjać secesjom, nie tylko państw członkowskich, ale i ich regionów. Co prawda najważniejsze w tym kontekście szkockie referendum nie powiodło się, ale wspomniana już Niccola Sturgeon zapowiada, że zapewne zostanie ogłoszone kolejne, jeśli Brytyjczycy zdecydują o wyjściu z UE. Szkoci znani są ze swojego euroentuzjazmu. Nie pozwolą na to, żeby ich rozłąka z Unią trwała zbyt długo. Opuszczenie Zjednoczonego Królestwa przez Szkocję spowodowałoby, że nowo powstałe państwo musiałoby przejść cały proces akcesyjny. Sturgeon zaznaczyła również, że jej partia (Szkocka Partia Narodowa) będzie opowiadać się za Wielką Brytanią w UE. Natomiast w Katalonii wybory lokalne wygrała separatystyczna koalicja, która również planuje referendum, ale w tym wypadku wyniki nie będą wiążące. Mówiło się nawet o wystąpieniu Grecji przynajmniej ze strefy euro. Nie można też zapomnieć o antywspólnotowych działaniach Węgier.

Na jak najszybsze referendum naciska brytyjski biznes w obawie o to, że zbyt długa niepewność co do przyszłości Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej źle wpłynie na gospodzarkę.

Ciekawym tematem w sprawie dyskusji nad Brexitem jest forma przyszłych relacji Zjednoczonego Królestwa z Brukselą. Dla eurosceptyków idealny byłby model norweski. Kraj ten, choć nie jest członkiem Unii, uczestniczy w strefie Schengen czy Europejskim Obszarze Gospodarczym. Cameron skrytykował tę wizję, argumentując, że Norwegowie wpłacają tyle samo do budżetu co Brytyjczycy a nie mają wpływu na procesy decyzyjne oraz narzuca się im unijne przepisy w zakresie wspólnego rynku. Spotkało się to z ripostą, że widocznie negocjacje nie idą zbyt dobrze. Dla zwolenników pozostania Wielkiej Brytanii we Wspólnocie Europejskiej to dobry znak, gdyż pomału upadają alternatywy dla członkostwa.

Arogancja Wielkiej Brytanii wydaje się przekraczać granice przyzwoitości. Nie dość, że uzurpuje sobie prawo do bycia głównym reformatorem Unii Europejskiej, to jeszcze chce prowadzić negocjacje w najtrudniejszym od sześćdziesięciu lat okresie dla Europy.
W myśleniu Brytyjczyków nie ma za grosz wspólnotowości. Postulaty Londynu dotyczą tylko i wyłącznie kwestii, które mają poprawić pozycję Zjednoczonego Królestwa a nie wzmocnić Wspólnotę. Próbują się zasłaniać dobrem innych państw członkowskich. Można jednak przypuszczać, że one potrafią się zatroszczyć same o siebie. Naprawdę Cameron mógłby sobie jeszcze teraz odpuścić.