Ładowanie

Obalamy euromity

Unia Europejska nie gryzie
Zapraszam

Ukraina cz.1 – Wojna na Ukrainie. Co oznacza dla Europy i Świata?

Sytuacja na froncie 12 września

24 lutego wydarzyło się coś, co wstrząsnęło światem, Europą, a w szczególności jej wschodnią częścią. Gdy wydawało się, że jest to już kompletnie niewyobrażalne na Starym Kontynencie, jedno niczym niesprowokowane państwo napadło na drugie. To już nie wojna domowa, jak w przypadku byłej Jugosławii. Choć dla wszystkich agresja Rosji na Ukrainę była ogromnym zaskoczeniem, wielu polityków mówi teraz, że wszystko to było do przewidzenia. Po fakcie każdy jest mądry, a sprawy naprawdę w każdym momencie mogły potoczyć się zupełnie inaczej. O bezpośrednich przyczynach i przebiegu wojny zostało napisane już dużo, chciałbym więc w tym tekście więcej miejsca poświęcić nieco innemu kontekstowi sprawy.

Brzmi to brutalnie, ale każde wydarzenie, także wojna, niesie za sobą pewne szanse np. na zmianę myślenia lub postępowania. Wydarzenia na Ukrainie prawdopodobnie ożywią dyskusję na temat potrzeby samodzielności Unii Europejskiej w działaniach militarnych, żeby była w stanie powstrzymać pierwsze uderzenie wroga zanim USA wyślą armię do Europy. Kwestia całkowitej niezależności od Stanów Zjednoczonych w tym zakresie zostanie odsunięta na długie lata, bo widać, że bez ich wsparcia nie będzie możliwe ostateczne powstrzymanie agresora.

Największym problemem, który wyniknął z agresji Rosji na Ukrainę jest zakłócenie dostaw gazu i ropy. Z jednej strony nie możemy dłużej płacić za surowce państwu, które ma za nic wszelkie zasady międzynarodowe, a z drugiej Kreml w odwecie za sankcje zakręca kurki kolejnym państwom. Po pierwsze powinno to skłonić unijnych decydentów do stworzenia unii energetycznej. Dzięki niej przystępując do negocjacji dostaw będziemy na lepszej pozycji niż jako pojedyncze państwa. Trzeba także ujednolić przepisy na temat magazynowania gazu i rozbudowywać połączenia między państwami w zakresie infrastruktury przesyłowej. Sytuacja powinna zmobilizować przywódców państw do szybszego przechodzenia na odnawialne źródła energii, bez których nie ma szans na niezależność energetyczną Europy. Pora także na ostateczne oddemonizowanie atomu. On też wprawdzie wymaga importu surowców z zagranicy, ale już nie w takich ilościach jak ropa i gaz.

Wojna w Ukrainie powinna także przyspieszyć federalizację Europy. Gdyby już istniało europejskie superpaństwo, dziś nie mielibyśmy tych wszystkich problemów, które wywołała agresja Rosji, choćby dlatego, że decyzje byłyby podejmowane dużo szybciej. Nie oznacza to oczywiście, że z dnia na dzień powstanie federacja. Raczej stopniowo wdrażane będą kolejne, wspólnie polityki: energetyczna, obronna, zdrowotna czy bankowa aż naturalna stanie się potrzeba stworzenia struktur państwowych.

Pora, żeby UE zaczęła coraz częściej spoglądać w stronę Afryki, gdzie Chiny zwiększają swoje wpływy gospodarcze a Rosja militarne i polityczne. Sytuacja, w której rosyjska agresja powoduje kryzys żywnościowy w wyniku blokowania ukraińskich portów, daje szanse na zbliżenie z Czarnym Lądem poprzez pomoc i inwestycje. Gdyby nie udało się całkowicie osłabić Rosji, trzeba będzie w jakiś sposób przeciągnąć Chiny na swoją stronę. Jedyną drogą ku temu jest właściwe ułożenie stosunków gospodarczych, korzystnych dla obu stron tak, jak zrobiono to w przypadku Japonii i Kanady.
Szkoda, że ludzie zawsze są mądrzy dopiero po szkodzie, ale tak już chyba musi być. Trzeba się cieszyć, że choć czasem uczymy się na błędach.

Jeśli chodzi o zagrożenia, najważniejszym wydaje się być możliwość całkowitego rozbicia jedności państw unijnych. Trzeba spojrzeć obiektywnie na to, kto tak naprawdę nie staje jednoznacznie po stronie Ukrainy, nie dostarcza broni a nawet blokuje jej transport przez swoje terytorium i nie wyraża minimum woli do zerwania stosunków gospodarczych z Rosją. Mowa oczywiście o Węgrzech. Niemcy wolno i opieszale, ale jednak działają. Trzeba zrozumieć, że dla nich ta wojna jest największym szokiem, bo postawiły wszystko na współpracę energetyczną z Rosją, jednocześnie zmniejszając swój potencjał militarny do niezbędnego minimum. Wyplątanie się z tego jest bardzo trudne. Nawet przepisy prawne utrudniają dostawy broni. Oczywistym jest, że dla państw, które są bardziej oddalone od strefy konfliktu, niebezpieczeństwo nie jest aż tak wielkie. Jest to kolejny argument za federalizacją Europy, gdyż wtedy problem zostałby uwspólnotowiony i nikt nie mógłby powiedzieć, że to nie jego sprawa.
Dla szerzej pojętego Zachodu kolejnym problemem jest Turcja, która szantażuje kraje chcące wstąpić do NATO i coraz bardziej wprost grozi sojusznikowi w Pakcie, swojemu sąsiadowi Grecji. Po zakończeniu wojny trzeba będzie coś z tym fantem zrobić. Węgry praktycznie nic nie znaczą na arenie międzynarodowej, za to Turcja jest ważnym sojusznikiem innych państw Paktu Północnoatlantyckiego, ponieważ pomaga w utrzymaniu względnego porządku na Bliskim Wschodzie.

Konieczność uniezależnienia się od rosyjskich surowców niesie ze sobą ryzyko, że wiele państw zwróci się w stronę innych, często gorszych reżimów jak Iran czy Arabia Saudyjska. Niewątpliwie konieczna będzie zmiana stosunków z mniej niebezpiecznymi, ale jednak dyktaturami w rodzaju Wenezueli. Amerykanie już zresztą zmienili kurs wobec Saudyjczyków, z którymi mieli gorsze relacje po zamordowaniu dziennikarza w saudyjskiej ambasadzie w Stambule. Brana pod uwagę jest także normalizacja stosunków ze wspomnianym południowoamerykańskim krajem, którego prezydent nie jest uznawany przez wiele państw.
Kolejnym zagrożeniem związanym z energetyką, jest coś, co już się dzieje, czyli zastępowanie gazu węglem. Może to sprawić, że klimatu nie będzie się już dało uratować. Niech każdy odpowie sobie sam na pytanie, czy lepiej czerpać gaz od mniej agresywnych reżimów, czy skazać planetę na zagładę.

Chciałbym przestrzec przed pomysłami szybkiej integracji Ukrainy z Unią Europejską. Przyznanie jej statusu kandydata było pięknym, potrzebnym, ale tylko symbolicznym gestem. Negocjacje i dostosowywanie się tego kraju do przepisów prawa europejskiego będą trwać długie lata. Być może większość Ukraińców jest gotowa na rychłe wstąpienie, ale ich państwo na pewno nie. Rząd PiS naciska na przyspieszoną akcesję Ukrainy nie ze względu na dobro sąsiada, lecz upatruje w tym szansy na to, że instytucje unijne mając na głowie problemy z nowym członkiem Wspólnoty zapomną o problemach z praworządnością w Polsce.

Wielu ludzi, w szczególności polityków, często używa wielkich słów naciągając ich znaczenie, którego do końca sami nie rozumieją. Polacy i Ukraińcy od początku wojny mówią, że są braćmi, tak jakby wiele wieków sporów nagle odeszło w niepamięć. Po nastaniu pokoju zamiecione pod dywan konflikty oraz zbrodnie mogą wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Dlatego, gdy to wszystko się już skończy koniecznie trzeba będzie usiąść i wyjaśnić sobie wszystkie kontrowersje: z jednej strony rzeź wołyńską, a z drugiej przymusowe przesiedlenia Ukraińców oraz działania tzw. żołnierzy wyklętych, którzy w dużej części byli zwykłymi bandytami i m.in. mordowali ludzi innych narodowości.

Ewentualna zmiana władzy na Kremlu i wywołany przez to chaos, może doprowadzić przynajmniej do chęci oderwania się niektórych republik od Rosji. Spowoduje to osłabienie tego państwa, ale może także grozić tym, że na północnym Kaukazie powstanie nowa wersja Państwa Islamskiego, ponieważ Dagestan czy Czeczenia zamieszkałe są przez ludność wyznającą radykalny islam. Poza tym rosyjska doktryna na temat broni nuklearnej zakłada użycie jej między innymi w przypadku zagrożenia dla istnienia państwa. Można to interpretować na wiele sposobów, ale opisany przypadek niewątpliwie wyczerpuje definicję

Chciałbym, żeby wojna na Ukrainie nie uśpiła naszej czujności. Nawet najdoskonalszy kłamca czasem mówi prawdę. Rosyjska propaganda jest taka skuteczna, ponieważ idealnie miesza fakty z półprawdami i totalnymi kłamstwami. Kompletną bzdurą jest twierdzenie, że NATO stanowi zagrożenie dla Rosji, a Ukrainą rządzą faszyści, którzy mordują mniejszość rosyjskojęzyczną i Rosja ją wyzwala. Za półprawdę można uznać rozważania na temat wspólnej historii Ukrainy i Rosji. Jednak Putin ma rację mówiąc, że Amerykanie sami mają poczucie posiadania własnej strefy wpływów i niejednokrotnie próbują ją rozszerzać ingerując w politykę wewnętrzną innych państw. W Ameryce Łacińskiej są przez to wręcz znienawidzeni. Sytuacja tych krajów przez lata niewiele różniła się od gruzińskiej, mołdawskiej i ukraińskiej. Oczywiście Stany Zjednoczone, przynajmniej w teorii, narzucają innym wartości demokratyczne i wolnościowe, a nie tatarską niewolę. Jednak z punktu widzenia prawa międzynarodowego nie czyni to żadnej różnicy. Kolejny raz na tym blogu powtórzę – jedyną szansą na uwolnienie się z tej dwubiegunowej pułapki jest stworzenie silnej Europy, współpraca z USA tam, gdzie to niezbędne i niezależne układanie sobie relacji z państwami sceptycznymi wobec Amerykanów.

Rok 2022 z pewnością jest już przełomowym dla stosunków międzynarodowych, tak jak 1648 (zakończenie wojny trzydziestoletniej), 1815 (kres wojen napoleońskich), 1918, 1945, 1989 i 2001 (zamachy na Word Trade Center i Pentagon). Przede wszystkim trzeba będzie w końcu przyspieszyć procesy, z którymi wciąż się zwleka, czyli transformację energetyczną, zwiększenie zdolności obronnych państw europejskich i budowę silniejszej UE. W szerszym kontekście z pewnością będziemy świadkami nowej zimnej wojny być może z wyłaniającym się trzecim graczem w postaci federacji europejskiej. Wiele wskazuje na to, że miejsce Rosji w tym układzie zajmą Chiny. Kto wie, czy w latach 1945-1989 Świat nie był jednak bezpieczniejszy, bo biorąc pod uwagę to, że żadne państwo nie potrafi się wyrzec działań militarnych, będąc świadomym, że druga strona dysponuje nie mniejszym potencjałem, nie podejmuje pochopnych decyzji o jakiejkolwiek wojnie. Próba zbliżenia Rosji i jej przyjaciół, sojuszników oraz państw patrzących z sympatią w jej stronę do zachodnich wartości poprzez współpracę gospodarczą, skończyła się kompletnym fiaskiem, głównie dlatego, że przywiązywano zbyt małą wagę do znaczenia różnic kulturowych w stosunkach międzynarodowych.
Czekają nas więc ogromne zmiany, ale kiedy i jak zakończy się wojna na Ukrainie jest praktycznie nie do przewidzenia.

Konieczność militaryzacji UE

Emmanuel Macron – nowa nadzieja na silną Europę

Nie tak dawno temu prezydent Francji Emmanuel Macron stwierdził, że Pakt Północnoatlantycki przeżywa stan śmierci mózgowej. Oczywiście od razu posypały się na niego gromy, bo jak można podważać sojusz ze świętą Ameryką. Czas jednak pokazał, że to francuski przywódca miał rację. Może jedynie moment nie był zbyt szczęśliwy, bo nieco wcześniej Macron mówił o konieczności ocieplenia relacji z Rosją. Po ostatnich wydarzeniach na linii UE- USA coraz więcej europejskich polityków zaczęło mówić o militarnej niezależności. Najgłośniej prezydentowi Francji wtórował wysoki przedstawiciel ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa UE Josep Borell. Czy i w jakim stopniu Unia tego naprawdę potrzebuje? O tym przeczytacie dzisiaj.

Na początek, jak zwykle będzie trochę historii. Powojenna współpraca wojskowa państw Europy datuje się już na rok 1947, kiedy to Francja i Wielka Brytania z obawy przed odrodzeniem potęgi Niemiec, zawarły porozumienie wojskowe zakładające wzajemną pomoc w razie ataku na któreś z nich. Rok później określono jako zagrożenie także Związek Radziecki, a do współpracy dołączyły Belgia, Holandia i Luksemburg, co doprowadziło do powstania Unii Zachodniej przekształconej w 1954 roku w Unię Zachodnioeuropejską. W późniejszych latach dołączyły do niej Niemcy Włochy, Hiszpania i Portugalia. UZ stała się podstawą Paktu Północnoatlantyckiego powołanego do życia w 1949 roku. Ciekawostką jest, że Unia Zachodnioeuropejska dawała dużo silniejszą gwarancję bezpieczeństwa jej członkom niż NATO. Podczas gdy traktat o UZ zakładał bezwarunkowe i natychmiastowe wsparcie militarne dla zaatakowanego państwa, Pakt Północnoatlantycki mówił jedynie o pomocy z użyciem środków “uznanych za stosowne”. Jednak wszystko to działo się jeszcze przed powołaniem do życia Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali i miało charakter międzypaństwowy.

W artykule udowadniającym, że Wspólnota Europejska tylko przez krótki czas była projektem wyłącznie gospodarczym, wspomniałem o pomyśle Europejskiej Wspólnoty Obronnej. Zaproponował go w 1950 roku francuski premier Rene Pleven. Francja chciała objąć wspólną kontrolą także armię remilitaryzujących się Niemiec. To właśnie Francuzi ostatecznie zablokowali tę inicjatywę, gdy do władzy w kraju doszli politycy przeciwni głębszej integracji. Ważnym powodem było także to, że Wielka Brytania nie chciała się zaangażować a była istotnym elementem koncepcji Plevena jako równoważnik siły Niemiec. Temat wspólnej europejskiej obronności o charakterze ponadnarodowym został odsunięty na bok na długie lata a Niemcy zostały w 1955 roku przyjęte do NATO.

W 1975 roku powstał raport belgijskiego premiera Leo Tindermansa o przyszłości Wspólnoty Europejskiej. Najciekawszym stwierdzeniem było: “Zjednoczona Europa pozostanie dziełem niepełnym tak długo, jak długo nie będzie miała wspólnej polityki obronnej”.

Temat europejskiej, wspólnej obrony wrócił z całą mocą w traktacie z Maastricht, który powołał do życia Unię Europejską. Stworzono Wspólną Politykę Zagraniczną i Bezpieczeństwa. Jako jej cele postawiono m. in utrzymywanie pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego oraz umacnianie bezpieczeństwa Unii Europejskiej. Unia Zachodnioeuropejska, która do tej pory była oddzielną organizacją, została uznana za zbrojne ramię Unii Europejskiej. Docelowym zadaniem WPZiB miało być uzgodnienie wspólnej polityki obronnej, która mogłaby prowadzić do wspólnej obrony.

Pierwszym przejawem tego zamierzenia było powstanie w 1999 roku Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony, której cel stanowiło zwiększenie zdolności UE do prowadzenia samodzielnych działań operacyjnych i podejmowania decyzji w razie zaistnienia kryzysu. Sojusz Północnoatlantycki pozostał podstawą wspólnej obronności. Zadeklarowano zwiększenie współpracy z NATO, lepsze wykorzystanie potencjału, jakim UE dysponuje i zwiększenie szybkości reakcji na kryzysy.

Traktat amsterdamski (1997 rok) usankcjonował wprowadzone wcześniej tzw. misje petersberskie, czyli działania o charakterze wojskowym, które może podejmować UE. Należą do nich misje ratunkowe, humanitarne oraz misje wojskowe służące zarządzaniu kryzysami i dodane przez Traktat Lizboński misje rozbrojeniowe, misje wojskowego doradztwa i wsparcia oraz stabilizacyjne. Dodatkowo TL wprowadził wzajemną pomoc państw członkowskich z użyciem wszelkich dostępnych środków w razie ataku, na któreś z nich.

Najnowszą europejską inicjatywą związaną z wojskowością jest PESCO (Permented Structured Cooperation), czyli stała współpraca strukturalna. Przyłączyły się do niej wszystkie państwa członkowskie Unii Europejskiej z wyjątkiem Dani i Malty. Mogą też przystąpić kraje spoza UE, jeśli podzielają jej wartości i wniosą wartość dodaną w postaci zaawansowanej technologii, walory strategiczne czy znaczący wkład finansowy. W ten sposób w PESCO zaangażowała się Kanada, Norwegia i Stany Zjednoczone, Projekt zakłada wspólne rozwijanie, technologii, strategii czy infrastruktury i współfinansowanie tych działań. W ramach PESCO powstało już 46 projektów a największym z nich dotyczący mobilności, który polega na budowie infrastruktury drogowej, umożliwiającej sprawniejsze przemieszczanie się wojska.

Na początku moich studiów byłem gorącym zwolennikiem tego, żeby Unia Europejska pozostała przy swojej soft power (dyplomacja i handel), która odróżniała ją od hard power (armia) Stanów Zjednoczonych. Po prostu UE w założeniu miała być pacyfistyczna, a za obronność miało odpowiadać stworzone do tego celu NATO. Na moje stanowisko nie wpływał nawet fakt, że było to już po interwencji w Iraku, która pierwszy raz militarnie poróżniła Zachód. Dochodziłem do wniosku, że wzajemne zaufanie da się jeszcze odbudować. Wszystko zmieniła jednak Arabska Wiosna. Zbyt idealistyczna i nierozsądna decyzja o popieraniu przemian wywołanych buntem społecznym w krajach Afryki Północnej i na Bliskim Wschodzie, przyniosła za sobą olbrzymie problemy. W Jemenie i Syrii od dziesięciu lat trwa wojna domowa. Libia cały czas pogrążona jest w chaosie. Dodatkowo sytuacja w Syrii przyczyniła się do powstania i rozwinięcia się Państwa Islamskiego. Ogólnym skutkiem zrywu społecznego są masowe migracje z tego regionu świata. Więcej o tym tutaj. Jedynie w Tunezji można mówić o sukcesie demokratyzacji, ale prawdopodobnie tam i tak, może trochę później doszłoby do przemian. Dobrze rokuje także sytuacja w Egipcie. Być może świadomość olbrzymiej wagi turystki dla gospodarek tych państw robi swoje. Od chwili Arabskiej Wiosny wiadomo, że Stany Zjednoczone nie zawsze działają racjonalnie a potem my w Europie sami ponosimy tego konsekwencje.

Prezydentura Donalda Trumpa unaoczniła najciemniejsze strony Stanów Zjednoczonych. Najlepiej było to widać w polityce wewnętrznej, ale miało także przełożenie na sprawy międzynarodowe. Trump skrytykował NATO idąc dużo dalej niż Macron. Zakwestionował sam sens istnienia tej organizacji. Stwierdził, że Europa musi wziąć za siebie większą odpowiedzialność i wydawać więcej na obronność, bo Ameryka nie może wiecznie finansować innych państw. Miał oczywiście sporo racji, ale jego słowa zabrzmiały co najmniej jak szantaż. Dodatkowo wybierał sobie sojuszników w relacjach transatlantyckich faworyzując Polskę i Wielką Brytanię, a Francję i Niemcy odstawiając na boczny tor. Stosunki z tym ostatnim państwem były szczególnie chłodne. USA za czasów najgorszego prezydenta w swojej historii o mało nie wywołały wojny z Iranem na początku 2020 roku, kiedy to na terenie Iraku armia amerykańska dokonała udanego zamachu na irańskiego generała. Ostatnie cztery lata uświadomiły nam, że Stany Zjednoczone nie są tak pewne, jak nam się wydawało, bo nigdy tak naprawdę nie wiadomo, kto może zasiąść w Białym Domu.

Źródłem optymizmu było z pewnością wybranie na prezydenta Stanów Zjednoczonych Joego Bidena. I rzeczywiście Unia Europejska znów zaczęła być traktowana przez USA jak partner. Sielanka nie trwała jednak długo. W sierpniu w fatalny sposób Amerykanie przeprowadzili akcję wycofywania się z Afganistanu. Co prawda, co do samego faktu i terminu, nowy prezydent został wsadzony na minę przez Donalda Trumpa, ale nic nie tłumaczy beznadziejnej organizacji i nie skonsultowania się z europejskimi sojusznikami. Afganistanowi nie “grozi” scenariusz tunezyjski. Z drugiej strony nie powtórzy się ani historia Syrii, ani Libii. Kraj został przejęty przez talibów bez żadnego oporu tamtejszego wojska i sytuacja prawdopodobnie wróci do stanu sprzed wejścia Amerykanów. Była to najbardziej bezsensowna wojna w historii Stanów Zjednoczonych.
Następnie USA wraz z Wielką Brytanią zawarły porozumienie wojskowe z Australią. Ta ostatnia zerwała umowę z Francją na zakup łodzi podwodnych, bo wspomniany układ zakłada to samo. Pokazuje to brak lojalności wobec sojuszników i sygnalizuje, że USA przenosi swoje militarne zainteresowanie na Pacyfik na wypadek konfliktu z Chinami. Czy to nie wystarczające argumenty za potrzebą militaryzacji Unii?

Co niezwykle ważne, wraz ze zmianą lokatora Białego Domu plany zwiększenia niezależności wojskowej Unii uzyskały poparcie Stanów Zjednoczonych. Trump chciał zmniejszyć wydatki swojego państwa na obronność innych członków NATO, ale oczywiście USA miały nadal rządzić. Europejscy politycy raczej są zgodni, co do potrzeby militarnego uniezależnienie się od Stanów Zjednoczonych. Różnią się tylko, jeśli chodzi o formę i głębokość emancypacji. Wszyscy są zgodni, że wszelkie działania w tym kierunku powinny być czynione przy współpracy z NATO i nie mogą dublować jego zadań. Szczególnie kraje Europy Wschodniej będące członkami Paktu Północnoatlantyckiego są wyczulone na tym punkcie. Uznają NATO za jedynego gwaranta swojego bezpieczeństwa a dla wielu z nich organizacja ta była pierwszym znacznym krokiem w kierunku lepszego świata. Przekonanie wspomnianych państw do wspólnej europejskiej obrony będzie szczególnym wyzwaniem.

Samodzielna armia mogłaby pomóc w unormowaniu stosunków z Rosją. Być może Kremlowi bardziej niż obecność wojsk u wschodniej granicy Polski, Litwy, Łotwy i Estonii w ogóle, przeszkadza to, że są wśród nich Amerykanie. Poza tym świadomość, że po drugiej stronie znajduje się zwarta armia, a nie twór polegający tylko na nigdy w pełni nie sprawdzonych sojuszach, być może działałaby odstraszająco.

Unia Europejska dość szybko jak na swoje możliwości zareagowała na ostatnie wydarzenia i apele polityków. W listopadzie zaprezentowano Kompas Strategiczny, czyli plan dochodzenia do autonomii obronnej UE, czyli możliwość samodzielnego podejmowania działań zbrojnych. Na początku dokumentu określono zagrożenia dla wspólnego bezpieczeństwa. Jest to przede wszystkim Rosja, która zagraża militarnie, ale także poprzez używanie dostaw gazu jako broni. Chiny uznano za „partnera, konkurenta gospodarczego i rywala systemowego”, który „coraz bardziej angażuje się w napięcia regionalne”. Głównymi założeniami planu są: zwiększenie nakładów finansowych państw Unii na obronność, poprawa rozwoju zdolności cywilnych i wojskowych oraz gotowości operacyjnej i lepsze planowanie. Zadeklarowano także utworzenie do 2025 roku europejskich sił szybkiego reagowania. Co prawda Unia już takie posiada w postaci tzw. Eurokorpusu, ale ten dysponuje zaledwie 60 tysiącami żołnierzy i zaangażowało się tylko kilka państw. Podobnie, jak inne tego typu inicjatywy WPZiB, jest uznawany za niezdolny do skutecznego działania.
Kolejną potrzebą określono zniesienie jednomyślności w głosowaniach nad Wspólną Politykę Zagraniczną i Bezpieczeństwa. Możliwość weta opóźnia a nawet uniemożliwia podjęcie działań we wspomnianym zakresie. Postanowiono bardziej postawić na działania w cyberprzestrzeni i kosmosie. Projekt oczywiście musi zyskać jeszcze poparcie państw członkowskich. Wygląda na to, że trwająca obecnie do 30 czerwca prezydencja Francji w Radzie Europejskiej przyniesie prawdziwy przełom w kwestii europejskiej obronności.

Chyba każdy zdrowo myślący człowiek widzi teraz, że istnieje coraz pilniejsza potrzeba, by Europa zaczęła myśleć o wspólnej obronności. Być może to ostatni dzwonek, żebyśmy któregoś dnia nie obudzili się kompletnie bezbronni. Na początku trzeba będzie ściśle współpracować z NATO i nie wchodzić mu w drogę a wszelkie zmiany wprowadzać stopniowo. Jednak ostatecznym celem powinna być pełna militarna suwerenność pewnie już wtedy federacji europejskiej.