Ładowanie

Obalamy euromity

Unia Europejska nie gryzie
Zapraszam

Anglosasi to niemal inna cywilizacja

Nieoficjalna flaga anglosaska

Od jakiegoś czasu zastanawiam się, dlaczego Polska wciąż woli współpracować ze Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią, a nie bliższymi geograficznie Francją i Niemcami. Ma to oczywiście bardzo silne uzasadnienie historyczne. Po I wojnie światowej Stany Zjednoczone ustami swojego ówczesnego prezydenta Woodrowa Wilsona jako pierwsze zaznaczyły potrzebę utworzenia państwa polskiego. To Anglosasi udzieli nam największego wsparcia w czasie II wojny światowej, podczas gdy Niemcy byli naszymi odwiecznymi wrogami a Francja musiała martwić się o własne przetrwanie. Również podczas zimnej wojny Amerykanie i Brytyjczycy włożyli najwięcej wysiłku w pomoc polskiemu społeczeństwu, żeby wyrwało się ze szponów Związku Radzieckiego. Nie bez znaczenia jest także niezwykle liczna Polonia w tych dwóch państwach.
Jednak już od przynajmniej dziewiętnastu lat więcej łączy nas z partnerami w ramach Trójkąta Weimarskiego (Francja i Niemcy). Po Brexicie bliskie relacje z Wielką Brytanią kompletnie nie mają sensu. Współpraca wojskowa jest obecnie bardzo potrzebna, ale ona nie wymaga aż tak rozwiniętego partnerstwa. W niniejszym tekście chciałbym przedstawić argumenty wskazujące na to, co dzieli nas z Anglosasami. Ponieważ o Stanach Zjednoczonych napisałem już wiele, dziś skupię się na Wielkiej Brytanii.

Państwa Europy kontynentalnej i Wielką Brytanię wbrew pozorom różni naprawdę dużo. Podzielamy zamiłowanie do demokracji, praw człowieka i wolnego rynku, ale istnieje wiele różnic. Po pierwsze w Zjednoczonym Królestwie obowiązuje anglosaski system prawny oparty na prawie precedensowym, czyli taki, w którym wyroki zapadają na podstawie wcześniejszych, podobnych orzeczeń sądów lub same stają się precedensami. W pozostałej części Europy mamy do czynienia z prawem stanowionym bazującym na tym, co zostało zapisane w aktach prawnych.
Również podejście do gospodarki w Wielkiej Brytanii jest inne niż na kontynencie. Anglosaskie to kapitalizm w najbardziej krwiożerczej wersji, w której nie liczy się nic oprócz zysku, czego dobitnie doświadczały brytyjskie kolonie. Reszta Europy jest bardziej socjalna. W Niemczech narodziła się koncepcja państwa opiekuńczego i stworzono pierwszy na świecie powszechny, państwowy system ubezpieczeń społecznych. We Francji co i rusz wybucha bunt obywateli wobec władzy, która próbuje odebrać im przywileje socjalne. O wręcz socjalistycznej Skandynawii nie ma już nawet co wspominać. Tymczasem w Polsce od lat odbywa się cicha prywatyzacja służby zdrowia i edukacji. Polacy są wśród narodów, które najbardziej cenią sobie kapitalizm. Najdobitniej pokazują to wyniki Nowej Lewicy w ostatnich wyborach parlamentarnych. Polski rząd, aby podlizać się Amerykanom, blokuje ustanowienie na poziomie unijnym podatku dla gigantów cyfrowych.
Sytuacja nauczycieli oraz ich relacje z uczniami i rodzicami do złudzenia przypominają standardy amerykańskie. Dobrze, że w pewnym momencie zatrzymano pomysł specjalizowania się młodzieży po pierwszej klasie liceum, bo i niedługo nasi uczniowie nie wiedzieliby, gdzie leżą USA.

Kolejną różnicą jest to, że Wielka Brytania wciąż czuje się imperium, czego najjaskrawszym przejawem jest przedbrexitowe przekonanie, że doskonale poradzą sobie bez Unii Europejskiej dzięki bliskim relacjom z byłymi koloniami. Czas pokazał, że nic nie idzie zgodnie z planem. Podczas, gdy Francja wycofuje wojsko z byłych kolonii a Niemcy przepraszają Namibię i Tanzanię za swoje zbrodnie, Brytyjczycy wciąż nie potrafią wyrzec się snów o potędze i nie chcą oddawać dzieł sztuki zrabowanych w czasach Imperium. Trzeba też pamiętać o innym systemie miar i wag oraz ruchu lewostronnym, ale ma to znaczenia jedynie symboliczne.

Jeśli myślimy o narodach, które mają najwięcej na sumieniu, w naszej głowie pojawiają się głównie Niemcy, Rosjanie i Japończycy. Jednak o zbrodniach Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych bardzo mało się mówi, choć miały one miejsce. O złu, które wyrządzili Amerykanie pisałem już tutaj i tutaj. Natomiast Brytyjczycy w dziewiętnastym wieku w ramach wymiany handlowej sprzedawali Chinom opium w zamian za herbatę, jedwab, czy ryż. Doprowadziło to do uzależnienia się milionów Chińczyków i masowych śmierci. W latach 1857-1859 brutalnie stłumiono powstanie Sipajów – Hindusów służących Wielkiej Brytanii. To Brytyjczycy stworzyli pierwsze obozy koncentracyjne, w których przetrzymywali Burów (zachodnioeuropejskich osadników w południowej Afryce zasiedlających te ziemie przed ich przejęciem przez Zjednoczone Królestwo) sprzeciwiających się brytyjskiemu podbojowi. Wiele państw ma bardzo negatywne wspomnienia kolonializowania ich przez Wielką Brytanię. Może nie były to brutalne mordy, ale Zjednoczone Królestwo ma swoje na sumieniu. Nie do końca wyjaśnione są też związki rodziny królewskiej z Nazistami. Oczywiście uważam, że zaszłości historyczne nie powinny mieć znaczenia dla dzisiejszej współpracy. Każde państwo ma ciemne karty w swojej historii, więc nikt z nikim nie miałby bliskich relacji, gdyśmy brali pod uwagę takie rzeczy. Co było a nie jest nie pisze się w rejestr – mówi stare porzekadło Tymczasem pewnym środowiskom w naszym kraju nie przeszkadza to w ciągłym wypominaniu Niemcom II wojny światowej (z etycznego punktu widzenia nie ma znaczenia komu wyrządzili krzywdę). Jak już się to robi, wszystkich trzeba traktować równo.

W kontekście konferencji Aliantów w Jałcie zwykle mówi się o zdradzeniu Polski przez Zachód i oddaniu nas Stalinowi. Do tego, czy słusznie tak się to określa i jaka była alternatywa, być może odniosę się kiedy indziej. Musimy sobie przypomnieć, kto owej jałtańskiej zdrady dokonał – Stany Zjednoczone i Wielka Brytania! Nawet bardziej to pierwsze państwo, bo brytyjski premier Winston Churchill nie miał złudzeń co do radzieckiego dyktatora. Niemcy były wtedy III Rzeszą a więc agresorem. Natomiast Francja nie została zaproszona do obrad Wielkiej Trójki zapewne dlatego, że nie wszyscy Francuzi i nie od początku stawiali opór nazistom.

Trzeba jeszcze powiedzieć o czymś, o czym rzadko się pamięta a wywarło ogromny wpływ na obecną sytuację w Europie. W 1994 roku Rosja, Stany Zjednoczone, Ukraina i Wielka Brytania podpisały tzw. memorandum budapesztańskie, które miało zapewnić Ukrainie gwarancje bezpieczeństwa w zamian za oddanie poradzieckiego arsenału nuklearnego. Co z tego wyszło – wszyscy dobrze wiemy. No, ale zwrócimy uwagę, że pod tą umową nie ma podpisu francuskiego ani niemieckiego. Ówczesny prezydent Francji nawet odradzał Ukrainie oddanie broni atomowej.

Współpraca z Niemcami, choć to nasz największy partner handlowy, może budzić kontrowersje w dużej części polskiego społeczeństwa, ale czy obecnie są przeciwwskazania przed współpracą z Francją? Historycznie możemy mówić o jednym, ale poważnym zgrzycie w relacjach. Nie udzieliła nam obiecanego, realnego wsparcia, gdy napadła na nas III Rzesza. Trzeba jednak pamiętać, że była zależna od Wielkiej Brytanii, a ta specjalnie nie kwapiła się do wojny, póki sama nie została zaatakowana. Spotkałem się z pogłoską, że jeszcze za prezydentury Francois’a Hollanda miała plan wielkich inwestycji w Polsce w celu zrównoważenia potęgi Niemiec w Europie. Pierwszym krokiem w stronę bliższej współpracy miała być sprzedaż naszemu krajowi śmigłowców Caracal. Jednak, kiedy PiS doszedł do władzy, kontakt z Francuzami został zerwany. Nową wybraną ofertą była oczywiście amerykańska. Również w przypadku budowy elektrowni atomowej odrzucono francuską propozycję na rzecz pochodzącej z USA. Tymczasem energetyka nuklearna byłaby idealnym punktem wyjścia do wzmocnienia partnerstwa, ponieważ znajdujemy się w grupie państw o pozytywnym podejściu do tego źródła energii, w opozycji do m.in. Niemiec. Często narzeka się, że mamy sprzeczne interesy z Francją i Niemcami, ale kto nam broni je robić? Tymczasem wszelkie próby są sabotowane.

Jak widać nie ma żadnych głębokich podstaw do bardzo bliskich relacji Polski z państwami anglosaskimi. Nie neguję potrzeby silnej współpracy wojskowej, przynajmniej póki trwa wojna za naszą wschodnią granicą. Nie oznacza to jednak, że należy naśladować, jak papuga wszystkie rozwiązania ze wspomnianych krajów. Zamiast oddalać się od serca Europy pod każdym względem, powinniśmy zabiegać o naszą znaczącą rolę w Unii. Pierwszym warunkiem do uzyskania takiej pozycji jest przestrzeganie praworządności. Wielka Brytania i Stany Zjednoczone nie pomagają nam i naszemu regionowi z dobroci serca, a po prostu od dziesięcioleci mają w tym interes. Jednak któregoś dnia priorytety mogą się diametralnie zmienić. Tak już ten świat jest urządzony. Róbmy więc wszystko, żeby to Francja i Niemcy miały interes w bronieniu nas!

Euromit nr 17 – Zachodnia Europa chciała nas w Unii tylko dla własnych korzyści

Premier Leszek Miller podpisuje traktat akcesyjny

Czasem spotykam się z opiniami, które podważają doniosłość chwili, jaką było wejście Polski do Unii. Nie mówi się o dziejowej sprawiedliwości i szansie dla naszego kraju. Te głosy sprowadzają wspomniany fakt do chęci wydojenia Polski przez starą UE i możliwości wykorzystywania taniej siły roboczej.

Emanacją tak zbiorczo ujętego mitu jest sugestia, że Niemcy chcieli mieć w postaci Polski rynek zbytu dla swoich produktów. W dzisiejszym felietonie chciałbym wykazać, ile jest w tym prawdy.

Zacznijmy od ekonomicznego wymiaru członkostwa Polski w Unii. Trzeba pamiętać, że nasz kraj na początku lat dziewięćdziesiątych, czyli kiedy rozpoczął się proces wchodzenia do UE, był biedny. Nikt w Europie nie myślał o własnych korzyściach z akcesji Polski. Wręcz przeciwnie – obawiano się, że zaszkodzi to całej starej Unii. Świeże było w pamięci zjednoczenie Niemiec, które mimo ogromu wpompowanych pieniędzy nie zakończyło się pełnym sukcesem i do dzisiaj wschodnie landy są dużo uboższe. Mimo to dążono do rozszerzenia, bo zdawano sobie sprawę z niewyobrażalnych korzyści politycznych – ostatecznego zakończenie ładu pojałtańskiego oraz rozszerzenia obszaru bezpieczeństwa i dobrobytu w Europie. Ponadto przy dostosowywaniu polskiej gospodarki do wspólnotowej, zastosowano asymetryczne znoszenie barier w handlu. Wspólnota robiła to dużo szybciej niż my dzięki czemu naszego rynku nie zalały nagle zachodnie produkty. Mogliśmy też w każdej chwili podnieść cła, jeśliby istniałoby zagrożenia dla restrukturyzowanego sektora gospodarki lub mającego trudności skutkujące problemami społecznymi. Czy tak wygląda wykorzystywanie innego państwa?

Co do absurdalnego zarzutu, że w naszym członkostwie chodziło jedynie o rynek zbytu, tanią siłę roboczą i niskie koszty produkcji głównie dla Niemiec. Oczywiście wejście Polski do Unii oznaczało także korzyści dla państw starej UE, bo inaczej nie doszłoby do rozszerzenia. Jednak i dla nas przyniosło bardzo pozytywne efekty m. in. w postaci napływu kapitału i wiedzy. Była to tzw. sytuacja win-win, czyli taka, na której korzystają obie strony. Czy naprawdę tylko dla wspomnianego wyżej celu wciągnięto do Unii aż dziesięć państw? O ile nasze władze wstawiały się za innymi państwami dawnego bloku wschodniego, to jaki cel miało przyjęcie Cypru i Malty? Poza tym przed 2004 rokiem było już jedno, duże, ale odstające od reszty pod względem gospodarczym państwo – Hiszpania.

Często pojawiają się głosy, że być może za wcześnie weszliśmy do Unii Europejskiej i do negocjacji powinniśmy przystąpić parę lat później z wyższej pozycji. Jednak bez tego, co dało nam członkostwo w UE, nie rozwijalibyśmy się tak błyskawicznie. Poza tym reszta nie stałaby wtedy w miejscu. Dziś nawet Hiszpania jest przed nami, a co dopiero trzy największe gospodarki Unii.

Ważnym wymiarem poważnego traktowania Polski przez starą Unię jest Trójkąt Weimarski, czyli platforma wzajemnych konsultacji naszego kraju z Francją i Niemcami. Jej pierwotnym zadaniem było wprowadzenie Polski do UE. Kiedy udało się to już osiągnąć, spotkania nie zostały zaniechane. Dawały teraz możliwość rozmów na temat wzajemnych relacji i przyszłości integracji europejskiej. Dlaczego relacje tych państw z Wielką Brytanią czy nawet Włochami – bogatszymi i ludniejszymi członkami UE nie były aż tak sformalizowane? Od samego początku istniała świadomość ważnej roli Polski w Unii Europejskiej. Można powiedzieć, że wspomniana formuła miała służyć wciągnięciu państwa polskiego do rdzenia Europy. Niestety wraz z powrotem PiS-u do władzy Trójkąt Weimarski stracił na znaczeniu na rzecz Grupy Wyszehradzkiej, czyli wybrano dalsze kiszenie się w środkowo-wschodnio europejskim sosie. Po opuszczeniu Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię moglibyśmy stać się pełnoprawnym trzecim graczem. Niestety nasz rząd zdecydował się na ideologiczną wojnę z instytucjami unijnymi i ciężar przesunął się w stronę Włoch i Hiszpanii. Megalomańskie ambicje PiS-u nie pozwalają przecież być trzecimi, nawet w tak elitarnym gronie. Muszą rządzić w regionie Europy Środkowowschodniej, choć jako członek wielkiej trójki byliby w stanie załatwić dla niego więcej.

Można znaleźć wiele przykładów na to, że członkostwo Polski było traktowane bardzo poważnie przez kraje starej Unii. Jeśli były dla nas jakieś efekty uboczne, to z pewnością nieuniknione. Zresztą wszystkie późniejsze korzyści w pełni zrekompensowały wszelkie straty. A, że wciąż jesteśmy tanią siłą roboczą – to już od nas zależy, jak wykorzystujemy rozwój.

Źródło:

Domagała A., Integracja Polski z Unią Europejską, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2008

Euromit nr 15 – Inne państwa Unii Europejskiej więcej straciłyby na Polexicie niż Polska

Jeden z geniuszy ekonomii PiS-u

Jakiś czas temu przeczytałem o najbardziej kuriozalnej opinii związanej z ekonomicznymi aspektami członkostwa Polski w UE. Sugeruje ona, że w wypadku wyjścia Polski z Unii stracimy mniej niż inne państwa członkowskie, nawet te najbogatsze. Tym razem sprawdzimy, czy to stwierdzenie znajduje pokrycie w rzeczywistości i jakie skutki przyniósłby naszemu krajowi Polexit.  

Wyjście Polski z Unii Europejskiej oznacza brak corocznych wpływów z budżetu. Stracimy dostęp do ogromnego jednolitego rynku. Poza tym, co najważniejsze, stracimy duże zaufanie potencjalnych inwestorów a wielu z nich z pewnością wycofa swój kapitał z naszego kraju. Bycie państwem członkowskim UE oznacza konieczność przestrzegania zasad, także tych dotyczących prawa gospodarczego. No, przynajmniej umożliwia inwestorom łatwiejsze upominanie się o swoje prawa, bo mogą to robić przed unijnymi trybunałami.  

Trzeba podreślić, że wspólny rynek nie polega jedynie na relacjach gospodarczych między Polską a innymi państwami członkowskimi. Eksport z Polski stanowi zaledwie kilka procent wewnątrzunijnej wymiany handlowej. Takie Niemcy, największa gospodarka Europy, mają dużo większy wkład w handel każdego kraju UE. Straty innych byłyby niczym w porównaniu do braku wszelkich korzyści dla Polski z bycia częścią wspólnego rynku. Dobrym przykładem jest tu sytuacja Wielkiej Brytanii po Brexicie. Wg. Raportu Berelmana Zjednoczone Królestwo jako jedyne  bardzo mocno straciło na swojej własnej decyzji. Co prawda Irlandia również sporo straciła, ale WB była jej głównym partnerem handlowym. Pozostałe państwa członkowskie nieszczególnie odczułyby opuszczenie Unii Europejskiej przez ZK. Skoro tak bogaty kraj posiadający tylu gospodarczych sojuszników poza UE tak wyraźnie stracił, to co dopiero wciąż będąca na dorobku Polska 

Zatem, ile konkretnie straciłaby Polska? Nasze PKB zmniejszyłoby się o 10,6%. Poziom inwestycji spadłby o 20,4% Bezrobocie zwiększyłoby się o 1,5%. Konsumpcja byłaby niższa o 18,9%. Średnia dla UE wyniosłaby kolejno: PKB spadłoby o 8,7%, poziom inwestycji zmniejszyłby się o 7,1%, bezrobocie wzrosłoby o 1,1%, konsumpcja obniżyłaby się o15,1%. 

W ogóle, jeśli byłoby to prawdą, jakie to ma znaczenie, że inni stracą więcej?  Ważne, że MY stracimy! Dlaczego mamy tracić. To dobitnie pokazuje mentalność naszej klasy rządzącej wciąż będącej częścią polskiej mentalności. Ja mogę stracić. Byle ten taki siaki i owaki też  nie miał.  

Przedstawiona w niniejszym tekście teza do obalenia jest nie tylko bezsensowna na pierwszy rzut oka, ale też niespójna z faktami. Jednak nasza nieodpowiedzialna władza jest w stanie posunąć się do wygłoszenia każdego absurdu byleby osiągnąć swój cel – obrzydzić Polakom Unię Europejską. Mam jednak nadzieję, że już tylko twardy, bezrefleksyjny elektorat PiS-u wierzy w te brednie. 

Czy należą się nam reparacje od Niemiec? 

Hitlerowcy forsują szlaban na granicy z Polską

Niedawno, na zlecenie rządu, został przedstawiony raport  o wielkości szkód wyrządzonych na terenie Polski przez III Rzeszę podczas II wojny światowej. Straty wyliczono na 6,2 bln zł. Stanowi to prawie trzy razy więcej, niż wynosi roczny budżet Niemiec (2,4 bln zł).  Nie przypuszczałem, że dogonienie Niemiec przez polską gospodarkę rządzący chcą osiągnąć poprzez ogołocenie tej niemieckiej. W dzisiejszym tekście chciałbym zanalizować, czy wystąpienie o reperacje od Niemiec jest zasadne i możliwe z prawnego punktu widzenia.  

Na początek trzeba wyjaśnić jedną rzecz. Reparacje to zadośćuczynienie w formie pieniędzy, sprzętu lub surowców, które państwo agresor płaci państwu ofierze za wyrządzone materialne i niematerialne szkody wojenne. Natomiast straty osób indywidualnych pokrywane są poprzez odszkodowania, ale dziś nie o tym. 
Po II wojnie światowej Związek Radziecki zobowiązał się przyjąć a następnie przekazać Polsce część należnych reparacji od Niemiec. Nie zrobili jednak tego w całości a wartość wielu form reparacji była wątpliwą, jak choćby dzieła marksistów. Jednak wciąż mogliśmy zwrócić się bezpośrednio do naszych zachodnich sąsiadów. 
W 1953 roku Polska Rzeczpospolita Ludowa zrzekła się roszczeń, ale jedynie wobec Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Teraz wielu powołuje się na to, że nie byliśmy wtedy w pełni suwerennym państwem. Związek Radziecki miał w tym interes, bo w NRD trwały protesty robotników i zdjęcie kwestii reparacji z agendy mogło załagodzić sytuację. Jednak z prawnego punktu widzenia nie było żadnej formalnej zależności od ZSRR. Nie sposób dowieść, że wszystko odbyło się pod jakąkolwiek formą przymusu. Twarde prawo, ale prawo. Zresztą polskie władze, także w III Rzeczpospolitej wielokrotnie potwierdzały, że zrzeczenie się sankcji faktycznie nastąpiło. 
Kolejnym istotnym punktem w tej historii było to, że przy zjednoczeniu Niemiec, Republika Federalna Niemiec przejęła wszelkie zobowiązania prawne NRD. Ze strony niemieckiej zamyka to całą sprawę. 
Po upadku komunizmu Niemcy wysiedleni z ziem odzyskanych zaczęli wysuwać roszczenia o odszkodowania. Tutaj należy podkreślić, że mienie państwowe po III Rzeszy mogło zostać przejęte przez Polskę, ale prywatne jedynie za odszkodowaniem. Jednak w ten sposób także można pokryć reparacje i na to powoływały się nasze władze. Formalną odpowiedzią Polski była uchwała Sejmu z 2004 roku, która stwierdziła, że Polska nie jest nic winna swoim sąsiadom i przypomniała o braku otrzymania odpowiedniej rekompensaty za II wojnę światową oraz wezwała rząd do podjęcia odpowiednich kroków w tej sprawie. Ówczesny kanclerz Niemiec Gerhard Schroder zapewnił, że indywidualne roszczenia obywateli niemieckich nie będą wspierane na poziomie państwowym.  Jednak sprawę ostatecznie zamyka oświadczenie polskiego rządu z tamtego czasu, iż sprawę reparacji od Niemiec należy uznać za niebyłą, bo zrzeczenie się reparacji było zgodne z ówczesnym prawem. Jako że to Rada Ministrów prowadzi politykę zagraniczną, jej zdanie jest tu wiążące. 

Pomijając kwestie prawne, występowanie o reparacje od Niemiec jest niemoralne i po prostu głupie. Jak można tyle lat po wojnie wracać do tego tematu? Dostaliśmy przecież od Niemiec rozwinięte pod względem gospodarczym tereny w zamian za utracone na rzecz Związku Radzieckiego głównie pola i lasy.  Mamy za sobą trzydzieści lat owocnej współpracy a zachodni sąsiad jest naszym głównym partnerem handlowym. Ogromne fundusze unijne w 25,2% pochodzą z niemieckich składek. Skoro otrzymaliśmy 593 mld złotych to można szacować, że około 121,1 mld złotych przyszło do nas z Niemiec. Nie wspomnę o inwestycjach bezpośrednich niemieckich firm w Polsce (186 mld złotych), jak np. dwie fabryki samochodów. Przed nami jeszcze niezliczona liczba lat wspólnej, owocnej przyszłości. 
Szczególnie obrzydliwe i sprzeczne z interesem Polski jest w obecnej sytuacji międzynarodowej takie rozdrapywanie ran. Teraz potrzebujemy jak nigdy jedności europejskiej, bo to jedyny gwarant naszego przetrwania w obliczu agresywnego zachowania Rosji. Odwiecznym błędem polskiej polityki zagranicznej była walka na dwa fronty, gdy należało sprzymierzyć się z jedną ze stron. O ile podczas zaborów czy przed II wojną światową taki wybór mógł być postrzegany, jak między dżumą a cholerą, o tyle teraz nie ma żadnych wątpliwości, kto jest naszym sojusznikiem. 
 

Jeśli domagać się od kogoś reparacji, to od Rosji, będącej spadkobiercą Związku Radzieckiego, który wbrew wcześniejszemu zobowiązaniu nie podzielił się z nami w pełni zadośćuczynieniem otrzymanym od Niemiec. Poza tym państwo rosyjskie zakwestionowało i bezpowrotnie zburzyło ład międzynarodowy budowany od trzydziestu lat. Z kraju, który traktowaliśmy pragmatycznie stało się naszym wrogiem. 
 

Przerażające dla mnie jest to, jak wielu Polaków popiera inicjatywę rządu PiS. Antyniemiecka propaganda ma u nas podatny grunt i działa. W Sejmie prawie wszyscy posłowie zagłosowali za wystąpieniem o reparacje. PO i Hołownia muszą uważać na to, żeby PiS nie wykorzystał tego przeciw nim w nadchodzącej kampanii wyborczej. Nie rozumiem jednak, dlaczego nawet większość lewicy nie była przeciw.   

Nie ma wątpliwości, że chęć wystąpienia o reparacje od Niemiec wynika z potrzeb polityki wewnętrznej. Mimo wszystko nie podejrzewam naszych władz o aż taką głupotę, żeby nie byli świadomi, w jakiej sytuacji międzynarodowej wracają do tego tematu. Nawet ujawniona treść noty dyplomatycznej od Niemiec sugeruje, że rząd PiS nie traktuje tego zbyt poważnie.  Cała sprawa idealnie wpisuje się w walkę z Unią Europejską jednoznacznie utożsamioną przez Kaczyńskiego z Niemcami. Jakoś przecież trzeba wytłumaczyć obywatelom, dlaczego nie otrzymują ogromnych pieniędzy z Funduszu Odbudowy. Bardzo Was proszę, nie dajcie się wciągnąć w kolejną gierkę tych oszołomów. 

Ukraina cz.1 – Wojna na Ukrainie. Co oznacza dla Europy i Świata?

Sytuacja na froncie 12 września

24 lutego wydarzyło się coś, co wstrząsnęło światem, Europą, a w szczególności jej wschodnią częścią. Gdy wydawało się, że jest to już kompletnie niewyobrażalne na Starym Kontynencie, jedno niczym niesprowokowane państwo napadło na drugie. To już nie wojna domowa, jak w przypadku byłej Jugosławii. Choć dla wszystkich agresja Rosji na Ukrainę była ogromnym zaskoczeniem, wielu polityków mówi teraz, że wszystko to było do przewidzenia. Po fakcie każdy jest mądry, a sprawy naprawdę w każdym momencie mogły potoczyć się zupełnie inaczej. O bezpośrednich przyczynach i przebiegu wojny zostało napisane już dużo, chciałbym więc w tym tekście więcej miejsca poświęcić nieco innemu kontekstowi sprawy.

Brzmi to brutalnie, ale każde wydarzenie, także wojna, niesie za sobą pewne szanse np. na zmianę myślenia lub postępowania. Wydarzenia na Ukrainie prawdopodobnie ożywią dyskusję na temat potrzeby samodzielności Unii Europejskiej w działaniach militarnych, żeby była w stanie powstrzymać pierwsze uderzenie wroga zanim USA wyślą armię do Europy. Kwestia całkowitej niezależności od Stanów Zjednoczonych w tym zakresie zostanie odsunięta na długie lata, bo widać, że bez ich wsparcia nie będzie możliwe ostateczne powstrzymanie agresora.

Największym problemem, który wyniknął z agresji Rosji na Ukrainę jest zakłócenie dostaw gazu i ropy. Z jednej strony nie możemy dłużej płacić za surowce państwu, które ma za nic wszelkie zasady międzynarodowe, a z drugiej Kreml w odwecie za sankcje zakręca kurki kolejnym państwom. Po pierwsze powinno to skłonić unijnych decydentów do stworzenia unii energetycznej. Dzięki niej przystępując do negocjacji dostaw będziemy na lepszej pozycji niż jako pojedyncze państwa. Trzeba także ujednolić przepisy na temat magazynowania gazu i rozbudowywać połączenia między państwami w zakresie infrastruktury przesyłowej. Sytuacja powinna zmobilizować przywódców państw do szybszego przechodzenia na odnawialne źródła energii, bez których nie ma szans na niezależność energetyczną Europy. Pora także na ostateczne oddemonizowanie atomu. On też wprawdzie wymaga importu surowców z zagranicy, ale już nie w takich ilościach jak ropa i gaz.

Wojna w Ukrainie powinna także przyspieszyć federalizację Europy. Gdyby już istniało europejskie superpaństwo, dziś nie mielibyśmy tych wszystkich problemów, które wywołała agresja Rosji, choćby dlatego, że decyzje byłyby podejmowane dużo szybciej. Nie oznacza to oczywiście, że z dnia na dzień powstanie federacja. Raczej stopniowo wdrażane będą kolejne, wspólnie polityki: energetyczna, obronna, zdrowotna czy bankowa aż naturalna stanie się potrzeba stworzenia struktur państwowych.

Pora, żeby UE zaczęła coraz częściej spoglądać w stronę Afryki, gdzie Chiny zwiększają swoje wpływy gospodarcze a Rosja militarne i polityczne. Sytuacja, w której rosyjska agresja powoduje kryzys żywnościowy w wyniku blokowania ukraińskich portów, daje szanse na zbliżenie z Czarnym Lądem poprzez pomoc i inwestycje. Gdyby nie udało się całkowicie osłabić Rosji, trzeba będzie w jakiś sposób przeciągnąć Chiny na swoją stronę. Jedyną drogą ku temu jest właściwe ułożenie stosunków gospodarczych, korzystnych dla obu stron tak, jak zrobiono to w przypadku Japonii i Kanady.
Szkoda, że ludzie zawsze są mądrzy dopiero po szkodzie, ale tak już chyba musi być. Trzeba się cieszyć, że choć czasem uczymy się na błędach.

Jeśli chodzi o zagrożenia, najważniejszym wydaje się być możliwość całkowitego rozbicia jedności państw unijnych. Trzeba spojrzeć obiektywnie na to, kto tak naprawdę nie staje jednoznacznie po stronie Ukrainy, nie dostarcza broni a nawet blokuje jej transport przez swoje terytorium i nie wyraża minimum woli do zerwania stosunków gospodarczych z Rosją. Mowa oczywiście o Węgrzech. Niemcy wolno i opieszale, ale jednak działają. Trzeba zrozumieć, że dla nich ta wojna jest największym szokiem, bo postawiły wszystko na współpracę energetyczną z Rosją, jednocześnie zmniejszając swój potencjał militarny do niezbędnego minimum. Wyplątanie się z tego jest bardzo trudne. Nawet przepisy prawne utrudniają dostawy broni. Oczywistym jest, że dla państw, które są bardziej oddalone od strefy konfliktu, niebezpieczeństwo nie jest aż tak wielkie. Jest to kolejny argument za federalizacją Europy, gdyż wtedy problem zostałby uwspólnotowiony i nikt nie mógłby powiedzieć, że to nie jego sprawa.
Dla szerzej pojętego Zachodu kolejnym problemem jest Turcja, która szantażuje kraje chcące wstąpić do NATO i coraz bardziej wprost grozi sojusznikowi w Pakcie, swojemu sąsiadowi Grecji. Po zakończeniu wojny trzeba będzie coś z tym fantem zrobić. Węgry praktycznie nic nie znaczą na arenie międzynarodowej, za to Turcja jest ważnym sojusznikiem innych państw Paktu Północnoatlantyckiego, ponieważ pomaga w utrzymaniu względnego porządku na Bliskim Wschodzie.

Konieczność uniezależnienia się od rosyjskich surowców niesie ze sobą ryzyko, że wiele państw zwróci się w stronę innych, często gorszych reżimów jak Iran czy Arabia Saudyjska. Niewątpliwie konieczna będzie zmiana stosunków z mniej niebezpiecznymi, ale jednak dyktaturami w rodzaju Wenezueli. Amerykanie już zresztą zmienili kurs wobec Saudyjczyków, z którymi mieli gorsze relacje po zamordowaniu dziennikarza w saudyjskiej ambasadzie w Stambule. Brana pod uwagę jest także normalizacja stosunków ze wspomnianym południowoamerykańskim krajem, którego prezydent nie jest uznawany przez wiele państw.
Kolejnym zagrożeniem związanym z energetyką, jest coś, co już się dzieje, czyli zastępowanie gazu węglem. Może to sprawić, że klimatu nie będzie się już dało uratować. Niech każdy odpowie sobie sam na pytanie, czy lepiej czerpać gaz od mniej agresywnych reżimów, czy skazać planetę na zagładę.

Chciałbym przestrzec przed pomysłami szybkiej integracji Ukrainy z Unią Europejską. Przyznanie jej statusu kandydata było pięknym, potrzebnym, ale tylko symbolicznym gestem. Negocjacje i dostosowywanie się tego kraju do przepisów prawa europejskiego będą trwać długie lata. Być może większość Ukraińców jest gotowa na rychłe wstąpienie, ale ich państwo na pewno nie. Rząd PiS naciska na przyspieszoną akcesję Ukrainy nie ze względu na dobro sąsiada, lecz upatruje w tym szansy na to, że instytucje unijne mając na głowie problemy z nowym członkiem Wspólnoty zapomną o problemach z praworządnością w Polsce.

Wielu ludzi, w szczególności polityków, często używa wielkich słów naciągając ich znaczenie, którego do końca sami nie rozumieją. Polacy i Ukraińcy od początku wojny mówią, że są braćmi, tak jakby wiele wieków sporów nagle odeszło w niepamięć. Po nastaniu pokoju zamiecione pod dywan konflikty oraz zbrodnie mogą wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Dlatego, gdy to wszystko się już skończy koniecznie trzeba będzie usiąść i wyjaśnić sobie wszystkie kontrowersje: z jednej strony rzeź wołyńską, a z drugiej przymusowe przesiedlenia Ukraińców oraz działania tzw. żołnierzy wyklętych, którzy w dużej części byli zwykłymi bandytami i m.in. mordowali ludzi innych narodowości.

Ewentualna zmiana władzy na Kremlu i wywołany przez to chaos, może doprowadzić przynajmniej do chęci oderwania się niektórych republik od Rosji. Spowoduje to osłabienie tego państwa, ale może także grozić tym, że na północnym Kaukazie powstanie nowa wersja Państwa Islamskiego, ponieważ Dagestan czy Czeczenia zamieszkałe są przez ludność wyznającą radykalny islam. Poza tym rosyjska doktryna na temat broni nuklearnej zakłada użycie jej między innymi w przypadku zagrożenia dla istnienia państwa. Można to interpretować na wiele sposobów, ale opisany przypadek niewątpliwie wyczerpuje definicję

Chciałbym, żeby wojna na Ukrainie nie uśpiła naszej czujności. Nawet najdoskonalszy kłamca czasem mówi prawdę. Rosyjska propaganda jest taka skuteczna, ponieważ idealnie miesza fakty z półprawdami i totalnymi kłamstwami. Kompletną bzdurą jest twierdzenie, że NATO stanowi zagrożenie dla Rosji, a Ukrainą rządzą faszyści, którzy mordują mniejszość rosyjskojęzyczną i Rosja ją wyzwala. Za półprawdę można uznać rozważania na temat wspólnej historii Ukrainy i Rosji. Jednak Putin ma rację mówiąc, że Amerykanie sami mają poczucie posiadania własnej strefy wpływów i niejednokrotnie próbują ją rozszerzać ingerując w politykę wewnętrzną innych państw. W Ameryce Łacińskiej są przez to wręcz znienawidzeni. Sytuacja tych krajów przez lata niewiele różniła się od gruzińskiej, mołdawskiej i ukraińskiej. Oczywiście Stany Zjednoczone, przynajmniej w teorii, narzucają innym wartości demokratyczne i wolnościowe, a nie tatarską niewolę. Jednak z punktu widzenia prawa międzynarodowego nie czyni to żadnej różnicy. Kolejny raz na tym blogu powtórzę – jedyną szansą na uwolnienie się z tej dwubiegunowej pułapki jest stworzenie silnej Europy, współpraca z USA tam, gdzie to niezbędne i niezależne układanie sobie relacji z państwami sceptycznymi wobec Amerykanów.

Rok 2022 z pewnością jest już przełomowym dla stosunków międzynarodowych, tak jak 1648 (zakończenie wojny trzydziestoletniej), 1815 (kres wojen napoleońskich), 1918, 1945, 1989 i 2001 (zamachy na Word Trade Center i Pentagon). Przede wszystkim trzeba będzie w końcu przyspieszyć procesy, z którymi wciąż się zwleka, czyli transformację energetyczną, zwiększenie zdolności obronnych państw europejskich i budowę silniejszej UE. W szerszym kontekście z pewnością będziemy świadkami nowej zimnej wojny być może z wyłaniającym się trzecim graczem w postaci federacji europejskiej. Wiele wskazuje na to, że miejsce Rosji w tym układzie zajmą Chiny. Kto wie, czy w latach 1945-1989 Świat nie był jednak bezpieczniejszy, bo biorąc pod uwagę to, że żadne państwo nie potrafi się wyrzec działań militarnych, będąc świadomym, że druga strona dysponuje nie mniejszym potencjałem, nie podejmuje pochopnych decyzji o jakiejkolwiek wojnie. Próba zbliżenia Rosji i jej przyjaciół, sojuszników oraz państw patrzących z sympatią w jej stronę do zachodnich wartości poprzez współpracę gospodarczą, skończyła się kompletnym fiaskiem, głównie dlatego, że przywiązywano zbyt małą wagę do znaczenia różnic kulturowych w stosunkach międzynarodowych.
Czekają nas więc ogromne zmiany, ale kiedy i jak zakończy się wojna na Ukrainie jest praktycznie nie do przewidzenia.

Konieczność militaryzacji UE

Emmanuel Macron – nowa nadzieja na silną Europę

Nie tak dawno temu prezydent Francji Emmanuel Macron stwierdził, że Pakt Północnoatlantycki przeżywa stan śmierci mózgowej. Oczywiście od razu posypały się na niego gromy, bo jak można podważać sojusz ze świętą Ameryką. Czas jednak pokazał, że to francuski przywódca miał rację. Może jedynie moment nie był zbyt szczęśliwy, bo nieco wcześniej Macron mówił o konieczności ocieplenia relacji z Rosją. Po ostatnich wydarzeniach na linii UE- USA coraz więcej europejskich polityków zaczęło mówić o militarnej niezależności. Najgłośniej prezydentowi Francji wtórował wysoki przedstawiciel ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa UE Josep Borell. Czy i w jakim stopniu Unia tego naprawdę potrzebuje? O tym przeczytacie dzisiaj.

Na początek, jak zwykle będzie trochę historii. Powojenna współpraca wojskowa państw Europy datuje się już na rok 1947, kiedy to Francja i Wielka Brytania z obawy przed odrodzeniem potęgi Niemiec, zawarły porozumienie wojskowe zakładające wzajemną pomoc w razie ataku na któreś z nich. Rok później określono jako zagrożenie także Związek Radziecki, a do współpracy dołączyły Belgia, Holandia i Luksemburg, co doprowadziło do powstania Unii Zachodniej przekształconej w 1954 roku w Unię Zachodnioeuropejską. W późniejszych latach dołączyły do niej Niemcy Włochy, Hiszpania i Portugalia. UZ stała się podstawą Paktu Północnoatlantyckiego powołanego do życia w 1949 roku. Ciekawostką jest, że Unia Zachodnioeuropejska dawała dużo silniejszą gwarancję bezpieczeństwa jej członkom niż NATO. Podczas gdy traktat o UZ zakładał bezwarunkowe i natychmiastowe wsparcie militarne dla zaatakowanego państwa, Pakt Północnoatlantycki mówił jedynie o pomocy z użyciem środków “uznanych za stosowne”. Jednak wszystko to działo się jeszcze przed powołaniem do życia Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali i miało charakter międzypaństwowy.

W artykule udowadniającym, że Wspólnota Europejska tylko przez krótki czas była projektem wyłącznie gospodarczym, wspomniałem o pomyśle Europejskiej Wspólnoty Obronnej. Zaproponował go w 1950 roku francuski premier Rene Pleven. Francja chciała objąć wspólną kontrolą także armię remilitaryzujących się Niemiec. To właśnie Francuzi ostatecznie zablokowali tę inicjatywę, gdy do władzy w kraju doszli politycy przeciwni głębszej integracji. Ważnym powodem było także to, że Wielka Brytania nie chciała się zaangażować a była istotnym elementem koncepcji Plevena jako równoważnik siły Niemiec. Temat wspólnej europejskiej obronności o charakterze ponadnarodowym został odsunięty na bok na długie lata a Niemcy zostały w 1955 roku przyjęte do NATO.

W 1975 roku powstał raport belgijskiego premiera Leo Tindermansa o przyszłości Wspólnoty Europejskiej. Najciekawszym stwierdzeniem było: “Zjednoczona Europa pozostanie dziełem niepełnym tak długo, jak długo nie będzie miała wspólnej polityki obronnej”.

Temat europejskiej, wspólnej obrony wrócił z całą mocą w traktacie z Maastricht, który powołał do życia Unię Europejską. Stworzono Wspólną Politykę Zagraniczną i Bezpieczeństwa. Jako jej cele postawiono m. in utrzymywanie pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego oraz umacnianie bezpieczeństwa Unii Europejskiej. Unia Zachodnioeuropejska, która do tej pory była oddzielną organizacją, została uznana za zbrojne ramię Unii Europejskiej. Docelowym zadaniem WPZiB miało być uzgodnienie wspólnej polityki obronnej, która mogłaby prowadzić do wspólnej obrony.

Pierwszym przejawem tego zamierzenia było powstanie w 1999 roku Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony, której cel stanowiło zwiększenie zdolności UE do prowadzenia samodzielnych działań operacyjnych i podejmowania decyzji w razie zaistnienia kryzysu. Sojusz Północnoatlantycki pozostał podstawą wspólnej obronności. Zadeklarowano zwiększenie współpracy z NATO, lepsze wykorzystanie potencjału, jakim UE dysponuje i zwiększenie szybkości reakcji na kryzysy.

Traktat amsterdamski (1997 rok) usankcjonował wprowadzone wcześniej tzw. misje petersberskie, czyli działania o charakterze wojskowym, które może podejmować UE. Należą do nich misje ratunkowe, humanitarne oraz misje wojskowe służące zarządzaniu kryzysami i dodane przez Traktat Lizboński misje rozbrojeniowe, misje wojskowego doradztwa i wsparcia oraz stabilizacyjne. Dodatkowo TL wprowadził wzajemną pomoc państw członkowskich z użyciem wszelkich dostępnych środków w razie ataku, na któreś z nich.

Najnowszą europejską inicjatywą związaną z wojskowością jest PESCO (Permented Structured Cooperation), czyli stała współpraca strukturalna. Przyłączyły się do niej wszystkie państwa członkowskie Unii Europejskiej z wyjątkiem Dani i Malty. Mogą też przystąpić kraje spoza UE, jeśli podzielają jej wartości i wniosą wartość dodaną w postaci zaawansowanej technologii, walory strategiczne czy znaczący wkład finansowy. W ten sposób w PESCO zaangażowała się Kanada, Norwegia i Stany Zjednoczone, Projekt zakłada wspólne rozwijanie, technologii, strategii czy infrastruktury i współfinansowanie tych działań. W ramach PESCO powstało już 46 projektów a największym z nich dotyczący mobilności, który polega na budowie infrastruktury drogowej, umożliwiającej sprawniejsze przemieszczanie się wojska.

Na początku moich studiów byłem gorącym zwolennikiem tego, żeby Unia Europejska pozostała przy swojej soft power (dyplomacja i handel), która odróżniała ją od hard power (armia) Stanów Zjednoczonych. Po prostu UE w założeniu miała być pacyfistyczna, a za obronność miało odpowiadać stworzone do tego celu NATO. Na moje stanowisko nie wpływał nawet fakt, że było to już po interwencji w Iraku, która pierwszy raz militarnie poróżniła Zachód. Dochodziłem do wniosku, że wzajemne zaufanie da się jeszcze odbudować. Wszystko zmieniła jednak Arabska Wiosna. Zbyt idealistyczna i nierozsądna decyzja o popieraniu przemian wywołanych buntem społecznym w krajach Afryki Północnej i na Bliskim Wschodzie, przyniosła za sobą olbrzymie problemy. W Jemenie i Syrii od dziesięciu lat trwa wojna domowa. Libia cały czas pogrążona jest w chaosie. Dodatkowo sytuacja w Syrii przyczyniła się do powstania i rozwinięcia się Państwa Islamskiego. Ogólnym skutkiem zrywu społecznego są masowe migracje z tego regionu świata. Więcej o tym tutaj. Jedynie w Tunezji można mówić o sukcesie demokratyzacji, ale prawdopodobnie tam i tak, może trochę później doszłoby do przemian. Dobrze rokuje także sytuacja w Egipcie. Być może świadomość olbrzymiej wagi turystki dla gospodarek tych państw robi swoje. Od chwili Arabskiej Wiosny wiadomo, że Stany Zjednoczone nie zawsze działają racjonalnie a potem my w Europie sami ponosimy tego konsekwencje.

Prezydentura Donalda Trumpa unaoczniła najciemniejsze strony Stanów Zjednoczonych. Najlepiej było to widać w polityce wewnętrznej, ale miało także przełożenie na sprawy międzynarodowe. Trump skrytykował NATO idąc dużo dalej niż Macron. Zakwestionował sam sens istnienia tej organizacji. Stwierdził, że Europa musi wziąć za siebie większą odpowiedzialność i wydawać więcej na obronność, bo Ameryka nie może wiecznie finansować innych państw. Miał oczywiście sporo racji, ale jego słowa zabrzmiały co najmniej jak szantaż. Dodatkowo wybierał sobie sojuszników w relacjach transatlantyckich faworyzując Polskę i Wielką Brytanię, a Francję i Niemcy odstawiając na boczny tor. Stosunki z tym ostatnim państwem były szczególnie chłodne. USA za czasów najgorszego prezydenta w swojej historii o mało nie wywołały wojny z Iranem na początku 2020 roku, kiedy to na terenie Iraku armia amerykańska dokonała udanego zamachu na irańskiego generała. Ostatnie cztery lata uświadomiły nam, że Stany Zjednoczone nie są tak pewne, jak nam się wydawało, bo nigdy tak naprawdę nie wiadomo, kto może zasiąść w Białym Domu.

Źródłem optymizmu było z pewnością wybranie na prezydenta Stanów Zjednoczonych Joego Bidena. I rzeczywiście Unia Europejska znów zaczęła być traktowana przez USA jak partner. Sielanka nie trwała jednak długo. W sierpniu w fatalny sposób Amerykanie przeprowadzili akcję wycofywania się z Afganistanu. Co prawda, co do samego faktu i terminu, nowy prezydent został wsadzony na minę przez Donalda Trumpa, ale nic nie tłumaczy beznadziejnej organizacji i nie skonsultowania się z europejskimi sojusznikami. Afganistanowi nie “grozi” scenariusz tunezyjski. Z drugiej strony nie powtórzy się ani historia Syrii, ani Libii. Kraj został przejęty przez talibów bez żadnego oporu tamtejszego wojska i sytuacja prawdopodobnie wróci do stanu sprzed wejścia Amerykanów. Była to najbardziej bezsensowna wojna w historii Stanów Zjednoczonych.
Następnie USA wraz z Wielką Brytanią zawarły porozumienie wojskowe z Australią. Ta ostatnia zerwała umowę z Francją na zakup łodzi podwodnych, bo wspomniany układ zakłada to samo. Pokazuje to brak lojalności wobec sojuszników i sygnalizuje, że USA przenosi swoje militarne zainteresowanie na Pacyfik na wypadek konfliktu z Chinami. Czy to nie wystarczające argumenty za potrzebą militaryzacji Unii?

Co niezwykle ważne, wraz ze zmianą lokatora Białego Domu plany zwiększenia niezależności wojskowej Unii uzyskały poparcie Stanów Zjednoczonych. Trump chciał zmniejszyć wydatki swojego państwa na obronność innych członków NATO, ale oczywiście USA miały nadal rządzić. Europejscy politycy raczej są zgodni, co do potrzeby militarnego uniezależnienie się od Stanów Zjednoczonych. Różnią się tylko, jeśli chodzi o formę i głębokość emancypacji. Wszyscy są zgodni, że wszelkie działania w tym kierunku powinny być czynione przy współpracy z NATO i nie mogą dublować jego zadań. Szczególnie kraje Europy Wschodniej będące członkami Paktu Północnoatlantyckiego są wyczulone na tym punkcie. Uznają NATO za jedynego gwaranta swojego bezpieczeństwa a dla wielu z nich organizacja ta była pierwszym znacznym krokiem w kierunku lepszego świata. Przekonanie wspomnianych państw do wspólnej europejskiej obrony będzie szczególnym wyzwaniem.

Samodzielna armia mogłaby pomóc w unormowaniu stosunków z Rosją. Być może Kremlowi bardziej niż obecność wojsk u wschodniej granicy Polski, Litwy, Łotwy i Estonii w ogóle, przeszkadza to, że są wśród nich Amerykanie. Poza tym świadomość, że po drugiej stronie znajduje się zwarta armia, a nie twór polegający tylko na nigdy w pełni nie sprawdzonych sojuszach, być może działałaby odstraszająco.

Unia Europejska dość szybko jak na swoje możliwości zareagowała na ostatnie wydarzenia i apele polityków. W listopadzie zaprezentowano Kompas Strategiczny, czyli plan dochodzenia do autonomii obronnej UE, czyli możliwość samodzielnego podejmowania działań zbrojnych. Na początku dokumentu określono zagrożenia dla wspólnego bezpieczeństwa. Jest to przede wszystkim Rosja, która zagraża militarnie, ale także poprzez używanie dostaw gazu jako broni. Chiny uznano za „partnera, konkurenta gospodarczego i rywala systemowego”, który „coraz bardziej angażuje się w napięcia regionalne”. Głównymi założeniami planu są: zwiększenie nakładów finansowych państw Unii na obronność, poprawa rozwoju zdolności cywilnych i wojskowych oraz gotowości operacyjnej i lepsze planowanie. Zadeklarowano także utworzenie do 2025 roku europejskich sił szybkiego reagowania. Co prawda Unia już takie posiada w postaci tzw. Eurokorpusu, ale ten dysponuje zaledwie 60 tysiącami żołnierzy i zaangażowało się tylko kilka państw. Podobnie, jak inne tego typu inicjatywy WPZiB, jest uznawany za niezdolny do skutecznego działania.
Kolejną potrzebą określono zniesienie jednomyślności w głosowaniach nad Wspólną Politykę Zagraniczną i Bezpieczeństwa. Możliwość weta opóźnia a nawet uniemożliwia podjęcie działań we wspomnianym zakresie. Postanowiono bardziej postawić na działania w cyberprzestrzeni i kosmosie. Projekt oczywiście musi zyskać jeszcze poparcie państw członkowskich. Wygląda na to, że trwająca obecnie do 30 czerwca prezydencja Francji w Radzie Europejskiej przyniesie prawdziwy przełom w kwestii europejskiej obronności.

Chyba każdy zdrowo myślący człowiek widzi teraz, że istnieje coraz pilniejsza potrzeba, by Europa zaczęła myśleć o wspólnej obronności. Być może to ostatni dzwonek, żebyśmy któregoś dnia nie obudzili się kompletnie bezbronni. Na początku trzeba będzie ściśle współpracować z NATO i nie wchodzić mu w drogę a wszelkie zmiany wprowadzać stopniowo. Jednak ostatecznym celem powinna być pełna militarna suwerenność pewnie już wtedy federacji europejskiej.

Francja i Niemcy – niezwykła historia burzliwego sąsiedztwa

Dziś trudno wyobrazić sobie brak współpracy Niemiec i Francji, które tworzą trzon Wspólnoty Europejskiej. Jednak nie zawsze tak było. Przez wieki oba kraje toczyły zażarte wojny. Początek niniejszej opowieści przynosi jeszcze bardziej zaskakujące fakty. W artykule tym chciałbym opowiedzieć o historii burzliwego sąsiedztwa.

Jak powszechnie wiadomo, do upadku Cesarstwa zachodniorzymskiego w 472 roku naszej ery przyczyniły się głównie plemiona germańskie. Fakt ten, jak i to, że nigdy nie dały się podbić Rzymianom, sprawiają, że Germanie mogą się czuć równie ważni w historii. Z pewnością mogło to inspirować niemieckich faszystów. Natomiast włoscy uważali ich za niższą cywilizację. Najważniejszymi ze wspomnianych plemion byli:

  • Anglowie, Sasi i Jutowie- osiedlili się w dzisiejszej Anglii;
  • Ostrogoci- opanowali rzymskie prowincje Italię i Dalmację, później z obecnych północnych Włoch wyparli ich Longobardowie;
  • Frankowie- zamieszkali na obszarze współczesnej Francji i podbili ziemie Longobardów;
  • Wizygoci- zajęli tereny dzisiejszej Hiszpanii;
  • Wandalowie- dotarli do północnej Afryki.

Frankowie dzięki Karolowi Wielkiemu utworzyli pierwsze imperium po upadku Cesarstwa zachodniorzymskiego. Zaś on sam w 800 roku został koronowany na cesarza, co uważa się za odnowienie Cesarstwa Rzymskiego. Nie bez powodu za wybitne zasługi dla integracji europejskiej przyznaje się dziś nagrodę imienia Karola Wielkiego. Imperium Karolińskie u szczytu swej potęgi obejmowało dzisiejsze: znaczną część Austrii, Belgię, Francję, Holandię, Liechtenstein, Luksemburg, zachodnie Niemcy, północne Włochy, Słowenię, Szwajcarię oraz region Katalonii. Zahaczało też o tereny obecnej Chorwacji i Danii. Czyż w przybliżeniu nie przypomina to trochę granic Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali oraz Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej do 1973 roku? Frankowie mocno przysłużyli się Europie zatrzymując inwazję muzułmanów z Afryki Północnej, którzy wcześniej zajęli Półwysep Iberyjski. Niestety rozbicie dzielnicowe, poprzedzone krótkotrwałą wojną domową, po śmierci cesarza Ludwika I doprowadziło do podzielenia się mocarstwa między jego synów.

Lotar I dostał we władanie państwo środkowofrankijskie na terenie obecnych północnych Włoch i w pasie ziem po obu stronach Renu (między innymi dzisiejszą Lotaryngię i stąd nazwa tego regionu), a Ludwik Niemiecki państwo wschodniofrankijskie obejmujące większość współczesnych zachodnich Niemiec. Karol Łysy otrzymał państwo zachodniofrankijskie w granicach prawie całej dzisiejszej Francji.

W 962 roku państwo wschodniofrankijskie i środkowofrankijskie zjednoczyły się pod berłem Ottona I jako Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego (nazywane też I Rzeszą), a zachodniofrankijskie przekształciło się w Królestwo Francji (987 r.). Od tego momentu to przywódcy ŚCR byli cesarzami rzymskimi. Tak oto zakończyło się czterowiekowe współistnienie protoplastów dzisiejszej Francji i Niemiec.

Początkowe wieki sąsiedztwa były co najmniej pokojowe. Pierwszy zgrzyt pojawił się w czasach reformacji. Kraje dzisiejszych północnych Niemiec oraz należące wtedy do cesarstwa Czechy przyjęły protestantyzm. Natomiast Austria i Bawaria pozostały przy katolicyzmie. Rządząca Świętym Cesarstwem Rzymskim dynastia Habsburgów, która wywodziła się z Austrii poczuła, że jest zobowiązana do obrony imperium przed heretykami. Rozpoczęła się pierwsza wojna religijna w łonie chrześcijaństwa zwana wojną trzydziestoletnią. Francja, mimo że krwawo stłumiła podobne zapędy znacznej liczby swoich obywateli (hugenotów) stanęła po stronie państw protestanckich (Anglia, Dania, Republika Zjednoczonych Prowincji, czyli dzisiejsza Holandia i Szwecja). Innymi przyczynami tej wojny była chęć Francuzów do osłabienia roli Habsburgów w Europie i walka o dominację na kontynencie między uczestniczącymi w niej państwami. Wojnę trzydziestoletnią zakończył w roku 1648 pokój westfalski uważany za moment narodzenia się prawa międzynarodowego. Francja uzyskała od Świętego Cesarstwa Rzymskiego Alzację i Lotaryngię, o które od tego momentu ciągle będzie rywalizować z Niemcami. Kalwinizm (odłam protestantyzmu) musiał zostać równouprawniony w I Rzeszy z katolicyzmem i luteranizmem.

Francja po raz pierwszy mocno napsuła krwi Niemcom za sprawą Napoleona na początku XIX wieku. W czasie Rewolucji Francuskiej sąsiedzi tego państwa obawiali się rozprzestrzenienia się idei rewolucyjnych na resztę Europy. Zagrożono, że jeśli coś stanie się rodzinie królewskiej, dojdzie do interwencji. Francja postanowiła uprzedzić ewentualny atak, ale nie zdążyła zmobilizować wojska. W końcu doszło do militarnej reakcji sąsiadów. Wojna początkowo obronna zamieniła się w ekspansję terytorialną pod wodzą generała a później Cesarza Francuzów. Co jakiś czas zawiązywała się koalicja wielu państw europejskich. Istotnymi członkami koalicji antyfrancuskiej były kraje niemieckie Austria i Prusy. Napoleon utworzył wiele państw marionetkowych, w tym składający się z niektórych krajów niemieckich Związek Reński. W 1805 roku rozpadło się Święte Cesarstwo Rzymskie. Od tej chwili niemiecki „świat” stanowiły trzy główne siły: Cesarstwo Austrii, Królestwo Prus i Związek Reński. Było to niezwykle mocną podwaliną rodzącego się niemieckiego nacjonalizmu. Kończący wojny napoleońskie kongres wiedeński (1815) postanowił o zniesieniu Związku Reńskiego i utworzeniu luźnego związku wszystkich państw niemieckich, tak zwanego Związku Niemieckiego. Miał on zapewniać jego członkom bezpieczeństwo zewnętrzne, ale kraje te nie mogły wspólnie prowadzić wojny ofensywnej. Powstała idea Panagermanizmu, czyli chęć zjednoczenia narodów pochodzenia germańskiego (Holendrów, Niemców i narodów skandynawskich) w ramach jednego państwa. Panagermaniści planowali podzielenie Francji między przyszłe państwo niemieckie a Królestwo Włoch. Pierwszym przejawem wspomnianej idei było powstanie Związku Północnoniemieckiego w 1867 roku. W jego skład weszły Królestwo Prus i inne kraje niemieckie jeszcze bez Bawarii. Austria utraciła wszelkie głębsze związki z Rzeszą Niemiecką.

Największe konflikty między sąsiadami miały miejsce pod koniec XIX i w początkach XX wieku. We wszystkich tych przypadkach agresorami byli Niemcy. Prusy chciały dokończyć zjednoczenie Niemiec pod swoją władzą. Francja obawiała się narodzin tak potężnego sąsiada. Dodatkowo władająca Królestwem Prus dynastia Hohenzolernów chciała obsadzić tron hiszpański swoim księciem. Francja mogłaby znaleźć się w kleszczach. Przeprowadzono więc atak wyprzedzający w okolicach  Saarbrücken. Skończyło się to jednak tragicznie. Tak rozpoczęła się wojna francusko – pruska (1870-1871). Prusacy dzięki nowoczesnej armii wchodzili na teren Francji jak w masło. Wkrótce dotarli do Paryża i Francuzi nie mieli innego wyjścia niż skapitulować. Utracili Alzację i Lotaryngię a wojsko pruskie przeprowadziło upokarzającą ich defiladę przez francuską stolicę. Do krajów Związku Północnoniemieckiego dołączyła Bawaria i tak powstało Cesarstwo Niemieckie nazywane też II Rzeszą.

W czasie I wojny światowej Cesarstwo Niemieckie swoje działania rozpoczęło atakując Francję. Panowało przekonanie, że i tym razem zajęcie tego kraju będzie drobnostką. Jednak Francuzi wspomagani przez Brytyjczyków długo stawiali opór, aż do momentu dotarcia na stary kontynent wojsk amerykańskich. Niemcy zostali pokonani. O powojennym porządku dyskutowano na konferencji w Wersalu. Na mocy traktatu pokojowego w Saint Germain et Layer, Francja odzyskała dobrze nam znane Alzację i Lotaryngię. Niemcy zostały zmuszone do zdemilitaryzowania (likwidacji wszelkich obiektów wojskowych) przygranicznego Kraju Sary.

Co prawda II wojnę światową zaczął atak na Polskę, ale drugą ofiarą stała się Francja. Jak można przeczytać w książce brytyjskiego historyka Normana Davisa „Europa”, wrogość Hitlera do Francuzów wynikała z jego poglądu, że sprzeniewierzają się obyczajom Franków. Uważał, że należy im jakoś „pomóc” w wyleczeniu się z wielowiekowej niechęci wobec Niemców. Nie miał jednak poważniejszych planów co do Francji.

Znaczna część Francuzów zdecydowała się na kolaborację z wrogiem. Utworzono marionetkowe państwo na południu Francji – Kraj Vichy a północ była okupowana przez nazistów. Można więc powiedzieć, że znów Francja i Niemcy „współistniały”. Co prawda Vichy nie wspierało wojskowo III Rzeszy, ale wysyłało ludzi do pracy na rzecz tego kraju. Dochodziło też do prześladowania Żydów. Przywódca Vichy, marszałek Philippe Petain, jest dzisiaj różnie oceniany we Francji. W czasie I wojny światowej był bohaterem a podczas II kolaborował z Niemcami. Ten drugi przypadek także nie jest czarno-biały. Może być uznawany za zdrajcę, ale z drugiej strony dzięki niemu Francja nie podzieliła losów Polski. Jakby nie patrzeć nie została tak bardzo zniszczona działaniami wojennymi.

Lata powojenne przyniosły zdrowy rozsądek przywódców obu państw. Co najbardziej zaskakujące i imponujące to Francja wyciągnęła rękę do śmiertelnego wroga a zwykle agresora. Premier tego państwa Jean Monet, w duchu rodzących się koncepcji integracji europejskiej, doszedł do wniosku, że należy zacząć od współpracy jego kraju z Niemcami. Minister spraw zagranicznych Robert Schuman przedstawił plan tej kooperacji. Na jego podstawie opracowano projekt Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, który zakładał poddanie pod wspólny zarząd produkcji węgla i stali, podstawy przemysłu zbrojeniowego, obu państw. Dzięki temu żadne nie mogło zbroić się bez wiedzy i kontroli drugiego. Współpraca ta okazała się niewyobrażalnie owocna i Europa bardzo szybko odbudowała gospodarkę po piekle II wojny światowej. Dziś istnieje już nie tylko wspólnota gospodarcza, ale posiadająca też wiele elementów politycznych- Unia Europejska. Niedawni wrogowie tworzą w niej niezwykle zgrany tandem. Zapewniają pokój i nieustanny rozwój dla naszego kontynentu.

Nikt chyba nie może mieć wątpliwości, że opisana historia jest niezwykle fascynująca. Oba narody, choć co prawda na Franków większy wpływ miała kultura rzymska niż na plemiona, które pozostały na terenie dzisiejszych Niemiec, wyrosły z jednego germańskiego korzenia. Potem stały się sąsiadami, aż wreszcie wielkimi wrogami. Trzeba jednak tu przyznać, że ostatnią cegłę do zbudowania tej wrogości dołożył Cesarz Francuzów-Napoleon. Jednak odwieczny lęk przed Niemcami nie był pozbawiony racjonalnych podstaw. Później Francja i Niemcy musiały i chciały zostać przyjaciółmi. Morał z tej opowieści może być podobny do tego z wiersza Juliana Tuwima: „Rzepka”. Zawsze lepiej ze sobą współpracować, niż prowadzić wojny ponieważ przynosi to obopólne korzyści. Należy skupiać się na tym, co nas łączy a nie ciągle rozpamiętywać, co kiedyś dzieliło i być może dzieli nadal.

W tym miejscu chciałbym przytoczyć pewien zabawny fakt. Jak można zauważyć, wśród kibiców francuskich podczas zawodów sportowych, ubierają się oni w stroje celtyckie. Czyżby nie byli świadomi, że z przedrzymskimi mieszkańcami terenów ich dzisiejszego kraju nie łączy już prawie nic? W dużo większej mierze są Germanami.

Francuscy kibice

Euromit nr 4 – Unia Europejska służy wyłącznie interesom Niemiec

Często można spotkać opinie mówiące o tym, że istnienie Unii Europejskiej działa na korzyść głównie, a nawet jedynie, państwa niemieckiego. Pojawiają się nawet głosy że to celowe działanie wynika z nieustającego niemieckiego poczucia wyższości nad innymi narodami, a więc jest jakimś spiskiem. O ile w tej mniej radykalnej tezie jest duża doza prawdy, ta druga stanowi ogromne nadużycie. Chciałbym więc w dzisiejszym wpisie wyjaśnić tę kwestię.

Kolejny raz muszę cofnąć się do historii początków integracji europejskiej. Przypomnę, że rdzeniem nowego porządku politycznego w Europie była (i wydaje się, że musiała być) współpraca odwiecznych wrogów Francji i Niemiec.

Dlatego tez oczywistym jest, że te dwa państwa mają największy wpływ na ten proces i czerpią największe korzyści. Dlaczego pozycja Niemiec wygląda na odrobinę silniejszą? Odpowiedź na tę kwestię także może być oczywista. Aby to wyjaśnić musimy wrócić do jeszcze wcześniejszych czasów. Jedną z głównych przyczyn II Wojny Światowej był kryzys gospodarczy, który nawiedził Europę w latach 20 i 30 ubiegłego wieku. Niemcy bardzo na nim ucierpiały. Kryzys w tak dużym kraju musiał być bardzo dotkliwy. Stał się on przyczyną dużego niezadowolenia społecznego. Wtedy Adolf Hitler i jego zwolennicy postanowili, jak to często się zdarzało i nadal zdarza, wykorzystać zaistniałą sytuację do celów politycznych. Pod płaszczykiem chęci poprawienia sytuacji Niemców wprowadzili chorą ideologię i wywołali niewyobrażalny konflikt, który szybko rozszerzył się na cały świat. Wmówili obywatelom, że pogorszenie statusu ich życia wynika z działań wówczas rządzących polityków, „niesprawiedliwego” traktowania Niemiec przez państwa zwycięskie w I Wojnie Światowej i „ogromnej chciwości” obywateli pochodzenia żydowskiego. W ten sposób naziści doszli do władzy i bezwzględnie zrealizowali swoje idee.

Nic więc dziwnego, że aby na nowo wprowadzić w Europie ład, trzeba było na początek zdecydować o sprawie niemieckiej. Kraj ten rozbrojono, zdenazyfikowano 1 i zdecentralizowano. Potem, gdy demokratyczna Europa była pewna, że przynajmniej na razie ze strony Niemiec nie grozi niebezpieczeństwo, chciano utrzymać ten stan na jak najdłużej a może i na zawsze. Oczywistym wydawało się, że nowe państwo niemieckie musi być silne ekonomicznie, by nikt nie wykorzystał biedy do celów politycznych. Wtedy to postanowiono połączyć ciężkoprzemysłowe gospodarki właśnie Francji i Niemiec, żeby nie zbroiły się bez wzajemnej kontroli. Jednak przecież nie odbudowano by zaufania niedawnych wrogów bez wsparcia dla tej idei ze strony rządów i obywateli. Dziś Niemcy są wzorem rozwoju: gospodarczego, społecznego i politycznego. Z pewnością wynika to z wysysanego z mlekiem matki porządku zwanego po niemiecku „ordnung”. Co prawda ta sama cecha narodu niemieckiego sprawiła, że podporządkował się on nazistom, ale też umożliwiła stworzenie silnego, lecz demokratycznego państwa. Jeszcze raz powtórzę, niemożliwe byłoby to bez mocnych podstaw ekonomicznych.

Jak widać niezwykle silna pozycja Niemiec w Unii Europejskiej nie wynika wcale z mocarstwowych ambicji tego kraju, nie jest żadnym podstępem. Wynika to po prostu z historii, konieczności zapewnienia Europie pokoju i dobrobytu a także typowych cech charakteru Niemców.  Z resztą, jak powiedział Kazimierz Pawlak „w demokracji też ktoś musi dyrygować”. Przecież z czasem także inne kraje Starego Kontynentu zaczęły się rozwijać w niesamowitym tempie. Także nasz kraj w ubiegłym roku dołączył do grona państw rozwiniętych. W niedługim czasie powinny do nas dołączyć inne kraje Europy Środkowej i Wschodniej. Każdy z członków Unii Europejskiej tak usilnie dążąc do wejścia w szeregi Zjednoczonej Europy był świadom silnej pozycji Niemiec. Bez powojennych dobrze rozwiniętych Niemiec prawdopodobnie nasz kontynent nie byłby w tak dobrej kondycji.

1 Zdelegalizowano partie nazistowskie