Ładowanie

Obalamy euromity

Unia Europejska nie gryzie
Zapraszam

Korzyści wielkie, ale zagrożenia większe… czyli skutki umowy o wolnym handlu między UE a USA – 24.06.2015

 Artykuł, który ukazał się 6 lipca 2015 roku w gazecie Trybuna.

W ostatnim czasie duże kontrowersje budzi TTIP, czyli Transatlantic Trade and Investment Partnership. Ta negocjowana od ponad dwóch lat umowa ma połączyć Unię Europejską i Stany Zjednoczone w największą w historii strefę wolnego handlu na wzór północnoamerykańskiej NAFTY. Konkretniej mówiąc porozumienie to ułatwi handel i inwestycje między oboma podmiotami. Prawdopodobnie wbrew zapowiedziom, dokument nie zostanie podpisany jeszcze
w tym roku. Korzyści płynące z TTIP w postaci zniesienia wzajemnych ceł, bardzo mocnego pobudzenia wzrostu gospodarczego, olbrzymiego zastrzyku finansowego, stworzenia nowych miejsc pracy, tańszych towarów amerykańskich czy zwiększenia bezpieczeństwa energetycznego (dzięki łatwiejszemu dostępowi do gazu i ropy z USA), są olbrzymie, niezaprzeczalne
i powszechnie znane. Jednak publikacji na temat zagrożeń pojawia się jak na lekarstwo. Może warto dostrzec zarówno w pełni racjonalne, jak i ideologiczne przesłanki, wiele mówiące
o słuszności tego dokumentu lub jej braku. Czy na pewno będzie to dla nas korzystne porozumienie?

Największe kontrowersje wywołuje klauzula Rozstrzygania Sporów między Inwestorami
a Państwem.    Wprowadzi ona mechanizm, dzięki któremu firmy będą mogły wystąpić na drogę arbitrażu, jeśli uznają, że ustawodawstwo danego kraju szkodzi ich interesom gospodarczym. Sprawi to, że jeśli jakieś państwo członkowskie narazi przedsiębiorcę na straty w wyniku zmian norm ekologicznych, zwiększenia podatków czy podniesienia płacy minimalnej, poniesie ono sankcje finansowe. Głośna jest ostatnio sprawa Ekwadoru, na który została nałożona podobna kara. Proces firma – kraj z pominięciem normalnej procedury sądowej, to coś nie do przyjęcia w demokratycznym świecie. Może sprawiać, że wielkie korporacje będą wywierać presję na rządy, aby te wdrażały korzystne dla nich przepisy.

Amerykanie postulują o ustanowienie Rady Współpracy Regulacyjnej. Ma być to ponadnarodowe zgromadzenie ekspertów, które będzie określać, jakie przepisy są niezgodne
z duchem wolnego rynku i inwestycji.    Corporate Europa Observatory stwierdziło, że organ ten przyczyni się do zmniejszania wpływu na regulacje środowisk politycznych, organizacji pozarządowych oraz obywatelskich. Jeszcze dalej posunięte obawy wyraziła profesor Leokadia Oręziak z SGH. Stwierdziła ona, że RWR będzie mieć władzę nad państwami i instytucjami demokratycznymi. To właśnie regulacje są najtrudniejszą kwestią w negocjacjach nad TTIP. Ujednolicanie amerykańskich i unijnych regulacji może przyczynić się do obniżenia europejskich standardów bezpieczeństwa, ekologicznych czy zdrowotnych. W Stanach Zjednoczonych zagadnienia ochrony środowiska są szczególnie mocno lekceważone. Oba zapisy (RWR i RSIP) służyć mają tylko wielkiemu biznesowi i naruszają zasady demokracji.

TTIP bardzo obawiają się również drobni rolnicy z państw rozwijających się. Wielkie koncerny spożywcze mogą chcieć zdominować małe rynki lokalne. Wielu ekspertów uważa, że to właśnie one są kluczowe dla walki z głodem. Na przykład w Brazylii, w przedszkolach i szkołach podstawowych, wprowadzono rządowy program żywienia, który bazuje na lokalnych produktach. W chwili zawarcia TTIP podobny projekt musiałby zostać zamknięty, gdyż zagrażałby wspólnym interesom handlowym UE i USA. Umowa ma regulować przecież też stosunki gospodarcze z państwami trzecimi. Drobni rolnicy straciliby gwarancje dostaw do gmin a być może nawet własną ziemię. W związku z tym stowarzyszenie zajmujące się m.in. problemem głodu Brot fur die Welt postuluje o sprawdzenie TTIP pod względem praw człowieka i dołączanie klauzuli na ten temat do każdej umowy handlowej.

Wspólny amerykańsko – unijny rynek mógłby po obu stronach Atlantyku przyczynić się do dyskryminacji towarów z trzeciego świata, jeśli zostaną zniesione wzajemna cła.

Doprowadzi to do załamania, a być może nawet upadku, gospodarek najmniej rozwiniętych krajów. Nie od dziś przecież wiadomo, że biedniejsze państwa jakoś żyją żywiąc te bogatsze, bo rolnictwo jest głównym źródłem ich PKB. Zresztą nie trzeba trzeciego świata. Warto tu przytoczyć przykład Meksyku, który pod wpływem umowy o wolnym handlu z Kanadą
i Stanami Zjednoczonymi nie wytrzymał konkurencji, co zrujnowało jego gospodarkę. Kraj kiedyś samowystarczalny w zakresie produkcji żywności, importuje z USA 40% artykułów spożywczych. Zdaniem przedstawiciela Fundacji Bertelsmanna Thießa Petersena część zysków uzyskanych dzięki TTIP powinna zostać przeznaczona na rekompensaty dla państw trzecich. Trudno powiedzieć, czy śmiać się czy płakać. Zachód, tak naprawdę, nigdy nie zrobił nic konstruktywnego dla trzeciego świata.

Związki nauczycieli i studentów wyrażają obawy, że konsekwencją zawarcia TTIP może być obniżenie jakości kształcenia w krajach UE. Swobodniejszy dostęp amerykańskich firm do europejskiego rynku zwiększy ryzyko komercjalizacji i prywatyzacji szkół. Tego typu prywatne placówki w Stanach Zjednoczonych nastawione są na zysk a europejskie inwestują środki
z czesnego np. w pomoce naukowe. Szczególnie skorzystałyby amerykańskie prywatne instytucje szkolnictwa wyższego, które mogłyby tworzyć swoje filie w Europie. Nie wiadomo jeszcze, czy USA będą postulowały o objęcie edukacji TTIP.    W związku z tym wspomniane środowiska domagają się wykluczenia tej kwestii z negocjacji. Ten sam problem dotyczy także służby zdrowia, kultury czy innych dziedzin, które przez nas Europejczyków nie są traktowane jak zwykłe usługi.

Istnieją także przesłanki ideologiczne, które wbrew pozorom są tu dość ważne. Ojcowie założyciele Wspólnoty Europejskiej pragnęli współpracy państw Starego Kontynentu nie tylko po to, by nie powtórzył się koszmar wojny, ale też w celu odbudowy gospodarki i ciągłego jej rozwoju. Nie po to chyba, żeby ten cały dorobek dzielić teraz z USA? Z pewnością europejska gospodarka miała kiedyś stać się konkurencją dla amerykańskiej. W końcu jeden z ojców WE– Winston Churchill mówił o koncepcji Stanów Zjednoczonych Europy. Bez silnej gospodarki nie ma przecież silnego państwa, nawet federacyjnego. Robert Schuman z pewnością przewraca się w grobie obserwując negocjacje nad TTIP.

Unia Europejska wciąż pokaleczona po kryzysie finansowym ma dziś kolejny problem –z własną tożsamością.    Nie widać w jej polityce żadnego celu strategicznego ani wizji czym ma być
w przyszłości – federacją czy konfederacją? Co z buntującymi się państwami członkowskimi? Jakiekolwiek kroki w celu rozwoju idei Zjednoczonej Europy powinny zostać podjęte natychmiast, bo każdy dzień stagnacji czyni problem coraz większym. Kto stoi w miejscu ten się cofa. Być może samonapędzający się proces integracji uśpił czujność europejskich przywódców. Na początku chodziło o wiekuisty pokój i odbudowę kontynentu po wojennych zniszczeniach.    Później zaczął się proces liberalizacji handlu, który zapewnił wysoki poziom rozwoju gospodarczego. Unia Europejska dała wspólną walutę i integrację państw byłego bloku wschodniego. Teraz, gdy już mamy względny dobrobyt powinniśmy zacząć gonić Stany Zjednoczone. Tymczasem politycy europejscy jeszcze bardziej chcą zwiększyć ich wpływ na Stary Kontynent. O ile obecność USA podczas zimnej wojny była niezbędna w obliczu mniej lub bardziej realnego zagrożenia ze strony Związku Radzieckiego, dziś nie ma większej racji bytu. Często można mieć wrażenie, że na początku lat dziewięćdziesiątych, co prawda porzuciliśmy jarzmo bipolarnego podziału Europy, ale zostało ono zastąpione zwiększeniem amerykańskiej strefy wpływów. To już wtedy powinny zostać podjęte działania dążące do uniezależnienia się
i od zamorskiego mocarstwa.   

Skąd bierze się to bezkrytyczne uwielbienie dla Stanów Zjednoczonych? Europa chyba już wystarczająco odwdzięczyła się za pomoc w dwóch wojnach światowych i plan Marshalla. USA wpakowały państwa europejskie w dwie bezsensowne wojny (Irak i Afganistan).

Zawirowania na rynku amerykańskim już dwukrotnie doprowadziły do poważnego kryzysu finansowego, który mocno odbił się na Europie. Ten z lat trzydziestych wymienia się przecież jako jedną z przyczyn drugiej wojny światowej. Czyż naszym celem nie powinno być to, by już nigdy nieodpowiedzialne gospodarowanie Stanów Zjednoczonych nie odbiło się na UE?

Pojawiają się głosy, że decyzja Brukseli o negocjowaniu TTIP wynika z chęci zatrzymania
w Unii Wielkiej Brytanii. Państwo to nie musiałoby wtedy wybierać między ściślejszą współpracą w ramach Wspólnoty a zbliżeniem ze Stanami Zjednoczonymi. Nie wydaje się to tak oczywiste. Negocjacje i tak w końcu ruszyłyby, choć może nieco później. Jednak, jeśli rzeczywiście takie było zamierzenie to jest to niezwykle nierozważne. Brytyjczycy mogą zacząć wysuwać roszczenia, żeby podobną współpracą objąć także Australię i Kanadę czy inne państwa Commonwealthu. Pozostanie Zjednoczonego Królestwa w Unii Europejskiej jest oczywiście ogromne ważne dla jej niepewnej dzisiaj przyszłości, ale na pewno nie za wszelką cenę. Lepsza nieco słabsza, ale stabilna Wspólnota niż silna, do której zostanie wpuszczony koń trojański.

TTIP, choć niesie za sobą ogromne korzyści ekonomiczne, z wielu powodów jest nie do przyjęcia. Jak zawsze służyć ma głównie interesowi tych już i tak bardzo bogatych, zwykli ludzie mogą tylko stracić. Bierze się też pod uwagę wiele zapisów, które stawiają Stany Zjednoczone
w uprzywilejowanej sytuacji wobec Unii. Nie można wyrazić zgody na jeszcze większe uzależnienie Europy od USA. Apelujmy więc do europejskich polityków, żeby kolejny raz zastanowili się nad sensem i konsekwencjami TTIP. Panowie, nie idźcie tą drogą! Skoro jednak już podjęto negocjacje, to należy postawić Stanom Zjednoczonym bardzo twarde warunki. Przede wszystkim uniemożliwić im ingerencje w wewnętrzne regulacje UE i państw członkowskich. Należy też uwzględnić wszelkie obawy i sugestie organizacji społecznych. Trzeba też wreszcie uczynić negocjacje bardziej jawnymi, bo trzymanie ich w dużej tajemnicy nie przysparza wielu zwolenników TTIP.

Euromit nr 4 – Unia Europejska służy wyłącznie interesom Niemiec

Często można spotkać opinie mówiące o tym, że istnienie Unii Europejskiej działa na korzyść głównie, a nawet jedynie, państwa niemieckiego. Pojawiają się nawet głosy że to celowe działanie wynika z nieustającego niemieckiego poczucia wyższości nad innymi narodami, a więc jest jakimś spiskiem. O ile w tej mniej radykalnej tezie jest duża doza prawdy, ta druga stanowi ogromne nadużycie. Chciałbym więc w dzisiejszym wpisie wyjaśnić tę kwestię.

Kolejny raz muszę cofnąć się do historii początków integracji europejskiej. Przypomnę, że rdzeniem nowego porządku politycznego w Europie była (i wydaje się, że musiała być) współpraca odwiecznych wrogów Francji i Niemiec.

Dlatego tez oczywistym jest, że te dwa państwa mają największy wpływ na ten proces i czerpią największe korzyści. Dlaczego pozycja Niemiec wygląda na odrobinę silniejszą? Odpowiedź na tę kwestię także może być oczywista. Aby to wyjaśnić musimy wrócić do jeszcze wcześniejszych czasów. Jedną z głównych przyczyn II Wojny Światowej był kryzys gospodarczy, który nawiedził Europę w latach 20 i 30 ubiegłego wieku. Niemcy bardzo na nim ucierpiały. Kryzys w tak dużym kraju musiał być bardzo dotkliwy. Stał się on przyczyną dużego niezadowolenia społecznego. Wtedy Adolf Hitler i jego zwolennicy postanowili, jak to często się zdarzało i nadal zdarza, wykorzystać zaistniałą sytuację do celów politycznych. Pod płaszczykiem chęci poprawienia sytuacji Niemców wprowadzili chorą ideologię i wywołali niewyobrażalny konflikt, który szybko rozszerzył się na cały świat. Wmówili obywatelom, że pogorszenie statusu ich życia wynika z działań wówczas rządzących polityków, „niesprawiedliwego” traktowania Niemiec przez państwa zwycięskie w I Wojnie Światowej i „ogromnej chciwości” obywateli pochodzenia żydowskiego. W ten sposób naziści doszli do władzy i bezwzględnie zrealizowali swoje idee.

Nic więc dziwnego, że aby na nowo wprowadzić w Europie ład, trzeba było na początek zdecydować o sprawie niemieckiej. Kraj ten rozbrojono, zdenazyfikowano 1 i zdecentralizowano. Potem, gdy demokratyczna Europa była pewna, że przynajmniej na razie ze strony Niemiec nie grozi niebezpieczeństwo, chciano utrzymać ten stan na jak najdłużej a może i na zawsze. Oczywistym wydawało się, że nowe państwo niemieckie musi być silne ekonomicznie, by nikt nie wykorzystał biedy do celów politycznych. Wtedy to postanowiono połączyć ciężkoprzemysłowe gospodarki właśnie Francji i Niemiec, żeby nie zbroiły się bez wzajemnej kontroli. Jednak przecież nie odbudowano by zaufania niedawnych wrogów bez wsparcia dla tej idei ze strony rządów i obywateli. Dziś Niemcy są wzorem rozwoju: gospodarczego, społecznego i politycznego. Z pewnością wynika to z wysysanego z mlekiem matki porządku zwanego po niemiecku „ordnung”. Co prawda ta sama cecha narodu niemieckiego sprawiła, że podporządkował się on nazistom, ale też umożliwiła stworzenie silnego, lecz demokratycznego państwa. Jeszcze raz powtórzę, niemożliwe byłoby to bez mocnych podstaw ekonomicznych.

Jak widać niezwykle silna pozycja Niemiec w Unii Europejskiej nie wynika wcale z mocarstwowych ambicji tego kraju, nie jest żadnym podstępem. Wynika to po prostu z historii, konieczności zapewnienia Europie pokoju i dobrobytu a także typowych cech charakteru Niemców.  Z resztą, jak powiedział Kazimierz Pawlak „w demokracji też ktoś musi dyrygować”. Przecież z czasem także inne kraje Starego Kontynentu zaczęły się rozwijać w niesamowitym tempie. Także nasz kraj w ubiegłym roku dołączył do grona państw rozwiniętych. W niedługim czasie powinny do nas dołączyć inne kraje Europy Środkowej i Wschodniej. Każdy z członków Unii Europejskiej tak usilnie dążąc do wejścia w szeregi Zjednoczonej Europy był świadom silnej pozycji Niemiec. Bez powojennych dobrze rozwiniętych Niemiec prawdopodobnie nasz kontynent nie byłby w tak dobrej kondycji.

1 Zdelegalizowano partie nazistowskie

Uchodźcy – 27.03.2018

Od ponad dwóch lat jesteśmy świadkami napływu do Europy olbrzymiej masy ludzi z Afryki Północnej, Bliskiego i Środkowego Wschodu. Jest to migracja o największej skali w historii od czasu zakończenia II Wojny Światowej. Niestety wielu uchodźców tonie w Morzu Śródziemnym nim zdołają dotrzeć na Stary Kontynet. Desperacja uciekinierów wykorzystywana jest przez przemytników, którzy bez skrupułów zarabiają krocie na ich nieszczęściu. Dramat tych ludzi jest także eksploatowany politycznie.

Przyjęcie uchodźców jest dla Europy wręcz obowiązkiem. Przez lata kolonializmu eksploatowaliśmy regiony, z których oni pochodzą. Jedynie bogate dziś państwa Bliskiego Wschodu skorzystały na tym ponieważ tamtejszych ludzi nauczono, przynoszącego gigantyczne zyski, wydobywania ropy naftowej. Kraje te w obecnej sytuacji są raczej stabilne i nie ma z nimi większych problemów. Niestety, biedniejsze są targane przez rewolucje i wojny domowe, które, jak powszechnie wiadomo, wynikają najczęściej z przyczyn ekonomicznych. Dodatkowo rebelie, w imię „demokracji”, zostały wsparte także przez państwa europejskie. W takiej sytuacji nie można odmawiać uchodźcom prawa do przybywania na nasz kontynent. Ktoś może powiedzieć, że Polska, Austria czy wiele państw członkowskich Unii Europejskiej nie kolonizowało wspomnianego regionu ani nie wspierało rewolucji. Jednak kiedyś postanowiono, że Europa ma być jednością i wspólnie ponosić odpowiedzialność za obecne i przyszłe wydarzenia, ale także za grzechy przeszłości. Niestety niektórzy z przywódców o tym nie pamiętają.

Uchodźcy, głównie z Syrii, uciekają przecież przed tym, czego Europa, Stany Zjednoczone i Rosja boją się dziś najbardziej. Państwo rządzone przez Assada samo stało się ofiarą radykalnego islamu. Mamy zatem wspólnego wroga, choć pojawia się wiele głosów próbujących inaczej przedstawiać tę sytuację. Jak wobec tego można syryjskim uchodźcom odmawiać prawa do azylu?

Ogromnym błędem było nie do końca przemyślane szerokie otwarcie drzwi przed uchodźcami. Angela Merkel zdecydowała się więc na mocno nierozważny krok. Najpierw należało zastanowić się nad tym, jak weryfikować i relokować przybyszy z Afryki i Bliskiego Wschodu. A tak, wiele państw rzucono na głęboką wodę. Trudno się więc dziwić reakcjom niektórych z nich. Przypomnę: przecież takiego kryzysu migracyjnego nie było od końca drugiej wojny światowej.

W świetle nie tak dawnych zamachów terrorystycznych w Europie wielu ludzi boi się, że duża część uchodźców to potencjalni zamachowcy. Prawdą jest, że przy takiej masie ludzi dżihadyści mogą się wmieszać w tłum. Jednak często można zaobserwować liczne ataki szaleńców lub frustratów nie związanych z żadnymi ideami. Z jednej strony można powiedzieć, że mamy własnych szaleńców, to po co mamy sprowadzać ich z Bliskiego Wschodu, ale z drugiej, pokazuje iż wszędzie są ludzie niezrównoważeni. Zatem być może należy po prostu zaostrzyć walkę z przestępczością. Zrobiła tak Francja i jest dziś prawdopodobnie najbezpieczniejszym krajem na świecie. Od czasu zamachów w Paryżu i Nicei udało się udaremnić bardzo dużo planowanych.

To wszystko nie zmienia jednak faktu, że problemy, które niesie exodus z Bliskiego Wschodu powinno się przede wszystkim rozwiązać na miejscu, w krajach ogarniętych konfliktami. Należałoby to zrobić poprzez pomoc humanitarną i doprowadzenie do negocjacji pokojowych.

Dziwną wydaje się sytuacja, że bogate państwa Bliskiego Wschodu, jak na przykład Arabia Saudyjska- bliski sojusznik Zachodu, nie przyjmują uchodźców ani im nie pomagają. Przecież w tak bliskich kulturowo krajach czuliby się najlepiej. Tymczasem to Jordania i Liban, inne biedne państwa Bliskiego Wschodu są dziś najbardziej obciążone skutkami wojny w Syrii.

Na przybyszach ze świata islamskiego już dość dawno temu ogromnie skorzystała Francja. Po zakończeniu kolonizacji Algierii sprowadzono do kraju ludzi do pracy. Spowodowało to największy w historii Francji rozwój gospodarczy. Dlaczego więc mówi się, że muzułmanie nie są chętni do pracy i tylko korzystają z pomocy socjalnej? Jednym ze sposobów rozwiązania problemu uchodźców jest wymyślony przez obecną administrację francuską. W krajach ogarniętych konfliktem sprawdza się dokładnie sytuację zagrożonych i poszkodowanych ludzi. Ogranicza to choć w minimalnym stopniu możliwość wpuszczenia do kraju ludzi podejrzanych i przejawiających nieczyste intencje. Jest to dobre o ile nie pomoże się tylko młodym, silnym fizycznie i zdrowym mężczyznom wynajmując ich do pracy. Należy też wesprzeć osoby chore ranne, oraz te w podeszłym wieku. Jak więc widać Francja umie odpowiednio rozwiązać kwestie przymusowej oraz ekonomicznej migracji. Dlaczego tak wiele krajów tego nie potrafi?

Można zauważyć, że jednym z bardzo dobrych rozwiązań problemu asymilacji odmiennych kulturowo imigrantów jest zachęcanie młodych ludzi do sportu. Idealne tego przykłady mamy w Belgii, Francji, Holandii, Niemczech oraz ostatnio w Anglii. Dzięki temu po osiągnięciu sukcesu tacy zawodnicy są idolami nie tylko mniejszości narodowych ale także dla rdzennych mieszkańców. Powoduje to, że przedstawiciele tych grup wywołują ogromny szacunek.

Konieczność przyjęcia uchodźców jest niezaprzeczalna. Należy jednak robić to z głową. Jak pokazuje rzeczywistość jest wiele sposobów na pomoc uchodźcom i odpowiednie ich „zagospodarowanie”. Trzeba tylko pokonać strach i uprzedzenia. Niektóre kraje i narody powinny w tym momencie przypomnieć sobie czasy, gdy ich przedstawiciele byli przyjmowani wręcz z otwartymi rękami przez inne kraje w czasie wojen, stanu wyjątkowego czy totalitarnego reżimu. Na koniec muszę zaznaczyć że przedstawione przeze mnie sposoby na rozwiązanie kwestii imigrantów i uchodźców nie są receptą na wszystkie problemy, które mogą się pojawić. Prawdopodobnie nie jest możliwe całkowite zaradzenie im.

Miejsce Polski w Europie

Historia Magistra Vitae Est” mówi stare łacińskie powiedzenie zaczerpnięte z myśli Cycerona. W tłumaczeniu na język polski znaczy to: historia jest nauczycielką życia. To mądra sentencja, która sprawdza się, jeśli człowiek poznaje zdarzenia z przeszłości, analizuje je, wyciąga wnioski, które wykorzystuje przy podejmowaniu ważnych decyzji. Na nic jednak wybieranie z historii tylko tych zdarzeń, które są przydatne rządzącym dla uzasadnienia własnych poczynań i wpływania na świadomość narodową. Na czym polega polska tak zwana „polityka historyczna”? Chciałbym w tym artykule zastanowić się nad rzeczywistą pozycją naszego kraju w Europie z perspektywy ambicji, z jednej strony grup umiarkowanych a z drugiej środowisk bliskich skrajnej prawicy.

Etos powstańców warszawskich przesunął się na daleki plan. W kontekście tamtych wydarzeń mówi się prawie wyłącznie o tzw. „Żołnierzach wyklętych”, mimo że byli wśród nich bandyci korzystający z powojennego chaosu. Podobnie ofiary Katynia funkcjonujące w polskiej świadomości narodowej rozpłynęły się w „smoleńskiej mgle”. W czasie obchodów rocznicy zbrodni katyńskiej mówi się dzisiaj głównie o ofiarach katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. Próbuje się zakłamać prawdę o Jedwabnem, pogromie kieleckim i licznych przypadkach wydawania żydów nazistom głównie z przyczyn materialnych i bytowych. Niszczy się również autorytety tych ludzi, którzy w niezaprzeczalny sposób znacznie przyczynili się do zmian ustrojowych w naszym kraju jak Władysław Frasyniuk, Jan Rulewski czy Zbigniew Bujak, z Lechem Wałęsą na czele. Celem takiej polityki historycznej jest wpływanie na mentalność ludzi, budzenie w nich poczucia krzywdy i „dumy narodowej” wszystko po to, żeby naród polski poczuł się wyjątkowy i wciąż cierpiący za swą szlachetność. Nie jesteśmy przecież jedynym narodem na świecie, który przez wieki borykał się z wielkimi trudnościami i wrogami. (Na przykład Żydzi i Irlandczycy, którzy przez wieki czekali na własne państwo). Mieliśmy swoje szanse wielokrotnie, ale w odróżnieniu od innych nie umieliśmy ich wykorzystać. To manipulowanie historią Polski jest przerażające szczególnie dlatego, że trafia na niezwykle podatny grunt wśród młodego pokolenia. Próbkę wspomnianego zjawiska mieliśmy 11 listopada minionego roku, gdy ogromna grupa mocno podejrzanych ludzi demonstrowała „swój patriotyzm”. Mamy też przykłady co najmniej słownych ataków na tle narodowościowym. Do czego może to doprowadzić, dobitnie pokazały wojna domowa w Hiszpanii i II wojna światowa. W normalnym świecie młodzież powinna być światła i nie oglądać się za siebie tylko iść naprzód.

Można odnieść wrażenie, że skrajna prawica i jej elektorat widzi Polskę rządzącą w Europie albo poza Europą. Widać to szczególnie w polityce zagranicznej naszego kraju pod rządami Prawa i Sprawiedliwości. Z jednej strony najważniejsze osoby w państwie mówią o ogromnej wadze, jaką ma dla Polski Unia Europejska, a z drugiej odrzucają, lekceważą, nawet wyśmiewają zarzuty instytucji europejskich wobec władzy. Nie brakuje też pouczania unijnych polityków czy przywódców państw członkowskich. Tymczasem bez UE nie mamy szans na tak dobrą egzystencję jak do tej pory. Moim zdaniem nasz kraj nie powinien marzyć o osłabieniu roli Francji i Niemiec. Tandem ten jest kluczowy dla istnienia silnej Unii Europejskiej, gdyż to na współpracy tych dwóch państw zbudowano Wspólnotę. Swojego miejsca powinniśmy upatrywać gdzieś na poziomie Hiszpanii, kraju często porównywanego do Polski, choćby ze względu na potencjał demograficzny i ekonomiczny. Takie wydaje się być racjonalne i dobrze służące Polsce stanowisko.

Tylko raz w historii Polska była naprawdę wielka. Rzeczpospolita Obojga Narodów była wzorem dla wielu zachodnich państw. Dziś nie rozumieją, co dzieje się z tym krajem jeszcze niedawno stawianym za wzór przemian ustrojowych. Jest to dla nas olbrzymia strata wizerunkowa. Jednak, jak mawiają Czesi „to se ne wrati“. Gdzieś w internecie przeczytałem komentarz o tym, że nawet Tatarzy i Turcy nas nie złamali a sami nieraz doprowadzaliśmy do własnego upadku poprzez wewnętrzne swary. Wszystko, co wydarzyło się potem, było już naturalną konsekwencją nieudolnej polityki. To nie my jesteśmy szczególnie prześladowani ani sąsiedzi nie nienawidzą nas. Po prostu jakoś tak nieszczęśliwie znaleźliśmy się w miejscu na Ziemi, które od zarania dziejów jest niezwykle atrakcyjne dla innych. Najazdy przecież miały tu miejsce od wieków. Dlaczego wciąż nie uczymy się na swoich błędach? Obecna sytuacja w Polsce doskonale to obrazuje. Od dwudziestu pięciu lat nasz kraj przeżywał nieustanny rozwój i wzrost znaczenia. Nagle wybraliśmy sobie władzę, która postanowiła cały ten dorobek zakwestionować. Wręcz wyrzucić go na śmietnik. Dodatkowo jeszcze wywołuje awantury z wszystkimi możliwymi sąsiadami. Czekać tylko należy na „konflikt z Morzem Bałtyckim”. No a przecież co lato atakuje nas sinicami. Za jedynego sojusznika uważane są Węgry, ale one i tak w którymś momencie wybiorą własny interes wykazując się tym samym pragmatyzmem bliskim egoizmowi. Bezsensowne wydają się też megalomańskie projekty gospodarcze takie jak: budowa centralnego portu lotniczego czy postawienia na produkcję samochodów elektrycznych. Najbardziej przerażające jest to, że wśród obywateli nie brakuje gorących zwolenników takiej polityki. Oby tylko decydenci nie pozwolili doprowadzić do całkowitego upadku państwa. Tym razem podniesienie się z niego do poziomu z ostatniego dwudziestopięciolecia będzie praktycznie niemożliwe.

Euromit nr 3 -Dobrodziejstwa Unii Europejskiej nie wymagają podbudowy instytucjonalnej

Początek Strefy Schengen

Dziś będzie krótko. Chciałbym omówić mit, którego obalenie nie wymaga mocno pogłębionej wiedzy na temat Unii Europejskiej. Rozprawienie się z nim ma jednak kolosalne znaczenie dla przekonania do zjednoczonej Europy osób nie do końca zdecydowanych w swoim spojrzeniu na nią.

W ostatnim czasie coraz częściej UE postrzegamy jako zbiurokratyzowane instytucje i ich futurystyczne budynki czy niezwykle wysokie zarobki europosłów. Zapominamy o tym co legło u podstawy Wspólnot Europejskich. Najważniejszym, co Europa nam dała, to możliwość swobodnego przemieszczania się po niej dzięki strefie Schengen. Wspólny wolny rynek daje pracę wielu ludziom, którzy nie mogą znaleźć godnego zarobku w swoim kraju. Liczne programy edukacyjne stwarzają młodzieży, studentom a nawet nauczycielom niepowtarzalne szanse rozwoju, rozszerzenie horyzontów. Fundusze europejskie nie tylko zapewniają wzrost gospodarczy biedniejszych państw i regionów Unii, ale też mają bezpośrednio pozytywny wpływ na miejscową ludność np. poprzez aktywizację osób bezrobotnych. Czy te wszystkie dobrodziejstwa mogłyby być dostępne bez konieczności tworzenia tak rozbudowanych struktur? Zdarzyło mi się słyszeć głosy twierdzące, że tak. Niech najlepszym przykładem będą tu mieszkańcy Kornwalii, najbiedniejszego regionu Wielkiej Brytanii, wyrażający zdziwienie, że po Brexicie nie będzie możliwe pozyskiwanie środków z funduszy unijnych. Przyjrzyjmy się zatem bliżej powyższemu zagadnieniu.

Myślę, że odpowiedź wydaje się być oczywista. Pomysł integracji europejskiej zrodził się z doświadczeń okropności dwóch wojen światowych i ich konsekwencji. Warunkiem koniecznym do odbudowy kontynentu było wzajemne zaufanie między państwami umożliwiające owocną współpracę na wielu płaszczyznach. Jednak nie można było polegać wyłącznie na dobrej woli ich ówczesnych przywódców. Dlatego też na początek połączono produkcję węgla i stali dotychczasowych największych wrogów Francji i Niemiec, by żaden z nich nie zbroił się bez wiedzy i kontroli drugiego. Z czasem dołączyły do tego przedsięwzięcia inne państwa. Później powstały Europejska Wspólnota Atomowa, Europejska Wspólnota Gospodarcza z wolnym rynkiem, strefa Schengen i wspólna waluta. Wszystko to było poparte aktami prawnymi podpisanym przez przywódców umawiających się państw. Instytucje unijne stoją więc na straży, by wszelkie traktaty, umowy, zobowiązania były detalicznie wypełniane. Gdyby (odpukać) Unia Europejska się rozpadła, nastąpiłoby znaczne obniżenie wzajemnego zaufania między państwami i w konsekwencji zerwanie większości więzów prawnych. W takiej sytuacji niemożliwe wydaje się utrzymanie braku kontroli granicznych, strefy wolnocłowej i wspólnej waluty. Jedynym wyjściem wtedy byłyby liczne umowy dwustronne między europejskimi państwami. Spowodowałoby to, że biurokracja naprawdę sięgnęłaby zenitu. Unijne instytucje gwarantują to, że wspomniane sprawy są jasne i uporządkowane a prawo przestrzegane.

Mam nadzieję, że udało mi się przekonać choć kilka osób do tego, iż wspólna Europa jako dobrze funkcjonująca instytucja jest konieczna, by móc korzystać z wszystkich przywilejów. Kolejny wpis już niedługo. Cześć!

Euromit nr 1 – Komisja Wenecka to Unia Europejska – 17.02.2017

Sala obrad Komisji Weneckiej

Obóz rządzący w Polsce zaczął upowszechniać pogląd, że opinie Komisji Weneckiej o praworządności w Polsce to ingerowanie Unii Europejskiej w sprawy wewnętrzne naszego kraju. To właśnie mit, z którym chciałbym się rozprawić  w pierwszej kolejności. 

Wspomniana komisja nie jest instytucją Unii. Jednak zanim wytłumaczę tę kwestię trzeba wyjaśnić coś innego, równie ważnego. Mianowicie mamy w Europie trzy niezwykle istotne Rady o wręcz łudząco podobnych nazwach: Rada Europy, Rada Europejska i Rada Unii Europejskiej. Łatwo się pomylić i niestety często się to zdarza. 

Rada Europy to całkiem odrębna organizacja niż UE. Powstała w 1949 roku jako  pierwsza próba integracji państw Europy zachodniej. Nie była to inicjatywa zbytnio udana a dziś współpraca  ogranicza się do praw człowieka i kultury. Niemniej jednak Rada Europy tworzy niezwykle zaszczytną grupę w pełni praworządnych państw. Zatem obejmuje także trochę tych spoza UE. Nie ma wśród nich Białorusi, tak jak kiedyś faszystowskich  Hiszpanii i Portugalii oraz  państw komunistycznych. Formalnie członkiem Rady Europy staje się państwo, które  zostanie uznane za godne, zaproszone i zobowiąże się do ratyfikowania w przeciągu roku Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.  Ciekawostką jest to, że gdyby jakimś cudem Stany Zjednoczone znalazły się w  Europie, to nie mogłyby być członkiem wspomnianej Rady, bo ich prawo przewiduje karę śmierci. Trzeba tu  przypomnieć, że w swoim czasie PiS mówił o konieczności przywrócenia jej w naszym kraju dla tzw. bestii. Chce więc nas odciągnąć nie tylko od rdzenia UE, ale także doprowadzić do wykluczenia z elitarnego grona państw cywilizowanych. Rosji otwarto furtkę jedynie ze względu na zawieszenie orzekania i wykonywania kary śmierci. 

Rada Europejska i Rada Unii Europejskiej już należą do instytucji unijnych tak jak komisja Europejska czy Parlament. Pierwsza z nich początkowo  była nieformalnym spotkaniem  głów lub szefów państw  członkowskich zależnie od ustroju zainaugurowane w 1961 roku. Stąd też dopiero Traktat Lizboński nadał jej rangę instytucji unijnej. Jednak do dziś nie ma żadnej znaczącej mocy decyzyjnej. Rola  Rady  Europejskiej   polega na wyznaczaniu ogólnych priorytetów i kierunków integracji. Teraz w spotkaniach Rady uczestniczą także przewodniczący Komisji Europejskiej i wysoki przedstawiciel Unii Europejskiej do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. To tu przewodniczącym  jest Donald Tusk. Funkcja ta również została ustanowiona  przez  Traktat z Lizbony. Wybierany jest na dwu i pół letnią  kadencję Może być ona odnowiona tylko jeden raz. 

Rada Unii Europejskiej nazywana jest nieformalnie Radą Ministrów UE. Swoje ustawodawcze kompetencje współdzieli z Parlamentem Europejskim.  W jej pracach uczestniczą ministrowie spraw zagranicznych państw członkowskich i innych resortów,  jeśli to dotyczy konkretnych dziedzin polityki.  W RUE mamy do czynienia z instytucją prezydencji, czyli rotacyjne, półroczne przewodnictwo, w tej Radzie któregoś z  państw członkowskich. Polska doświadczyła tego zaszczytu w drugiej połowie 2011 roku. 

Komisja Wenecka tak  naprawdę jest organem doradczym Rady Europy do spraw prawa konstytucyjnego. Zasiadają w niej eksperci z dziedziny prawa konstytucyjnego i międzynarodowego. Jej pełna nazwa brzmi Europejska Komisja na rzecz Demokracji przez Prawo. Wydaje opinie na temat przestrzegania prawa  w państwach do niej należących  Dzieje się to na wniosek danego państwa,  organu Rady Europy lub innego państwa bądź organizacji uczestniczącej w pracach Komisji. Dotyczy  to także prawa wyborczego, praw mniejszości i ochrony praw człowieka. Członkinią i pierwszą wiceprzewodniczącą tego gremium była ex-premier Polski Hanna Suchocka. Zasiadała tam w latach 1991-2016.  Opinie Komisji  Weneckiej nie są wiążące,  co skrzętnie wykorzystują nasze władze do cynicznego odpowiadania  na zarzuty. Niemniej jednak KW badała zgodność prawa polskiego z  normami cywilizowanego świata. Pikantności całej sprawie dodaje fakt, że to minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski sam poprosił ten „wścibski” organ o opinię. 

PS. Jeśli ktoś ma pomysł, co można jeszcze uznać za mit na temat UE lub po prostu potrzebuje wyjaśnienia palącej go kwestii, jestem otwarty na propozycje. Piszcie w komentarzach lub na pogromcaeuromitow@onet.eu 

Słowem wstępu

Nazywam się Michał Woźniak. Jestem absolwentem europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Studia magisterskie na tym kierunku ukończyłem trzy lata temu. Postanowiłem postawić na pisanie artykułów o Unii Europejskiej. Mam już za sobą publikację w gazecie Trybuna.

Integrację europejską bacznie obserwuję, odkąd Polska prowadziła negocjacje akcesyjne. Urodziłem się w 1989 roku. Jestem rówieśnikiem w pełni suwerennej Polski. Kiedy wchodziliśmy do UE świętowałem to, choć jako nastolatek nie mogłem rozumieć jeszcze wszystkiego. Po prostu czuło się w powietrzu, że to wielka chwila. To było jak świeży powiew. Z Europą zetknąłem się parę lat wcześniej ponieważ byłem we Włoszech i Austrii. Zobaczyłem tam lepszy, piękniejszy świat, jeździłem po prawdziwych autostradach, doświadczyłem korzyści wynikających z braku granic i spotykałem uśmiechniętych, otwartych ludzi. Wierzyłem, że Polska też tak będzie wyglądać. Dziś mam niezbędną podstawę teoretyczną, by z całą pewnością i czystym sumieniem stwierdzić, że Zjednoczona Europa jest ogromną wartością. Polska, jak i z pewnością inne kraje, rozwinęły się dzięki niej wręcz niesamowicie. Oczywiście jeszcze daleko nam do Zachodu, ale nie wszystko da się załatwić pieniędzmi, których szeroki strumień płynie akurat teraz do Polski. Potrzeba też odpowiedniej edukacji i wprowadzenia właściwych przepisów. Bez Unii bylibyśmy teraz na poziomie Ukrainy. Wspólnota Europejska jest jakimś ewenementem w dziejach Świata. Jest jedyną ideą, która wciąż się nie wypaczyła mimo długich sześćdziesięciu lat funkcjonowania. Europejscy politycy wielokrotnie, w przeciwieństwie do tych krajowych, udowodnili, że potrafią ze sobą rozmawiać, porozumieć się i podejmować wspólnie ważne decyzje. Choć Unia Europejska przeżywa obecnie ogromny kryzys, już nie tylko gospodarczy, ale i polityczny, główny cel integracji jest realizowany. W tej części Europy od siedemdziesięciu lat nie było wojny.

Jako gorący euroentuzjasta i człowiek wykształcony w tym kierunku czuję ogromną potrzebę dbałości o jej dobre imię a także niesłabnące poparcie dla niej wśród polskiego społeczeństwa. Jest to szczególnie ważne teraz, gdy tak wielu robi wszystko, żeby Unię Europejską zohydzić, zniesławić i być może nawet stopniowo doprowadzić do jej upadku. Nie dajcie populistycznym, nieodpowiedzialnym i aroganckim politykom robić sobie wody z mózgów!

UE niewątpliwie znalazła się w trudnej sytuacji zarówno wewnętrznej jaki zewnętrznej. Wiem, że wciąż nie jest doskonała i trzeba ją zmieniać, ale tak jest z wszystkim, co stworzył człowiek. Jednak zachowania wielu krajowych polityków i wyborców wyglądają tak jakby sugerowali, że skoro jeden z pokoi wymaga pomalowania to trzeba od razu przeprowadzić gruntowny remont domu lub go zburzyć. Zjednoczona Europa wymaga drobnych zmian i większych reform a nie rewolucji czy nawet głębokiej ewolucji. Burzyć jest łatwo, ale co i jak w to miejsce wprowadzić, nie wie już nikt.

Od zarania wokół integracji europejskiej i jej instytucji narosło wiele różnorakich mitów. Na tym blogu chciałbym je zwięźle obalać. Od osławionej krzywizny banana, przez rozdmuchaną biurokrację, po porównania Unii ze Związkiem Radzieckim.
Czasem będą pojawiać się tu dłuższe teksty – moje artykuły o sprawach UE. Będą one opisywać rzeczywistość w dość przewrotny sposób.