Ładowanie

Obalamy euromity

Unia Europejska nie gryzie
Zapraszam

Euromit nr 8 – Unia Europejska chce zniszczyć lokalne kultury i tradycje

Certyfikat produktu regionalnego

Dziś temat, który częściowo poruszyłem w artykule o ustrojowej przyszłości Unii Europejskiej. Pisałem, że federacja europejska będzie miała możliwość bardziej chronić kulturowe kwestie. Jednak, czy teraz nie dba się o nie? Nie brakuje głosów, że już na obecnym etapie integracji europejskiej dąży się do stworzenia „jednolitej” kultury. Przekonajmy się, jaka jest prawda.

Od samego początku istnienia Unia Europejska każdego roku wyznacza Europejską Stolicę Kultury, od 2005 r. dwie. W 2000 roku był nią Kraków, a w 2015 Wrocław. Wskazane miasta z pomocą funduszy europejskich organizują liczne wydarzenia kulturalne. Promuje się w ten sposób kulturę miasta, regionu i państwa.

Najczęściej powtarzanym zarzutem w tej kwestii jest ingerowanie w tradycję państw członkowskich poprzez prawo unijne. Jeśli za np. polską tradycję uznać bicie żon, dzieci i dyskryminację mniejszości, to tak jest w istocie. Ale panuje chyba powszechna zgoda, także w polskim społeczeństwie, że hiszpańskie walki byków (zresztą w Katalonii już zakazane) czy zabójstwa honorowe i wydawanie bardzo młodych dziewczynek za mąż wśród społeczności muzułmańskiej są tradycjami barbarzyńskimi i powinny być zwalczane oraz karane.

Kolejną istotną kwestią, ale mało uświadomioną jest fakt, że dla UE ważniejsze są regiony ze wspólną historią i tradycją niż same państwa. Udowadnia to tworząc tak zwane regiony transgraniczne. W ten sposób miejscowa ludność, która w wyniku zmian politycznych została rozdzielona granicą, może kultywować wspólne tradycje z sąsiadami mieszkającymi w innym państwie. Ponadto tradycyjne produkty kulinarne z danych regionów promuje się i chroni prawnie poprzez uznawanie ich za „produkt regionalny”. W ten sposób nie mogą być one podrabiane. Do wspomnianych wyrobów należą między innymi: polski oscypek, francuski szampan, włoski parmezan czy niemiecka szynka szwarcwaldzka.

Unia Europejska jednak dba o odrębność kulturową, a jedynym z czym walczy są negatywne – barbarzyńskie, dyskryminujące i prowadzące do prześladowania tradycje. Nic nie wskazuje na to, żeby tę sytuację miała zmienić ewentualna federacja europejska, a jak wspomniałem może jeszcze wzmocnić ochronę lokalnych kultur.

Brexit over – 13.07.2021

Unia Europejska już bez Wielkiej Brytanii

Umowa handlowa między Unią Europejską a Wielką Brytanią została podpisana rzutem na taśmę w wigilię Bożego Narodzenia. Wraz z końcem okresu przejściowego 1 stycznia pojawiły się w pierwsze nie tylko drobne, ale też bardzo poważne problemy. Strach pomyśleć, co działoby się, gdyby nie tamten świąteczny cud. Czy to na pewno koniec tasiemca pod tytułem “Brexit”?

Ostatni uzgodniony termin opuszczenia Wspólnoty przez Zjednoczone Królestwo, czyli 31 stycznia 2020 roku został dotrzymany. Rozpoczął się jedenastomiesięczny okres przejściowy. W międzyczasie, 12 grudnia odbyły się wybory parlamentarne, które rządząca Partia Konserwatywna wygrała miażdżącą większością głosów. Obywatele dali jednoznaczny sygnał, że chcą, by Brexit wreszcie się dokonał. Umożliwiło to przeprowadzenie ostatnich kroków potrzebnych do ostatecznego opuszczenia Unii Europejskiej, czyli
w kolejności: zatwierdzenie umowy rozwodowej przez brytyjski parlament, podpis królowej i przyjęcie dokumentu przez Parlament Europejski. Przy okazji tego ostatniego wydarzenia (29 stycznia 2020) odbyło się uroczyste pożegnanie brytyjskich europosłów. Nie brakowało wzruszających przemów. Na koniec odśpiewano wspólnie, trzymając się za ręce, słynną szkocką pieśń pożegnalną “Auld Lang Syne”. Niepotrzebne wydają mi się słowa Franza Timmermansa
w jego artykule w brytyjskim Guardianie. Napisał, że Wielka Brytania zawsze może wrócić do UE. Oczywiście nie należy palić za sobą mostów, ale ta wypowiedź może sugerować pewną bezwarunkowość powrotu. WB będzie musiała mocno się zmienić, żeby taki powrót miał sens.

Już chwilę po zakończeniu okresu przejściowego po obu stronach Kanału La Manche powstały gigantyczne kolejki ciężarówek czekających na przeprawę promową. Czas ten mocno wydłużył się w wyniku powrotu kontroli granicznych. Co prawda nie obowiązują cła, ale pewnych towarów nie wolno wwozić a na przykład części do maszyn wyprodukowane w krajach trzecich już podlegają opłatom. Nie wspomnę już o kontrolach sanitarnych itp. Szybko pojawił się namacalny dowód na to, że ta upragniona przez Brytyjczyków “wolność“, niesie za sobą także negatywne skutki. Wyśmiewane przez wielu unijne przepisy umożliwiały płynny transport towarów. Z góry wiadomo było, co i ile można wwozić. Teraz biurokracja jest jeszcze większa.

Kolejnym problemem okazał się konflikt między Wielką Brytanią a Francją
o łowiska ryb na Morzu Północnym. Trzeba jednak zacząć od tego, że kwestia rybołówstwa była najdłużej negocjowaną częścią umowy handlowej. Przed Brexitem dostęp do prawie 100% brytyjskich łowisk mieli Belgowie, Hiszpanie, Irlandczycy, Holendrzy i Francuzi. Teraz wszystko zmieni się. Rząd brytyjski oczekiwał pełnego dostępu swoich produktów rybnych do unijnego rynku a UE utrzymania obecnego poziomu swoich połowów. Brytyjczycy chcieli, żeby umowy dotyczące kwot połowowych były podpisywane co roku, jak dotychczas. Przedstawiciele Unii postulowali o umowę raz na dziesięć lat. Długi czas spierano się o jaki procent ma zostać zmniejszony dostęp państw unijnych do brytyjskich łowisk. Ostatecznie wymyślono, że okres przejściowy w kwestii ograniczania dostępu innych państw do brytyjskich łowisk potrwa 5,5 roku. Do tego czasu Zjednoczone Królestwo ma otrzymać na wyłączność 2/3 tych wód w porównaniu do obecnych 50%. Poseł Partii Konserwatywnej Jacob Rees Mogg miał stwierdzić, że ryby są szczęśliwsze przez to, iż są Brytyjczykami.
Wspomniany konflikt brytyjsko-francuski zrodził się wokół łowisk w pobliżu wyspy Jersey, która nie jest częścią Zjednoczonego Królestwa, ale to ma wpływ na jej politykę zewnętrzną. Natomiast Francja odpowiada za dostarczenie prądu. Francuscy rybacy mają otrzymywać licencje na dalsze połowy. Uważają jednak, że póki nie wejdą w życie odpowiednie przepisy, mają prawo do pełnego dostępu do wód u wybrzeży Jersey. W odpowiedzi na ograniczenia
w korzystaniu z łowisk, francuskie kutry dokonały blokady portu w stolicy wyspy – Saint Heller. Spowodowało to, że Brytyjczycy wysłali w rejon Jersey uzbrojone statki patrolowe. Francuzi nie pozostali dłużni i wystawili naprzeciw własne patrolowce. Na szczęście dość szybko udało się zażegnać napiętą sytuację i blokadę wycofano. Tymczasem brytyjscy a zwłaszcza szkoccy rybacy tracą, bo w wyniku skomplikowania procedur celnych handel rybami stał się dużo mniej opłacalny. Czują się oszukani przez premiera, który zapewniał, że skorzystają na Brexicie. Rząd obiecał już rekompensaty, ale rybacy domagają się złagodzenia przepisów.

Największym problemem okazała się kwestia Irlandii Północnej. Przypomnę, że została pozostawiona w unii celnej ze Wspólnotą Europejską (towary przewożone pomiędzy IP a resztą Zjednoczonego Królestwa już podlegają ocleniu), aby nie powróciła twarda granica z Republiką Irlandii, której brak jest gwarantem pokoju między katolikami a protestantami. Unioniści, czyli zwolennicy pozostania częścią Zjednoczonego Królestwa obawiają się, że takie rozwiązanie kwestii północnoirlandzkiej to duży krok w kierunku zjednoczenia wyspy, szczególnie, że pojawiły się utrudnienia w poruszaniu pomiędzy Irlandią Północną a innymi częściami Wielkiej Brytanii. Doszło do zamieszek ze stroną popierającą “jedną Irlandię” (republikanami), po tym jak politycy współrządzącej proirlandzkiej partii Sinn Fein wzięli udział w pogrzebie byłego bojownika IRA bez przestrzegania obostrzeń COVID-owych, za co nie pociągnięto ich do odpowiedzialności. Sytuacji nie ułatwia fakt, że w IP przeważają przeciwnicy Brexitu. Rząd już przed zawarciem umowy brexitowej zapowiedział naruszenie tego punktu poprzez nieutworzenie granicy celnej między Irlandią Północną a resztą Wielkiej Brytanii. Byłoby to złamanie prawa międzynarodowego. Niewyobrażalna była wypowiedź premiera Johnsona, który stwierdził, że stałoby się to “tylko troszeczkę” Już nawet powstał projekt ustawy. Unia Europejska zapowiedziała kroki prawne i wydaje się, że rząd brytyjski wycofał się, ale i tak opóźnia przyjęcie odpowiednich przepisów.

Ostatnio gruchnęła wiadomość, że Brytyjczycy zatrzymują obywateli państw UE chcących dostać się na teren ich kraju, nawet tych, którzy zdobyli już prawa osiedleńców. Niektórych z nich przetrzymują w obozach dla uchodźców, ponieważ władze nie zdecydowały się wystawić osobom osiedlonym certyfikatów umożliwiających wjazd, pracę czy wynajęcie mieszkania. Skoro już mowa o przepływie osób – Zjednoczone Królestwo zrezygnowało, choć nie musiało, z programu wymian studentów Erasmus+. W planie jest utworzenie własnego programu.

Jaka będzie przyszłość Wielkiej Brytanii? Gospodarczo z pewnością da sobie radę (a to jest podstawa funkcjonowania państwa) dzięki bliskim relacjom
z bogatymi państwami Brytyjskiej Wspólnoty Narodów: Australią, Kanadą
i Nową Zelandią. Jest też prężnie rozwijająca się była kolonia Zjednoczonego Królestwa – Indie. Podpisano już umowy o wolnym handlu z Japonią i Turcją
a w kolejce czekają następne. Może jednak dojść do poważnego kryzysu politycznego a wtedy wszelkie układy mogą nie pomóc. Szkocja już szykuje się na referendum a niepodległościowcy wydają się być w przewadze. Zaogniający się kryzys w Irlandii Północnej z pewnością spowoduje powrót dyskusji na temat zjednoczenia z resztą wyspy. O ile strata zamorskiej części WB nie będzie dotkliwa z ekonomicznego punktu widzenia, to odejście bogatej w ropę naftową Szkocji mocno osłabi gospodarkę. Tylko głęboka reforma ustrojowa może ocalić Zjednoczone Królestwo przed rozpadem. Najbliższe lata pokażą jaka będzie przyszłość tego państwa.

Euromit nr 7 – Krzywizna banana i ślimak rybą.

Banan – owoc symbol unijnych „absurdów”

Już chyba legendarna w kontekście Unii Europejskiej stała się tzw. krzywizna banana. To dla wszelkich silnych eurosceptyków i po prostu zagorzałych przeciwników Zjednoczonej Europy jest symbolem bezsensowności tego tworu. Do podobnych kwiatków trzeba zaliczyć “uznanie “ślimaka za rybę a marchewki za owoc i parę innych. Zastanówmy się, czy rzeczywiście jakieś elity, nad którymi nie ma żadnej kontroli, z nudów wymyślają idiotyczne przepisy i je nam narzucają. No i czy we wspomnianych pomysłach na pewno nie ma ani odrobiny sensu.

Zrobienie ryby ze ślimaka to oczywiście pomysł Francuzów, który chcieli, żeby ich hodowcy dostawali takie same dopłaty do mięczaka, co do ryb.
Natomiast w sprawie marchewki chodziło o to, że Portugalczycy postulowali o uznanie jej za owoc, ponieważ w ich kraju niezwykle popularna jest marmolada marchewkowa. Uznano, że dla Portugalii będzie korzystniejsze, jeśli marchewkę sklasyfikuje się jako owoc. Z resztą wspomniane warzywo nie jest jedynym przetwarzanym, jak owoce. Do prośby przychylono się. Ciekawostką jest, że Brytyjczycy, którzy najgorliwiej tropili unijne “absurdy”, są wielkim miłośnikami wspomnianego specjału.
Z osławioną krzywizną banana chodziło o to, że te owoce importowane na teren Unii muszą być pozbawione “wad rozwojowych” lub “nieodpowiedniej krzywizny”. Jednak nie określono dokładnie żadnych parametrów. Regulacja nie oznacza, że banany z defektem krzywizny są zatrzymywane na granicach. Mają być klasyfikowane według jakości a ważnym składnikiem oceny jest jego zakrzywienie. Pomaga to klientom, ponieważ wiedzą, co kupują oraz dlaczego taniej lub drożej. Tu też może wchodzić w grę lobby francuskie, gdyż promuje większe banany z Afryki, czyli także z byłych kolonii Francji.

Okazuje się, że większość podobnych przepisów to pomysły państw członkowskich. Oczywiście ostateczny projekt sporządza Komisja Europejska, ale rzadko z własnej, wyłącznej inicjatywy. Nawet, jeśli taką podejmuje, to pomysłów nie bierze z księżyca. Działa według kierunków ogólnie nakreślonych przez Radę Europejską, czyli przywódców państw członkowskich. Później i tak dany przepis musi uzyskać akceptację Parlamentu Europejskiego i Rady Unii Europejskiej. Często także parlamenty narodowe mają swój głos.
Zdarzało się, że “brukselskie absurdy” to zwykłe, jak dziś byśmy ujęli, fakenewsy. Specjalizowały się w tym szczególnie brytyjskie tabloidy. Pewnego razu “The Telegraph” napisał, że “unijni biurokraci” każą eurofarmerom zakładać pieluchy swoim krowom. Po pierwsze w rzeczywistości dotyczyło to wewnątrzniemieckich przepisów, a po drugie chodziło o szkodliwe dla zdrowia ludzkiego azotany, które emituje głównie hodowla bydła. Unia oczekiwała, że państwa członkowskie uregulują tę kwestię. Natomiast nikt nie mówił, jak obniżyć produkcję związku chemicznego. To rolnik z Niemiec ubrał podopieczną w specjalnie uszytą pieluchę na znak protestu. Trzeba naprawdę uważać, skąd czerpie się informacje.

Wspólny europejski rynek jest miejscem ścierania się wielu, często skrajnie odmiennych interesów państw członkowskich. Zadaniem unijnych decydentów jest pogodzić je tak, żeby każdy mógł zyskać a nikt nie stracił. Czasem nie da się tego zrobić w stu procentach logicznie. Te pozorne absurdy naprawdę mają głębszy sens. Dlaczego Hiszpanie mają zyskać więcej z pomarańczy na sok niż Portugalczycy na swojej marmoladzie marchewkowej a połów ryb w Portugalii bardziej opłacać się niż hodowla ślimaka we Francji? Jeśli ktoś oczekuje bliższego mu przykładu, znajdzie się i taki. Otóż kiedyś pojawił się pomysł, żeby produkować samogasnące papierosy W ich bibułkach znajdować miały się dwa krążki, które w momencie dotarcia do nich żaru, gasiłyby go. Eurosceptycy od razu wydali wyrok. Tymczasem pomysł wziął się stąd, że statystyki zgonów z powodu pożarów wywołanych przez niedopałki w Europie były niewyobrażalnie wysokie. I co, głupota?

Trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Nawet, jeśli za opisanymi pomysłami staliby unijni urzędnicy, czy trzeba by było robić aż taki raban? Na pierwszy rzut oka wspomniane pomysły mogą wydawać się śmieszne a nawet głupie, ale eurosceptycy robią z igły widły przypisując temu tak ogromne znaczenie. To jedynie rodzaj sformułowania prawnego. UE nie ma aspiracji do zmieniania reguł biologii.

Jak wykazałem “krzywizna banana” itp., to nie są narzucane nam wymysły diabolicznej Komisji Europejskiej, tylko lobby państw członkowskich. Musicie chyba przyznać, że z Unią Europejską nie jest tak źle, jak wielu by chciało, skoro takie drobiazgi urastają do rangi racji stanu. Kiedy ktoś przy was znów zacznie powtarzać mity na temat ślimaka jako zagadnienia dla ichtiologa, postarajcie się wyprowadzić go z błędu.

Brexit or not to Brexit? – 28.11.2019

Czy Boris Jonhson wyprowadzi Wielką Brytanię z UE?

To, co w ostatnich miesiącach dzieje się w Wielkiej Brytanii przypomina kabaret. Nawet Monthy Python nie wymyśliłby podobnego scenariusza. Chyba jednak nie przypadkiem Zjednoczone Królestwo słynie z komedii absurdu i czarnego humoru. Paranoją było już to, że Theresa May, przeciwniczka Brexitu, podjęła się funkcji szefa brytyjskiego rządu w takim czasie. Przecież nawet podświadomie mogła podejmować działania, które opóźniały lub wręcz uniemożliwiały opuszczenie Unii Europejskiej.

Jednak po kolei. Wielka Brytania nie opuściła Unii Europejskiej w zaplanowanym terminie 29 marca br. Było to spowodowane nieprzyjęciem umowy brexitowej przez Parlament Brytyjski, który trzykrotnie odrzucił porozumienie, choć ostatnie głosowanie było już korzystniejsze dla zwolenników wyjścia z UE (286 posłów za przyjęciem i 344 przeciw). Wspólnota wyraziła zgodę, żeby Brexit odbył się 12 kwietnia, jeśli umowa zostanie przyjęta do 29 marca. Ale i to nie nastąpiło, co spowodowało potrzebę poproszenia o odsunięcie terminu do 30 czerwca. Rada Europejska chętnie przystała na przesunięcie, ale tylko do 22 maja, tak, aby do Brexitu doszło zanim odbędą się Eurowybory, które ostatecznie przeprowadzono. W końcu Theresa May nie wytrzymała presji i podała się do dymisji.

Objęcie stanowiska premiera przez Borisa Johnsona dało nadzieję zwolennikom Brexitu na jego dokonanie się nawet przed 31 października. Były burmistrz Londynu jest najgorliwszym zwolennikiem wyjścia ze Zjednoczonej Europy wśród członków Partii Konserwatywnej. W całej Wielkiej Brytanii dorównuje mu jedynie Nigel Farage z Brexit Party (wcześniej Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa). Boris Johnson nie widzi dużego problemu w „twardym” Brexicie. Można było więc przewidywać, że przetrzyma Parlament do 31 października (nowa data ustalona z UE) i liczba państw członkowskich zmniejszy się do dwudziestu siedmiu. Nie tylko zachował się zgodnie z przypuszczeniami, ale poszedł o krok dalej. Postanowił o zawieszeniu prac parlamentu na blisko miesiąc. W ten sposób chciał związać ręce posłom, którym zostałoby już niewiele czasu na jakąkolwiek akcję przeciw rządowi. Jest to zgodne z brytyjskim prawem, ale budzi wątpliwość jeśli chodzi o ducha demokracji. Premier Wielkiej Brytanii wystąpił o rozpisanie przedterminowych wyborów parlamentarnych, ale jego wniosek został odrzucony w obu izbach. Jednak zanim miało dojść do przerwania obrad posłowie przegłosowali ustawę zakazującą opuszczenia Unii Europejskiej bez podpisania umowy. Było to możliwe dzięki buntowi w Partii Konserwatywnej, w wyniku którego wielu deputowanych zostało wyrzuconych z partii lub sami opuścili jej szeregi pozbawiając to ugrupowanie większości. Dodatkowo Sąd Najwyższy Zjednoczonego Królestwa idąc za przykładem SN Szkocji orzekł, że próba zawieszenia prac Parlamentu w istniejących okolicznościach była złamaniem prawa. Boris Johnson zapomniał, że kto pod kim dołki kopie, ten sam źle kończy.

Wciąż największym problemem i, być może, jedyną sprawą, która uniemożliwia zaakceptowanie umowy brexitowej przez Parlament, pozostaje kwestia Irlandii Północnej. Unia Europejska z gorącym poparciem Republiki Irlandii wymogła zapisanie w porozumienie tzw. backstopu, czyli bezpiecznika, który pozostawi Irlandię Północną w unii celnej ze Wspólnotą do momentu podpisania pobrexitowej umowy handlowej UE-WB. Ma to zapobiec ponownemu zamknięciu granicy między wspomnianą częścią Zjednoczonego Królestwa a państwem Irlandia, co mogłoby na nowo wywołać wojnę domową katolików z protestantami. Natomiast w Wielkiej Brytanii takie rozwiązanie budzi obawę z powodu utraty pełnej kontroli nad IP na jakiś czas a w konsekwencji zagrożenia dla integralności ZK. W końcu 17 października na szczycie Rady Europejskiej przyjęto nowe porozumienie, w którym nieco zmieniono zapis o backstopie. Towary z UE będą dostarczane do Irlandii Północnej bez ceł, ale przy transporcie do reszty Zjednoczonego Królestwa będą oclone. Powszechnie uznano to za gorsze rozwiązanie. 19 października miało odbyć się głosowanie nad poprawioną umową, ale nie doszło do niego, ponieważ przyjęto poprawkę, która zakłada, że przed zaakceptowaniem porozumienia należy uchwalić wszystkie potrzebne do Brexitu ustawy. Dwa dni później, co prawda przyjęto umowę, ale kolejna poprawka uniemożliwiła przeprowadzenie wszystkich procedur do 31 marca. Wobec tego Boris Jonson zmuszony do poproszenia Europy o kolejne odsunięcie terminu. Teraz wyznaczony jest na 31 stycznia, ale oczywiście opuszczenie Unii może nastąpić wcześniej. Tymczasem opozycja doprowadziła do rozpisania przedterminowych wyborów parlamentarnych, które odbędą się 12 grudnia.

Chyba już wielu ludzi, nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale i w całej Europie ma dość opery mydlanej pod tytułem „Brexit”. Brytyjscy politycy zachowują się, jak rozkapryszone dziecko, które chciałoby zjeść ciastko i mieć ciastko. Ich pełen arogancji honor nie pozwala nawet na chwilową utratę kontroli nad Irlandią Północną. Być może lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby Zjednoczone Królestwo przestało zawracać głowę i opuściło już Unię Europejską. Dalsze współistnienie miałoby sens jedynie w wypadku, gdyby w WB zaszły głębokie zmiany polityczne. Choć dwie nowe partie w postaci Partii Brexit i Liberalnych Demokratów przedarły się do mainstreamu i złamały duopol, poparcie dla Partii Konserwatywnej i Partii Pracy wciąż jest wysokie. Być może w ogóle ogromnym błędem było przyjęcie Wielkiej Brytanii do Wspólnoty. Kultura anglosaska wydaje się nie przystawać do Europy kontynentalnej. Nie mówiąc już o systemie prawnym i poglądach na gospodarkę. Nie do końca można zrozumieć stanowisko Unii Europejskiej i idące za tym kolejne ustępstwa wobec Zjednoczonego Królestwa. Przez lata członkostwa tego kraju wielokrotnie ulegano jego kaprysom, które skutkowały specjalnym traktowaniem. W skutkach wynegocjowanej umowy rozwodowej widać rozbestwienie Wielkiej Brytanii. Aż dziw bierze, że tylko jeden człowiek w czasach integracji europejskiej wiedział czym pachnie przyjęcie Zjednoczonego Królestwa do rodziny europejskiej. Był nim Charles De Gaulle, który dwukrotnie blokował ten proces. Może główne powody oporu były nieco inne (zagrożenie dla pozycji Francji w Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej i jej rolnictwa a także zwiększenia wpływów USA w Zjednoczonej Europie), ale teraz trudno odmówić mu racji, że akcesja Wielkiej Brytanii mogła sprawić i sprawiła głównie same problemy.

Euromit nr 6 – Unia Europejska jest ZA mało demokratyczna

Sala obrad PE

Jednym z najczęściej powtarzających się zarzutów przeciw Unii Europejskiej jest tak zwany deficyt demokracji. Dość powszechnie uważa się, że obywatele UE mają bardzo mały wpływ na wybór wielu polityków nią rządzących, a co za tym idzie, na jej decyzje. W tym tekście chciałbym wykazać, czy jest to prawdą i na ile stanowi problem.

Na początek przyjrzyjmy się unijnym instytucjom, sposobom ich wyłaniania i funkcjom pełnionym przez nie.

Najbardziej demokratyczną instytucją bez wątpienia jest Parlament Europejski. Pełni on niemal identyczną funkcję, co parlamenty krajowe, czyli uchwala akty prawne i budżet. Od 1979 roku przeprowadzane są powszechne wybory, w których uprawnieni do głosowania obywatele poszczególnych państw wybierają swoich przedstawicieli spośród polityków wywodzących się z ich krajów.

Na drugim miejscu co do poziomu demokracji można umieścić Radę Europejską i Radę Unii Europejskiej. Dla przypomnienia- pierwsza z nich nie ma znaczącego wpływu na politykę Wspólnoty a jedynie wyznacza ogólne kierunki jej rozwoju. RUE dzieli funkcję ustawodawczą z Parlamentem Europejskim. Na wybór członków tych instytucji mamy wpływ o tyle, o ile na wybór prezydenta, premiera i ministrów, ponieważ w RE zasiadają głowy i premierzy państw, a w Radzie Unii Europejskiej najczęściej ministrowie spraw zagranicznych lub innych resortów zależnie od rozpatrywanych spraw.

Najmniej demokratyczna i często wskazywana jako symbol deficytu demokracji jest Komisja Europejska. Jest to jedyna instytucja ponadnarodowa, czyli nie opiera się na negocjacjach pomiędzy państwami. Jej zadaniem jest proponowanie projektów aktów prawnych i czuwanie nad tym, żeby kraje wdrażały je do własnego prawa. Ma także dbać o wspólny interes państw członkowskich UE. Komisarze zobowiązani są do porzucenia własnych celów narodowych. Jej kompetencje nie są więc tak rozbuchane, jak wielu eurosceptykom się wydaje. Każdy zaproponowany projekt aktu prawnego musi przejść przez Parlament Europejski. Przewodniczący Komisji Europejskiej wybierany jest przez przywódców państw członkowskich na posiedzeniu Rady Europejskiej. Musi zostać zaakceptowany przez każdy z krajów i Parlament Europejski. Poszczególni komisarze wymagają zaakceptowania przez przewodniczącego Komisji oraz PE. Co najważniejsze KE może zostać odwołana przez Parlament Europejski. Na wniosek 70 europosłów dochodzi do głosowania. Jeśli 2/3 zgromadzonych zagłosuje przeciw Komisji, zostaje zdymisjonowana.

Mówiąc o poziomie demokracji Unii Europejskiej nie można się koncentrować jedynie na jej instytucjach. Należy tu przypomnieć, że tak samo, jak we własnych państwach, obywatele mają prawo inicjatywy ustawodawczej po zebraniu określonej liczby podpisów, w tym wypadku co najmniej miliona. Również istnienie Trybunału Sprawiedliwości zapewnia wiele praw wynikających z demokracji. Można przed nim dochodzić swoich praw na przykład, jeśli własny kraj je łamie.

Bez wątpienia Unia Europejska nie jest w pełni demokratyczna. O ile Parlament Europejski wyłaniany jest bezpośrednio, na wybór Rady Unii Europejskiej mamy dość duży wpływ, to Komisja Europejska ma tu duże braki. Trzeba jednak zastanowić się, czy jest to jakiś duży problem w dzisiejszym świecie. Z pewnością większość ludzi chciałaby demokracji bezpośredniej. Jednak taki ustrój funkcjonuje tylko w jednym państwie na świecie i z pewnością nie jest to przypadkiem. Szwajcaria, bo o niej tu mowa, jest bardzo bogatym krajem i stać ją na przeprowadzanie referendum w prawie każdej sprawie a jej obywatele mają niezwykle rozwiniętą świadomość obywatelską. Badania Eurobarometru (projekt badań opinii publicznej na temat UE) wskazują, że brak zaufania do opinii obywateli UE nie jest bezpodstawny. Na przykład w Niemczech, kiedy wprowadzano walutę euro, poparcie dla tego projektu było na poziomie 40% a blisko dziesięć lat później wynosiło 60%. Jak widać, nawet w tak dojrzałych demokracjach świadomość w sprawach wspólnotowych nie jest wysoka. Zresztą niska frekwencja w wyborach do Parlamentu Europejskiego (na poziomie ogólnym 43% w 2014 roku, a np. w Polsce od początku utrzymuje się trochę powyżej 20%), mimo jego zwiększonej roli, dobitnie świadczy o niskim stanie wiedzy „europejskiej”. Można więc powiedzieć, że sami odbieramy sobie szanse wpływu na politykę Unii w już dostępnym zakresie. Jak tu oczekiwać rozszerzenia go? Popis tego, jak eurosceptykom zależy na demokratycznych zmianach w UE dała polska delegacja na ostatnim szczycie Rady Europejskiej. Storpedowała wraz z przedstawicielami Czech, Słowacji, Węgier i Włoch tak zwaną procedurę Spitzenkandidaten, czyli wyłaniania przewodniczącego Komisji Europejskiej spośród kandydatów wybranych przez największe frakcje w Parlamencie Europejskim w wewnętrznym głosowaniu (tylko dlatego, że jeden z nich dobrze wykonywał swoje dotychczasowe obowiązki). Bez wątpienia formuła Spitzenkadidaten była bardziej przejrzystym rozwiązaniem.

Dlaczego od Unii Europejskiej oczekuje się większej demokracji niż od państw członkowskich? Wszelkie zmiany idące w stronę zmniejszenia deficytu demokracji powinny zachodzić oddolnie w myśl unijnej zasady subsydiarności (każda sprawa powinna być rozwiązywana na jak najniższym szczeblu). Mamy tu ważne zadanie dla edukacji. Jedną z głównych ról widziałbym dla dziennikarzy, którzy można powiedzieć, są pośrednikami między politykami a społeczeństwem. Nie każdy obywatel musi rozumieć, jak to wszystko działa. Zresztą już zaczynają powstawać inicjatywy mające na celu zmianę stanu rzeczy. Jedną z nich jest We Europeans. Ludziom w całej Europie przez internet zadano pytanie „Jak możemy poprawić działanie Unii Europejskiej?”. Za pomocą portali internetowych i społecznościowych oraz stron internetowych ludzie przedstawiali swoje postulaty, z których wyłoniono trzydzieści tysięcy najpopularniejszych. Następnie w każdym z państw członkowskich (oprócz Wielkiej Brytanii) wyłoniono po dziesięć. Ostatecznie stworzono listę dziesięciu ogólnoeuropejskich propozycji z największym poparciem. Było to najszersze konsultacje społeczne w historii UE.

Wróćmy jeszcze do kwestii Komisji Europejskiej. Jak już wspomniałem, jest to jedyna ponadnarodowa instytucja w UE. Głównym zarzutem pod jej adresem jest nie tylko to, że wybiera się ją bardzo pośrednio, ale też nie ma nad nią żadnej kontroli społecznej. Nie ma jednak tak silnych kompetencji, by robić z tego duży problem. Co do ponadnarodowości KE także trzeba się zastanowić, czy jest to bardzo uciążliwe. Przecież w historii brak kontroli nad rządami narodowymi doprowadził już do tragedii na przykład II wojny światowej. Wydaje się więc, że czuwanie nad władzami państw jest potrzebne. Kwestią do dyskusji jest kształt takiej instytucji i zakres jej władzy.

Źródło danych:

Eurobarometr

https://www.europarl.europa.eu/at-your-service/pl/be-heard/eurobarometer

Artykuł specjalny: Eurowybory. Z czym to się je? – 19.05.2019

W niedzielę 26 maja odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego. Pamiętając o funkcji tego bloga chciałbym przed tym wydarzeniem podzielić się swoją refleksją.

Na początek chciałbym napisać, że jestem miło zaskoczony. W obecnej kampanii przed zbliżającymi się Eurowyborami widzę spory postęp w stosunku do poprzedniej, jeśli chodzi o tematy w niej poruszane. Pięć lat temu w mediach praktycznie pojawiały się wyłącznie zagadnienia wewnętrznej polityki zamiast europejskiej. W tym roku jest ich mniej, choć wciąż za dużo. Ma na to jednak wpływ mnogość wydarzeń w kraju. Trzeba w tym miejscu sprostować dwie ważne sprawy. Po pierwsze Parlament Europejski nie zajmuje się tematami LGBT. Od PE nie zależą również pieniądze obiecane przez PiS na każdą krowę i świnie. Rząd nie może z góry założyć, że te dopłaty będą, bo wszystko rozstrzygnie się podczas negocjacji budżetowych na łonie UE. Prawu i Sprawiedliwości trudno rozmawia się z przedstawicielami Wspólnoty.

Jak sama nazwa wskazuje będziemy wybierać polskich posłów do Parlamentu Europejskiego. Obraduje on głównie w Strasbourgu. Nie jest to więc „brukselska biurokracja”. Wybory do Europarlamentu nie mają bezpośredniego wpływu na polską scenę polityczną. .

Mimo, że kandydaci startują z list polskich partii, są to wybory raczej człowieka niż ugrupowania. Ogłaszanie zwycięskiej  partii ma charakter symboliczny i daje  jej co najwyżej  prestiż. Posłowie i tak zostaną przydzieleni do odpowiednich frakcji w PE, gdzie będą kierowani przez bardziej doświadczonych i po prostu lepszych polityków europejskich. Decydujemy więc  czy będzie w Europarlamencie więcej konserwatystów, liberałów a może socjaldemokratów. W tym roku mieliśmy wybierać 52 polskich przedstawicieli, ale z powodu opóźnienia Brexitu znów będzie ich 51.

Często nie decydujemy się iść na wybory zdegustowani polską klasą polityczną. Nasze partie od dwudziestu lat praktycznie tylko się ze sobą kłócą. Jednak  europejscy politycy zawsze potrafili się  ze sobą jakoś dogadać mimo wielu przeciwności i coś zbudować. Czasem tylko pojawi się jakaś Thatcher,  jakiś Farage, Orban, Salvini czy Kaczyński. Postarajmy się odróżnić więc wybory wewnętrzne i europejskie.

Wielu ludzi narzeka na to, że mamy mały wpływ na decyzje UE. Jednak niska frekwencja w wyborach do Parlamentu Europejskiego nie wskazuje na to, żeby społeczeństwu jakoś szczególnie na tym zależało. Dlatego zanim zaczniemy domagać się od Unii więcej demokracji, wykorzystujmy w większym stopniu już dostępne nam uprawnienia. To pierwszy krok do przyszłych zmian.

Proszę Was pójdźcie tłumnie do wyborów i wybierzcie ludzi, którzy są szczerze proeuropejscy. Nie dajcie się nabrać na piękne deklaracje bez pokrycia. Pokażmy wspólnie, że te 80% poparcia dla członkostwa Polski w Unii Europejskiej to nie jest tylko liczba.

Francja i Niemcy – niezwykła historia burzliwego sąsiedztwa

Dziś trudno wyobrazić sobie brak współpracy Niemiec i Francji, które tworzą trzon Wspólnoty Europejskiej. Jednak nie zawsze tak było. Przez wieki oba kraje toczyły zażarte wojny. Początek niniejszej opowieści przynosi jeszcze bardziej zaskakujące fakty. W artykule tym chciałbym opowiedzieć o historii burzliwego sąsiedztwa.

Jak powszechnie wiadomo, do upadku Cesarstwa zachodniorzymskiego w 472 roku naszej ery przyczyniły się głównie plemiona germańskie. Fakt ten, jak i to, że nigdy nie dały się podbić Rzymianom, sprawiają, że Germanie mogą się czuć równie ważni w historii. Z pewnością mogło to inspirować niemieckich faszystów. Natomiast włoscy uważali ich za niższą cywilizację. Najważniejszymi ze wspomnianych plemion byli:

  • Anglowie, Sasi i Jutowie- osiedlili się w dzisiejszej Anglii;
  • Ostrogoci- opanowali rzymskie prowincje Italię i Dalmację, później z obecnych północnych Włoch wyparli ich Longobardowie;
  • Frankowie- zamieszkali na obszarze współczesnej Francji i podbili ziemie Longobardów;
  • Wizygoci- zajęli tereny dzisiejszej Hiszpanii;
  • Wandalowie- dotarli do północnej Afryki.

Frankowie dzięki Karolowi Wielkiemu utworzyli pierwsze imperium po upadku Cesarstwa zachodniorzymskiego. Zaś on sam w 800 roku został koronowany na cesarza, co uważa się za odnowienie Cesarstwa Rzymskiego. Nie bez powodu za wybitne zasługi dla integracji europejskiej przyznaje się dziś nagrodę imienia Karola Wielkiego. Imperium Karolińskie u szczytu swej potęgi obejmowało dzisiejsze: znaczną część Austrii, Belgię, Francję, Holandię, Liechtenstein, Luksemburg, zachodnie Niemcy, północne Włochy, Słowenię, Szwajcarię oraz region Katalonii. Zahaczało też o tereny obecnej Chorwacji i Danii. Czyż w przybliżeniu nie przypomina to trochę granic Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali oraz Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej do 1973 roku? Frankowie mocno przysłużyli się Europie zatrzymując inwazję muzułmanów z Afryki Północnej, którzy wcześniej zajęli Półwysep Iberyjski. Niestety rozbicie dzielnicowe, poprzedzone krótkotrwałą wojną domową, po śmierci cesarza Ludwika I doprowadziło do podzielenia się mocarstwa między jego synów.

Lotar I dostał we władanie państwo środkowofrankijskie na terenie obecnych północnych Włoch i w pasie ziem po obu stronach Renu (między innymi dzisiejszą Lotaryngię i stąd nazwa tego regionu), a Ludwik Niemiecki państwo wschodniofrankijskie obejmujące większość współczesnych zachodnich Niemiec. Karol Łysy otrzymał państwo zachodniofrankijskie w granicach prawie całej dzisiejszej Francji.

W 962 roku państwo wschodniofrankijskie i środkowofrankijskie zjednoczyły się pod berłem Ottona I jako Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego (nazywane też I Rzeszą), a zachodniofrankijskie przekształciło się w Królestwo Francji (987 r.). Od tego momentu to przywódcy ŚCR byli cesarzami rzymskimi. Tak oto zakończyło się czterowiekowe współistnienie protoplastów dzisiejszej Francji i Niemiec.

Początkowe wieki sąsiedztwa były co najmniej pokojowe. Pierwszy zgrzyt pojawił się w czasach reformacji. Kraje dzisiejszych północnych Niemiec oraz należące wtedy do cesarstwa Czechy przyjęły protestantyzm. Natomiast Austria i Bawaria pozostały przy katolicyzmie. Rządząca Świętym Cesarstwem Rzymskim dynastia Habsburgów, która wywodziła się z Austrii poczuła, że jest zobowiązana do obrony imperium przed heretykami. Rozpoczęła się pierwsza wojna religijna w łonie chrześcijaństwa zwana wojną trzydziestoletnią. Francja, mimo że krwawo stłumiła podobne zapędy znacznej liczby swoich obywateli (hugenotów) stanęła po stronie państw protestanckich (Anglia, Dania, Republika Zjednoczonych Prowincji, czyli dzisiejsza Holandia i Szwecja). Innymi przyczynami tej wojny była chęć Francuzów do osłabienia roli Habsburgów w Europie i walka o dominację na kontynencie między uczestniczącymi w niej państwami. Wojnę trzydziestoletnią zakończył w roku 1648 pokój westfalski uważany za moment narodzenia się prawa międzynarodowego. Francja uzyskała od Świętego Cesarstwa Rzymskiego Alzację i Lotaryngię, o które od tego momentu ciągle będzie rywalizować z Niemcami. Kalwinizm (odłam protestantyzmu) musiał zostać równouprawniony w I Rzeszy z katolicyzmem i luteranizmem.

Francja po raz pierwszy mocno napsuła krwi Niemcom za sprawą Napoleona na początku XIX wieku. W czasie Rewolucji Francuskiej sąsiedzi tego państwa obawiali się rozprzestrzenienia się idei rewolucyjnych na resztę Europy. Zagrożono, że jeśli coś stanie się rodzinie królewskiej, dojdzie do interwencji. Francja postanowiła uprzedzić ewentualny atak, ale nie zdążyła zmobilizować wojska. W końcu doszło do militarnej reakcji sąsiadów. Wojna początkowo obronna zamieniła się w ekspansję terytorialną pod wodzą generała a później Cesarza Francuzów. Co jakiś czas zawiązywała się koalicja wielu państw europejskich. Istotnymi członkami koalicji antyfrancuskiej były kraje niemieckie Austria i Prusy. Napoleon utworzył wiele państw marionetkowych, w tym składający się z niektórych krajów niemieckich Związek Reński. W 1805 roku rozpadło się Święte Cesarstwo Rzymskie. Od tej chwili niemiecki „świat” stanowiły trzy główne siły: Cesarstwo Austrii, Królestwo Prus i Związek Reński. Było to niezwykle mocną podwaliną rodzącego się niemieckiego nacjonalizmu. Kończący wojny napoleońskie kongres wiedeński (1815) postanowił o zniesieniu Związku Reńskiego i utworzeniu luźnego związku wszystkich państw niemieckich, tak zwanego Związku Niemieckiego. Miał on zapewniać jego członkom bezpieczeństwo zewnętrzne, ale kraje te nie mogły wspólnie prowadzić wojny ofensywnej. Powstała idea Panagermanizmu, czyli chęć zjednoczenia narodów pochodzenia germańskiego (Holendrów, Niemców i narodów skandynawskich) w ramach jednego państwa. Panagermaniści planowali podzielenie Francji między przyszłe państwo niemieckie a Królestwo Włoch. Pierwszym przejawem wspomnianej idei było powstanie Związku Północnoniemieckiego w 1867 roku. W jego skład weszły Królestwo Prus i inne kraje niemieckie jeszcze bez Bawarii. Austria utraciła wszelkie głębsze związki z Rzeszą Niemiecką.

Największe konflikty między sąsiadami miały miejsce pod koniec XIX i w początkach XX wieku. We wszystkich tych przypadkach agresorami byli Niemcy. Prusy chciały dokończyć zjednoczenie Niemiec pod swoją władzą. Francja obawiała się narodzin tak potężnego sąsiada. Dodatkowo władająca Królestwem Prus dynastia Hohenzolernów chciała obsadzić tron hiszpański swoim księciem. Francja mogłaby znaleźć się w kleszczach. Przeprowadzono więc atak wyprzedzający w okolicach  Saarbrücken. Skończyło się to jednak tragicznie. Tak rozpoczęła się wojna francusko – pruska (1870-1871). Prusacy dzięki nowoczesnej armii wchodzili na teren Francji jak w masło. Wkrótce dotarli do Paryża i Francuzi nie mieli innego wyjścia niż skapitulować. Utracili Alzację i Lotaryngię a wojsko pruskie przeprowadziło upokarzającą ich defiladę przez francuską stolicę. Do krajów Związku Północnoniemieckiego dołączyła Bawaria i tak powstało Cesarstwo Niemieckie nazywane też II Rzeszą.

W czasie I wojny światowej Cesarstwo Niemieckie swoje działania rozpoczęło atakując Francję. Panowało przekonanie, że i tym razem zajęcie tego kraju będzie drobnostką. Jednak Francuzi wspomagani przez Brytyjczyków długo stawiali opór, aż do momentu dotarcia na stary kontynent wojsk amerykańskich. Niemcy zostali pokonani. O powojennym porządku dyskutowano na konferencji w Wersalu. Na mocy traktatu pokojowego w Saint Germain et Layer, Francja odzyskała dobrze nam znane Alzację i Lotaryngię. Niemcy zostały zmuszone do zdemilitaryzowania (likwidacji wszelkich obiektów wojskowych) przygranicznego Kraju Sary.

Co prawda II wojnę światową zaczął atak na Polskę, ale drugą ofiarą stała się Francja. Jak można przeczytać w książce brytyjskiego historyka Normana Davisa „Europa”, wrogość Hitlera do Francuzów wynikała z jego poglądu, że sprzeniewierzają się obyczajom Franków. Uważał, że należy im jakoś „pomóc” w wyleczeniu się z wielowiekowej niechęci wobec Niemców. Nie miał jednak poważniejszych planów co do Francji.

Znaczna część Francuzów zdecydowała się na kolaborację z wrogiem. Utworzono marionetkowe państwo na południu Francji – Kraj Vichy a północ była okupowana przez nazistów. Można więc powiedzieć, że znów Francja i Niemcy „współistniały”. Co prawda Vichy nie wspierało wojskowo III Rzeszy, ale wysyłało ludzi do pracy na rzecz tego kraju. Dochodziło też do prześladowania Żydów. Przywódca Vichy, marszałek Philippe Petain, jest dzisiaj różnie oceniany we Francji. W czasie I wojny światowej był bohaterem a podczas II kolaborował z Niemcami. Ten drugi przypadek także nie jest czarno-biały. Może być uznawany za zdrajcę, ale z drugiej strony dzięki niemu Francja nie podzieliła losów Polski. Jakby nie patrzeć nie została tak bardzo zniszczona działaniami wojennymi.

Lata powojenne przyniosły zdrowy rozsądek przywódców obu państw. Co najbardziej zaskakujące i imponujące to Francja wyciągnęła rękę do śmiertelnego wroga a zwykle agresora. Premier tego państwa Jean Monet, w duchu rodzących się koncepcji integracji europejskiej, doszedł do wniosku, że należy zacząć od współpracy jego kraju z Niemcami. Minister spraw zagranicznych Robert Schuman przedstawił plan tej kooperacji. Na jego podstawie opracowano projekt Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, który zakładał poddanie pod wspólny zarząd produkcji węgla i stali, podstawy przemysłu zbrojeniowego, obu państw. Dzięki temu żadne nie mogło zbroić się bez wiedzy i kontroli drugiego. Współpraca ta okazała się niewyobrażalnie owocna i Europa bardzo szybko odbudowała gospodarkę po piekle II wojny światowej. Dziś istnieje już nie tylko wspólnota gospodarcza, ale posiadająca też wiele elementów politycznych- Unia Europejska. Niedawni wrogowie tworzą w niej niezwykle zgrany tandem. Zapewniają pokój i nieustanny rozwój dla naszego kontynentu.

Nikt chyba nie może mieć wątpliwości, że opisana historia jest niezwykle fascynująca. Oba narody, choć co prawda na Franków większy wpływ miała kultura rzymska niż na plemiona, które pozostały na terenie dzisiejszych Niemiec, wyrosły z jednego germańskiego korzenia. Potem stały się sąsiadami, aż wreszcie wielkimi wrogami. Trzeba jednak tu przyznać, że ostatnią cegłę do zbudowania tej wrogości dołożył Cesarz Francuzów-Napoleon. Jednak odwieczny lęk przed Niemcami nie był pozbawiony racjonalnych podstaw. Później Francja i Niemcy musiały i chciały zostać przyjaciółmi. Morał z tej opowieści może być podobny do tego z wiersza Juliana Tuwima: „Rzepka”. Zawsze lepiej ze sobą współpracować, niż prowadzić wojny ponieważ przynosi to obopólne korzyści. Należy skupiać się na tym, co nas łączy a nie ciągle rozpamiętywać, co kiedyś dzieliło i być może dzieli nadal.

W tym miejscu chciałbym przytoczyć pewien zabawny fakt. Jak można zauważyć, wśród kibiców francuskich podczas zawodów sportowych, ubierają się oni w stroje celtyckie. Czyżby nie byli świadomi, że z przedrzymskimi mieszkańcami terenów ich dzisiejszego kraju nie łączy już prawie nic? W dużo większej mierze są Germanami.

Francuscy kibice

Brexit- jak przebiega proces rozwodowy? -19.10.2018

29 marca przyszłego roku Wielka Brytania opuści Unię Europejską. Tymczasem w Zjednoczonym Królestwie rosną obawy przed tak zwanym „twardym Brexitem”, czyli rozstaniem się ze Wspólnotą bez zawarcia umowy o przyszłych wzajemnych stosunkach. Otuchy Brytyjczykom jeszcze niedawno mógł dodawać fakt, że zwolennicy takiego rozwiązania w rządzie –minister do spraw Brexitu David Davis oraz minister spraw zagranicznych Boris Johnson, podali się do dymisji. Jednak wciąż nie osiągnięto ostatecznego porozumienia.

Pierwsza runda negocjacji z UE zakończyła się dość szybko w marcu br. Dogadano się w sprawie dwuletniego okresu przejściowego, sytuacji obywateli państw Unii w Wielkiej Brytanii i jej zobowiązań finansowych wobec Wspólnoty. Druga tura rozmów wciąż trwa i nie widać nadziei na przerwanie impasu. Do uzgodnienia pozostała głównie kwestia granicy między Irlandią Północną a Irlandią oraz dostępu Wielkiej Brytanii do wspólnego rynku. Negocjacje muszą zostać zakończone do końca jesieni tego roku, aby udało się wprowadzić nowe przepisy do prawa krajowego. Porozumienia nie osiągnięto na październikowym szczycie w Brukseli, ostatnią szansą na dogadanie się będzie kolejny -grudniowy. Postanowiono też zorganizować dodatkowe spotkanie negocjatorów w listopadzie.

Rząd brytyjski przygotował się na pięć scenariuszy przebiegu Brexitu. Pierwszy z nich zakłada, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i porozumienie zostanie osiągnięte a parlament je zatwierdzi. Dwa kolejne przewidują, że parlament odrzuci uzgodniony projekt umowy. Wtedy, albo za późno będzie na renegocjacje albo Unia Europejska zlituje się i przesunie termin ich zakończenia. Czwarta opcja bierze pod uwagę, że parlament będzie zwlekał do czasu, aż nastąpi „twardy Brexit” (29 marca 2019). Ostatnia możliwość przewiduje, że porozumienie nie zostanie zawarte i w takim przypadku także dojdzie do „twardego Brexitu”.

Stale zwiększa się liczba Brytyjczyków, którzy są zwolennikami przeprowadzenia ponownego referendum nad wystąpieniem z Unii (po zapoznaniu się z treścią umowy z UE). Już jest ich więcej niż przeciwników. Również większość posłów Partii Pracy i znaczna grupa Konserwatystów opowiada się, aby znów zasięgnąć opinii społeczeństwa. Kampanię w sprawie referendum chce wesprzeć milioner Julian Dunkerton, przeznaczając na ten cel milion funtów. Najnowsze sondaże wskazują, że 52% Brytyjczyków jest przeciwnych opuszczeniu Unii Europejskiej. Jednak premier Theresa May wyklucza możliwość powtórzenia głosowania. Za to ponowne referendum niepodległościowe, również po zapoznaniu się z umową, zapowiada szefowa rządu Szkocji Nicola Sturgeron.

Jeśli dojdzie do „twardego Brexitu” powstałe problemy będą gigantyczne. Wielka Brytania w wyniku opuszczenia wspólnego rynku straci swobodny dostęp do wielu towarów importowanych z krajów Unii Europejskiej na przykład papierosów. Mocno ucierpi brytyjska służba zdrowia, ponieważ większość zatrudnionych lekarzy pochodzi z UE. Wielu środków medycznych nie produkuje się w Wielkiej Brytanii tylko sprowadza się je z Unii (między innymi insulinę). Brytyjskie prawa jazdy przestaną być uznawane na terenie Wspólnoty. Wzrosną koszty rozmów telefonicznych, gdyż przestaną obowiązywać umowy dotyczące roamingu. Jak widać, kłopoty naprawdę będą poważne.

Euromit nr 5 – Komisja Europejska wymaga od nas jedynie zgodności rozwiązań prawnych z obecnymi w innych państwach członkowskich

Obecnie chyba najgłośniejszym tematem związanym z Unią Europejską jest kwestia praworządności w Polsce. Obóz rządzący tłumacząc swoje reformy wymiaru sprawiedliwości powołuje się na przykłady identycznych rozwiązań w innych krajach Wspólnoty np. w Hiszpanii i Niemczech. Wydaje się to być jawnym wprowadzaniem w błąd opinii publicznej, bo trudno uwierzyć w aż taką niewiedzę rządu. Dlatego należy wyjaśnić tę kuriozalną kwestię.

Należy zacząć od tego, że każde państwo, aby zostać przyjętym do Unii Europejskiej, musi spełnić pewne wymogi tzw. kryteria kopenhaskie. Do wspomnianych warunków należą: przestrzeganie zasad demokracji parlamentarnej i gospodarki wolnorynkowej oraz akceptacja dotychczasowego dorobku prawnego UE (acquis communitare). Po wejściu do Unii oczywiście też należy ich przestrzegać.

Jak już wspomniałem polski rząd sugeruje, że do zachowania praworządności wystarczy, aby rozwiązania prawne były obecne w innych krajach Unii. To jest nieprawda, ponieważ Komisja Europejska wymaga od nas, jak i innych członków UE, aby te przestrzegały własnej ustawy zasadniczej (w Polsce jest nią Konstytucja).

W Unii Europejskiej jest pięć rodzajów ustrojów politycznych:

– monarchia konstytucyjna m.in. Wielka Brytania i Holandia;

– system parlamentarny np. Polska i Włochy;

– system kanclerski – Austria i Niemcy;

– system prezydencki – Cypr

– system semiprezydencki – Finlandia, Francja i Rumunia.

Gdyby na przykład we Włoszech rząd nie mając większości konstytucyjnej (2/3 parlamentu) przywrócił monarchię, czy byłoby to zgodne z prawem? Żadne państwo bez legalnej zmiany ustawy zasadniczej nie może zmieniać ustroju ani innych fundamentalnych zasad w niej zapisanych.

Na koniec chciałbym wspomnieć o tym, że prawo wspólnotowe nie obejmuje wszystkich gałęzi prawa – służba zdrowia czy polityka socjalna pozostaje w wyłącznej kompetencji państw członkowskich. Kiedyś przecież zgodziliśmy się, by określone gałęzie prawa były w gestii Unii Europejskiej. W wielu z nich możemy stanowić odrębne przepisy, jeśli jednak zdecydowaliśmy się przyjąć dorobek prawny UE musimy go przestrzegać, by móc korzystać z wszystkich przywilejów przysługujących członkom Wspólnoty.

Brexit zbliża się małymi krokami – 3.12.2015

To już ponad dwa lata odkąd brytyjski premier David Cameron zapowiedział, że jeśli jego partia wygra wybory parlamentarne w 2015 roku, po wcześniejszym zaproponowaniu reform Unii Europejskiej i swojej pozycji w niej, ogłosi referendum na temat pozostania Wielkiej Brytanii we Wspólnocie. Byłoby to drugie takie w historii kraju od 1975 roku.

Jak wiadomo pierwszy warunek został spełniony, gdyż na Downing Street 1 nie doszło do zmiany lokatora. Wstępnie termin wspomnianego referendum zaplanowano na 2017 rok. Media spekulują, że może się ono odbyć już w drugiej połowie 2016. Drugi warunek także wydaje się być bliski spełnienia. 19 października Premier Zjednoczonego Królestwa wstępnie ogłosił w Parlamencie, co należałoby zreformować. Bruksela dała, choć obie strony oficjalnie tego nie potwierdzają, Wielkiej Brytanii czas do początku listopada na przedstawienie konkretnego planu reform, jeśli wspominane kwestie mają zostać omówione na ostatnim posiedzeniu Rady Europejskiej w tym roku (17/18 grudnia). Wtedy brytyjski rząd miałby cały rok na przygotowanie obywateli do referendum. Należy tylko postawić sobie pytanie, czy Davidowi Cameronowi powinno zależeć na negocjowaniu reformy Unii jeszcze w tym roku. Europa obecnie boryka się z wieloma problemami: zamachem w Paryżu, uchodźcami, państwem islamskim, niestabilną Ukrainą i zamrożoną, ale na pewno nie zamkniętą kwestią Grecji. Przy takim ogromie spraw pomysły Londynu mogą zostać potraktowane po macoszemu.

Szefowa rządu Szkocji Nicola Sturgeron mocno skrytykowała Davida Camerona. Zarzuciła mu, że ulega eurosceptykom z własnej partii, lecz nie umie jednoznacznie określić, co chce renegocjować.

Przejdźmy jednak do sedna sprawy. Są cztery główne postulaty Wielkiej Brytanii wobec Wspólnoty. Przede wszystkim oczekiwane jest zwiększenie suwerenności tego państwa
w ramach UE oraz wzrost znaczenia zasady subsydiarności (każda sprawa ma być rozwiązywana na jak najniższym szczeblu). Cameron chce także, by została zwiększona rola parlamentów narodowych z prawem do blokowania unijnych przepisów włącznie. Ponadto Wielka Brytania ma zostać wyłączona z federacyjnych planów Brukseli. No i jak zawsze Zjednoczone Królestwo widzi tylko czubek własnego nosa. Oczekiwanie na wyjątkowe traktowanie jest charakterystyczne dla polityki tego państwa. Z wejściem do Wspólnoty Europejskiej też czekało na specjalne zaproszenie. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz stwierdził, że owszem należy wzmocnić rolę parlamentów narodowych, ale względem rządów państw. To właśnie one wraz z PE współtworzą unijne prawo. Wzorem może być tu Dania, gdzie przed ważnymi rozmowami rząd musi uzyskać mandat negocjacyjny od komisji parlamentarnej. Valentin Krelinger z Instytutu Jacques’a Delorsa w Paryżu dodał, że prawo weta parlamentów krajowych wpłynęłoby negatywnie na równowagę konstytucyjną Unii Europejskiej i zablokowałoby inicjatywę ustawodawczą Komisji. Według niego należałoby ulepszyć obecny system i poważniej traktować sprzeciwy parlamentów narodowych. Polska europosłanka Europejskiej Partii Ludowej Danuta Hubner zgadza się, że należy zwiększyć współpracę rządów państw z ich parlamentami. Jej zdaniem realizacja propozycji Schulza przybliżyłaby sprawy europejskie obywatelom, choć wymagałaby ogromu pracy.

Trzeci postulat dotyczy liberalizacji handlu z innymi silnymi gospodarkami świata. Premier Cameron dodał, że Wielka Brytania chce się rozwijać dzięki Unii, a nie osłabiać własną konkurencyjność. Można to odczytywać jako presję na przyspieszenie negocjacji ze Stanami Zjednoczonymi nad TTIP. Szef brytyjskiego rządu wspomniał też o konieczności zabezpieczeń dla gospodarek państw spoza strefy euro oraz gwarancji wzmacniania wspólnego rynku.

Ostatni punkt negocjacji mają stanowić naruszenia w zakresie świadczeń socjalnych
i swobody przepływu osób na obszarze UE. Jest to można rzec główny motyw rządu brytyjskiego, odkąd zapowiada renegocjacje Traktatu. Nie tak dawno wypowiedział on wojnę imigrantom stygmatyzując przy tym Polaków, choć to ich młode obywatelki i imigranci
z byłych kolonii najbardziej żerują na systemie socjalnym Zjednoczonego Królestwa. W tym punkcie, jak powiedział brytyjski minister finansów, chodzi o to, że swobodne poruszanie się ludzi ma służyć podejmowaniu pracy na terenie całej Unii a nie polegać na wyszukiwaniu najlepszych warunków socjalnych. Premier Cameron dodał, że państwa członkowskie powinny same decydować o swojej polityce socjalnej wobec obcokrajowców.

Zaskakująco dobrze o propozycjach reform wypowiedziała się Angela Merkel. Stwierdziła, że tam, gdzie stanowiska Berlina i Londynu są zbieżne, należy wdrożyć zmiany. Miała tu na myśli m.in. konkurencyjność

Tymczasem w sondażach poparcie dla członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej wciąż spada. We wrześniu br., pierwszy raz od listopada 2014 roku przeciwników jest więcej, bo 51% (obecnie stosunek wynosi 40 do 38). Ma to z pewnością związek z falami uchodźców zalewającymi Europę. Zresztą obecnie na Starym Kontynencie panują nastroje mogące sprzyjać secesjom, nie tylko państw członkowskich, ale i ich regionów. Co prawda najważniejsze w tym kontekście szkockie referendum nie powiodło się, ale wspomniana już Niccola Sturgeon zapowiada, że zapewne zostanie ogłoszone kolejne, jeśli Brytyjczycy zdecydują o wyjściu z UE. Szkoci znani są ze swojego euroentuzjazmu. Nie pozwolą na to, żeby ich rozłąka z Unią trwała zbyt długo. Opuszczenie Zjednoczonego Królestwa przez Szkocję spowodowałoby, że nowo powstałe państwo musiałoby przejść cały proces akcesyjny. Sturgeon zaznaczyła również, że jej partia (Szkocka Partia Narodowa) będzie opowiadać się za Wielką Brytanią w UE. Natomiast w Katalonii wybory lokalne wygrała separatystyczna koalicja, która również planuje referendum, ale w tym wypadku wyniki nie będą wiążące. Mówiło się nawet o wystąpieniu Grecji przynajmniej ze strefy euro. Nie można też zapomnieć o antywspólnotowych działaniach Węgier.

Na jak najszybsze referendum naciska brytyjski biznes w obawie o to, że zbyt długa niepewność co do przyszłości Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej źle wpłynie na gospodzarkę.

Ciekawym tematem w sprawie dyskusji nad Brexitem jest forma przyszłych relacji Zjednoczonego Królestwa z Brukselą. Dla eurosceptyków idealny byłby model norweski. Kraj ten, choć nie jest członkiem Unii, uczestniczy w strefie Schengen czy Europejskim Obszarze Gospodarczym. Cameron skrytykował tę wizję, argumentując, że Norwegowie wpłacają tyle samo do budżetu co Brytyjczycy a nie mają wpływu na procesy decyzyjne oraz narzuca się im unijne przepisy w zakresie wspólnego rynku. Spotkało się to z ripostą, że widocznie negocjacje nie idą zbyt dobrze. Dla zwolenników pozostania Wielkiej Brytanii we Wspólnocie Europejskiej to dobry znak, gdyż pomału upadają alternatywy dla członkostwa.

Arogancja Wielkiej Brytanii wydaje się przekraczać granice przyzwoitości. Nie dość, że uzurpuje sobie prawo do bycia głównym reformatorem Unii Europejskiej, to jeszcze chce prowadzić negocjacje w najtrudniejszym od sześćdziesięciu lat okresie dla Europy.
W myśleniu Brytyjczyków nie ma za grosz wspólnotowości. Postulaty Londynu dotyczą tylko i wyłącznie kwestii, które mają poprawić pozycję Zjednoczonego Królestwa a nie wzmocnić Wspólnotę. Próbują się zasłaniać dobrem innych państw członkowskich. Można jednak przypuszczać, że one potrafią się zatroszczyć same o siebie. Naprawdę Cameron mógłby sobie jeszcze teraz odpuścić.