Ładowanie

Obalamy euromity

Unia Europejska nie gryzie
Zapraszam

Czy istnieje realna równość między skrajną lewicą i skrajną prawicą?

Flagi skrajnie prawicowej organizacji

Nazizm i komunizm to niezaprzeczalnie dwa najbardziej zbrodnicze ustroje polityczne w historii. Polskie prawo zakazuje promowania tych ideologii oraz ich symboli. Jednak czy skrajnie prawicowy i skrajnie lewicowy reżim faktycznie były i są potępiane z równą gorliwością? A może wobec jednej ideologii mamy do czynienia z większym pobłażaniem, podczas gdy druga nie była od podstaw taka zła? Taki dylemat chciałbym tym razem rozstrzygnąć.

Jeśli spojrzymy na nazizm i komunizm przez pryzmat liczby ofiar, to nie można mieć wątpliwości, że między oboma systemami istnieje znak równości. Taka jest praktyka. Jednak należy przyjrzeć się także teorii obu ideologii. Były utopijne, ale można mówić o utopii pozytywnej i negatywnej. W komunizmie z założenia chodziło o równość ekonomiczną wszystkich ludzi. Takie idee nie narodziły się wraz z filozofią. Marksa. Komunizm był z gruntu naiwny i dlatego musiał sięgnąć po przemoc a w końcu i masowe mordy.

Ogromnym błędem komunistów była walka z religią. Marks uważał, że jest pierwotnym źródłem niewoli ludzi. Na tak fundamentalną zmianę nikt nie był gotowy.

Największym problemem komunizmu był częsty romans z nacjonalizmem, który był przecież sprzeczny z internacjonalistycznymi ideami. Wszędzie, gdzie pojawiła się taka hybryda, przemoc nabierała najbrutalniejsze formy. Najdobitniejszymi przykładami są tu: Związek Radziecki za czasów Stalina i Kambodża pod rządami Czerwonych Khmerów. W Chinach czy na Kubie nie było masowych mordów na tle narodowościowym lub rasowym. Większość rządów komunistycznych skupiła się na walce z właścicielami ziemskimi i burżuazją, religią oraz przeciwnikami politycznymi.

Natomiast faszyzm i wywodzący się z niego nazizm gloryfikują przemoc nie tylko państwa wobec obywatela, ale także obywatela wobec obywatela. W efekcie łatwo można było usprawiedliwiać przed społeczeństwem agresję na inne kraje. Ktoś mógłby powiedzieć, że naziści w przeciwieństwie do komunistów, przynajmniej szanowali własność prywatną i mieli rozsądniejszą politykę gospodarczą. Owszem w III Rzeszy istniała prywatna własność, podczas gdy w państwach komunistycznych nie. Nie była ona jednak dana każdemu, kto był zdolny do niej dojść, jak głosi powszechny dziś liberalizm. Wymagano bezgranicznej wiary w narodowy socjalizm i całkowitego podporządkowania państwu. Jedynie naziści z przekonania i strachu oraz cynicy mieli prawo do własności prywatnej.

Mogłoby się także wydawać, że naziści nie walczyli z religią. Tak, Wermacht miał przyszyte do mundurów napisy „Bóg z nami” i żołnierze ginąc krzyczeli „Mein Gott!” (przynajmniej na filmach) a Hitler uważał się za chrześcijanina. Jednak w partii narodowo socjalistycznej istniał silny nurt pasjonatów okultyzmu i pradawnych wierzeń Germanów. Religia tak naprawdę była traktowana instrumentalnie. Katolicyzm był im potrzebny do antysemickiej propagandy, a protestantyzm poprzez istniejący w jego doktrynie filozofii predestynacji (powołania przez Boga). W rzeczywistości działania nazistów miały niewiele wspólnego z chrześcijańskim miłosierdziem.

Ważnym elementem ideologii narodowosocjalistycznej był daleko posunięty rasizm. Trudno więc mówić, że nazizm był z założenia dobry. Mam tu na myśli dzisiejszą perspektywę, bo w dziewiętnastym wieku i na początku dwudziestego wielu ludzi myślało, że dbanie o swój naród ponad wszystko jest głęboko moralne. Może samo uznanie Żydów za zagrożenie dla etnicznych Niemców wpisywało się w ten pogląd, ale to była niebezpieczna gra. Pseudonaukowe badania nad rasą i rozkręcanie brutalnej kampanii nienawiści wobec Żydów musiały w końcu doprowadzić do przemocy a następnie ludobójstwa.

Podstawową różnicą między komunizmem i nazizmem jest to, że ta pierwsza ideologia była internacjonalistyczna, czyli miała być transferowana na cały świat. Tymczasem narodowy socjalizm zakładał dominację jednego narodu nad całą Europą. Przyjaźnie nastawione wobec III Rzeszy faszystowskie Włochy i Hiszpania w końcu musiałyby uznać swoją podległość względem nazistów, gdyby ci wygrali II wojnę światową.

Obiecałem w poprzednim artykule, że odniosę się jeszcze do kwestii „zdrady jałtańskiej”. Każdemu, kto opisuje tamto wydarzenie, jako sprzedanie nas Stalinowi, mam ochotę zadać pytanie: Jaka była alternatywa? Niestety nie spotkałem się z odpowiedzią, nawet historyków. Być może dlatego, że prawda jest niesamowicie brutalna. Alternatywą była III wojna światowa, po której Polska byłaby w totalnej ruinie i do dziś odczuwalibyśmy tego skutki. Przypominam, że obie strony miały już broń atomową. Być może znaleźlibyśmy się pod pełną okupacją radziecką w wyniku zwycięstwa ZSRR lub porozumienia pokojowego w wypadku remisu. Według mnie znalezienie się Polski w bloku wschodnim było po prostu tak zwanym mniejszym złem. Nasz rozwój cywilizacyjny i gospodarczy został ograniczony, ale uniknęliśmy dużo gorszego – jeszcze większej ruiny. Sukcesem było już to, że nie staliśmy się republiką radziecką. Nie licząc okresu, bezwzględnego i brutalnego stalinizmu, polskie społeczeństwo nie doświadczyło komunistycznego ucisku w takim stopniu, jak czeskie czy węgierskie a przecież po odejściu Jugosławii byliśmy najbardziej niepokornym satelitą Związku Radzieckiego.

Ogromne zaufanie, którym Stany Zjednoczone i Wielka Brytania obdarzyły Stalina było błędem i na pewno ówcześni przywódcy obu państw później tego żałowali. Jednak zbyt łatwo rzuca się słowem „zdrada” w kontekście tamtego wydarzenia. Chyba nie wszyscy do końca uświadamiamy sobie, jak ważna była rola ZSRR w zwycięstwie nad nazizmem. Sowieci nie mieli czystych intencji i razem z wyzwoleniem przynieśli własną okupację, ale ich sojusz z zachodnimi Aliantami ocalił nas od dużo cięższego, niemieckiego buta.

Jak zatem wygląda w Polsce przestrzeganie paragrafu o zakazie promowania faszyzmu, komunizmu i nazizmu? Chciałbym, zanim przejdę do kwestii prawnych, napisać parę słów o reprezentacji skrajnych poglądów w Parlamencie. Podczas gdy nie ma przedstawicieli radykalnej lewicy (najbardziej na lewo jest partia Razem, ale reprezentuje co najwyżej socjalizm demokratyczny, więc nie ma mowy o autorytarnych zapędach), ultraprawica ma swoją reprezentację w postaci kilku posłów Konfederacji. Oczywiście odzwierciedla to przekrój poglądów w społeczeństwie. Jednak, czy jest to dobry objaw, że skrajna prawica zdobywa poparcie wystarczające do tego, aby znaleźć się w Sejmie? Jest też tak, że wyborcy więcej wybaczają prawicy. Im bardziej na prawo sytuuje się dana formacja polityczna, tym więcej musi złego zrobić, żeby odbiło się to na jej poparciu. SLD załatwiła jedna afera, Platforma potrzebowała kilku a PiS wręcz tonął w aferach i nie robiło to wrażenia na jego elektoracie. Coś wyraźnie poszło nie tak z kształceniem młodzieży. Widać długa zależność Polski od Związku Radzieckiego wywarła na ludziach większe piętno niż dużo krótsza, ale niezwykle brutalna okupacja niemiecka.

Prezydent niedawno ułaskawił młodą kobietę o jawnie faszystowskich poglądach, która wyrwała innej kobiecie torebkę tylko dlatego, że była w kolorach tęczy. „Zwykły” człowiek zostałby skazany, nawet gdyby na wspomnianym przedmiocie była namalowana swastyka i nie doszłoby do ułaskawienia. Z resztą kiedyś polski prokurator stwierdził, że swastyka jest w kulturach wschodu symbolem szczęścia, więc nie można jednoznacznie stwierdzić, że jej używanie to promowanie nazizmu i umorzył śledztwo. Jakoś nie słyszałem o wyroku, który opisywałby komunistyczny symbol jako przypadkowo ułożone narzędzia. Ciekawy jest też inny podobny przypadek. Ultrakatolicy parę lat temu byli oburzeni, gdy pewna artystka przedstawiła wizerunek Matki Boskiej z tęczową aureolą i zgłosili zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Tymczasem w Biblii tęcza pojawia się po Potopie i symbolizuje pojednanie człowieka z Bogiem. Później stała się symbolem pokoju oraz tolerancji i stąd znalazła się na sztandarach stowarzyszeń LGBT. Na szczęście w tym wypadku artystka nie została skazana za obrazę uczuć religijnych, ale przez prawicę tęcza jest zestawiana z symbolami ustrojów totalitarnych, co należy uznać za absurd. Czy tak samo oburzał ją wyrok na temat swastyki?

Najświeższym przykładem skrajnie prawicowego skandalu jest oczywiście zgaszenie w Sejmie świec, które Żydzi palą na Święto Chanuka i naruszenie nietykalności cielesnej próbującej go powstrzymać kobiety (w efekcie trafiła do szpitala) przez posła Konferencji Grzegorza Brauna. Nie było to jego pierwsze tego typu „wystąpienie”, gdyż wcześniej wziął choinkę z budynku krakowskiego sądu i wsadził ją do śmietnika, bo były na niej symbole Unii Europejskiej i społeczności LGBT. Innym razem wtargnął na wykład i zniszczył głośniki, bo nie podobały mu się wygłaszane tam treści. Za oba te incydenty nie został skazany. Jeśli jego ostatnia akcja nie doprowadzi do skazania, to będziemy mogli włożyć między bajki historię o równym traktowaniu wszystkich skrajnych ideologii.

Zresztą w historii Świata mamy wiele przykładów lepszego traktowania skrajnej prawicy. Pominę już opisywany przeze mnie przykład wspierania przez Amerykanów reżimów faszystowskich w okresie zimnej wojny. Nawet w Europie po II wojnie światowej, podczas gdy państwa komunistyczne były izolowane, nikt nie miał problemu z przyjęciem rządzonych przez ultraprawicę: Hiszpanii i Portugalii do NATO tylko dlatego, że były radykalnie antykomunistyczne.

.

Zgadzam się, choć mam duże wątpliwości na temat istnienia znaku równości pomiędzy teoriami, że skrajnie prawicowe i skrajnie lewicowe ideologie powinny być potępiane z równą surowością ze względu na szeroko pojęte straty, które za sobą przyniósł. Nawet trudno jednoznacznie orzec, czy bardziej negatywnie skutki miał komunizm czy też nazizm. Jednak w polskich realiach, przynajmniej za czasów władzy, która niedawno odeszła, czyny wynikające z radykalnie prawicowych przekonań, traktowane są często ze zbyt dużym pobłażaniem. Także my obywatele powinniśmy pilnować, żeby pod opisanym względem panowała w Polsce symetria. Inaczej będzie pozostawać pole do dyskusji o tym, co jest gorsze – dżuma czy cholera. Z takich debat nie wynikłoby nic dobrego. Może się okazać, że tak jak wykazałem, prawda jest inna niż byśmy oczekiwali. Aby w końcu ruszyć z miejsca, trzeba dbać o to, żeby polskie prawo zarówno w teorii jak i w praktyce traktowało tak samo wszelkie skrajności.

Anglosasi to niemal inna cywilizacja

Nieoficjalna flaga anglosaska

Od jakiegoś czasu zastanawiam się, dlaczego Polska wciąż woli współpracować ze Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią, a nie bliższymi geograficznie Francją i Niemcami. Ma to oczywiście bardzo silne uzasadnienie historyczne. Po I wojnie światowej Stany Zjednoczone ustami swojego ówczesnego prezydenta Woodrowa Wilsona jako pierwsze zaznaczyły potrzebę utworzenia państwa polskiego. To Anglosasi udzieli nam największego wsparcia w czasie II wojny światowej, podczas gdy Niemcy byli naszymi odwiecznymi wrogami a Francja musiała martwić się o własne przetrwanie. Również podczas zimnej wojny Amerykanie i Brytyjczycy włożyli najwięcej wysiłku w pomoc polskiemu społeczeństwu, żeby wyrwało się ze szponów Związku Radzieckiego. Nie bez znaczenia jest także niezwykle liczna Polonia w tych dwóch państwach.
Jednak już od przynajmniej dziewiętnastu lat więcej łączy nas z partnerami w ramach Trójkąta Weimarskiego (Francja i Niemcy). Po Brexicie bliskie relacje z Wielką Brytanią kompletnie nie mają sensu. Współpraca wojskowa jest obecnie bardzo potrzebna, ale ona nie wymaga aż tak rozwiniętego partnerstwa. W niniejszym tekście chciałbym przedstawić argumenty wskazujące na to, co dzieli nas z Anglosasami. Ponieważ o Stanach Zjednoczonych napisałem już wiele, dziś skupię się na Wielkiej Brytanii.

Państwa Europy kontynentalnej i Wielką Brytanię wbrew pozorom różni naprawdę dużo. Podzielamy zamiłowanie do demokracji, praw człowieka i wolnego rynku, ale istnieje wiele różnic. Po pierwsze w Zjednoczonym Królestwie obowiązuje anglosaski system prawny oparty na prawie precedensowym, czyli taki, w którym wyroki zapadają na podstawie wcześniejszych, podobnych orzeczeń sądów lub same stają się precedensami. W pozostałej części Europy mamy do czynienia z prawem stanowionym bazującym na tym, co zostało zapisane w aktach prawnych.
Również podejście do gospodarki w Wielkiej Brytanii jest inne niż na kontynencie. Anglosaskie to kapitalizm w najbardziej krwiożerczej wersji, w której nie liczy się nic oprócz zysku, czego dobitnie doświadczały brytyjskie kolonie. Reszta Europy jest bardziej socjalna. W Niemczech narodziła się koncepcja państwa opiekuńczego i stworzono pierwszy na świecie powszechny, państwowy system ubezpieczeń społecznych. We Francji co i rusz wybucha bunt obywateli wobec władzy, która próbuje odebrać im przywileje socjalne. O wręcz socjalistycznej Skandynawii nie ma już nawet co wspominać. Tymczasem w Polsce od lat odbywa się cicha prywatyzacja służby zdrowia i edukacji. Polacy są wśród narodów, które najbardziej cenią sobie kapitalizm. Najdobitniej pokazują to wyniki Nowej Lewicy w ostatnich wyborach parlamentarnych. Polski rząd, aby podlizać się Amerykanom, blokuje ustanowienie na poziomie unijnym podatku dla gigantów cyfrowych.
Sytuacja nauczycieli oraz ich relacje z uczniami i rodzicami do złudzenia przypominają standardy amerykańskie. Dobrze, że w pewnym momencie zatrzymano pomysł specjalizowania się młodzieży po pierwszej klasie liceum, bo i niedługo nasi uczniowie nie wiedzieliby, gdzie leżą USA.

Kolejną różnicą jest to, że Wielka Brytania wciąż czuje się imperium, czego najjaskrawszym przejawem jest przedbrexitowe przekonanie, że doskonale poradzą sobie bez Unii Europejskiej dzięki bliskim relacjom z byłymi koloniami. Czas pokazał, że nic nie idzie zgodnie z planem. Podczas, gdy Francja wycofuje wojsko z byłych kolonii a Niemcy przepraszają Namibię i Tanzanię za swoje zbrodnie, Brytyjczycy wciąż nie potrafią wyrzec się snów o potędze i nie chcą oddawać dzieł sztuki zrabowanych w czasach Imperium. Trzeba też pamiętać o innym systemie miar i wag oraz ruchu lewostronnym, ale ma to znaczenia jedynie symboliczne.

Jeśli myślimy o narodach, które mają najwięcej na sumieniu, w naszej głowie pojawiają się głównie Niemcy, Rosjanie i Japończycy. Jednak o zbrodniach Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych bardzo mało się mówi, choć miały one miejsce. O złu, które wyrządzili Amerykanie pisałem już tutaj i tutaj. Natomiast Brytyjczycy w dziewiętnastym wieku w ramach wymiany handlowej sprzedawali Chinom opium w zamian za herbatę, jedwab, czy ryż. Doprowadziło to do uzależnienia się milionów Chińczyków i masowych śmierci. W latach 1857-1859 brutalnie stłumiono powstanie Sipajów – Hindusów służących Wielkiej Brytanii. To Brytyjczycy stworzyli pierwsze obozy koncentracyjne, w których przetrzymywali Burów (zachodnioeuropejskich osadników w południowej Afryce zasiedlających te ziemie przed ich przejęciem przez Zjednoczone Królestwo) sprzeciwiających się brytyjskiemu podbojowi. Wiele państw ma bardzo negatywne wspomnienia kolonializowania ich przez Wielką Brytanię. Może nie były to brutalne mordy, ale Zjednoczone Królestwo ma swoje na sumieniu. Nie do końca wyjaśnione są też związki rodziny królewskiej z Nazistami. Oczywiście uważam, że zaszłości historyczne nie powinny mieć znaczenia dla dzisiejszej współpracy. Każde państwo ma ciemne karty w swojej historii, więc nikt z nikim nie miałby bliskich relacji, gdyśmy brali pod uwagę takie rzeczy. Co było a nie jest nie pisze się w rejestr – mówi stare porzekadło Tymczasem pewnym środowiskom w naszym kraju nie przeszkadza to w ciągłym wypominaniu Niemcom II wojny światowej (z etycznego punktu widzenia nie ma znaczenia komu wyrządzili krzywdę). Jak już się to robi, wszystkich trzeba traktować równo.

W kontekście konferencji Aliantów w Jałcie zwykle mówi się o zdradzeniu Polski przez Zachód i oddaniu nas Stalinowi. Do tego, czy słusznie tak się to określa i jaka była alternatywa, być może odniosę się kiedy indziej. Musimy sobie przypomnieć, kto owej jałtańskiej zdrady dokonał – Stany Zjednoczone i Wielka Brytania! Nawet bardziej to pierwsze państwo, bo brytyjski premier Winston Churchill nie miał złudzeń co do radzieckiego dyktatora. Niemcy były wtedy III Rzeszą a więc agresorem. Natomiast Francja nie została zaproszona do obrad Wielkiej Trójki zapewne dlatego, że nie wszyscy Francuzi i nie od początku stawiali opór nazistom.

Trzeba jeszcze powiedzieć o czymś, o czym rzadko się pamięta a wywarło ogromny wpływ na obecną sytuację w Europie. W 1994 roku Rosja, Stany Zjednoczone, Ukraina i Wielka Brytania podpisały tzw. memorandum budapesztańskie, które miało zapewnić Ukrainie gwarancje bezpieczeństwa w zamian za oddanie poradzieckiego arsenału nuklearnego. Co z tego wyszło – wszyscy dobrze wiemy. No, ale zwrócimy uwagę, że pod tą umową nie ma podpisu francuskiego ani niemieckiego. Ówczesny prezydent Francji nawet odradzał Ukrainie oddanie broni atomowej.

Współpraca z Niemcami, choć to nasz największy partner handlowy, może budzić kontrowersje w dużej części polskiego społeczeństwa, ale czy obecnie są przeciwwskazania przed współpracą z Francją? Historycznie możemy mówić o jednym, ale poważnym zgrzycie w relacjach. Nie udzieliła nam obiecanego, realnego wsparcia, gdy napadła na nas III Rzesza. Trzeba jednak pamiętać, że była zależna od Wielkiej Brytanii, a ta specjalnie nie kwapiła się do wojny, póki sama nie została zaatakowana. Spotkałem się z pogłoską, że jeszcze za prezydentury Francois’a Hollanda miała plan wielkich inwestycji w Polsce w celu zrównoważenia potęgi Niemiec w Europie. Pierwszym krokiem w stronę bliższej współpracy miała być sprzedaż naszemu krajowi śmigłowców Caracal. Jednak, kiedy PiS doszedł do władzy, kontakt z Francuzami został zerwany. Nową wybraną ofertą była oczywiście amerykańska. Również w przypadku budowy elektrowni atomowej odrzucono francuską propozycję na rzecz pochodzącej z USA. Tymczasem energetyka nuklearna byłaby idealnym punktem wyjścia do wzmocnienia partnerstwa, ponieważ znajdujemy się w grupie państw o pozytywnym podejściu do tego źródła energii, w opozycji do m.in. Niemiec. Często narzeka się, że mamy sprzeczne interesy z Francją i Niemcami, ale kto nam broni je robić? Tymczasem wszelkie próby są sabotowane.

Jak widać nie ma żadnych głębokich podstaw do bardzo bliskich relacji Polski z państwami anglosaskimi. Nie neguję potrzeby silnej współpracy wojskowej, przynajmniej póki trwa wojna za naszą wschodnią granicą. Nie oznacza to jednak, że należy naśladować, jak papuga wszystkie rozwiązania ze wspomnianych krajów. Zamiast oddalać się od serca Europy pod każdym względem, powinniśmy zabiegać o naszą znaczącą rolę w Unii. Pierwszym warunkiem do uzyskania takiej pozycji jest przestrzeganie praworządności. Wielka Brytania i Stany Zjednoczone nie pomagają nam i naszemu regionowi z dobroci serca, a po prostu od dziesięcioleci mają w tym interes. Jednak któregoś dnia priorytety mogą się diametralnie zmienić. Tak już ten świat jest urządzony. Róbmy więc wszystko, żeby to Francja i Niemcy miały interes w bronieniu nas!

Czy należą się nam reparacje od Niemiec? 

Hitlerowcy forsują szlaban na granicy z Polską

Niedawno, na zlecenie rządu, został przedstawiony raport  o wielkości szkód wyrządzonych na terenie Polski przez III Rzeszę podczas II wojny światowej. Straty wyliczono na 6,2 bln zł. Stanowi to prawie trzy razy więcej, niż wynosi roczny budżet Niemiec (2,4 bln zł).  Nie przypuszczałem, że dogonienie Niemiec przez polską gospodarkę rządzący chcą osiągnąć poprzez ogołocenie tej niemieckiej. W dzisiejszym tekście chciałbym zanalizować, czy wystąpienie o reperacje od Niemiec jest zasadne i możliwe z prawnego punktu widzenia.  

Na początek trzeba wyjaśnić jedną rzecz. Reparacje to zadośćuczynienie w formie pieniędzy, sprzętu lub surowców, które państwo agresor płaci państwu ofierze za wyrządzone materialne i niematerialne szkody wojenne. Natomiast straty osób indywidualnych pokrywane są poprzez odszkodowania, ale dziś nie o tym. 
Po II wojnie światowej Związek Radziecki zobowiązał się przyjąć a następnie przekazać Polsce część należnych reparacji od Niemiec. Nie zrobili jednak tego w całości a wartość wielu form reparacji była wątpliwą, jak choćby dzieła marksistów. Jednak wciąż mogliśmy zwrócić się bezpośrednio do naszych zachodnich sąsiadów. 
W 1953 roku Polska Rzeczpospolita Ludowa zrzekła się roszczeń, ale jedynie wobec Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Teraz wielu powołuje się na to, że nie byliśmy wtedy w pełni suwerennym państwem. Związek Radziecki miał w tym interes, bo w NRD trwały protesty robotników i zdjęcie kwestii reparacji z agendy mogło załagodzić sytuację. Jednak z prawnego punktu widzenia nie było żadnej formalnej zależności od ZSRR. Nie sposób dowieść, że wszystko odbyło się pod jakąkolwiek formą przymusu. Twarde prawo, ale prawo. Zresztą polskie władze, także w III Rzeczpospolitej wielokrotnie potwierdzały, że zrzeczenie się sankcji faktycznie nastąpiło. 
Kolejnym istotnym punktem w tej historii było to, że przy zjednoczeniu Niemiec, Republika Federalna Niemiec przejęła wszelkie zobowiązania prawne NRD. Ze strony niemieckiej zamyka to całą sprawę. 
Po upadku komunizmu Niemcy wysiedleni z ziem odzyskanych zaczęli wysuwać roszczenia o odszkodowania. Tutaj należy podkreślić, że mienie państwowe po III Rzeszy mogło zostać przejęte przez Polskę, ale prywatne jedynie za odszkodowaniem. Jednak w ten sposób także można pokryć reparacje i na to powoływały się nasze władze. Formalną odpowiedzią Polski była uchwała Sejmu z 2004 roku, która stwierdziła, że Polska nie jest nic winna swoim sąsiadom i przypomniała o braku otrzymania odpowiedniej rekompensaty za II wojnę światową oraz wezwała rząd do podjęcia odpowiednich kroków w tej sprawie. Ówczesny kanclerz Niemiec Gerhard Schroder zapewnił, że indywidualne roszczenia obywateli niemieckich nie będą wspierane na poziomie państwowym.  Jednak sprawę ostatecznie zamyka oświadczenie polskiego rządu z tamtego czasu, iż sprawę reparacji od Niemiec należy uznać za niebyłą, bo zrzeczenie się reparacji było zgodne z ówczesnym prawem. Jako że to Rada Ministrów prowadzi politykę zagraniczną, jej zdanie jest tu wiążące. 

Pomijając kwestie prawne, występowanie o reparacje od Niemiec jest niemoralne i po prostu głupie. Jak można tyle lat po wojnie wracać do tego tematu? Dostaliśmy przecież od Niemiec rozwinięte pod względem gospodarczym tereny w zamian za utracone na rzecz Związku Radzieckiego głównie pola i lasy.  Mamy za sobą trzydzieści lat owocnej współpracy a zachodni sąsiad jest naszym głównym partnerem handlowym. Ogromne fundusze unijne w 25,2% pochodzą z niemieckich składek. Skoro otrzymaliśmy 593 mld złotych to można szacować, że około 121,1 mld złotych przyszło do nas z Niemiec. Nie wspomnę o inwestycjach bezpośrednich niemieckich firm w Polsce (186 mld złotych), jak np. dwie fabryki samochodów. Przed nami jeszcze niezliczona liczba lat wspólnej, owocnej przyszłości. 
Szczególnie obrzydliwe i sprzeczne z interesem Polski jest w obecnej sytuacji międzynarodowej takie rozdrapywanie ran. Teraz potrzebujemy jak nigdy jedności europejskiej, bo to jedyny gwarant naszego przetrwania w obliczu agresywnego zachowania Rosji. Odwiecznym błędem polskiej polityki zagranicznej była walka na dwa fronty, gdy należało sprzymierzyć się z jedną ze stron. O ile podczas zaborów czy przed II wojną światową taki wybór mógł być postrzegany, jak między dżumą a cholerą, o tyle teraz nie ma żadnych wątpliwości, kto jest naszym sojusznikiem. 
 

Jeśli domagać się od kogoś reparacji, to od Rosji, będącej spadkobiercą Związku Radzieckiego, który wbrew wcześniejszemu zobowiązaniu nie podzielił się z nami w pełni zadośćuczynieniem otrzymanym od Niemiec. Poza tym państwo rosyjskie zakwestionowało i bezpowrotnie zburzyło ład międzynarodowy budowany od trzydziestu lat. Z kraju, który traktowaliśmy pragmatycznie stało się naszym wrogiem. 
 

Przerażające dla mnie jest to, jak wielu Polaków popiera inicjatywę rządu PiS. Antyniemiecka propaganda ma u nas podatny grunt i działa. W Sejmie prawie wszyscy posłowie zagłosowali za wystąpieniem o reparacje. PO i Hołownia muszą uważać na to, żeby PiS nie wykorzystał tego przeciw nim w nadchodzącej kampanii wyborczej. Nie rozumiem jednak, dlaczego nawet większość lewicy nie była przeciw.   

Nie ma wątpliwości, że chęć wystąpienia o reparacje od Niemiec wynika z potrzeb polityki wewnętrznej. Mimo wszystko nie podejrzewam naszych władz o aż taką głupotę, żeby nie byli świadomi, w jakiej sytuacji międzynarodowej wracają do tego tematu. Nawet ujawniona treść noty dyplomatycznej od Niemiec sugeruje, że rząd PiS nie traktuje tego zbyt poważnie.  Cała sprawa idealnie wpisuje się w walkę z Unią Europejską jednoznacznie utożsamioną przez Kaczyńskiego z Niemcami. Jakoś przecież trzeba wytłumaczyć obywatelom, dlaczego nie otrzymują ogromnych pieniędzy z Funduszu Odbudowy. Bardzo Was proszę, nie dajcie się wciągnąć w kolejną gierkę tych oszołomów. 

Ciao Italia? Jak obywatele jednego z najbardziej euroentuzjastycznych państw stali się eurosceptykami numer jeden Europy Zachodniej

Para królewska włoskiej skrajnej prawicy

Gdy w 1993 roku powstawała Unia Europejska we Włoszech panował ogromny entuzjazm. Szczególnie mieszkańcy dużo biedniejszego południa kraju wiązali z tym projektem ogromne nadzieje. Każda audycja telewizyjna zaczynała się od pojawienia się na ekranie flagi Unii Europejskiej. Piosenka “Insieme” włoskiego muzyka Toto Cutugno opowiadająca o jednoczeniu się Europy, wygrała konkurs Eurowizji w 1990 roku. Była ona jakby dedykacją dla innych państw członkowskich. Tymczasem dziś skrajnie prawicowa Liga, która jeszcze niedawno postulowała odłączenie się północnych Włoch, prowadzi w sondażach wyborczych wraz z inną partią o podobnym o podobnym profilu. Co jest przyczyną takiego stanu rzeczy?

Włochy, jako sojusznik Niemiec, zaczynały dwie wojny światowe, żeby pod koniec każdej z nich przejść na jasną stronę mocy. Po upadku III Rzeszy obawiano się marginalizacji, szczególnie, że główny winowajca wojennej zawieruchy miał stać się jądrem nowej Europy. Ponadto chciano odbudować kraj. Nikt nie musiał długo się zastanawiać nad przystąpieniem do inicjatywy Francji. Włoski premier Alcide de Gaspari wraz z innymi politykami europejskiej chrześcijańskiej demokracji (kanclerzem Niemiec Konradem Adenauerem i ministrem spraw zagranicznych Francji Robertem Schumanem) stali się ojcami założycielami Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali. Innym ważnym politykiem dla integracji europejskiej był Altiero Spineli, który w 1983 przedstawił pierwszy projekt Traktatu ustanawiającego Unię Europejską. Zresztą liczba Włochów, którzy pełnili najważniejsze funkcje we Wspólnocie jest imponująca. Jedynie Francuzi więcej razy dostąpili tego zaszczytu. Włochy miały:

  • 4 przewodniczących Komisji Europejskiej w tym chyba najsłynniejszego Romano Prodiego, który pełnił tę rolę, kiedy Polska wchodziła do Unii,
  • 7 przewodniczących Parlamentu Europejskiego, na czele z obecnym Davide Sassolim i jego bezpośrednim poprzednikiem Antonio Tajanim.

Ponadto drugim w historii wysokim przedstawicielem do spraw zagranicznych i bezpieczeństwa była Federica Mogerini. Obecny premier Włoch Mario Draghi piastował stanowisko prezesa Europejskiej Banku Centralnego.

O zadowoleniu Włochów z członkostwa we Wspólnocie Europejskiej może świadczyć także to, że chadecja rządziła nieprzerwanie do lat dziewięćdziesiątych.

W latach siedemdziesiątych zaktywizowała się skrajna prawica, co spowodowało radykalizację środowisk silnie lewicowych. Okres ten nazywa się “latami ołowiu”, ponieważ w tym czasie dochodziło do wielu zabójstw z użyciem broni palnej. Apogeum tamtych wydarzeń było słynne porwanie i zamordowanie przez skrajnie lewicowe Czerwone Brygady byłego chadeckiego premiera Aldo Moro w 1978 roku.

Natomiast lata dziewięćdziesiąte to czas wychodzenia na jaw związków polityków z mafią. W zamachach zaczęły ginąć osoby, które postanowiły przerwać zmowę milczenia albo chciały zrobić porządek z przestępczością zorganizowaną.

W 1999 roku Włochy były wśród pierwszych państw, które przyjęły walutę euro. Żaden etap integracji nie był przez Włochów kwestionowany, a przecież zdarzało się to innym przedstawicielom państw założycielskich (Francja i Holandia odrzuciły Konstytucję dla Europy).

W 2008 roku Europę nawiedził kryzys finansowy. Włochy były jednym z pięciu państw, które najmocniej odczuły recesję, ale i tak dużo mniej niż Grecja czy Irlandia.

Początku obecnej sytuacji we Włoszech należy upatrywać w 2015 roku, kiedy to miał miejsce kryzys migracyjny. Na jego fali partie populistyczne i skrajnie prawicowe zaczęły zdobywać coraz więcej zwolenników. Fakt, że Włochy jako kraj śródziemnomorski były na pierwszej linii i strach przed ludźmi wywodzącymi się z innej kultury zrobiły swoje. W 2018 roku, dzięki koalicji z antysystemowym Ruchem Pięciu Gwiazd, do władzy doszła skrajnie prawicowa Liga. Udało się to dlatego, że zrezygnowała ona z postulatu odłączenia się północy Włoch. W tym samym roku Liga wyszła na czoło w sondażach i prowadzenia nie oddała aż przez 3 lata. Tymczasem jej lider Matteo Salvini ma stanąć przed sądem za to, że jako minister spraw wewnętrznych w sierpniu 2018 roku bezprawnie przetrzymywał uchodźców na statku w porcie na Sycylii.
Następne wybory przyniosły rządy RPG z centrolewicową Partią Demokratyczną. Współpraca ta jednak dość szybko się skończyła w wyniku różnic na temat Krajowego Planu Odbudowy. Włochy słyną z bardzo mało stabilnego systemu politycznego. Od 2004 roku żaden rząd nie przetrwał dłużej niż dwa lata a w historii Republiki nikt nie rządził przez pełną kadencję (pięć lat). Coraz większy brak zaufania do polityków także musi mieć wpływ na radykalizowanie się włoskiego społeczeństwa.

Teraz we Włoszech mamy rząd techniczny pod przewodnictwem byłego szefa Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghiego. Po poparciu tego gabinetu przez Mateo Salviniego, Liga spadła w sondażach na drugie miejsce a wyprzedzili ją Bracia Włosi – jeszcze bardziej skrajnie prawicowa partia.
W ostatnim czasie można zauważyć zwiększenie aktywności organizacji Forza Nuova, która przez wielu uznawana jest za neofaszystowską.

We Włoszech wprowadzono tzw. Green Pass, czyli wystawiany osobom zaszczepionym dokument, który umożliwia wstęp do miejsca pracy. Przez kraj przetoczyły się fale protestów. W Rzymie wspomniana FN dokonała ataku na siedzibę największego związku zawodowego. Co prawda Salvini potępił to zdarzenie, ale na marszu przeciwko faszyzmowi nie pokazał się żaden przedstawiciel szeroko pojętej prawicy. Wydawałoby się, że pandemia koronawirusa, która tak silnie doświadczyła Włochy, powinna zbliżyć do siebie ludzi, a tymczasem jeszcze bardziej pogłębiła podziały.
Mówi się także, że wielu Włochom nie podoba się kierunek, w którym zmierza Unia, szczególnie w kwestiach światopoglądowych. Według sondażu Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych z czerwca br. aż 57% Włochów uważa, że Unia nie działa, jak powinna. Należy również wspomnieć o tym, że mimo wielu sukcesów nie udało się zasypać przepaści pomiędzy północą a południem.

Nadzieję daje to, że choć Bracia Włosi odnieśli sukces w niedawnych wyborach samorządowych, Liga poniosła sromotną porażkę. Partia Demokratyczna okazała się, obok BW, największym wygranym tej batalii. Jednak w optymizmie trzeba być ostrożnym. W Polsce także w miastach, nawet na tzw. ścianie wschodniej rządzi strona liberalna, ale ogólnokrajowe wybory wciąż wygrywa PiS. W sondażach dotyczących włoskiego parlamentu wciąż prowadzą: Bracia Włosi (20,7%) i Liga (19,2%). Nie jest to może oszałamiający wynik, ale obie partie zapowiadają stworzenie po wyborach koalicji wraz z Forza Italia byłego premiera Silvio Berlusconiego. Co prawda wspomniane ugrupowanie uważa się za centroprawicowe, ale znane jest z puszczania oka do środowisk skrajnych. Obecna przywódczyni Braci Włochów Giorgia Meloni została wprowadzona do wielkiej polityki lata temu poprzez rząd FI, gdzie była ministrem do spraw młodzieży. W obecnym układzie politycznym Itexit jest niemożliwy, ale wszystko może się zdarzyć, gdy do głosu dojdą wyżej wymienione siły.

Historia Włoch w Unii Europejskiej pokazuje, jak krótka może być droga od euroentuzjazmu do eurosceptycyzmu, a nawet nastrojów antyunijnych. Musimy bardzo uważać na rządową propagandę, bo ponad 70% poparcia Polaków dla członkostwa w Unii nie jest dane raz na zawsze. Niech nie zmyli Was, że jedyny kraj, który opuścił UE nigdy nie był szczególnie proeuropejski. Miejcie oczy i uszy szeroko otwarte.

Francja i Niemcy – niezwykła historia burzliwego sąsiedztwa

Dziś trudno wyobrazić sobie brak współpracy Niemiec i Francji, które tworzą trzon Wspólnoty Europejskiej. Jednak nie zawsze tak było. Przez wieki oba kraje toczyły zażarte wojny. Początek niniejszej opowieści przynosi jeszcze bardziej zaskakujące fakty. W artykule tym chciałbym opowiedzieć o historii burzliwego sąsiedztwa.

Jak powszechnie wiadomo, do upadku Cesarstwa zachodniorzymskiego w 472 roku naszej ery przyczyniły się głównie plemiona germańskie. Fakt ten, jak i to, że nigdy nie dały się podbić Rzymianom, sprawiają, że Germanie mogą się czuć równie ważni w historii. Z pewnością mogło to inspirować niemieckich faszystów. Natomiast włoscy uważali ich za niższą cywilizację. Najważniejszymi ze wspomnianych plemion byli:

  • Anglowie, Sasi i Jutowie- osiedlili się w dzisiejszej Anglii;
  • Ostrogoci- opanowali rzymskie prowincje Italię i Dalmację, później z obecnych północnych Włoch wyparli ich Longobardowie;
  • Frankowie- zamieszkali na obszarze współczesnej Francji i podbili ziemie Longobardów;
  • Wizygoci- zajęli tereny dzisiejszej Hiszpanii;
  • Wandalowie- dotarli do północnej Afryki.

Frankowie dzięki Karolowi Wielkiemu utworzyli pierwsze imperium po upadku Cesarstwa zachodniorzymskiego. Zaś on sam w 800 roku został koronowany na cesarza, co uważa się za odnowienie Cesarstwa Rzymskiego. Nie bez powodu za wybitne zasługi dla integracji europejskiej przyznaje się dziś nagrodę imienia Karola Wielkiego. Imperium Karolińskie u szczytu swej potęgi obejmowało dzisiejsze: znaczną część Austrii, Belgię, Francję, Holandię, Liechtenstein, Luksemburg, zachodnie Niemcy, północne Włochy, Słowenię, Szwajcarię oraz region Katalonii. Zahaczało też o tereny obecnej Chorwacji i Danii. Czyż w przybliżeniu nie przypomina to trochę granic Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali oraz Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej do 1973 roku? Frankowie mocno przysłużyli się Europie zatrzymując inwazję muzułmanów z Afryki Północnej, którzy wcześniej zajęli Półwysep Iberyjski. Niestety rozbicie dzielnicowe, poprzedzone krótkotrwałą wojną domową, po śmierci cesarza Ludwika I doprowadziło do podzielenia się mocarstwa między jego synów.

Lotar I dostał we władanie państwo środkowofrankijskie na terenie obecnych północnych Włoch i w pasie ziem po obu stronach Renu (między innymi dzisiejszą Lotaryngię i stąd nazwa tego regionu), a Ludwik Niemiecki państwo wschodniofrankijskie obejmujące większość współczesnych zachodnich Niemiec. Karol Łysy otrzymał państwo zachodniofrankijskie w granicach prawie całej dzisiejszej Francji.

W 962 roku państwo wschodniofrankijskie i środkowofrankijskie zjednoczyły się pod berłem Ottona I jako Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego (nazywane też I Rzeszą), a zachodniofrankijskie przekształciło się w Królestwo Francji (987 r.). Od tego momentu to przywódcy ŚCR byli cesarzami rzymskimi. Tak oto zakończyło się czterowiekowe współistnienie protoplastów dzisiejszej Francji i Niemiec.

Początkowe wieki sąsiedztwa były co najmniej pokojowe. Pierwszy zgrzyt pojawił się w czasach reformacji. Kraje dzisiejszych północnych Niemiec oraz należące wtedy do cesarstwa Czechy przyjęły protestantyzm. Natomiast Austria i Bawaria pozostały przy katolicyzmie. Rządząca Świętym Cesarstwem Rzymskim dynastia Habsburgów, która wywodziła się z Austrii poczuła, że jest zobowiązana do obrony imperium przed heretykami. Rozpoczęła się pierwsza wojna religijna w łonie chrześcijaństwa zwana wojną trzydziestoletnią. Francja, mimo że krwawo stłumiła podobne zapędy znacznej liczby swoich obywateli (hugenotów) stanęła po stronie państw protestanckich (Anglia, Dania, Republika Zjednoczonych Prowincji, czyli dzisiejsza Holandia i Szwecja). Innymi przyczynami tej wojny była chęć Francuzów do osłabienia roli Habsburgów w Europie i walka o dominację na kontynencie między uczestniczącymi w niej państwami. Wojnę trzydziestoletnią zakończył w roku 1648 pokój westfalski uważany za moment narodzenia się prawa międzynarodowego. Francja uzyskała od Świętego Cesarstwa Rzymskiego Alzację i Lotaryngię, o które od tego momentu ciągle będzie rywalizować z Niemcami. Kalwinizm (odłam protestantyzmu) musiał zostać równouprawniony w I Rzeszy z katolicyzmem i luteranizmem.

Francja po raz pierwszy mocno napsuła krwi Niemcom za sprawą Napoleona na początku XIX wieku. W czasie Rewolucji Francuskiej sąsiedzi tego państwa obawiali się rozprzestrzenienia się idei rewolucyjnych na resztę Europy. Zagrożono, że jeśli coś stanie się rodzinie królewskiej, dojdzie do interwencji. Francja postanowiła uprzedzić ewentualny atak, ale nie zdążyła zmobilizować wojska. W końcu doszło do militarnej reakcji sąsiadów. Wojna początkowo obronna zamieniła się w ekspansję terytorialną pod wodzą generała a później Cesarza Francuzów. Co jakiś czas zawiązywała się koalicja wielu państw europejskich. Istotnymi członkami koalicji antyfrancuskiej były kraje niemieckie Austria i Prusy. Napoleon utworzył wiele państw marionetkowych, w tym składający się z niektórych krajów niemieckich Związek Reński. W 1805 roku rozpadło się Święte Cesarstwo Rzymskie. Od tej chwili niemiecki „świat” stanowiły trzy główne siły: Cesarstwo Austrii, Królestwo Prus i Związek Reński. Było to niezwykle mocną podwaliną rodzącego się niemieckiego nacjonalizmu. Kończący wojny napoleońskie kongres wiedeński (1815) postanowił o zniesieniu Związku Reńskiego i utworzeniu luźnego związku wszystkich państw niemieckich, tak zwanego Związku Niemieckiego. Miał on zapewniać jego członkom bezpieczeństwo zewnętrzne, ale kraje te nie mogły wspólnie prowadzić wojny ofensywnej. Powstała idea Panagermanizmu, czyli chęć zjednoczenia narodów pochodzenia germańskiego (Holendrów, Niemców i narodów skandynawskich) w ramach jednego państwa. Panagermaniści planowali podzielenie Francji między przyszłe państwo niemieckie a Królestwo Włoch. Pierwszym przejawem wspomnianej idei było powstanie Związku Północnoniemieckiego w 1867 roku. W jego skład weszły Królestwo Prus i inne kraje niemieckie jeszcze bez Bawarii. Austria utraciła wszelkie głębsze związki z Rzeszą Niemiecką.

Największe konflikty między sąsiadami miały miejsce pod koniec XIX i w początkach XX wieku. We wszystkich tych przypadkach agresorami byli Niemcy. Prusy chciały dokończyć zjednoczenie Niemiec pod swoją władzą. Francja obawiała się narodzin tak potężnego sąsiada. Dodatkowo władająca Królestwem Prus dynastia Hohenzolernów chciała obsadzić tron hiszpański swoim księciem. Francja mogłaby znaleźć się w kleszczach. Przeprowadzono więc atak wyprzedzający w okolicach  Saarbrücken. Skończyło się to jednak tragicznie. Tak rozpoczęła się wojna francusko – pruska (1870-1871). Prusacy dzięki nowoczesnej armii wchodzili na teren Francji jak w masło. Wkrótce dotarli do Paryża i Francuzi nie mieli innego wyjścia niż skapitulować. Utracili Alzację i Lotaryngię a wojsko pruskie przeprowadziło upokarzającą ich defiladę przez francuską stolicę. Do krajów Związku Północnoniemieckiego dołączyła Bawaria i tak powstało Cesarstwo Niemieckie nazywane też II Rzeszą.

W czasie I wojny światowej Cesarstwo Niemieckie swoje działania rozpoczęło atakując Francję. Panowało przekonanie, że i tym razem zajęcie tego kraju będzie drobnostką. Jednak Francuzi wspomagani przez Brytyjczyków długo stawiali opór, aż do momentu dotarcia na stary kontynent wojsk amerykańskich. Niemcy zostali pokonani. O powojennym porządku dyskutowano na konferencji w Wersalu. Na mocy traktatu pokojowego w Saint Germain et Layer, Francja odzyskała dobrze nam znane Alzację i Lotaryngię. Niemcy zostały zmuszone do zdemilitaryzowania (likwidacji wszelkich obiektów wojskowych) przygranicznego Kraju Sary.

Co prawda II wojnę światową zaczął atak na Polskę, ale drugą ofiarą stała się Francja. Jak można przeczytać w książce brytyjskiego historyka Normana Davisa „Europa”, wrogość Hitlera do Francuzów wynikała z jego poglądu, że sprzeniewierzają się obyczajom Franków. Uważał, że należy im jakoś „pomóc” w wyleczeniu się z wielowiekowej niechęci wobec Niemców. Nie miał jednak poważniejszych planów co do Francji.

Znaczna część Francuzów zdecydowała się na kolaborację z wrogiem. Utworzono marionetkowe państwo na południu Francji – Kraj Vichy a północ była okupowana przez nazistów. Można więc powiedzieć, że znów Francja i Niemcy „współistniały”. Co prawda Vichy nie wspierało wojskowo III Rzeszy, ale wysyłało ludzi do pracy na rzecz tego kraju. Dochodziło też do prześladowania Żydów. Przywódca Vichy, marszałek Philippe Petain, jest dzisiaj różnie oceniany we Francji. W czasie I wojny światowej był bohaterem a podczas II kolaborował z Niemcami. Ten drugi przypadek także nie jest czarno-biały. Może być uznawany za zdrajcę, ale z drugiej strony dzięki niemu Francja nie podzieliła losów Polski. Jakby nie patrzeć nie została tak bardzo zniszczona działaniami wojennymi.

Lata powojenne przyniosły zdrowy rozsądek przywódców obu państw. Co najbardziej zaskakujące i imponujące to Francja wyciągnęła rękę do śmiertelnego wroga a zwykle agresora. Premier tego państwa Jean Monet, w duchu rodzących się koncepcji integracji europejskiej, doszedł do wniosku, że należy zacząć od współpracy jego kraju z Niemcami. Minister spraw zagranicznych Robert Schuman przedstawił plan tej kooperacji. Na jego podstawie opracowano projekt Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, który zakładał poddanie pod wspólny zarząd produkcji węgla i stali, podstawy przemysłu zbrojeniowego, obu państw. Dzięki temu żadne nie mogło zbroić się bez wiedzy i kontroli drugiego. Współpraca ta okazała się niewyobrażalnie owocna i Europa bardzo szybko odbudowała gospodarkę po piekle II wojny światowej. Dziś istnieje już nie tylko wspólnota gospodarcza, ale posiadająca też wiele elementów politycznych- Unia Europejska. Niedawni wrogowie tworzą w niej niezwykle zgrany tandem. Zapewniają pokój i nieustanny rozwój dla naszego kontynentu.

Nikt chyba nie może mieć wątpliwości, że opisana historia jest niezwykle fascynująca. Oba narody, choć co prawda na Franków większy wpływ miała kultura rzymska niż na plemiona, które pozostały na terenie dzisiejszych Niemiec, wyrosły z jednego germańskiego korzenia. Potem stały się sąsiadami, aż wreszcie wielkimi wrogami. Trzeba jednak tu przyznać, że ostatnią cegłę do zbudowania tej wrogości dołożył Cesarz Francuzów-Napoleon. Jednak odwieczny lęk przed Niemcami nie był pozbawiony racjonalnych podstaw. Później Francja i Niemcy musiały i chciały zostać przyjaciółmi. Morał z tej opowieści może być podobny do tego z wiersza Juliana Tuwima: „Rzepka”. Zawsze lepiej ze sobą współpracować, niż prowadzić wojny ponieważ przynosi to obopólne korzyści. Należy skupiać się na tym, co nas łączy a nie ciągle rozpamiętywać, co kiedyś dzieliło i być może dzieli nadal.

W tym miejscu chciałbym przytoczyć pewien zabawny fakt. Jak można zauważyć, wśród kibiców francuskich podczas zawodów sportowych, ubierają się oni w stroje celtyckie. Czyżby nie byli świadomi, że z przedrzymskimi mieszkańcami terenów ich dzisiejszego kraju nie łączy już prawie nic? W dużo większej mierze są Germanami.

Francuscy kibice