Ładowanie

Obalamy euromity

Unia Europejska nie gryzie
Zapraszam

Anglosasi to niemal inna cywilizacja

Nieoficjalna flaga anglosaska

Od jakiegoś czasu zastanawiam się, dlaczego Polska wciąż woli współpracować ze Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią, a nie bliższymi geograficznie Francją i Niemcami. Ma to oczywiście bardzo silne uzasadnienie historyczne. Po I wojnie światowej Stany Zjednoczone ustami swojego ówczesnego prezydenta Woodrowa Wilsona jako pierwsze zaznaczyły potrzebę utworzenia państwa polskiego. To Anglosasi udzieli nam największego wsparcia w czasie II wojny światowej, podczas gdy Niemcy byli naszymi odwiecznymi wrogami a Francja musiała martwić się o własne przetrwanie. Również podczas zimnej wojny Amerykanie i Brytyjczycy włożyli najwięcej wysiłku w pomoc polskiemu społeczeństwu, żeby wyrwało się ze szponów Związku Radzieckiego. Nie bez znaczenia jest także niezwykle liczna Polonia w tych dwóch państwach.
Jednak już od przynajmniej dziewiętnastu lat więcej łączy nas z partnerami w ramach Trójkąta Weimarskiego (Francja i Niemcy). Po Brexicie bliskie relacje z Wielką Brytanią kompletnie nie mają sensu. Współpraca wojskowa jest obecnie bardzo potrzebna, ale ona nie wymaga aż tak rozwiniętego partnerstwa. W niniejszym tekście chciałbym przedstawić argumenty wskazujące na to, co dzieli nas z Anglosasami. Ponieważ o Stanach Zjednoczonych napisałem już wiele, dziś skupię się na Wielkiej Brytanii.

Państwa Europy kontynentalnej i Wielką Brytanię wbrew pozorom różni naprawdę dużo. Podzielamy zamiłowanie do demokracji, praw człowieka i wolnego rynku, ale istnieje wiele różnic. Po pierwsze w Zjednoczonym Królestwie obowiązuje anglosaski system prawny oparty na prawie precedensowym, czyli taki, w którym wyroki zapadają na podstawie wcześniejszych, podobnych orzeczeń sądów lub same stają się precedensami. W pozostałej części Europy mamy do czynienia z prawem stanowionym bazującym na tym, co zostało zapisane w aktach prawnych.
Również podejście do gospodarki w Wielkiej Brytanii jest inne niż na kontynencie. Anglosaskie to kapitalizm w najbardziej krwiożerczej wersji, w której nie liczy się nic oprócz zysku, czego dobitnie doświadczały brytyjskie kolonie. Reszta Europy jest bardziej socjalna. W Niemczech narodziła się koncepcja państwa opiekuńczego i stworzono pierwszy na świecie powszechny, państwowy system ubezpieczeń społecznych. We Francji co i rusz wybucha bunt obywateli wobec władzy, która próbuje odebrać im przywileje socjalne. O wręcz socjalistycznej Skandynawii nie ma już nawet co wspominać. Tymczasem w Polsce od lat odbywa się cicha prywatyzacja służby zdrowia i edukacji. Polacy są wśród narodów, które najbardziej cenią sobie kapitalizm. Najdobitniej pokazują to wyniki Nowej Lewicy w ostatnich wyborach parlamentarnych. Polski rząd, aby podlizać się Amerykanom, blokuje ustanowienie na poziomie unijnym podatku dla gigantów cyfrowych.
Sytuacja nauczycieli oraz ich relacje z uczniami i rodzicami do złudzenia przypominają standardy amerykańskie. Dobrze, że w pewnym momencie zatrzymano pomysł specjalizowania się młodzieży po pierwszej klasie liceum, bo i niedługo nasi uczniowie nie wiedzieliby, gdzie leżą USA.

Kolejną różnicą jest to, że Wielka Brytania wciąż czuje się imperium, czego najjaskrawszym przejawem jest przedbrexitowe przekonanie, że doskonale poradzą sobie bez Unii Europejskiej dzięki bliskim relacjom z byłymi koloniami. Czas pokazał, że nic nie idzie zgodnie z planem. Podczas, gdy Francja wycofuje wojsko z byłych kolonii a Niemcy przepraszają Namibię i Tanzanię za swoje zbrodnie, Brytyjczycy wciąż nie potrafią wyrzec się snów o potędze i nie chcą oddawać dzieł sztuki zrabowanych w czasach Imperium. Trzeba też pamiętać o innym systemie miar i wag oraz ruchu lewostronnym, ale ma to znaczenia jedynie symboliczne.

Jeśli myślimy o narodach, które mają najwięcej na sumieniu, w naszej głowie pojawiają się głównie Niemcy, Rosjanie i Japończycy. Jednak o zbrodniach Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych bardzo mało się mówi, choć miały one miejsce. O złu, które wyrządzili Amerykanie pisałem już tutaj i tutaj. Natomiast Brytyjczycy w dziewiętnastym wieku w ramach wymiany handlowej sprzedawali Chinom opium w zamian za herbatę, jedwab, czy ryż. Doprowadziło to do uzależnienia się milionów Chińczyków i masowych śmierci. W latach 1857-1859 brutalnie stłumiono powstanie Sipajów – Hindusów służących Wielkiej Brytanii. To Brytyjczycy stworzyli pierwsze obozy koncentracyjne, w których przetrzymywali Burów (zachodnioeuropejskich osadników w południowej Afryce zasiedlających te ziemie przed ich przejęciem przez Zjednoczone Królestwo) sprzeciwiających się brytyjskiemu podbojowi. Wiele państw ma bardzo negatywne wspomnienia kolonializowania ich przez Wielką Brytanię. Może nie były to brutalne mordy, ale Zjednoczone Królestwo ma swoje na sumieniu. Nie do końca wyjaśnione są też związki rodziny królewskiej z Nazistami. Oczywiście uważam, że zaszłości historyczne nie powinny mieć znaczenia dla dzisiejszej współpracy. Każde państwo ma ciemne karty w swojej historii, więc nikt z nikim nie miałby bliskich relacji, gdyśmy brali pod uwagę takie rzeczy. Co było a nie jest nie pisze się w rejestr – mówi stare porzekadło Tymczasem pewnym środowiskom w naszym kraju nie przeszkadza to w ciągłym wypominaniu Niemcom II wojny światowej (z etycznego punktu widzenia nie ma znaczenia komu wyrządzili krzywdę). Jak już się to robi, wszystkich trzeba traktować równo.

W kontekście konferencji Aliantów w Jałcie zwykle mówi się o zdradzeniu Polski przez Zachód i oddaniu nas Stalinowi. Do tego, czy słusznie tak się to określa i jaka była alternatywa, być może odniosę się kiedy indziej. Musimy sobie przypomnieć, kto owej jałtańskiej zdrady dokonał – Stany Zjednoczone i Wielka Brytania! Nawet bardziej to pierwsze państwo, bo brytyjski premier Winston Churchill nie miał złudzeń co do radzieckiego dyktatora. Niemcy były wtedy III Rzeszą a więc agresorem. Natomiast Francja nie została zaproszona do obrad Wielkiej Trójki zapewne dlatego, że nie wszyscy Francuzi i nie od początku stawiali opór nazistom.

Trzeba jeszcze powiedzieć o czymś, o czym rzadko się pamięta a wywarło ogromny wpływ na obecną sytuację w Europie. W 1994 roku Rosja, Stany Zjednoczone, Ukraina i Wielka Brytania podpisały tzw. memorandum budapesztańskie, które miało zapewnić Ukrainie gwarancje bezpieczeństwa w zamian za oddanie poradzieckiego arsenału nuklearnego. Co z tego wyszło – wszyscy dobrze wiemy. No, ale zwrócimy uwagę, że pod tą umową nie ma podpisu francuskiego ani niemieckiego. Ówczesny prezydent Francji nawet odradzał Ukrainie oddanie broni atomowej.

Współpraca z Niemcami, choć to nasz największy partner handlowy, może budzić kontrowersje w dużej części polskiego społeczeństwa, ale czy obecnie są przeciwwskazania przed współpracą z Francją? Historycznie możemy mówić o jednym, ale poważnym zgrzycie w relacjach. Nie udzieliła nam obiecanego, realnego wsparcia, gdy napadła na nas III Rzesza. Trzeba jednak pamiętać, że była zależna od Wielkiej Brytanii, a ta specjalnie nie kwapiła się do wojny, póki sama nie została zaatakowana. Spotkałem się z pogłoską, że jeszcze za prezydentury Francois’a Hollanda miała plan wielkich inwestycji w Polsce w celu zrównoważenia potęgi Niemiec w Europie. Pierwszym krokiem w stronę bliższej współpracy miała być sprzedaż naszemu krajowi śmigłowców Caracal. Jednak, kiedy PiS doszedł do władzy, kontakt z Francuzami został zerwany. Nową wybraną ofertą była oczywiście amerykańska. Również w przypadku budowy elektrowni atomowej odrzucono francuską propozycję na rzecz pochodzącej z USA. Tymczasem energetyka nuklearna byłaby idealnym punktem wyjścia do wzmocnienia partnerstwa, ponieważ znajdujemy się w grupie państw o pozytywnym podejściu do tego źródła energii, w opozycji do m.in. Niemiec. Często narzeka się, że mamy sprzeczne interesy z Francją i Niemcami, ale kto nam broni je robić? Tymczasem wszelkie próby są sabotowane.

Jak widać nie ma żadnych głębokich podstaw do bardzo bliskich relacji Polski z państwami anglosaskimi. Nie neguję potrzeby silnej współpracy wojskowej, przynajmniej póki trwa wojna za naszą wschodnią granicą. Nie oznacza to jednak, że należy naśladować, jak papuga wszystkie rozwiązania ze wspomnianych krajów. Zamiast oddalać się od serca Europy pod każdym względem, powinniśmy zabiegać o naszą znaczącą rolę w Unii. Pierwszym warunkiem do uzyskania takiej pozycji jest przestrzeganie praworządności. Wielka Brytania i Stany Zjednoczone nie pomagają nam i naszemu regionowi z dobroci serca, a po prostu od dziesięcioleci mają w tym interes. Jednak któregoś dnia priorytety mogą się diametralnie zmienić. Tak już ten świat jest urządzony. Róbmy więc wszystko, żeby to Francja i Niemcy miały interes w bronieniu nas!

Euromit nr 17 – Zachodnia Europa chciała nas w Unii tylko dla własnych korzyści

Premier Leszek Miller podpisuje traktat akcesyjny

Czasem spotykam się z opiniami, które podważają doniosłość chwili, jaką było wejście Polski do Unii. Nie mówi się o dziejowej sprawiedliwości i szansie dla naszego kraju. Te głosy sprowadzają wspomniany fakt do chęci wydojenia Polski przez starą UE i możliwości wykorzystywania taniej siły roboczej.

Emanacją tak zbiorczo ujętego mitu jest sugestia, że Niemcy chcieli mieć w postaci Polski rynek zbytu dla swoich produktów. W dzisiejszym felietonie chciałbym wykazać, ile jest w tym prawdy.

Zacznijmy od ekonomicznego wymiaru członkostwa Polski w Unii. Trzeba pamiętać, że nasz kraj na początku lat dziewięćdziesiątych, czyli kiedy rozpoczął się proces wchodzenia do UE, był biedny. Nikt w Europie nie myślał o własnych korzyściach z akcesji Polski. Wręcz przeciwnie – obawiano się, że zaszkodzi to całej starej Unii. Świeże było w pamięci zjednoczenie Niemiec, które mimo ogromu wpompowanych pieniędzy nie zakończyło się pełnym sukcesem i do dzisiaj wschodnie landy są dużo uboższe. Mimo to dążono do rozszerzenia, bo zdawano sobie sprawę z niewyobrażalnych korzyści politycznych – ostatecznego zakończenie ładu pojałtańskiego oraz rozszerzenia obszaru bezpieczeństwa i dobrobytu w Europie. Ponadto przy dostosowywaniu polskiej gospodarki do wspólnotowej, zastosowano asymetryczne znoszenie barier w handlu. Wspólnota robiła to dużo szybciej niż my dzięki czemu naszego rynku nie zalały nagle zachodnie produkty. Mogliśmy też w każdej chwili podnieść cła, jeśliby istniałoby zagrożenia dla restrukturyzowanego sektora gospodarki lub mającego trudności skutkujące problemami społecznymi. Czy tak wygląda wykorzystywanie innego państwa?

Co do absurdalnego zarzutu, że w naszym członkostwie chodziło jedynie o rynek zbytu, tanią siłę roboczą i niskie koszty produkcji głównie dla Niemiec. Oczywiście wejście Polski do Unii oznaczało także korzyści dla państw starej UE, bo inaczej nie doszłoby do rozszerzenia. Jednak i dla nas przyniosło bardzo pozytywne efekty m. in. w postaci napływu kapitału i wiedzy. Była to tzw. sytuacja win-win, czyli taka, na której korzystają obie strony. Czy naprawdę tylko dla wspomnianego wyżej celu wciągnięto do Unii aż dziesięć państw? O ile nasze władze wstawiały się za innymi państwami dawnego bloku wschodniego, to jaki cel miało przyjęcie Cypru i Malty? Poza tym przed 2004 rokiem było już jedno, duże, ale odstające od reszty pod względem gospodarczym państwo – Hiszpania.

Często pojawiają się głosy, że być może za wcześnie weszliśmy do Unii Europejskiej i do negocjacji powinniśmy przystąpić parę lat później z wyższej pozycji. Jednak bez tego, co dało nam członkostwo w UE, nie rozwijalibyśmy się tak błyskawicznie. Poza tym reszta nie stałaby wtedy w miejscu. Dziś nawet Hiszpania jest przed nami, a co dopiero trzy największe gospodarki Unii.

Ważnym wymiarem poważnego traktowania Polski przez starą Unię jest Trójkąt Weimarski, czyli platforma wzajemnych konsultacji naszego kraju z Francją i Niemcami. Jej pierwotnym zadaniem było wprowadzenie Polski do UE. Kiedy udało się to już osiągnąć, spotkania nie zostały zaniechane. Dawały teraz możliwość rozmów na temat wzajemnych relacji i przyszłości integracji europejskiej. Dlaczego relacje tych państw z Wielką Brytanią czy nawet Włochami – bogatszymi i ludniejszymi członkami UE nie były aż tak sformalizowane? Od samego początku istniała świadomość ważnej roli Polski w Unii Europejskiej. Można powiedzieć, że wspomniana formuła miała służyć wciągnięciu państwa polskiego do rdzenia Europy. Niestety wraz z powrotem PiS-u do władzy Trójkąt Weimarski stracił na znaczeniu na rzecz Grupy Wyszehradzkiej, czyli wybrano dalsze kiszenie się w środkowo-wschodnio europejskim sosie. Po opuszczeniu Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię moglibyśmy stać się pełnoprawnym trzecim graczem. Niestety nasz rząd zdecydował się na ideologiczną wojnę z instytucjami unijnymi i ciężar przesunął się w stronę Włoch i Hiszpanii. Megalomańskie ambicje PiS-u nie pozwalają przecież być trzecimi, nawet w tak elitarnym gronie. Muszą rządzić w regionie Europy Środkowowschodniej, choć jako członek wielkiej trójki byliby w stanie załatwić dla niego więcej.

Można znaleźć wiele przykładów na to, że członkostwo Polski było traktowane bardzo poważnie przez kraje starej Unii. Jeśli były dla nas jakieś efekty uboczne, to z pewnością nieuniknione. Zresztą wszystkie późniejsze korzyści w pełni zrekompensowały wszelkie straty. A, że wciąż jesteśmy tanią siłą roboczą – to już od nas zależy, jak wykorzystujemy rozwój.

Źródło:

Domagała A., Integracja Polski z Unią Europejską, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2008

Konieczność militaryzacji UE

Emmanuel Macron – nowa nadzieja na silną Europę

Nie tak dawno temu prezydent Francji Emmanuel Macron stwierdził, że Pakt Północnoatlantycki przeżywa stan śmierci mózgowej. Oczywiście od razu posypały się na niego gromy, bo jak można podważać sojusz ze świętą Ameryką. Czas jednak pokazał, że to francuski przywódca miał rację. Może jedynie moment nie był zbyt szczęśliwy, bo nieco wcześniej Macron mówił o konieczności ocieplenia relacji z Rosją. Po ostatnich wydarzeniach na linii UE- USA coraz więcej europejskich polityków zaczęło mówić o militarnej niezależności. Najgłośniej prezydentowi Francji wtórował wysoki przedstawiciel ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa UE Josep Borell. Czy i w jakim stopniu Unia tego naprawdę potrzebuje? O tym przeczytacie dzisiaj.

Na początek, jak zwykle będzie trochę historii. Powojenna współpraca wojskowa państw Europy datuje się już na rok 1947, kiedy to Francja i Wielka Brytania z obawy przed odrodzeniem potęgi Niemiec, zawarły porozumienie wojskowe zakładające wzajemną pomoc w razie ataku na któreś z nich. Rok później określono jako zagrożenie także Związek Radziecki, a do współpracy dołączyły Belgia, Holandia i Luksemburg, co doprowadziło do powstania Unii Zachodniej przekształconej w 1954 roku w Unię Zachodnioeuropejską. W późniejszych latach dołączyły do niej Niemcy Włochy, Hiszpania i Portugalia. UZ stała się podstawą Paktu Północnoatlantyckiego powołanego do życia w 1949 roku. Ciekawostką jest, że Unia Zachodnioeuropejska dawała dużo silniejszą gwarancję bezpieczeństwa jej członkom niż NATO. Podczas gdy traktat o UZ zakładał bezwarunkowe i natychmiastowe wsparcie militarne dla zaatakowanego państwa, Pakt Północnoatlantycki mówił jedynie o pomocy z użyciem środków “uznanych za stosowne”. Jednak wszystko to działo się jeszcze przed powołaniem do życia Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali i miało charakter międzypaństwowy.

W artykule udowadniającym, że Wspólnota Europejska tylko przez krótki czas była projektem wyłącznie gospodarczym, wspomniałem o pomyśle Europejskiej Wspólnoty Obronnej. Zaproponował go w 1950 roku francuski premier Rene Pleven. Francja chciała objąć wspólną kontrolą także armię remilitaryzujących się Niemiec. To właśnie Francuzi ostatecznie zablokowali tę inicjatywę, gdy do władzy w kraju doszli politycy przeciwni głębszej integracji. Ważnym powodem było także to, że Wielka Brytania nie chciała się zaangażować a była istotnym elementem koncepcji Plevena jako równoważnik siły Niemiec. Temat wspólnej europejskiej obronności o charakterze ponadnarodowym został odsunięty na bok na długie lata a Niemcy zostały w 1955 roku przyjęte do NATO.

W 1975 roku powstał raport belgijskiego premiera Leo Tindermansa o przyszłości Wspólnoty Europejskiej. Najciekawszym stwierdzeniem było: “Zjednoczona Europa pozostanie dziełem niepełnym tak długo, jak długo nie będzie miała wspólnej polityki obronnej”.

Temat europejskiej, wspólnej obrony wrócił z całą mocą w traktacie z Maastricht, który powołał do życia Unię Europejską. Stworzono Wspólną Politykę Zagraniczną i Bezpieczeństwa. Jako jej cele postawiono m. in utrzymywanie pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego oraz umacnianie bezpieczeństwa Unii Europejskiej. Unia Zachodnioeuropejska, która do tej pory była oddzielną organizacją, została uznana za zbrojne ramię Unii Europejskiej. Docelowym zadaniem WPZiB miało być uzgodnienie wspólnej polityki obronnej, która mogłaby prowadzić do wspólnej obrony.

Pierwszym przejawem tego zamierzenia było powstanie w 1999 roku Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony, której cel stanowiło zwiększenie zdolności UE do prowadzenia samodzielnych działań operacyjnych i podejmowania decyzji w razie zaistnienia kryzysu. Sojusz Północnoatlantycki pozostał podstawą wspólnej obronności. Zadeklarowano zwiększenie współpracy z NATO, lepsze wykorzystanie potencjału, jakim UE dysponuje i zwiększenie szybkości reakcji na kryzysy.

Traktat amsterdamski (1997 rok) usankcjonował wprowadzone wcześniej tzw. misje petersberskie, czyli działania o charakterze wojskowym, które może podejmować UE. Należą do nich misje ratunkowe, humanitarne oraz misje wojskowe służące zarządzaniu kryzysami i dodane przez Traktat Lizboński misje rozbrojeniowe, misje wojskowego doradztwa i wsparcia oraz stabilizacyjne. Dodatkowo TL wprowadził wzajemną pomoc państw członkowskich z użyciem wszelkich dostępnych środków w razie ataku, na któreś z nich.

Najnowszą europejską inicjatywą związaną z wojskowością jest PESCO (Permented Structured Cooperation), czyli stała współpraca strukturalna. Przyłączyły się do niej wszystkie państwa członkowskie Unii Europejskiej z wyjątkiem Dani i Malty. Mogą też przystąpić kraje spoza UE, jeśli podzielają jej wartości i wniosą wartość dodaną w postaci zaawansowanej technologii, walory strategiczne czy znaczący wkład finansowy. W ten sposób w PESCO zaangażowała się Kanada, Norwegia i Stany Zjednoczone, Projekt zakłada wspólne rozwijanie, technologii, strategii czy infrastruktury i współfinansowanie tych działań. W ramach PESCO powstało już 46 projektów a największym z nich dotyczący mobilności, który polega na budowie infrastruktury drogowej, umożliwiającej sprawniejsze przemieszczanie się wojska.

Na początku moich studiów byłem gorącym zwolennikiem tego, żeby Unia Europejska pozostała przy swojej soft power (dyplomacja i handel), która odróżniała ją od hard power (armia) Stanów Zjednoczonych. Po prostu UE w założeniu miała być pacyfistyczna, a za obronność miało odpowiadać stworzone do tego celu NATO. Na moje stanowisko nie wpływał nawet fakt, że było to już po interwencji w Iraku, która pierwszy raz militarnie poróżniła Zachód. Dochodziłem do wniosku, że wzajemne zaufanie da się jeszcze odbudować. Wszystko zmieniła jednak Arabska Wiosna. Zbyt idealistyczna i nierozsądna decyzja o popieraniu przemian wywołanych buntem społecznym w krajach Afryki Północnej i na Bliskim Wschodzie, przyniosła za sobą olbrzymie problemy. W Jemenie i Syrii od dziesięciu lat trwa wojna domowa. Libia cały czas pogrążona jest w chaosie. Dodatkowo sytuacja w Syrii przyczyniła się do powstania i rozwinięcia się Państwa Islamskiego. Ogólnym skutkiem zrywu społecznego są masowe migracje z tego regionu świata. Więcej o tym tutaj. Jedynie w Tunezji można mówić o sukcesie demokratyzacji, ale prawdopodobnie tam i tak, może trochę później doszłoby do przemian. Dobrze rokuje także sytuacja w Egipcie. Być może świadomość olbrzymiej wagi turystki dla gospodarek tych państw robi swoje. Od chwili Arabskiej Wiosny wiadomo, że Stany Zjednoczone nie zawsze działają racjonalnie a potem my w Europie sami ponosimy tego konsekwencje.

Prezydentura Donalda Trumpa unaoczniła najciemniejsze strony Stanów Zjednoczonych. Najlepiej było to widać w polityce wewnętrznej, ale miało także przełożenie na sprawy międzynarodowe. Trump skrytykował NATO idąc dużo dalej niż Macron. Zakwestionował sam sens istnienia tej organizacji. Stwierdził, że Europa musi wziąć za siebie większą odpowiedzialność i wydawać więcej na obronność, bo Ameryka nie może wiecznie finansować innych państw. Miał oczywiście sporo racji, ale jego słowa zabrzmiały co najmniej jak szantaż. Dodatkowo wybierał sobie sojuszników w relacjach transatlantyckich faworyzując Polskę i Wielką Brytanię, a Francję i Niemcy odstawiając na boczny tor. Stosunki z tym ostatnim państwem były szczególnie chłodne. USA za czasów najgorszego prezydenta w swojej historii o mało nie wywołały wojny z Iranem na początku 2020 roku, kiedy to na terenie Iraku armia amerykańska dokonała udanego zamachu na irańskiego generała. Ostatnie cztery lata uświadomiły nam, że Stany Zjednoczone nie są tak pewne, jak nam się wydawało, bo nigdy tak naprawdę nie wiadomo, kto może zasiąść w Białym Domu.

Źródłem optymizmu było z pewnością wybranie na prezydenta Stanów Zjednoczonych Joego Bidena. I rzeczywiście Unia Europejska znów zaczęła być traktowana przez USA jak partner. Sielanka nie trwała jednak długo. W sierpniu w fatalny sposób Amerykanie przeprowadzili akcję wycofywania się z Afganistanu. Co prawda, co do samego faktu i terminu, nowy prezydent został wsadzony na minę przez Donalda Trumpa, ale nic nie tłumaczy beznadziejnej organizacji i nie skonsultowania się z europejskimi sojusznikami. Afganistanowi nie “grozi” scenariusz tunezyjski. Z drugiej strony nie powtórzy się ani historia Syrii, ani Libii. Kraj został przejęty przez talibów bez żadnego oporu tamtejszego wojska i sytuacja prawdopodobnie wróci do stanu sprzed wejścia Amerykanów. Była to najbardziej bezsensowna wojna w historii Stanów Zjednoczonych.
Następnie USA wraz z Wielką Brytanią zawarły porozumienie wojskowe z Australią. Ta ostatnia zerwała umowę z Francją na zakup łodzi podwodnych, bo wspomniany układ zakłada to samo. Pokazuje to brak lojalności wobec sojuszników i sygnalizuje, że USA przenosi swoje militarne zainteresowanie na Pacyfik na wypadek konfliktu z Chinami. Czy to nie wystarczające argumenty za potrzebą militaryzacji Unii?

Co niezwykle ważne, wraz ze zmianą lokatora Białego Domu plany zwiększenia niezależności wojskowej Unii uzyskały poparcie Stanów Zjednoczonych. Trump chciał zmniejszyć wydatki swojego państwa na obronność innych członków NATO, ale oczywiście USA miały nadal rządzić. Europejscy politycy raczej są zgodni, co do potrzeby militarnego uniezależnienie się od Stanów Zjednoczonych. Różnią się tylko, jeśli chodzi o formę i głębokość emancypacji. Wszyscy są zgodni, że wszelkie działania w tym kierunku powinny być czynione przy współpracy z NATO i nie mogą dublować jego zadań. Szczególnie kraje Europy Wschodniej będące członkami Paktu Północnoatlantyckiego są wyczulone na tym punkcie. Uznają NATO za jedynego gwaranta swojego bezpieczeństwa a dla wielu z nich organizacja ta była pierwszym znacznym krokiem w kierunku lepszego świata. Przekonanie wspomnianych państw do wspólnej europejskiej obrony będzie szczególnym wyzwaniem.

Samodzielna armia mogłaby pomóc w unormowaniu stosunków z Rosją. Być może Kremlowi bardziej niż obecność wojsk u wschodniej granicy Polski, Litwy, Łotwy i Estonii w ogóle, przeszkadza to, że są wśród nich Amerykanie. Poza tym świadomość, że po drugiej stronie znajduje się zwarta armia, a nie twór polegający tylko na nigdy w pełni nie sprawdzonych sojuszach, być może działałaby odstraszająco.

Unia Europejska dość szybko jak na swoje możliwości zareagowała na ostatnie wydarzenia i apele polityków. W listopadzie zaprezentowano Kompas Strategiczny, czyli plan dochodzenia do autonomii obronnej UE, czyli możliwość samodzielnego podejmowania działań zbrojnych. Na początku dokumentu określono zagrożenia dla wspólnego bezpieczeństwa. Jest to przede wszystkim Rosja, która zagraża militarnie, ale także poprzez używanie dostaw gazu jako broni. Chiny uznano za „partnera, konkurenta gospodarczego i rywala systemowego”, który „coraz bardziej angażuje się w napięcia regionalne”. Głównymi założeniami planu są: zwiększenie nakładów finansowych państw Unii na obronność, poprawa rozwoju zdolności cywilnych i wojskowych oraz gotowości operacyjnej i lepsze planowanie. Zadeklarowano także utworzenie do 2025 roku europejskich sił szybkiego reagowania. Co prawda Unia już takie posiada w postaci tzw. Eurokorpusu, ale ten dysponuje zaledwie 60 tysiącami żołnierzy i zaangażowało się tylko kilka państw. Podobnie, jak inne tego typu inicjatywy WPZiB, jest uznawany za niezdolny do skutecznego działania.
Kolejną potrzebą określono zniesienie jednomyślności w głosowaniach nad Wspólną Politykę Zagraniczną i Bezpieczeństwa. Możliwość weta opóźnia a nawet uniemożliwia podjęcie działań we wspomnianym zakresie. Postanowiono bardziej postawić na działania w cyberprzestrzeni i kosmosie. Projekt oczywiście musi zyskać jeszcze poparcie państw członkowskich. Wygląda na to, że trwająca obecnie do 30 czerwca prezydencja Francji w Radzie Europejskiej przyniesie prawdziwy przełom w kwestii europejskiej obronności.

Chyba każdy zdrowo myślący człowiek widzi teraz, że istnieje coraz pilniejsza potrzeba, by Europa zaczęła myśleć o wspólnej obronności. Być może to ostatni dzwonek, żebyśmy któregoś dnia nie obudzili się kompletnie bezbronni. Na początku trzeba będzie ściśle współpracować z NATO i nie wchodzić mu w drogę a wszelkie zmiany wprowadzać stopniowo. Jednak ostatecznym celem powinna być pełna militarna suwerenność pewnie już wtedy federacji europejskiej.

Brexit over – 13.07.2021

Unia Europejska już bez Wielkiej Brytanii

Umowa handlowa między Unią Europejską a Wielką Brytanią została podpisana rzutem na taśmę w wigilię Bożego Narodzenia. Wraz z końcem okresu przejściowego 1 stycznia pojawiły się w pierwsze nie tylko drobne, ale też bardzo poważne problemy. Strach pomyśleć, co działoby się, gdyby nie tamten świąteczny cud. Czy to na pewno koniec tasiemca pod tytułem “Brexit”?

Ostatni uzgodniony termin opuszczenia Wspólnoty przez Zjednoczone Królestwo, czyli 31 stycznia 2020 roku został dotrzymany. Rozpoczął się jedenastomiesięczny okres przejściowy. W międzyczasie, 12 grudnia odbyły się wybory parlamentarne, które rządząca Partia Konserwatywna wygrała miażdżącą większością głosów. Obywatele dali jednoznaczny sygnał, że chcą, by Brexit wreszcie się dokonał. Umożliwiło to przeprowadzenie ostatnich kroków potrzebnych do ostatecznego opuszczenia Unii Europejskiej, czyli
w kolejności: zatwierdzenie umowy rozwodowej przez brytyjski parlament, podpis królowej i przyjęcie dokumentu przez Parlament Europejski. Przy okazji tego ostatniego wydarzenia (29 stycznia 2020) odbyło się uroczyste pożegnanie brytyjskich europosłów. Nie brakowało wzruszających przemów. Na koniec odśpiewano wspólnie, trzymając się za ręce, słynną szkocką pieśń pożegnalną “Auld Lang Syne”. Niepotrzebne wydają mi się słowa Franza Timmermansa
w jego artykule w brytyjskim Guardianie. Napisał, że Wielka Brytania zawsze może wrócić do UE. Oczywiście nie należy palić za sobą mostów, ale ta wypowiedź może sugerować pewną bezwarunkowość powrotu. WB będzie musiała mocno się zmienić, żeby taki powrót miał sens.

Już chwilę po zakończeniu okresu przejściowego po obu stronach Kanału La Manche powstały gigantyczne kolejki ciężarówek czekających na przeprawę promową. Czas ten mocno wydłużył się w wyniku powrotu kontroli granicznych. Co prawda nie obowiązują cła, ale pewnych towarów nie wolno wwozić a na przykład części do maszyn wyprodukowane w krajach trzecich już podlegają opłatom. Nie wspomnę już o kontrolach sanitarnych itp. Szybko pojawił się namacalny dowód na to, że ta upragniona przez Brytyjczyków “wolność“, niesie za sobą także negatywne skutki. Wyśmiewane przez wielu unijne przepisy umożliwiały płynny transport towarów. Z góry wiadomo było, co i ile można wwozić. Teraz biurokracja jest jeszcze większa.

Kolejnym problemem okazał się konflikt między Wielką Brytanią a Francją
o łowiska ryb na Morzu Północnym. Trzeba jednak zacząć od tego, że kwestia rybołówstwa była najdłużej negocjowaną częścią umowy handlowej. Przed Brexitem dostęp do prawie 100% brytyjskich łowisk mieli Belgowie, Hiszpanie, Irlandczycy, Holendrzy i Francuzi. Teraz wszystko zmieni się. Rząd brytyjski oczekiwał pełnego dostępu swoich produktów rybnych do unijnego rynku a UE utrzymania obecnego poziomu swoich połowów. Brytyjczycy chcieli, żeby umowy dotyczące kwot połowowych były podpisywane co roku, jak dotychczas. Przedstawiciele Unii postulowali o umowę raz na dziesięć lat. Długi czas spierano się o jaki procent ma zostać zmniejszony dostęp państw unijnych do brytyjskich łowisk. Ostatecznie wymyślono, że okres przejściowy w kwestii ograniczania dostępu innych państw do brytyjskich łowisk potrwa 5,5 roku. Do tego czasu Zjednoczone Królestwo ma otrzymać na wyłączność 2/3 tych wód w porównaniu do obecnych 50%. Poseł Partii Konserwatywnej Jacob Rees Mogg miał stwierdzić, że ryby są szczęśliwsze przez to, iż są Brytyjczykami.
Wspomniany konflikt brytyjsko-francuski zrodził się wokół łowisk w pobliżu wyspy Jersey, która nie jest częścią Zjednoczonego Królestwa, ale to ma wpływ na jej politykę zewnętrzną. Natomiast Francja odpowiada za dostarczenie prądu. Francuscy rybacy mają otrzymywać licencje na dalsze połowy. Uważają jednak, że póki nie wejdą w życie odpowiednie przepisy, mają prawo do pełnego dostępu do wód u wybrzeży Jersey. W odpowiedzi na ograniczenia
w korzystaniu z łowisk, francuskie kutry dokonały blokady portu w stolicy wyspy – Saint Heller. Spowodowało to, że Brytyjczycy wysłali w rejon Jersey uzbrojone statki patrolowe. Francuzi nie pozostali dłużni i wystawili naprzeciw własne patrolowce. Na szczęście dość szybko udało się zażegnać napiętą sytuację i blokadę wycofano. Tymczasem brytyjscy a zwłaszcza szkoccy rybacy tracą, bo w wyniku skomplikowania procedur celnych handel rybami stał się dużo mniej opłacalny. Czują się oszukani przez premiera, który zapewniał, że skorzystają na Brexicie. Rząd obiecał już rekompensaty, ale rybacy domagają się złagodzenia przepisów.

Największym problemem okazała się kwestia Irlandii Północnej. Przypomnę, że została pozostawiona w unii celnej ze Wspólnotą Europejską (towary przewożone pomiędzy IP a resztą Zjednoczonego Królestwa już podlegają ocleniu), aby nie powróciła twarda granica z Republiką Irlandii, której brak jest gwarantem pokoju między katolikami a protestantami. Unioniści, czyli zwolennicy pozostania częścią Zjednoczonego Królestwa obawiają się, że takie rozwiązanie kwestii północnoirlandzkiej to duży krok w kierunku zjednoczenia wyspy, szczególnie, że pojawiły się utrudnienia w poruszaniu pomiędzy Irlandią Północną a innymi częściami Wielkiej Brytanii. Doszło do zamieszek ze stroną popierającą “jedną Irlandię” (republikanami), po tym jak politycy współrządzącej proirlandzkiej partii Sinn Fein wzięli udział w pogrzebie byłego bojownika IRA bez przestrzegania obostrzeń COVID-owych, za co nie pociągnięto ich do odpowiedzialności. Sytuacji nie ułatwia fakt, że w IP przeważają przeciwnicy Brexitu. Rząd już przed zawarciem umowy brexitowej zapowiedział naruszenie tego punktu poprzez nieutworzenie granicy celnej między Irlandią Północną a resztą Wielkiej Brytanii. Byłoby to złamanie prawa międzynarodowego. Niewyobrażalna była wypowiedź premiera Johnsona, który stwierdził, że stałoby się to “tylko troszeczkę” Już nawet powstał projekt ustawy. Unia Europejska zapowiedziała kroki prawne i wydaje się, że rząd brytyjski wycofał się, ale i tak opóźnia przyjęcie odpowiednich przepisów.

Ostatnio gruchnęła wiadomość, że Brytyjczycy zatrzymują obywateli państw UE chcących dostać się na teren ich kraju, nawet tych, którzy zdobyli już prawa osiedleńców. Niektórych z nich przetrzymują w obozach dla uchodźców, ponieważ władze nie zdecydowały się wystawić osobom osiedlonym certyfikatów umożliwiających wjazd, pracę czy wynajęcie mieszkania. Skoro już mowa o przepływie osób – Zjednoczone Królestwo zrezygnowało, choć nie musiało, z programu wymian studentów Erasmus+. W planie jest utworzenie własnego programu.

Jaka będzie przyszłość Wielkiej Brytanii? Gospodarczo z pewnością da sobie radę (a to jest podstawa funkcjonowania państwa) dzięki bliskim relacjom
z bogatymi państwami Brytyjskiej Wspólnoty Narodów: Australią, Kanadą
i Nową Zelandią. Jest też prężnie rozwijająca się była kolonia Zjednoczonego Królestwa – Indie. Podpisano już umowy o wolnym handlu z Japonią i Turcją
a w kolejce czekają następne. Może jednak dojść do poważnego kryzysu politycznego a wtedy wszelkie układy mogą nie pomóc. Szkocja już szykuje się na referendum a niepodległościowcy wydają się być w przewadze. Zaogniający się kryzys w Irlandii Północnej z pewnością spowoduje powrót dyskusji na temat zjednoczenia z resztą wyspy. O ile strata zamorskiej części WB nie będzie dotkliwa z ekonomicznego punktu widzenia, to odejście bogatej w ropę naftową Szkocji mocno osłabi gospodarkę. Tylko głęboka reforma ustrojowa może ocalić Zjednoczone Królestwo przed rozpadem. Najbliższe lata pokażą jaka będzie przyszłość tego państwa.

Euromit nr 7 – Krzywizna banana i ślimak rybą.

Banan – owoc symbol unijnych „absurdów”

Już chyba legendarna w kontekście Unii Europejskiej stała się tzw. krzywizna banana. To dla wszelkich silnych eurosceptyków i po prostu zagorzałych przeciwników Zjednoczonej Europy jest symbolem bezsensowności tego tworu. Do podobnych kwiatków trzeba zaliczyć “uznanie “ślimaka za rybę a marchewki za owoc i parę innych. Zastanówmy się, czy rzeczywiście jakieś elity, nad którymi nie ma żadnej kontroli, z nudów wymyślają idiotyczne przepisy i je nam narzucają. No i czy we wspomnianych pomysłach na pewno nie ma ani odrobiny sensu.

Zrobienie ryby ze ślimaka to oczywiście pomysł Francuzów, który chcieli, żeby ich hodowcy dostawali takie same dopłaty do mięczaka, co do ryb.
Natomiast w sprawie marchewki chodziło o to, że Portugalczycy postulowali o uznanie jej za owoc, ponieważ w ich kraju niezwykle popularna jest marmolada marchewkowa. Uznano, że dla Portugalii będzie korzystniejsze, jeśli marchewkę sklasyfikuje się jako owoc. Z resztą wspomniane warzywo nie jest jedynym przetwarzanym, jak owoce. Do prośby przychylono się. Ciekawostką jest, że Brytyjczycy, którzy najgorliwiej tropili unijne “absurdy”, są wielkim miłośnikami wspomnianego specjału.
Z osławioną krzywizną banana chodziło o to, że te owoce importowane na teren Unii muszą być pozbawione “wad rozwojowych” lub “nieodpowiedniej krzywizny”. Jednak nie określono dokładnie żadnych parametrów. Regulacja nie oznacza, że banany z defektem krzywizny są zatrzymywane na granicach. Mają być klasyfikowane według jakości a ważnym składnikiem oceny jest jego zakrzywienie. Pomaga to klientom, ponieważ wiedzą, co kupują oraz dlaczego taniej lub drożej. Tu też może wchodzić w grę lobby francuskie, gdyż promuje większe banany z Afryki, czyli także z byłych kolonii Francji.

Okazuje się, że większość podobnych przepisów to pomysły państw członkowskich. Oczywiście ostateczny projekt sporządza Komisja Europejska, ale rzadko z własnej, wyłącznej inicjatywy. Nawet, jeśli taką podejmuje, to pomysłów nie bierze z księżyca. Działa według kierunków ogólnie nakreślonych przez Radę Europejską, czyli przywódców państw członkowskich. Później i tak dany przepis musi uzyskać akceptację Parlamentu Europejskiego i Rady Unii Europejskiej. Często także parlamenty narodowe mają swój głos.
Zdarzało się, że “brukselskie absurdy” to zwykłe, jak dziś byśmy ujęli, fakenewsy. Specjalizowały się w tym szczególnie brytyjskie tabloidy. Pewnego razu “The Telegraph” napisał, że “unijni biurokraci” każą eurofarmerom zakładać pieluchy swoim krowom. Po pierwsze w rzeczywistości dotyczyło to wewnątrzniemieckich przepisów, a po drugie chodziło o szkodliwe dla zdrowia ludzkiego azotany, które emituje głównie hodowla bydła. Unia oczekiwała, że państwa członkowskie uregulują tę kwestię. Natomiast nikt nie mówił, jak obniżyć produkcję związku chemicznego. To rolnik z Niemiec ubrał podopieczną w specjalnie uszytą pieluchę na znak protestu. Trzeba naprawdę uważać, skąd czerpie się informacje.

Wspólny europejski rynek jest miejscem ścierania się wielu, często skrajnie odmiennych interesów państw członkowskich. Zadaniem unijnych decydentów jest pogodzić je tak, żeby każdy mógł zyskać a nikt nie stracił. Czasem nie da się tego zrobić w stu procentach logicznie. Te pozorne absurdy naprawdę mają głębszy sens. Dlaczego Hiszpanie mają zyskać więcej z pomarańczy na sok niż Portugalczycy na swojej marmoladzie marchewkowej a połów ryb w Portugalii bardziej opłacać się niż hodowla ślimaka we Francji? Jeśli ktoś oczekuje bliższego mu przykładu, znajdzie się i taki. Otóż kiedyś pojawił się pomysł, żeby produkować samogasnące papierosy W ich bibułkach znajdować miały się dwa krążki, które w momencie dotarcia do nich żaru, gasiłyby go. Eurosceptycy od razu wydali wyrok. Tymczasem pomysł wziął się stąd, że statystyki zgonów z powodu pożarów wywołanych przez niedopałki w Europie były niewyobrażalnie wysokie. I co, głupota?

Trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Nawet, jeśli za opisanymi pomysłami staliby unijni urzędnicy, czy trzeba by było robić aż taki raban? Na pierwszy rzut oka wspomniane pomysły mogą wydawać się śmieszne a nawet głupie, ale eurosceptycy robią z igły widły przypisując temu tak ogromne znaczenie. To jedynie rodzaj sformułowania prawnego. UE nie ma aspiracji do zmieniania reguł biologii.

Jak wykazałem “krzywizna banana” itp., to nie są narzucane nam wymysły diabolicznej Komisji Europejskiej, tylko lobby państw członkowskich. Musicie chyba przyznać, że z Unią Europejską nie jest tak źle, jak wielu by chciało, skoro takie drobiazgi urastają do rangi racji stanu. Kiedy ktoś przy was znów zacznie powtarzać mity na temat ślimaka jako zagadnienia dla ichtiologa, postarajcie się wyprowadzić go z błędu.

Francja i Niemcy – niezwykła historia burzliwego sąsiedztwa

Dziś trudno wyobrazić sobie brak współpracy Niemiec i Francji, które tworzą trzon Wspólnoty Europejskiej. Jednak nie zawsze tak było. Przez wieki oba kraje toczyły zażarte wojny. Początek niniejszej opowieści przynosi jeszcze bardziej zaskakujące fakty. W artykule tym chciałbym opowiedzieć o historii burzliwego sąsiedztwa.

Jak powszechnie wiadomo, do upadku Cesarstwa zachodniorzymskiego w 472 roku naszej ery przyczyniły się głównie plemiona germańskie. Fakt ten, jak i to, że nigdy nie dały się podbić Rzymianom, sprawiają, że Germanie mogą się czuć równie ważni w historii. Z pewnością mogło to inspirować niemieckich faszystów. Natomiast włoscy uważali ich za niższą cywilizację. Najważniejszymi ze wspomnianych plemion byli:

  • Anglowie, Sasi i Jutowie- osiedlili się w dzisiejszej Anglii;
  • Ostrogoci- opanowali rzymskie prowincje Italię i Dalmację, później z obecnych północnych Włoch wyparli ich Longobardowie;
  • Frankowie- zamieszkali na obszarze współczesnej Francji i podbili ziemie Longobardów;
  • Wizygoci- zajęli tereny dzisiejszej Hiszpanii;
  • Wandalowie- dotarli do północnej Afryki.

Frankowie dzięki Karolowi Wielkiemu utworzyli pierwsze imperium po upadku Cesarstwa zachodniorzymskiego. Zaś on sam w 800 roku został koronowany na cesarza, co uważa się za odnowienie Cesarstwa Rzymskiego. Nie bez powodu za wybitne zasługi dla integracji europejskiej przyznaje się dziś nagrodę imienia Karola Wielkiego. Imperium Karolińskie u szczytu swej potęgi obejmowało dzisiejsze: znaczną część Austrii, Belgię, Francję, Holandię, Liechtenstein, Luksemburg, zachodnie Niemcy, północne Włochy, Słowenię, Szwajcarię oraz region Katalonii. Zahaczało też o tereny obecnej Chorwacji i Danii. Czyż w przybliżeniu nie przypomina to trochę granic Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali oraz Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej do 1973 roku? Frankowie mocno przysłużyli się Europie zatrzymując inwazję muzułmanów z Afryki Północnej, którzy wcześniej zajęli Półwysep Iberyjski. Niestety rozbicie dzielnicowe, poprzedzone krótkotrwałą wojną domową, po śmierci cesarza Ludwika I doprowadziło do podzielenia się mocarstwa między jego synów.

Lotar I dostał we władanie państwo środkowofrankijskie na terenie obecnych północnych Włoch i w pasie ziem po obu stronach Renu (między innymi dzisiejszą Lotaryngię i stąd nazwa tego regionu), a Ludwik Niemiecki państwo wschodniofrankijskie obejmujące większość współczesnych zachodnich Niemiec. Karol Łysy otrzymał państwo zachodniofrankijskie w granicach prawie całej dzisiejszej Francji.

W 962 roku państwo wschodniofrankijskie i środkowofrankijskie zjednoczyły się pod berłem Ottona I jako Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego (nazywane też I Rzeszą), a zachodniofrankijskie przekształciło się w Królestwo Francji (987 r.). Od tego momentu to przywódcy ŚCR byli cesarzami rzymskimi. Tak oto zakończyło się czterowiekowe współistnienie protoplastów dzisiejszej Francji i Niemiec.

Początkowe wieki sąsiedztwa były co najmniej pokojowe. Pierwszy zgrzyt pojawił się w czasach reformacji. Kraje dzisiejszych północnych Niemiec oraz należące wtedy do cesarstwa Czechy przyjęły protestantyzm. Natomiast Austria i Bawaria pozostały przy katolicyzmie. Rządząca Świętym Cesarstwem Rzymskim dynastia Habsburgów, która wywodziła się z Austrii poczuła, że jest zobowiązana do obrony imperium przed heretykami. Rozpoczęła się pierwsza wojna religijna w łonie chrześcijaństwa zwana wojną trzydziestoletnią. Francja, mimo że krwawo stłumiła podobne zapędy znacznej liczby swoich obywateli (hugenotów) stanęła po stronie państw protestanckich (Anglia, Dania, Republika Zjednoczonych Prowincji, czyli dzisiejsza Holandia i Szwecja). Innymi przyczynami tej wojny była chęć Francuzów do osłabienia roli Habsburgów w Europie i walka o dominację na kontynencie między uczestniczącymi w niej państwami. Wojnę trzydziestoletnią zakończył w roku 1648 pokój westfalski uważany za moment narodzenia się prawa międzynarodowego. Francja uzyskała od Świętego Cesarstwa Rzymskiego Alzację i Lotaryngię, o które od tego momentu ciągle będzie rywalizować z Niemcami. Kalwinizm (odłam protestantyzmu) musiał zostać równouprawniony w I Rzeszy z katolicyzmem i luteranizmem.

Francja po raz pierwszy mocno napsuła krwi Niemcom za sprawą Napoleona na początku XIX wieku. W czasie Rewolucji Francuskiej sąsiedzi tego państwa obawiali się rozprzestrzenienia się idei rewolucyjnych na resztę Europy. Zagrożono, że jeśli coś stanie się rodzinie królewskiej, dojdzie do interwencji. Francja postanowiła uprzedzić ewentualny atak, ale nie zdążyła zmobilizować wojska. W końcu doszło do militarnej reakcji sąsiadów. Wojna początkowo obronna zamieniła się w ekspansję terytorialną pod wodzą generała a później Cesarza Francuzów. Co jakiś czas zawiązywała się koalicja wielu państw europejskich. Istotnymi członkami koalicji antyfrancuskiej były kraje niemieckie Austria i Prusy. Napoleon utworzył wiele państw marionetkowych, w tym składający się z niektórych krajów niemieckich Związek Reński. W 1805 roku rozpadło się Święte Cesarstwo Rzymskie. Od tej chwili niemiecki „świat” stanowiły trzy główne siły: Cesarstwo Austrii, Królestwo Prus i Związek Reński. Było to niezwykle mocną podwaliną rodzącego się niemieckiego nacjonalizmu. Kończący wojny napoleońskie kongres wiedeński (1815) postanowił o zniesieniu Związku Reńskiego i utworzeniu luźnego związku wszystkich państw niemieckich, tak zwanego Związku Niemieckiego. Miał on zapewniać jego członkom bezpieczeństwo zewnętrzne, ale kraje te nie mogły wspólnie prowadzić wojny ofensywnej. Powstała idea Panagermanizmu, czyli chęć zjednoczenia narodów pochodzenia germańskiego (Holendrów, Niemców i narodów skandynawskich) w ramach jednego państwa. Panagermaniści planowali podzielenie Francji między przyszłe państwo niemieckie a Królestwo Włoch. Pierwszym przejawem wspomnianej idei było powstanie Związku Północnoniemieckiego w 1867 roku. W jego skład weszły Królestwo Prus i inne kraje niemieckie jeszcze bez Bawarii. Austria utraciła wszelkie głębsze związki z Rzeszą Niemiecką.

Największe konflikty między sąsiadami miały miejsce pod koniec XIX i w początkach XX wieku. We wszystkich tych przypadkach agresorami byli Niemcy. Prusy chciały dokończyć zjednoczenie Niemiec pod swoją władzą. Francja obawiała się narodzin tak potężnego sąsiada. Dodatkowo władająca Królestwem Prus dynastia Hohenzolernów chciała obsadzić tron hiszpański swoim księciem. Francja mogłaby znaleźć się w kleszczach. Przeprowadzono więc atak wyprzedzający w okolicach  Saarbrücken. Skończyło się to jednak tragicznie. Tak rozpoczęła się wojna francusko – pruska (1870-1871). Prusacy dzięki nowoczesnej armii wchodzili na teren Francji jak w masło. Wkrótce dotarli do Paryża i Francuzi nie mieli innego wyjścia niż skapitulować. Utracili Alzację i Lotaryngię a wojsko pruskie przeprowadziło upokarzającą ich defiladę przez francuską stolicę. Do krajów Związku Północnoniemieckiego dołączyła Bawaria i tak powstało Cesarstwo Niemieckie nazywane też II Rzeszą.

W czasie I wojny światowej Cesarstwo Niemieckie swoje działania rozpoczęło atakując Francję. Panowało przekonanie, że i tym razem zajęcie tego kraju będzie drobnostką. Jednak Francuzi wspomagani przez Brytyjczyków długo stawiali opór, aż do momentu dotarcia na stary kontynent wojsk amerykańskich. Niemcy zostali pokonani. O powojennym porządku dyskutowano na konferencji w Wersalu. Na mocy traktatu pokojowego w Saint Germain et Layer, Francja odzyskała dobrze nam znane Alzację i Lotaryngię. Niemcy zostały zmuszone do zdemilitaryzowania (likwidacji wszelkich obiektów wojskowych) przygranicznego Kraju Sary.

Co prawda II wojnę światową zaczął atak na Polskę, ale drugą ofiarą stała się Francja. Jak można przeczytać w książce brytyjskiego historyka Normana Davisa „Europa”, wrogość Hitlera do Francuzów wynikała z jego poglądu, że sprzeniewierzają się obyczajom Franków. Uważał, że należy im jakoś „pomóc” w wyleczeniu się z wielowiekowej niechęci wobec Niemców. Nie miał jednak poważniejszych planów co do Francji.

Znaczna część Francuzów zdecydowała się na kolaborację z wrogiem. Utworzono marionetkowe państwo na południu Francji – Kraj Vichy a północ była okupowana przez nazistów. Można więc powiedzieć, że znów Francja i Niemcy „współistniały”. Co prawda Vichy nie wspierało wojskowo III Rzeszy, ale wysyłało ludzi do pracy na rzecz tego kraju. Dochodziło też do prześladowania Żydów. Przywódca Vichy, marszałek Philippe Petain, jest dzisiaj różnie oceniany we Francji. W czasie I wojny światowej był bohaterem a podczas II kolaborował z Niemcami. Ten drugi przypadek także nie jest czarno-biały. Może być uznawany za zdrajcę, ale z drugiej strony dzięki niemu Francja nie podzieliła losów Polski. Jakby nie patrzeć nie została tak bardzo zniszczona działaniami wojennymi.

Lata powojenne przyniosły zdrowy rozsądek przywódców obu państw. Co najbardziej zaskakujące i imponujące to Francja wyciągnęła rękę do śmiertelnego wroga a zwykle agresora. Premier tego państwa Jean Monet, w duchu rodzących się koncepcji integracji europejskiej, doszedł do wniosku, że należy zacząć od współpracy jego kraju z Niemcami. Minister spraw zagranicznych Robert Schuman przedstawił plan tej kooperacji. Na jego podstawie opracowano projekt Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, który zakładał poddanie pod wspólny zarząd produkcji węgla i stali, podstawy przemysłu zbrojeniowego, obu państw. Dzięki temu żadne nie mogło zbroić się bez wiedzy i kontroli drugiego. Współpraca ta okazała się niewyobrażalnie owocna i Europa bardzo szybko odbudowała gospodarkę po piekle II wojny światowej. Dziś istnieje już nie tylko wspólnota gospodarcza, ale posiadająca też wiele elementów politycznych- Unia Europejska. Niedawni wrogowie tworzą w niej niezwykle zgrany tandem. Zapewniają pokój i nieustanny rozwój dla naszego kontynentu.

Nikt chyba nie może mieć wątpliwości, że opisana historia jest niezwykle fascynująca. Oba narody, choć co prawda na Franków większy wpływ miała kultura rzymska niż na plemiona, które pozostały na terenie dzisiejszych Niemiec, wyrosły z jednego germańskiego korzenia. Potem stały się sąsiadami, aż wreszcie wielkimi wrogami. Trzeba jednak tu przyznać, że ostatnią cegłę do zbudowania tej wrogości dołożył Cesarz Francuzów-Napoleon. Jednak odwieczny lęk przed Niemcami nie był pozbawiony racjonalnych podstaw. Później Francja i Niemcy musiały i chciały zostać przyjaciółmi. Morał z tej opowieści może być podobny do tego z wiersza Juliana Tuwima: „Rzepka”. Zawsze lepiej ze sobą współpracować, niż prowadzić wojny ponieważ przynosi to obopólne korzyści. Należy skupiać się na tym, co nas łączy a nie ciągle rozpamiętywać, co kiedyś dzieliło i być może dzieli nadal.

W tym miejscu chciałbym przytoczyć pewien zabawny fakt. Jak można zauważyć, wśród kibiców francuskich podczas zawodów sportowych, ubierają się oni w stroje celtyckie. Czyżby nie byli świadomi, że z przedrzymskimi mieszkańcami terenów ich dzisiejszego kraju nie łączy już prawie nic? W dużo większej mierze są Germanami.

Francuscy kibice

Uchodźcy – 27.03.2018

Od ponad dwóch lat jesteśmy świadkami napływu do Europy olbrzymiej masy ludzi z Afryki Północnej, Bliskiego i Środkowego Wschodu. Jest to migracja o największej skali w historii od czasu zakończenia II Wojny Światowej. Niestety wielu uchodźców tonie w Morzu Śródziemnym nim zdołają dotrzeć na Stary Kontynet. Desperacja uciekinierów wykorzystywana jest przez przemytników, którzy bez skrupułów zarabiają krocie na ich nieszczęściu. Dramat tych ludzi jest także eksploatowany politycznie.

Przyjęcie uchodźców jest dla Europy wręcz obowiązkiem. Przez lata kolonializmu eksploatowaliśmy regiony, z których oni pochodzą. Jedynie bogate dziś państwa Bliskiego Wschodu skorzystały na tym ponieważ tamtejszych ludzi nauczono, przynoszącego gigantyczne zyski, wydobywania ropy naftowej. Kraje te w obecnej sytuacji są raczej stabilne i nie ma z nimi większych problemów. Niestety, biedniejsze są targane przez rewolucje i wojny domowe, które, jak powszechnie wiadomo, wynikają najczęściej z przyczyn ekonomicznych. Dodatkowo rebelie, w imię „demokracji”, zostały wsparte także przez państwa europejskie. W takiej sytuacji nie można odmawiać uchodźcom prawa do przybywania na nasz kontynent. Ktoś może powiedzieć, że Polska, Austria czy wiele państw członkowskich Unii Europejskiej nie kolonizowało wspomnianego regionu ani nie wspierało rewolucji. Jednak kiedyś postanowiono, że Europa ma być jednością i wspólnie ponosić odpowiedzialność za obecne i przyszłe wydarzenia, ale także za grzechy przeszłości. Niestety niektórzy z przywódców o tym nie pamiętają.

Uchodźcy, głównie z Syrii, uciekają przecież przed tym, czego Europa, Stany Zjednoczone i Rosja boją się dziś najbardziej. Państwo rządzone przez Assada samo stało się ofiarą radykalnego islamu. Mamy zatem wspólnego wroga, choć pojawia się wiele głosów próbujących inaczej przedstawiać tę sytuację. Jak wobec tego można syryjskim uchodźcom odmawiać prawa do azylu?

Ogromnym błędem było nie do końca przemyślane szerokie otwarcie drzwi przed uchodźcami. Angela Merkel zdecydowała się więc na mocno nierozważny krok. Najpierw należało zastanowić się nad tym, jak weryfikować i relokować przybyszy z Afryki i Bliskiego Wschodu. A tak, wiele państw rzucono na głęboką wodę. Trudno się więc dziwić reakcjom niektórych z nich. Przypomnę: przecież takiego kryzysu migracyjnego nie było od końca drugiej wojny światowej.

W świetle nie tak dawnych zamachów terrorystycznych w Europie wielu ludzi boi się, że duża część uchodźców to potencjalni zamachowcy. Prawdą jest, że przy takiej masie ludzi dżihadyści mogą się wmieszać w tłum. Jednak często można zaobserwować liczne ataki szaleńców lub frustratów nie związanych z żadnymi ideami. Z jednej strony można powiedzieć, że mamy własnych szaleńców, to po co mamy sprowadzać ich z Bliskiego Wschodu, ale z drugiej, pokazuje iż wszędzie są ludzie niezrównoważeni. Zatem być może należy po prostu zaostrzyć walkę z przestępczością. Zrobiła tak Francja i jest dziś prawdopodobnie najbezpieczniejszym krajem na świecie. Od czasu zamachów w Paryżu i Nicei udało się udaremnić bardzo dużo planowanych.

To wszystko nie zmienia jednak faktu, że problemy, które niesie exodus z Bliskiego Wschodu powinno się przede wszystkim rozwiązać na miejscu, w krajach ogarniętych konfliktami. Należałoby to zrobić poprzez pomoc humanitarną i doprowadzenie do negocjacji pokojowych.

Dziwną wydaje się sytuacja, że bogate państwa Bliskiego Wschodu, jak na przykład Arabia Saudyjska- bliski sojusznik Zachodu, nie przyjmują uchodźców ani im nie pomagają. Przecież w tak bliskich kulturowo krajach czuliby się najlepiej. Tymczasem to Jordania i Liban, inne biedne państwa Bliskiego Wschodu są dziś najbardziej obciążone skutkami wojny w Syrii.

Na przybyszach ze świata islamskiego już dość dawno temu ogromnie skorzystała Francja. Po zakończeniu kolonizacji Algierii sprowadzono do kraju ludzi do pracy. Spowodowało to największy w historii Francji rozwój gospodarczy. Dlaczego więc mówi się, że muzułmanie nie są chętni do pracy i tylko korzystają z pomocy socjalnej? Jednym ze sposobów rozwiązania problemu uchodźców jest wymyślony przez obecną administrację francuską. W krajach ogarniętych konfliktem sprawdza się dokładnie sytuację zagrożonych i poszkodowanych ludzi. Ogranicza to choć w minimalnym stopniu możliwość wpuszczenia do kraju ludzi podejrzanych i przejawiających nieczyste intencje. Jest to dobre o ile nie pomoże się tylko młodym, silnym fizycznie i zdrowym mężczyznom wynajmując ich do pracy. Należy też wesprzeć osoby chore ranne, oraz te w podeszłym wieku. Jak więc widać Francja umie odpowiednio rozwiązać kwestie przymusowej oraz ekonomicznej migracji. Dlaczego tak wiele krajów tego nie potrafi?

Można zauważyć, że jednym z bardzo dobrych rozwiązań problemu asymilacji odmiennych kulturowo imigrantów jest zachęcanie młodych ludzi do sportu. Idealne tego przykłady mamy w Belgii, Francji, Holandii, Niemczech oraz ostatnio w Anglii. Dzięki temu po osiągnięciu sukcesu tacy zawodnicy są idolami nie tylko mniejszości narodowych ale także dla rdzennych mieszkańców. Powoduje to, że przedstawiciele tych grup wywołują ogromny szacunek.

Konieczność przyjęcia uchodźców jest niezaprzeczalna. Należy jednak robić to z głową. Jak pokazuje rzeczywistość jest wiele sposobów na pomoc uchodźcom i odpowiednie ich „zagospodarowanie”. Trzeba tylko pokonać strach i uprzedzenia. Niektóre kraje i narody powinny w tym momencie przypomnieć sobie czasy, gdy ich przedstawiciele byli przyjmowani wręcz z otwartymi rękami przez inne kraje w czasie wojen, stanu wyjątkowego czy totalitarnego reżimu. Na koniec muszę zaznaczyć że przedstawione przeze mnie sposoby na rozwiązanie kwestii imigrantów i uchodźców nie są receptą na wszystkie problemy, które mogą się pojawić. Prawdopodobnie nie jest możliwe całkowite zaradzenie im.