Ładowanie

Obalamy euromity

Unia Europejska nie gryzie
Zapraszam

Euromit nr 20 – Innym wolno więcej w kwestii praworządności

Niemiecki Trybunał Konstytucyjny

Rządzący starają się nas przekonać, że inne państwa członkowskie Unii Europejskiej nie są ścigane za takie same naruszenia co Polska. Brak dostępu do rzetelnej wiedzy i zakorzenione u wielu Polaków poczucie krzywdy sprawia, iż ludziom o bardziej konserwatywnych poglądach łatwo w to uwierzyć. Szczególnie, gdy jeszcze chodzi o Niemcy, to już w ogóle nie ma miejsca na obiektywizm. Słynne na całą Europę a może i Świat było „Niemcy mnie biją” wykrzyczane przez Jana Marię Rokitę wyprowadzanego z samolotu przez niemiecką policję. Biorąc wszystko pod uwagę, chciałbym bez emocji i uprzedzeń wyjaśnić kwestię rzekomego nierównego traktowania państw członkowskich.

Najpierw zastanówmy się, czy Unia Europejska ma w ogóle prawo karać państwa członkowskie. Artykuł 2 Traktatu o Unii Europejskiej mówi nam na jakich wartościach opiera się UE.

Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości. Wartości te są wspólne Państwom Członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn.”

Jeśli zaś chodzi o możliwościkarania państw członkowskich pomocny okazuje sięArtykuł 7:

1.   Na uzasadniony wniosek jednej trzeciej Państw Członkowskich, Parlamentu Europejskiego lub Komisji Europejskiej, Rada, stanowiąc większością czterech piątych swych członków po uzyskaniu zgody Parlamentu Europejskiego, może stwierdzić istnienie wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia przez Państwo Członkowskie wartości, o których mowa w artykule 2. Przed dokonaniem takiego stwierdzenia Rada wysłuchuje dane Państwo Członkowskie i, stanowiąc zgodnie z tą samą procedurą, może skierować do niego zalecenia.

Rada regularnie bada, czy powody dokonania takiego stwierdzenia pozostają aktualne.

2.   Rada Europejska, stanowiąc jednomyślnie na wniosek jednej trzeciej Państw Członkowskich lub Komisji Europejskiej i po uzyskaniu zgody Parlamentu Europejskiego, może stwierdzić, po wezwaniu Państwa Członkowskiego do przedstawienia swoich uwag, poważne i stałe naruszenie przez to Państwo Członkowskie wartości, o których mowa w artykule 2.

3.   Po dokonaniu stwierdzenia na mocy ustępu 2, Rada, stanowiąc większością kwalifikowaną, może zdecydować o zawieszeniu niektórych praw wynikających ze stosowania Traktatów dla tego Państwa Członkowskiego, łącznie z prawem do głosowania przedstawiciela rządu tego Państwa Członkowskiego w Radzie. Rada uwzględnia przy tym możliwe skutki takiego zawieszenia dla praw i obowiązków osób fizycznych i prawnych.

Obowiązki, które ciążą na tym Państwie Członkowskim na mocy Traktatów, pozostają w każdym przypadku wiążące dla tego Państwa.

4.   Rada może następnie, stanowiąc większością kwalifikowaną, zdecydować o zmianie lub uchyleniu środków podjętych na podstawie ustępu 3, w przypadku zmiany sytuacji, która doprowadziła do ich ustanowienia.

5.   Zasady głosowania, które do celów niniejszego artykułu stosuje się do Parlamentu Europejskiego, Rady Europejskiej i Rady, określone są w artykule 354 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej”

Wynika z tego, że państwo członkowskie może zostać ukarane po złożonej, przejrzystej i odwracalnej procedurze. Jednocześnie nie ma mowy o usunięciu kraju z Unii Europejskiej jako karze. Jest jednak możliwość odebrania mu praw członka. Można przez to rozumieć pozbawienie głosu w Radzie Europejskiej czy zablokowanie środków z budżetu UE.

Na pewno słyszeliście, że Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nakłada na Polskę kary finansowe za nieprzestrzeganie wyroków. Ich suma wynosi już 556 milionów euro. Takie uprawnienia daje TSUE artykuł 260 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej:

1.   Jeśli Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej stwierdza, że Państwo Członkowskie uchybiło jednemu z zobowiązań, które na nim ciążą na mocy Traktatów, Państwo to jest zobowiązane podjąć środki, które zapewnią wykonanie wyroku Trybunału.

2.   Jeżeli Komisja uzna, że dane Państwo Członkowskie nie podjęło środków zapewniających wykonanie wyroku Trybunału, może ona wnieść sprawę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, po umożliwieniu temu Państwu przedstawienia uwag. Wskazuje ona wysokość ryczałtu lub okresowej kary pieniężnej do zapłacenia przez dane Państwo Członkowskie, jaką uzna za odpowiednią do okoliczności.

Jeżeli Trybunał stwierdza, że dane Państwo Członkowskie nie zastosowało się do jego wyroku, może na nie nałożyć ryczałt lub okresową karę pieniężną.

Procedura ta nie narusza artykułu 259.

3.   Jeżeli Komisja wniesie skargę do Trybunału zgodnie z artykułem 258, uznając, że dane Państwo Członkowskie uchybiło obowiązkowi poinformowania o środkach podjętych w celu transpozycji dyrektywy przyjętej zgodnie z procedurą ustawodawczą, Komisja może, o ile uzna to za właściwe, wskazać kwotę ryczałtu lub okresowej kary pieniężnej do zapłacenia przez dane Państwo, jaką uzna za odpowiednią do okoliczności.

Jeżeli Trybunał stwierdzi, że nastąpiło naruszenie prawa, może nałożyć na dane Państwo Członkowskie ryczałt lub okresową karę pieniężną w wysokości nie przekraczającej kwoty wskazanej przez Komisję. Zobowiązanie do zapłaty staje się skuteczne w terminie określonym w wyroku Trybunału.

Koronnym argumentem PiS-u mającym udowodnić nierówne traktowanie państw członkowskich przez instytucje unijne w zakresie praworządności jest taki, że Trybunał Konstytucyjny Niemiec rzekomo wydał wyrok o wyższości niemieckiej Konstytucji nad prawem unijnym i nikt nawet nie zwrócił na to uwagi. Decyzja ta jest zdaniem rządzących dowodem na to, że wyroki TSUE nie są niepodważalne a orzeczenie BverfGv ma stanowić wskazówkę dla sądów konstytucyjnych w innych krajach. Jaka jest prawda?

W 2020 roku Niemiecki Trybunał Konstytucyjny (BVerfG) orzekł, że władze państwa złamały prawo nie biorąc udziału w skupie obligacji zrealizowanym w 2015 roku przez Europejski Bank Centralny. Co za tym idzie uznano, że EBC przekroczył swoje uprawnienia określone w prawie unijnym. Wyrok zapadł w wyniku wniosku grupy niemieckich ekonomistów i przedsiębiorców. W 2017 roku sędziowie Niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego zwrócili się do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z tzw. pytaniem prejuscydialnym prosząc o ocenę działań EBC i wydanie orzeczenia, które uniemożliwi dalszy skup obligacji. TSUE stwierdził jednak w grudniu 2018 roku, że Europejski Bank Centralny nie złamał prawa unijnego. Wskutek wyroku BVerfG Komisja Europejska w czerwcu 2021 roku uruchomiła przeciw Niemcom opisaną wyżej procedurę naruszeniową! Zarzucono im: „naruszenie podstawowych zasad prawa UE, w szczególności zasad autonomii, pierwszeństwa, skuteczności i jednolitego stosowania prawa Unii, a także poszanowania właściwości Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej na mocy art. 267 TFUE (Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej)”.

Trzeba podkreślić, że w odróżnieniu od wyroku polskiego TK, ten niemiecki zapadł w konkretnej sprawie i nie kwestionował prawa unijnego na poziomie ogólnym. Nawet, jeśli uznalibyśmy, że niemiecki Trybunał Konstytucyjny rzeczywiście wydał wyrok na temat wyższości prawa krajowego nad unijnym, to wobec opinii Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, wycofano się z tego w grudniu 2021 roku. Procedura naruszeniowa została odwołana. Polskie władze niechętnie wykonują wyroki TSUE i tylko te, które są dla nich akceptowalne, Wynikiem tego jest skala nałożonych kar. Znamiennym jest też to, że BverfG kompletnie odciął się od interpretacji polityków związanych z rządem PiS-u.

Jak widać w Unii Europejskiej wcale nie ma miejsca nierówne traktowanie państw członkowskich, jeśli chodzi o przestrzeganie przez nie praworządności. Nasz rząd chwyta się nawet brzytwy, żeby udowodnić swoje racje w konflikcie z Komisją Europejską. Stałą taktyką PiS-u jest rozbudzanie emocji narodowych poprzez rozdrapywanie ran, które już dawno powinny się zabliźnić. Oczywiście trzeba zwracać uwagę na wszelkie przejawy niesprawiedliwości. Jednak należy robić to uczciwie, a nie naginać fakty pod potrzeby udowodnienia swojej tezy.

Inne źródła:

https://eur-lex.europa.eu/legal-content/PL/TXT/?uri=CELEX:12016M/TXT

Euromit nr 18 – Polska wcale nie łamie praworządności

Zbigniewa Ziobry – główny architekt deformy polskiego wymiaru sprawiedliwości

Pora poruszyć temat od lat budzący najgorętsze emocje, jeśli chodzi o relacje Polski z instytucjami unijnymi. Myślę, że poruszenie to wynika z faktu, iż zagadnienia prawnicze są często niejednoznaczne i trudne do zrozumienia dla tych, którzy nie zajmują się na co dzień tym tematem. Dlatego chciałbym dziś odnieść się do tytułowego zagadnienia.

Przypomnijmy sobie zatem, jakie zarzuty ma Unia wobec Polski, jeśli chodzi o praworządność. Wiemy już, że instytucje unijne mają prawo upominać państwa członkowskie, gdy istnieje zagrożenie prawa obywateli do sprawiedliwego sądu. Jak to wygląda w naszym kraju?
Po pierwsze tuż po przejęciu władzy PiS zainstalowało swoich ludzi w Trybunale Konstytucyjnym powołując ich w miejsce sędziów, których kadencja jeszcze nie wygasła. Stąd określa się ich mianem dublerów. Przez to TK stał się miejscem, które służy do zatwierdzania pomysłów rządu niezgodnych z Konstytucją i ustawami.

Kolejnym krokiem była zmiana sposobu wyboru Krajowej Rady Sądownictwa, której głównym zadaniem jest przedstawienie i opiniowanie nominacji sędziowskich. Do tej pory skład KRS wybierało jedynie środowisko sędziów. Rząd PiS zmienił to w ten sposób, że wybór należy teraz do Sejmu zdominowanego przez partię władzy. Próbowano również wymienić skład Sądu Najwyższego poprzez skrócenie kadencji sędziów w nim zasiadających. Ponieważ są oni nieusuwalni (jeśli nie stanie się to na mocy wyroku sądu) użyto wytrychu i obniżono wiek emerytalny sędziów. W ten sposób chciano usunąć także I Prezes, choć długość jej kadencji jest zapisana w artykule 183 ustęp 3 Konstytucji:

Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego.”

Ostatecznie rząd wycofał się z czystki w SN pod naciskiem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Niepokorni sędziowie i prokuratorzy są szykanowani poprzez przesuwanie ich do wydziałów, o których pracy nie mają pojęcia oraz wysyłanie w dalekie i długotrwałe przymusowe delegacje bez zważania na sytuację rodzinną. W Sądzie Najwyższym utworzono Izbę Dyscyplinarną, która miała karać sędziów popełniających przestępstwa. Jest ona faworyzowana finansowo i zasiadają w niej ludzie lojalni obecnej opcji rządzącej. Tak naprawdę służy, jako narzędzie do ścigania tych, którzy wydają wyroki nie po myśli rządzących. Wielu z nich zostało zawieszonych w obowiązkach służbowych. Tymczasem jedynym miejscem, gdzie można rozpatrywać sprawy przestępstw sędziów wszystkich izb jest Izba Karna SN. Dopiero zagrożenie w postaci braku środków z Funduszu Odbudowy skłoniły polskie władze do przemyślenia tej kwestii, ale to temat na osobny artykuł.

Jest też coś, co bez problemu pojmie każdy, nawet nie rozumiejący meandrów prawa. Duża cześć władzy sądowniczej została skupiona w rękach jednej osoby w postaci prokuratura generalnego, ministra sprawiedliwości (władza wykonawcza) i zwykłego posła (władza ustawodawcza) w jednym – Zbigniewa Ziobry. Oczywiście narusza to trójpodział władzy. Czarę goryczy przelał zamówiony przez PiS wyrok Trybunału Konstytucyjnego o uznaniu wyższości polskiej Konstytucji nad prawem unijnym (jak twierdzą rządzący). Było to zupełnie niepotrzebne, ponieważ wyrok w tej kwestii zapadł już w 2005 roku. Orzeczono wtedy, że w razie kolizji traktatów z Konstytucją pozostają tylko trzy możliwości: zmiana traktatów, zmiana Konstytucji lub wyjście z Unii. Motywem zeszłorocznej decyzji było zakwestionowanie nieprzechylnych rządowi PiS-u wyroków Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Nie można było tego zrobić wprost, ponieważ TK rozpatruje zgodność ustaw i traktatów z Konstytucją i nie ma prawa interpretować wyroków jakichkolwiek sądów.

Jednym słowem problemem polskiego wymiaru sprawiedliwości pod rządami PiS-u jest jego upolitycznienie i podporządkowanie władzy. Można mieć wątpliwości, w którym momencie zaczyna się zagrożenie dla sprawiedliwego sądu, ale w opisanej tu sytuacji sprawa jest czarno-biała.

PiS dokonując reform wymiaru sprawiedliwości mówi o konieczności usprawnienia go. Tymczasem procesy sądowe ciągną się coraz bardziej. Taka retoryka ma służyć jedynie jako zasłona dymna dla prób przejmowania pełni władzy.

Pojawia się często zarzut, że opór środowisk prawniczych wobec reform wymiaru sprawiedliwości wynika z tego, że „specjalna kasta” broni się przed odebraniem jej przywilejów. Nie jest to prawdą. Wielu prawników podkreśla konieczność reform, ale nie zauważają, by były to zmiany we właściwym kierunku. Nie ograniczają się jedynie do krytyki, ale proponują rozwiązania. Np. według mec. Przemysława Rosatiego prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej, KRS nie powinna być wybierana jedynie przez sędziów, lecz również nie przez polityków. Idealna byłaby sytuacja, w której decyzja należałaby do przedstawicieli wszystkich zawodów prawniczych. W ten sposób uniknięto by zarzutów o upolitycznienie wymiaru sprawiedliwości, a z drugiej strony taka reforma byłaby zgodna z deklarowaną intencją ustawodawcy.

Wielu wyborców PiS-u oraz ludzi obojętnych wobec tej władzy pyta: a co mnie obchodzi jakaś tam praworządność? Niestety sprawa nie jest taka prosta. Łatwo sobie wyobrazić, że ktoś z nas szarych obywateli znajdzie się w sporze prawnym z przedstawicielem władzy, szeregowym politykiem PiS-u czy nawet zwolennikiem opcji rządzącej. Nie wystarczy, że sami postępujemy zgodnie z prawem. Nie będziemy mieli żadnych szans w starciu z tak upolitycznionym wymiarem sprawiedliwości. Przypomina nam o tym sprawa ostatnio znów obecna na tapecie – Sebastiana Kościelnika, który dosłownie zderzył się z państwem PiS (premier Beatą Szydło) na drodze. Poza tym brak praworządności zagraża inwestycjom zagranicznym w Polsce. Wielu potencjalnych inwestorów nie będzie chciało wyłożyć swoich pieniędzy w kraju z tak upolitycznionym wymiarem sprawiedliwości. Także polscy inwestorzy zaczną przenosić swój kapitał za granicę. Niedostatek bezpieczeństwa prawnego stanowiłby zagrożenie dla ich interesów, bo gdyby państwo spróbowało ich oszukać nie mieliby szans dojść swoich praw. Na razie nie widać takiego mrożącego efektu, ale dalsza degradacja praworządności w Polsce z pewnością spowodowałaby znaczny spadek poziomu inwestycji zagranicznych. Nie wspomnę już o osłabianiu zaufania sojuszników do naszego państwa. Rola Polski w sytuacji wojny na Ukrainie byłaby jeszcze silniejsza, gdyby nie zarzuty o stan demokracji. Jeśli ktoś popełniłby przestępstwo na terenie Polski i uciekł za granicę, dane państwo miałoby opory, żeby wydać go nam w obawie o to, czy zostanie sprawiedliwie osądzony. Były już zresztą takie przypadki.

Zarzuty UE wobec Polski nie są wcale wyssane z palca jak starają się przedstawiać to politycy PiS – u. W ogóle cała ta sprawa kwestionowania prawa unijnego ma tylko jeden cel. Nie jest to wcale troska o suwerenność naszego kraju. Obóz rządzący po prostu wścieka się, że ktoś sypie piasek w tryby ich machiny miażdżącej polskie państwo prawa. Instytucje unijne to jedyna realna przeszkoda na drodze obecnej władzy do wprowadzenia pełnego autorytaryzmu. Taka jest jedna z ról Unii Europejskiej – dbanie o to, żeby żadne państwo członkowskie nie zboczyło z kursu demokracji. W następnej części cyklu o prawie unijnym odniosę się do sugestii, że innych państw nie ściga się za te same przewiny.

Euromit nr 15 – Inne państwa Unii Europejskiej więcej straciłyby na Polexicie niż Polska

Jeden z geniuszy ekonomii PiS-u

Jakiś czas temu przeczytałem o najbardziej kuriozalnej opinii związanej z ekonomicznymi aspektami członkostwa Polski w UE. Sugeruje ona, że w wypadku wyjścia Polski z Unii stracimy mniej niż inne państwa członkowskie, nawet te najbogatsze. Tym razem sprawdzimy, czy to stwierdzenie znajduje pokrycie w rzeczywistości i jakie skutki przyniósłby naszemu krajowi Polexit.  

Wyjście Polski z Unii Europejskiej oznacza brak corocznych wpływów z budżetu. Stracimy dostęp do ogromnego jednolitego rynku. Poza tym, co najważniejsze, stracimy duże zaufanie potencjalnych inwestorów a wielu z nich z pewnością wycofa swój kapitał z naszego kraju. Bycie państwem członkowskim UE oznacza konieczność przestrzegania zasad, także tych dotyczących prawa gospodarczego. No, przynajmniej umożliwia inwestorom łatwiejsze upominanie się o swoje prawa, bo mogą to robić przed unijnymi trybunałami.  

Trzeba podreślić, że wspólny rynek nie polega jedynie na relacjach gospodarczych między Polską a innymi państwami członkowskimi. Eksport z Polski stanowi zaledwie kilka procent wewnątrzunijnej wymiany handlowej. Takie Niemcy, największa gospodarka Europy, mają dużo większy wkład w handel każdego kraju UE. Straty innych byłyby niczym w porównaniu do braku wszelkich korzyści dla Polski z bycia częścią wspólnego rynku. Dobrym przykładem jest tu sytuacja Wielkiej Brytanii po Brexicie. Wg. Raportu Berelmana Zjednoczone Królestwo jako jedyne  bardzo mocno straciło na swojej własnej decyzji. Co prawda Irlandia również sporo straciła, ale WB była jej głównym partnerem handlowym. Pozostałe państwa członkowskie nieszczególnie odczułyby opuszczenie Unii Europejskiej przez ZK. Skoro tak bogaty kraj posiadający tylu gospodarczych sojuszników poza UE tak wyraźnie stracił, to co dopiero wciąż będąca na dorobku Polska 

Zatem, ile konkretnie straciłaby Polska? Nasze PKB zmniejszyłoby się o 10,6%. Poziom inwestycji spadłby o 20,4% Bezrobocie zwiększyłoby się o 1,5%. Konsumpcja byłaby niższa o 18,9%. Średnia dla UE wyniosłaby kolejno: PKB spadłoby o 8,7%, poziom inwestycji zmniejszyłby się o 7,1%, bezrobocie wzrosłoby o 1,1%, konsumpcja obniżyłaby się o15,1%. 

W ogóle, jeśli byłoby to prawdą, jakie to ma znaczenie, że inni stracą więcej?  Ważne, że MY stracimy! Dlaczego mamy tracić. To dobitnie pokazuje mentalność naszej klasy rządzącej wciąż będącej częścią polskiej mentalności. Ja mogę stracić. Byle ten taki siaki i owaki też  nie miał.  

Przedstawiona w niniejszym tekście teza do obalenia jest nie tylko bezsensowna na pierwszy rzut oka, ale też niespójna z faktami. Jednak nasza nieodpowiedzialna władza jest w stanie posunąć się do wygłoszenia każdego absurdu byleby osiągnąć swój cel – obrzydzić Polakom Unię Europejską. Mam jednak nadzieję, że już tylko twardy, bezrefleksyjny elektorat PiS-u wierzy w te brednie. 

Euromit nr 14 – Unia Europejska narzuca nam prawo

Zaczynam cykl dotyczący zagadnień prawnych związanych z Unią Europejską. Kiedyś już poruszyłem jeden z wątków, ale było to bardzo powierzchowne. Ostatnio postanowiłem zgłębić temat i m. in. szczegółowo zapoznałem się z traktatami. Na pierwszy ogień stawiam najczęściej powtarzany zarzut w kierunku instytucji unijnych na gruncie prawnym. Czy Bruksela narzuca nam przepisy?

Na początek trzeba podkreślić, że prawo unijne to nie jest dla nas Polaków jakaś odległa, abstrakcyjna kwestia. Polska wchodząc do Unii Europejskiej musiała zaakceptować jej cały dotychczasowy dorobek prawny i uznać zwierzchnictwo Trybunału Sprawiedliwości. Wszystko to zostało zaakceptowane przez większość obywateli w referendum akcesyjnym. Nie jest tak, jak w czasie zaborów, gdy władza z zewnątrz, wbrew woli większości narodu, narzucała nam, często siłą, dyskryminujące normy. Zresztą okres ten mocno spaczył charaktery Polaków. Mamy z tym olbrzymie problemy do dzisiaj, co dobitnie pokazała pandemia COVID 19. Nazywam to chorobliwym wręcz nieposłuszeństwem.

Teraz musimy przyjrzeć się, jak stanowione i wdrażane jest prawo unijne. Jak już wiemy, ogólne kierunki działań UE określa Rada Europejska. Projekty aktów prawnych wychodzą tylko z Komisji Europejskiej. Uwzględnia się w nich sugestie państwa członkowskich i grup interesów. Parlament Europejski, Rada Europejska i Rada Unii Europejskiej mogą nakłonić KE do podjęcia prac nad aktem prawnym w danej sprawie. Następnie Rada Unii Europejskiej i Parlament Europejski wprowadzają poprawki. Każdy nowy akt prawny musi zostać zatwierdzony przez Parlament Europejski, gdzie przecież zasiadają także (w dużej liczbie) ludzie wybrani przez nas. Trybunał Sprawiedliwości czuwa nad właściwą interpretacją przepisów i ich zgodnością z prawem unijnym.
Wszystko odbywa się tak, jak w normalnym procesie ustawodawczym prawa krajowego. Można wręcz powiedzieć, że obecnie wdrażanie w Polsce nowych ustaw jest zdecydowanie mniej przejrzyste.

Jakie akty prawne uchwała Unia Europejska? Są to rozporządzenia, dyrektywy, decyzje i zalecenia. Z tym, że jedynie trzy pierwsze są wiążące dla państw członkowskich, które muszą się do nich zastosować. Dyrektywy określają jedynie, co trzeba zmienić i w jakim kierunku (np. zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych), a szczegółowe przepisy zależą już od ustawodawców krajowych. Przypominam, że nie na każdą dziedzinę prawa Unia ma wpływ. Rozporządzenia są najbardziej podobne do aktów prawa krajowego i są stosowane bezpośrednio a ich zakres jest zazwyczaj wąski. Najczęściej służą korygowaniu lub ujednolicaniu istniejących już przepisów. Decyzje zawsze mają wąski zakres i są skierowane do jednego państwa lub grupy państw, instytucji lub nawet pojedynczych osób. Zwykle dotyczą spraw wewnętrznych UE jak administracja czy zmiany w instytucjach unijnych. Czasem wydaje się je też w razie potrzeby rozwiązania jakiegoś sporu między państwami lub korporacjami.
Przypominam, że nie na każdą dziedzinę prawa Unia ma wpływ.

Ktoś może zapytać, po co nam w ogóle prawo unijne? Dlaczego nie wystarczy nam własne, polskie? Otóż wiele wprowadzanych przepisów ma służyć dobru obywateli Unii. Władze państw członkowskich często nawet ze zwykłego lenistwa a najczęściej z ignorancji mogą nie pomyśleć, żeby uregulować daną kwestię. To chyba dobrze, że istnieje ktoś, kto czuwa nad tym i mobilizuje rządy do działania nie narzucając szczegółowych rozwiązań. Przy okazji mamy odpowiedź na pytanie, po co szarym obywatelom Unia Europejska: tutaj, tutaj.

Proces stanowienia i wdrażania prawa unijnego przebiega tak, jak należy i jest przejrzysty. Wiodącą w nim rolę odgrywa jedyna instytucja unijna, która pochodzi z powszechnych wyborów -Parlament Europejski. Dyrektyw UE boją się wyłącznie rządy, które nie chcą poprawiać życia swoich obywateli.

Euromit nr 13 – Polska poza UE rozwinęłaby się tak samo

Hipotetyczny rozwój Polski poza UE

Tak, jak zapowiedziałem, w kolejnej części cyklu “Mity na temat wchodzenia Polski do Unii i jej członkostwa” zanalizuję, jak nasz kraj rozwijałby się nie będąc członkiem Wspólnoty. Dla części społeczeństwa w tym mini cudzie gospodarczym nie ma żadnej zasługi UE, tylko jakichś nadzwyczajnych zdolności Polaków. Spójrzmy, jak wyglądają fakty.

Najprościej do dzisiejszego tematu odnieść się poprzez porównanie rozwoju Polski i zbliżonej pod względem liczby ludności Ukrainy po 1989 roku. Nie jest to może idealny przykład ze względu na choćby inną strukturę gospodarki czy ciągłe zwroty w historii naszego sąsiada, ale trudno o lepszy. Od razu po upadku komunizmu obraliśmy kurs na Zachód zarówno pod względem politycznym jak i gospodarczym. Natomiast Ukraina jeszcze przez dwa lata pozostawała częścią Związku Radzieckiego. W 1991 roku stowarzyszyliśmy się z Unią Europejską, w 1994 roku złożyliśmy wniosek o członkostwo, by 3 lata później rozpocząć negocjacje akcesyjne, a nasi wschodni sąsiedzi wciąż jeszcze ściśle współpracowali z Rosją. Dopiero w 2004 roku, gdy wchodziliśmy do UE, w wyniku Pomarańczowej Rewolucji Ukraińcy zwrócili się w stronę Zachodu. Jednak droga ku świetlanej przyszłości została zakłócona przez wybór na prezydenta w 2007 roku prorosyjskiego Wiktora Janukowycza. To on w 2013 roku zapowiedział, że nie podpisze wynegocjowanej umowy stowarzyszeniowej z Unią. Doprowadziło to do protestów tzw. Euromajdanu, których efektem była ucieczka Janukowycza z kraju. Co działo się dalej, wszyscy dobrze wiemy. Rozwój Ukrainy został mocno zahamowany. Według ekspertów trwająca wojna cofnie ją o 15 lat. Jak te wszystkie zmiany wpływały na gospodarkę obu państw? Poniżej tabela, w której przedstawiam porównanie PKB na osobę (najważniejszy miernik bogactwa państwa) wyrażony w dolarach z uwzględnieniem poziomu cen w wybranych latach.


1991199419972004200720142020
Polska14,69811,64914,05418,28821,54326,65032,399
Ukraina10,4838,9357,02810,90213,34612,38612,376
Źródło: globaleconomy.com

Jak widać, jedynie na początku przemian ustrojowych Ukraina była bogatsza od Polski. Lata 1994-2004 stanowią sporą, ciągłą przewagę Polski. Po naszym wejściu do Unii dystans stale się zwiększał, by po 2014 roku stać się już ogromnym.

Innym sposobem na przedstawienie perspektywy alternatywnej drogi jest stworzenie modeli sztucznych państw na podstawie odpowiednio dobranych, rożnych wskaźników z innych państw pozostających poza UE jak najbardziej podobnych do tych, które w 2004 roku weszły do Unii Europejskiej. Wybrano wiele krajów z różnych rejonów Świata. Następnie te syntetyczne twory porównano z wszystkimi, nowymi państwami członkowskimi poza Chorwacją.

Okazało się, że Słowenia prawie nie zyskała na wejściu do UE, a Czechy niewiele. Wynika to z tego, że te dwa państwa były najlepiej rozwinięte, więc startowały z wyższego pułapu. Okazuje się nawet, iż im biedniejszy kraj tym korzyści większe.

Jak to wygląda w przypadku Polski? Gdybyśmy nie weszli do Unii nasz PKB per capita byłby na poziomie 21-22 tysięcy dolarów, a nie dzisiejszych 33 tysięcy dolarów, czyli mniejszy o 1/3. Od 2004 roku urosłoby nie o 90%, a 20%.

Najważniejsze jest to, że rozwój Polski jest ciągły a korzyści stale rosną. Wszystko datuje się na długo przed wejściem do UE, kiedy to do naszego kraju zaczęły płynąć pieniądze z licznych tzw. instrumentów przedakcesyjnych. Przestawianie zwrotnicy polskiej gospodarki na tory wolnorynkowe także robiło swoje.

Według ekspertów największą niewymierną korzyścią z członkostwa Polski w Unii Europejskiej jest dostęp do wspólnego rynku. Z jednej strony daje polskim przedsiębiorcom szersze możliwości i ogromny rynek zbytu dla naszych produktów, a z drugiej ułatwia zagranicznym podmiotom inwestowanie w Polsce. W ten sposób Polska stała się liderem usług transportowych czy lokowania centrów biznesowych. Dominujemy także w eksporcie mebli. Równie ważne dla naszej gospodarki było otwarcie granic wewnętrznych w UE. Zwiększyły się nasze wpływy z turystyki. W pewnym sensie na minus wychodzi to, że wielu Polaków mogło łatwiej podjąć lepiej płatną pracę za granicą, ale z drugiej strony sami staliśmy się popularnym celem emigracji zarobkowej ze Wschodu. Nie do przecenia jest także po prostu wzrost zaufania zagranicznych inwestorów do Polski. Wchodząc do Unii musieliśmy dostosować przepisy i standardy do tych europejskich. Można przyjąć, że jakimś cudem bylibyśmy w stanie pozyskać środki finansowe, ale wszelkie nieobliczalne lub trudno obliczalne profity mogła dać nam tylko Unia. Trzeba także pamiętać, że inwestycji dokonanych ze środków unijnych już nam nikt nie odbierze, ale bardzo łatwo stracić zaufanie potencjalnych inwestorów.

Nie ma wątpliwości, że dzięki członkostwu w Unii Europejskiej nie tyko niesamowicie rozwinęliśmy się pod względem gospodarczym, ale także wykonaliśmy olbrzymi skok cywilizacyjny. Każdy, kto choć raz był na Ukrainie wie, jak daleko z tyłu został ten kraj za Polską. Oczywiście polska gospodarka wciąż ma wiele problemów. Jest mało konkurencyjna i innowacyjna a jej głównym wkładem we wspólny rynek nieustannie jest praca. Jednak to już zależy od władz państw członkowskich, jak wykorzystywane są środki europejskie i wzrost gospodarczy. Poza tym nie wszystkie problemy da się rozwiązać pieniędzmi. Potrzebne są też odpowiednie przepisy.

Wydaję mi się, że głosy podkreślające brak zasług UE w naszym rozwoju wynikają jedynie z nostalgicznych resentymentów za wielką, samodzielną Polską. Pora przestać patrzeć za siebie. Naszą jedyną szansą na jasną przyszłość jest Zjednoczona Europa. W następnej części zanalizuję czym skończyłby się Polexit.

Euromit nr 12 – Polska straciła na członkostwie w Unii Europejskiej

Patryk Jaki – oficjalny zleceniodawca raportu na temat bilansu członkostwa Polski w UE

Dziś zaczynam cykl tekstów dotyczących mitów na temat wchodzenia Polski do UE i jej członkostwa.

Jakiś czas temu media obiegł tzw. Raport Jakiego. Jego autorami są profesor Zbigniew Krysiak (SGH, Instytut Myśli Schumana) i profesor Tomasz Grosse (Uniwersytet Warszawski). Został on kompletnie obśmiany przez większość ekonomistów. Chciałbym skonfrontować zawarte w nim dane z faktami na wypadek, gdyby do kogoś nie dotarły wnioski z raportu.

Według wyliczeń zawartych w Raporcie Jakiego, Polska w latach 2004-2020 straciła na członkostwie w UE 535 mld złotych. Co prawda z budżetu UE otrzymaliśmy w tym okresie 593 mld złotych, ale bilans finansowy spółek Unii Europejskiej transferujących zyski z Polski oraz zyski polskich spółek z UE wyniósł 981 mld złotych, co oznacza stratę 388 mld złotych. Na eksporcie mieliśmy stracić 147 mld złotych.

Cała rzesza ekonomistów nie zostawiła na Raporcie Jakiego suchej nitki. Po pierwsze nie uwzględnił tak istotnych kwestii, jak inwestycje zagraniczne z państw UE, zysk wypracowany za sprawą tych inwestycji, który został w Polsce, zyski polskich firm osiągnięte dzięki otwarciu europejskich rynków. Poza tym zestawiono ze sobą liczby, które są kompletnie nieporównywalne. Pieniądze płynące do nas z Unii Europejskiej często trafiają bezpośrednio jako wkład w infrastrukturę czy dofinansowanie dla rolników i przedsiębiorców. Z raportu wynika także kuriozalny wniosek, że możliwość kupowania zagranicznych produktów w Polsce jest efektem ubocznym naszego członkostwa w Unii. Stwierdza się, że dokonując takiego zakupu i dostarczając zysk producentowi wyprowadzamy pieniądze z Polski.
Niektórzy wskazują nawet na błędy obliczeniowe!

A jakie są fakty? Profesor Jan Czekaj, były członek Rady Polityki Pieniężnej a dzisiaj ekspert PSL przedstawił własną wersję bilansu członkostwa Polski w Unii Europejskiej. Wziął pod uwagę te same elementy, ale dodał saldo inwestycji zagranicznych i handlu usługami. Według jego wyliczeń do 2020 roku otrzymaliśmy 11 bilionów 399 mld zł, wydaliśmy 9 bilionów 451,1 mld, a więc zyskaliśmy 1 bln 947,9 mld złotych, czyli ok. 115 mld rocznie, co stanowi 6,8% polskiego PKB w latach 2004-2020 (28,4 bln złotych). Poza tym profesor Jan Czekaj nie doliczył się żadnej straty na eksporcie, a wręcz olbrzymi zysk w wysokości 1 bln 705 mld. Nawet gdyby w to miejsce podstawić liczby z raportu Jakiego, bilans naszego członkostwa w Unii Europejskiej wychodzi sporo na plus (95,9 mld). Skąd ta różnica? Autorzy Raportu Jakiego uznali, że część naszego eksportu to import przetworzonych produktów, do których my dokładamy tylko część wartości dodanej i sprzedajemy dalej. Jednak, jak mówi doktor Sławomir Dudek główny ekonomista i wiceprezes Forum Obywatelskiego, nie istnieje coś takiego, jak strata w handlu. To, że obie strony zyskują w różnym stopniu jest już inną kwestią, ale zysku nie można uznać za stratę.
W Raporcie Czekaja na minus wychodzi jedynie saldo dochodów pierwotnych, które określają wynagrodzenia na rzecz kapitału zagranicznego zainwestowanego w Polsce, czyli dywidendy dla firm zagranicznych inwestujących w naszym kraju. Strata z tego tytułu wyniosła 812 mld zł.

Nawet na podstawie danych Ministerstwa Finansów widać, że jeśli chodzi o same bezpośrednie wpływy z Unii w latach 2004-2020 jesteśmy o 123 mld euro na plus, bo przy wpłaceniu 58 mld otrzymaliśmy 181 mld.

Trzeba także zaznaczyć, że nie wszystkie profity płynące z członkostwa w UE da się wyrazić za pomocą liczb. Wiele z tych korzyści jest trudno mierzalnych lub niemierzalnych. Nie da się policzyć, ile dokładnie zyskaliśmy na dostępie do wspólnego rynku, zniesieniu granic czy zmniejszaniu różnic między regionami Jednak są to kwestie na osobny temat.

Nie wiem, kim trzeba być, by tak perfidnie manipulować danymi w celu potwierdzenia zamierzonej przez siebie tezy. Szczególnie jest to obrzydliwe, gdy dotyczy czegoś, co stanowi polską rację stanu, jak nasze członkostwo w UE. Do złudzenia przypomina to kampanię brexitową, kiedy po Londynie jeździły słynne, czerwone, piętrowe autobusy z informacją, że 350 mln funtów tygodniowo, które Wielka Brytania wpłaca do budżetu UE mogłyby posłużyć do ulepszenia Narodowego Systemu Zdrowia. Po Brexicie okazało się, że przez pięć lat zaoszczędzi się 42 mld, czy 162 mln tygodniowo. Poza tym nie wszystkie te pieniądze zostaną przeznaczone na służbę zdrowia, ponieważ trzeba będzie zastąpić unijne programy i polityki. Według brytyjskiej agencji rządowej Office for Budget Responsibility, koszty te wyniosą 40 mld rocznie. Nawet Nigel Farage, czyli główny zwolennik Brexitu miał stwierdzić, że dane na autobusach zostały wzięte z sufitu. No, ale brytyjskie społeczeństwo zostało oszukane i zagłosowało za opuszczeniem Unii Europejskiej.

Istnieje też bardzo prosty sposób na zmanipulowanie danych. Dopuściła się go m.in. TVP. Przedstawiając szacunkowy wpływ członkostwa w UE na polską gospodarkę użyto wartości nominalnych, czyli liczb wymiernych, a nie procentów. W ten sposób Polska jako dużo mniejsza gospodarka niż np. niemiecka i startująca z niższego poziomu, rzeczywiście wypada blado na tle największych państw Unii. W ujęciu procentowym jesteśmy niekwestionowanymi liderami rozwoju.

Równie przerażający jest fakt, że pod przedstawionym bublem podpisało się dwóch profesorów. Może nie są to osoby z pierwszych stron gazet, ale przynajmniej dla mnie nieanonimowe. Skoro tak łatwo dali się zmanipulować, jak w takiej sytuacji można mieć zaufanie do polskiej nauki?

Mam swoje zdanie na temat Pana Patryka Jakiego, ale to nie czas i miejsce, żeby o tym pisać. Należy pamiętać, że choć wspomniany polityk sygnował raport swoim nazwiskiem i podpisało się pod nim dwóch profesorów, zleceniodawca jest nad wyraz oczywisty. Tylko jedna osoba w Polsce ma na pieńku z Unią na tyle, żeby posunąć się do tak wyrachowanej manipulacji, jest nią minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.

Jak widać Polska wcale nie straciła na członkostwie w Unii, jak wielu chciałoby udowodnić. Tak naprawdę nie da się dokładnie określić skali zysków. Naiwnością jest sądzić, że wszystkie korzyści można wykazać za pomocą liczb. Kampania zohydzania UE staje się coraz bardziej perfidna. Każdą informację pochodzącą od koalicji rządzącej należy weryfikować dwa albo trzy razy.

Euromit nr 11 – Unia Europejska jest niewyobrażalnie zbiurokratyzowana

Siedziba Komisji Europejskiej, czyli dla eurosceptyków symbol unijnej biurokracji

Dziś o najczęściej chyba powtarzanym zarzucie w stronę Unii Europejskiej. Przecież nawet jej zwolennicy uważają, że jest zbiurokratyzowana. Samo stwierdzenie oczywiście nie jest mitem, ale zastanowimy się na ile jest to problem i jaką ma skalę.

Czymś, co najdobitniej pokazuje poziom zbiurokratyzowania, jest ilość zatrudnionych urzędników. Unia Europejska ma około 55 tysięcy pracowników administracyjnych. W Polsce jest to ponad 500 tysięcy osób! Przypomnę, że cała UE ma 10 razy więcej obywateli niż sama Polska.

Niektórzy są święcie przekonani, że wydatki UE na administrację są horrendalne i z pewnością pożerają większość jej budżetu. Tymczasem w 2020 roku wyniosły 20,6 mld euro, co stanowiło 6,2% całości (327,9 mld). Polska wydaje 25 mld na 435,3 mld, czyli 5,7%.

Znamiennym jest, jeśli chodzi o tę sprawę, że w wielu państwach ludzie dużo bardziej ufają Unii niż własnym rządom. W Polsce stosunek ten wynosi 50% do 26% na korzyść Unii, co nie jest niczym zaskakującym zważywszy na jakość rządzenia w naszym kraju, więc spójrzmy na inne wyniki. Średnia zaufania do UE we wszystkich państwach członkowskich to 49% a największe w Portugalii (78%) i Irlandii (74%). Z drugiej strony średnio 36% Europejczyków ufa własnym władzom, W Czechach jest aż 80% nieufających (mowa o poprzednim rządzie). Są to całkiem niezłe rezultaty, jak na nie budzącego zaufania, brukselskiego, biurokratycznego molocha.

Biurokracja z pewnością irytuje każdego. Jednak niemożliwe jest jej całkowite zlikwidowanie, choć powinna być ograniczana, jak tylko się da. Wspominałem już o tym tutaj. Musi istnieć chociaż minimalna kontrola urzędnicza. Człowiek jest tylko człowiekiem i popełnia błędy. Nie każdy jest uczciwy. Niemniej jednak urzędnik powinien pomagać petentowi i nie traktować go z góry, jak przestępcę.

Dowiodłem, że Unia Europejska nie jest wcale bardziej zbiurokratyzowana niż należące do niej kraje. Dzisiejszy mit to kolejny przykład opisanego przeze mnie w artykule na temat stanu demokracji w Unii zjawiska wymagania od „Brukseli” więcej niż od państw członkowskich. Tutaj. Wydaje mi się, że to podstawa wszelkich euromitów. Przecież UE jest taka jacy są jej członkowie. Musiałyby być dużo bardziej zintegrowana, żeby mogła zmieniać politykę wewnętrzną swoich części składowych. Śmieszne jest to, że najwięksi krytycy Wspólnoty staranie dbają o to, żeby nie była zbyt silna. Jednak nieustanie zbijają na tym kapitał polityczny. Wierzą w magiczne moce Zjednoczonej Europy? Nowi koledzy płaskoziemców? Zmiany trzeba zaczynać od siebie, zanim będzie się wymagać od innych.

Źródła:

https://www.consilium.europa.eu/pl/infographics/2020-eu-budget/

https://www.gov.pl/web/finanse/sejm-rp-przyjal-budzet-na-2020-r–pierwszy-od-30-lat-bez-deficytu

https://www.europarl.europa.eu/news/pl/faq/22/ile-osob-pracuje-w-parlamencie-europejskim

https://www.money.pl/gospodarka/miala-malec-a-rosnie-pis-owi-nie-udalo-sie-ukrocic-biurokracji-w-kluczowym-sektorze-6664036239903488a.html

McCormick J., Zrozumieć Unię Europejską, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2010

Euromit nr 9 – UE nie jest już taka, jak wtedy, gdy do niej wchodziliśmy

Lech kaczyński podpisuje traktat lizboński

W ostatnim czasie z ust rządzących słyszę wciąż, że Unia Europejska jest zupełnie inna niż w czasie, kiedy do niej Polska przystępowała (luźny związek suwerennych państw połączonych współpracą gospodarczą). Oczywiście poniekąd jest to prawda, bo jak mawiał Heraklit z Efezu – wszystko płynie, więc nigdy nie ma tej samej rzeki. Jednak przytoczone słowa bynajmniej nie mają charakteru filozoficznego. Czy UE rzeczywiście aż tak bardzo się zmieniła i czy naprawdę 17 lat temu nie dało się przewidzieć kierunku zmian? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w dzisiejszym tekście.

Na początek trzeba by było pokrótce przypomnieć historię integracji europejskiej. Pierwszym protoplastą dzisiejszej Unii Europejskiej była Europejska Wspólnota Węgla i Stali. Powstała w 1952 roku a na celu miała zapobiegnięcie kolejnej wojnie w Europie poprzez kontrolę najważniejszych gałęzi przemysłu zbrojeniowego, czyli wydobycia węgla i produkcji stali. Sukces EWWiS skłonił europejskich przywódców do objęcia współpracą także innych dziedzin gospodarki. Dzięki temu w 1958 roku powstały dwie nowe organizacje – Europejska Wspólnota Gospodarcza i Europejska Wspólnota Energii Atomowej. Wreszcie w 1993 roku powołano do życia UE jaką znamy. Polska przystąpiła do niej w 2004 roku, wraz z dziewięcioma innymi państwami.

Już sam fakt powstania Unii Europejskiej powinien sugerować, że coś naprawdę zmieniło postrzeganie przyszłości integracji europejskiej. Inaczej po co w ogóle by powstała? Jednak, jako że traktuję swoich czytelników poważnie, wskażę elementy, które pokazują, że od dawna wszystko zmierzało w stronę unii politycznej.


Pierwsze próby innego rodzaju współpracy niż gospodarcza w ramach Wspólnoty Europejskiej podjęto już na samym początku. W 1951 roku pojawił się pomysł Europejskiej Wspólnoty Obronnej, ale szybko upadł. Równoległy projekt Europejskiej Wspólnoty Politycznej również nie znalazł wtedy poparcia. Jednak w tym wypadku temat wracał, co jakiś czas. Za pierwszy poważny krok w stronę współpracy politycznej trzeba uznać utworzenie w 1974 roku Rady Europejskiej, czyli forum rozmów przywódców i głów państw członkowskich. Wtedy miało to jedynie charakter konsultacji. Na konkret trzeba było czekać aż do 1992 roku, kiedy to w holenderskim Maastricht podpisano Traktat ustanawiający Unię Europejską. Została stworzona Wspólna Polityka Zagraniczna i Bezpieczeństwa. Wniosek o członkostwo składaliśmy wiedząc już o tym. Następnie traktat amsterdamski z 1997 roku, wprowadził funkcję

wysokiego przedstawiciela ds. Wspólnej Polityki Zagranicznej
i Bezpieczeństwa. Natomiast w 2007 roku traktat lizboński zwiększył jego znaczenie. Powołał także funkcję stałego przewodniczącego Rady Europejskiej, którą z resztą przez dwie kadencje pełnił Donald Tusk, nazywaną potocznie Prezydentem Europy. Sama RE otrzymała obecną rolę wyznaczania ogólnych kierunków współpracy państw członkowskich. Na koniec trzeba podkreślić, że ostatni traktat został, z trudem, bo z trudem, ale jednak zaakceptowany
i podpisany przez prezydenta Polski wywodzącego się z obecnego obozu rządzącego
a lwią część negocjacji prowadził rząd Jarosława Kaczyńskiego.

Chyba udało mi się wykazać, że Unia Europejska nie zmieniła się w sposób, który nie był do przewidzenia. Na pewno był, kiedy wchodziliśmy do Unii
a pierwsze kroki w stronę integracji politycznej podjęto na długo zanim wróble zaczęły ćwierkać o naszym członkostwie. Zaprzeczenie temu jest albo totalną ignorancją albo perfidnym populizmem. Przychylałbym się jednak do tej drugiej wersji. Dobrze się to wpisuje w kampanię obrzydzenia UE, która ma czelność wymagać od nas przestrzegania prawa. Nie dajcie się wciągnąć w tę niebezpieczną grę. Wbrew temu co mówią “prawdziwi Polacy “opuszczenie Unii Europejskiej przez Polskę będzie katastrofą dla naszego kraju.

Euromit nr 8 – Unia Europejska chce zniszczyć lokalne kultury i tradycje

Certyfikat produktu regionalnego

Dziś temat, który częściowo poruszyłem w artykule o ustrojowej przyszłości Unii Europejskiej. Pisałem, że federacja europejska będzie miała możliwość bardziej chronić kulturowe kwestie. Jednak, czy teraz nie dba się o nie? Nie brakuje głosów, że już na obecnym etapie integracji europejskiej dąży się do stworzenia „jednolitej” kultury. Przekonajmy się, jaka jest prawda.

Od samego początku istnienia Unia Europejska każdego roku wyznacza Europejską Stolicę Kultury, od 2005 r. dwie. W 2000 roku był nią Kraków, a w 2015 Wrocław. Wskazane miasta z pomocą funduszy europejskich organizują liczne wydarzenia kulturalne. Promuje się w ten sposób kulturę miasta, regionu i państwa.

Najczęściej powtarzanym zarzutem w tej kwestii jest ingerowanie w tradycję państw członkowskich poprzez prawo unijne. Jeśli za np. polską tradycję uznać bicie żon, dzieci i dyskryminację mniejszości, to tak jest w istocie. Ale panuje chyba powszechna zgoda, także w polskim społeczeństwie, że hiszpańskie walki byków (zresztą w Katalonii już zakazane) czy zabójstwa honorowe i wydawanie bardzo młodych dziewczynek za mąż wśród społeczności muzułmańskiej są tradycjami barbarzyńskimi i powinny być zwalczane oraz karane.

Kolejną istotną kwestią, ale mało uświadomioną jest fakt, że dla UE ważniejsze są regiony ze wspólną historią i tradycją niż same państwa. Udowadnia to tworząc tak zwane regiony transgraniczne. W ten sposób miejscowa ludność, która w wyniku zmian politycznych została rozdzielona granicą, może kultywować wspólne tradycje z sąsiadami mieszkającymi w innym państwie. Ponadto tradycyjne produkty kulinarne z danych regionów promuje się i chroni prawnie poprzez uznawanie ich za „produkt regionalny”. W ten sposób nie mogą być one podrabiane. Do wspomnianych wyrobów należą między innymi: polski oscypek, francuski szampan, włoski parmezan czy niemiecka szynka szwarcwaldzka.

Unia Europejska jednak dba o odrębność kulturową, a jedynym z czym walczy są negatywne – barbarzyńskie, dyskryminujące i prowadzące do prześladowania tradycje. Nic nie wskazuje na to, żeby tę sytuację miała zmienić ewentualna federacja europejska, a jak wspomniałem może jeszcze wzmocnić ochronę lokalnych kultur.

Euromit nr 7 – Krzywizna banana i ślimak rybą.

Banan – owoc symbol unijnych „absurdów”

Już chyba legendarna w kontekście Unii Europejskiej stała się tzw. krzywizna banana. To dla wszelkich silnych eurosceptyków i po prostu zagorzałych przeciwników Zjednoczonej Europy jest symbolem bezsensowności tego tworu. Do podobnych kwiatków trzeba zaliczyć “uznanie “ślimaka za rybę a marchewki za owoc i parę innych. Zastanówmy się, czy rzeczywiście jakieś elity, nad którymi nie ma żadnej kontroli, z nudów wymyślają idiotyczne przepisy i je nam narzucają. No i czy we wspomnianych pomysłach na pewno nie ma ani odrobiny sensu.

Zrobienie ryby ze ślimaka to oczywiście pomysł Francuzów, który chcieli, żeby ich hodowcy dostawali takie same dopłaty do mięczaka, co do ryb.
Natomiast w sprawie marchewki chodziło o to, że Portugalczycy postulowali o uznanie jej za owoc, ponieważ w ich kraju niezwykle popularna jest marmolada marchewkowa. Uznano, że dla Portugalii będzie korzystniejsze, jeśli marchewkę sklasyfikuje się jako owoc. Z resztą wspomniane warzywo nie jest jedynym przetwarzanym, jak owoce. Do prośby przychylono się. Ciekawostką jest, że Brytyjczycy, którzy najgorliwiej tropili unijne “absurdy”, są wielkim miłośnikami wspomnianego specjału.
Z osławioną krzywizną banana chodziło o to, że te owoce importowane na teren Unii muszą być pozbawione “wad rozwojowych” lub “nieodpowiedniej krzywizny”. Jednak nie określono dokładnie żadnych parametrów. Regulacja nie oznacza, że banany z defektem krzywizny są zatrzymywane na granicach. Mają być klasyfikowane według jakości a ważnym składnikiem oceny jest jego zakrzywienie. Pomaga to klientom, ponieważ wiedzą, co kupują oraz dlaczego taniej lub drożej. Tu też może wchodzić w grę lobby francuskie, gdyż promuje większe banany z Afryki, czyli także z byłych kolonii Francji.

Okazuje się, że większość podobnych przepisów to pomysły państw członkowskich. Oczywiście ostateczny projekt sporządza Komisja Europejska, ale rzadko z własnej, wyłącznej inicjatywy. Nawet, jeśli taką podejmuje, to pomysłów nie bierze z księżyca. Działa według kierunków ogólnie nakreślonych przez Radę Europejską, czyli przywódców państw członkowskich. Później i tak dany przepis musi uzyskać akceptację Parlamentu Europejskiego i Rady Unii Europejskiej. Często także parlamenty narodowe mają swój głos.
Zdarzało się, że “brukselskie absurdy” to zwykłe, jak dziś byśmy ujęli, fakenewsy. Specjalizowały się w tym szczególnie brytyjskie tabloidy. Pewnego razu “The Telegraph” napisał, że “unijni biurokraci” każą eurofarmerom zakładać pieluchy swoim krowom. Po pierwsze w rzeczywistości dotyczyło to wewnątrzniemieckich przepisów, a po drugie chodziło o szkodliwe dla zdrowia ludzkiego azotany, które emituje głównie hodowla bydła. Unia oczekiwała, że państwa członkowskie uregulują tę kwestię. Natomiast nikt nie mówił, jak obniżyć produkcję związku chemicznego. To rolnik z Niemiec ubrał podopieczną w specjalnie uszytą pieluchę na znak protestu. Trzeba naprawdę uważać, skąd czerpie się informacje.

Wspólny europejski rynek jest miejscem ścierania się wielu, często skrajnie odmiennych interesów państw członkowskich. Zadaniem unijnych decydentów jest pogodzić je tak, żeby każdy mógł zyskać a nikt nie stracił. Czasem nie da się tego zrobić w stu procentach logicznie. Te pozorne absurdy naprawdę mają głębszy sens. Dlaczego Hiszpanie mają zyskać więcej z pomarańczy na sok niż Portugalczycy na swojej marmoladzie marchewkowej a połów ryb w Portugalii bardziej opłacać się niż hodowla ślimaka we Francji? Jeśli ktoś oczekuje bliższego mu przykładu, znajdzie się i taki. Otóż kiedyś pojawił się pomysł, żeby produkować samogasnące papierosy W ich bibułkach znajdować miały się dwa krążki, które w momencie dotarcia do nich żaru, gasiłyby go. Eurosceptycy od razu wydali wyrok. Tymczasem pomysł wziął się stąd, że statystyki zgonów z powodu pożarów wywołanych przez niedopałki w Europie były niewyobrażalnie wysokie. I co, głupota?

Trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Nawet, jeśli za opisanymi pomysłami staliby unijni urzędnicy, czy trzeba by było robić aż taki raban? Na pierwszy rzut oka wspomniane pomysły mogą wydawać się śmieszne a nawet głupie, ale eurosceptycy robią z igły widły przypisując temu tak ogromne znaczenie. To jedynie rodzaj sformułowania prawnego. UE nie ma aspiracji do zmieniania reguł biologii.

Jak wykazałem “krzywizna banana” itp., to nie są narzucane nam wymysły diabolicznej Komisji Europejskiej, tylko lobby państw członkowskich. Musicie chyba przyznać, że z Unią Europejską nie jest tak źle, jak wielu by chciało, skoro takie drobiazgi urastają do rangi racji stanu. Kiedy ktoś przy was znów zacznie powtarzać mity na temat ślimaka jako zagadnienia dla ichtiologa, postarajcie się wyprowadzić go z błędu.