Ładowanie

Obalamy euromity

Unia Europejska nie gryzie
Zapraszam

Unia a sprawa chińska

Chińska gospodarka coraz bardziej rośnie w siłę. Według niektórych ekonomistów już prześcignęła amerykańską pod względem nominalnego PKB. Budzi to w Stanach Zjednoczonych coraz większy niepokój a ich politycy nie zwykli spokojnie patrzeć, gdy ktoś zaczyna zagrażać ojczyźnie w jakikolwiek sposób. Jak to zwykle bywa z prężnie rozwijającymi się państwami, w Chińczykach rodzą się imperialne zapędy. Tymczasem Unia Europejska stoi przed historycznym wyzwaniem odbudowy gospodarki po pandemii i przemodelowania jej w świetle decyzji o stopniowej rezygnacji z rosyjskich surowców energetycznych. Musi przy tym uwzględnić dobro planety i zadbać o to, żeby rozwój ekonomiczny Wspólnoty wreszcie wystrzelił ostro w górę. W tym kontekście niezwykle ważne będzie ułożenie sobie relacji ze wschodzącą potęgą Chin. Jak należy to zrobić, żeby obie strony były usatysfakcjonowane a Świat zaznał pokoju?

Trzeba zacząć od tego, że oczywistą wątpliwość budzi to, czy współpraca z autorytarnym państwem jest bezpieczna. Wynika to ze złych doświadczeń z Rosją, która mimo silnych powiązań gospodarczych z Europą nie miała problemu w wywołaniu wojny na Ukrainie i narażeniu się na stratę ważnego rynku dla eksportu ropy i gazu. Po pierwsze Chiny w przeciwieństwie do swojego ogromnego sąsiada są wielką, starożytną cywilizacją, a nie zlepkiem ludów odmiennego pochodzenia. Dla ludzi Dalekiego Wschodu wojna jest zupełną ostatecznością. Zwycięstwo poprzez użycie przemocy nie spotyka się z powszechnym uznaniem. Ceni się za to rozwiązywanie konfliktów za pomocą inteligencji i sprytu. Są wręcz do bólu pragmatyczni. Zatem wojna, zwłaszcza brutalna, jest praktycznie niemożliwa. No chyba, że Zachód, a w szczególności Amerykanie, wciąż będą podpuszczać Tajwan do dążeń niepodległościowych. Wtedy Chiny nie będą miały wyboru.
A współpraca z Rosją? Nie ma dowodów, że udzielają jej wsparcia militarnego. Tak samo jak Stany Zjednoczone grają na osłabienia Rosji, z tymże Chińczycy próbują przy tym ugrać coś dla siebie i korzystają z bardzo tanich surowców energetycznych. Państwo Środka jest jednym, które może bez lęku patrzeć na Rosjan z góry, bo Ci są od niego uzależnieni gospodarczo. Chiny dostarczają im podstawowych produktów, gdy wszystkie inne kraje silnie rozwinięte ekonomicznie odwróciły się od Rosji. To pierwsze co UE mogłaby mądrze wykorzystać.

Zanalizujmy, jak to naprawdę jest z tymi Chinami. Istnieje powszechne przekonanie, że panuje tam jakiś straszny zamordyzm. Tymczasem obywatele świadomie rezygnują z pełni wolności dla większego bezpieczeństwa i zwykłej, codziennej wygody. Dzięki udostępnianiu swojego wizerunku i danych osobowych łatwiejsze staje się robienie zakupów czy zamawianie taksówki. Zapewnia to też olbrzymią bazę danych niezbędną dla rozwoju sztucznej inteligencji. Nie jest też tak, że system kontroli obywateli wcale nie działa tak, iż w momencie popełnienia przestępstwa dochodzi do zatrzymania. Jednak, gdy państwo decyduje się na jakieś niepopularne kroki, ludzie nie milczą.

Panuje stereotyp chińskich tanich produktów o wątpliwej jakości. Oczywiście na początku przemian gospodarczych w Państwie Środka przemysł opierał się na masowej, szybkiej i przede wszystkim taniej produkcji. Jej owocami przez lata zalewali rynki amerykański i krajów europejskich. Jednak z czasem udoskonalili proces wytwarzania i dziś mają wysoką technologię a produkty z Chin są coraz bardziej cenione na świecie. Chińskie byle co to już melodia przeszłości. Ostatnio nawet Chińczycy rzucili wyzwanie Airbusowi i Boeingowi.

Trzeba zrozumieć, że musi istnieć jakieś drugie mocarstwo równoważące siłę Stanów Zjednoczonych. Istnienie hegemona zawsze będzie prowadzić do dyskryminacji mniejszych. Państwa Trzeciego Świata są rozczarowane współpracą z Zachodem, mają dość narzucania im jego wartości i szukają sojuszników wśród reżimów autorytarnych. Błędem jest jednak postrzeganie Rosji jako tej, która przyniesie równowagę i sprawiedliwość. Przecież sama kolonizowała Kaukaz czy Daleki Wschód a poza tym ciągle próbuje narzucać innym państwom swoją wizję świata i polityki. Jednak potencjał Chin jako mocarstwa równoważącego wpływy Stanów Zjednoczonych jest dużo większy. Nie tylko dzięki drugiej największej gospodarce świata, ale też zupełnemu brakowi skompromitowania na tak zwanym globalnym południu. Chińczykom zależy jedynie na interesach, a nie propagowaniu swojego systemu rządzenia.

Historia relacji amerykańsko-chińskich bardzo przypomina stosunki Stanów Zjednoczonych i Japonii. Kraj Kwitnącej Wiśni również w pewnym momencie prześcignął gospodarkę USA. PKB było niemal dwukrotnie wyższe a wśród dziesięciu największych banków na wszystkie były japońskie. Amerykanie nie zamierzali na to biernie patrzeć i w 1985 roku pod groźbą wprowadzenia ceł importowych zmusiła Japonię oraz równie bezczelnie rozwijające się Niemcy do zmniejszenia wartości swoich walut w stosunku do dolara poprzez obniżenie stóp procentowych. Miało to ograniczyć napływ tanich towarów z tych krajów na rynek USA. RFN – owi krok ten nie zaszkodził, a wręcz zwiększył eksport dzięki nowym jego kierunkom. Natomiast dla Japonii oznaczało to początek końca prosperity. Niskie ceny mieszkań doprowadziły do powstania bańki nieruchomości, która szybko pękła. Japońska gospodarka szybko straciła pozycję lidera a niedługo potem wyprzedziły ją Chiny. Paradoksem jest to, że gospodarka Japonii urosła przy wydatnym wsparciu Stanów Zjednoczonych. Po zakończeniu okupacji w wyniku II wojny światowej Amerykanie zaczęli tam mocno inwestować, otworzyli swój rynek na japońskie produkty i przymykali oko na nieuczciwe praktyki handlowe. Kraj Kwitnącej Wiśni był niezwykle ważny dla Stanów Zjednoczonych w czasie zimnej wojny jako najludniejsze państwo niekomunistyczne w regionie Azji Wschodniej. Gdy upadł Związek Radziecki Japonia przestała być potrzebna a na dodatek rzuciła wyzwanie amerykańskiej gospodarce. Musiała za to wszystko zapłacić rachunek. Podobnie było z Chinami. Może USA nie napompowała ich tak jak Japonii, ale bez otwarcia się na Państwo Środka nie byłoby chińskiego sukcesu gospodarczego. To też wynikało z interesu. Współpraca z Chinami miała doprowadzić do osłabienia Sowietów. Udało się to, ale przyszedł moment, gdy także Chińczycy wymknęli się spod kontroli i dziś w oczy USA zajrzało widmo bycia dopiero drugą gospodarką świata. Najzabawniejsze jest to, że krytykując zarzucają Państwo Środku te same rzeczy, na które pozwalali Japończykom. Jako Europa musimy zastanowić się, czy chcemy brać udział w dławieniu kolejnej, prężnie rozwijającej się gospodarki dla dobra Wujka Sama. Na pewno będzie miało to miejsce, gdy Donald Trump wróci na stanowisko prezydenta Stanów Zjednoczonych. Tymczasem UE musi skoncentrować się na nadaniu własnej gospodarce impulsu rozwojowego.

Przejdźmy do stosunków ekonomicznych między UE a Chinami. Unia myśli o zwiększeniu produkcji baterii do samochodów. Jednak, by to utrzymać potrzebuje dobrych relacji z Chinami, bo te posiadają największe złoża tzw. metali ziem rzadkich, głównie litu bardzo potrzebnego w elektromobilności. Stanowi to pole do współpracy z Chinami. Poza tym dużego potencjału UE upatruje się także w sztucznej inteligencji. Ma przewagę nad Stanami Zjednoczonymi, jeśli chodzi o liczbę firm opracowujące oprogramowanie darmowo udostępniane użytkownikom w internecie. Uważa się jednak, że nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału. Głównie dlatego, że rynek usług cyfrowych w UE wciąż nie jest jednolity. Nie ma jednego systemu prawa własności intelektualnej a w każdym państwie są inne zasady licencjonowania treści i ochrony danych osobowych. Chiny natomiast od dawna zbierają dane potrzebne do rozwoju sztucznej inteligencji. Nie brakuje głosów, że Unię Europejską i Chiny łączy więcej zbieżnych interesów gospodarczych niż oba te podmioty z USA.

Oczywiście nie brakuje spornych kwestii gospodarczych między Chinami a Unią Europejską. Największe kontrowersje wywołuje sprawa samochodów elektrycznych. UE zarzuca chińskiemu rządowi, że ten dofinansowuje producentów elektryków i dzięki temu są one bardzo tanie. Państwo Środka zyskuje nieuczciwą przewagę i zalewa rynek europejski swoimi samochodami elektrycznymi. W odpowiedzi na tę praktykę kraje członkowskie nałożyły wspólnie cła importowe na wspomniane pojazdy. Na razie są one tymczasowe, ale niedługo ma zapaść decyzja, czy wprowadzić je na stałe. Strona unijna zarzeka się, że to nie jest kara dla Chin, a próba zrównoważenia skutków wspomnianych dotacji. Cła (38%) też nie są specjalnie wysokie w porównaniu do nakładanych na Chiny przez inne państwa (Kanada i USA 100%). Niemniej we wrześniu Chińczycy złożyli skargę na UE do Światowej Organizacji Handlu. Sugeruje się jednak, że Unia zamiast stosować środki odwetowe powinna skupić się na tym, żeby rozwinąć własny sektor elektromobilności a nawet sama powinna używać instrumenty protekcjonizmu gospodarczego jak Chiny czy Stany Zjednoczone. Inaczej nie będzie mieć szans w konkurencji z tymi państwami. Podobny los co sektor elektryków może spotkać chińskie firmy prowadzące handel w internecie Shein i Temu, słynące z niskich cen. UE ma także zastrzeżenia do TikToka. Zarzuca się mu nie przestrzeganie unijnych przepisów dotyczących ochrony nieletnich użytkowników czy słabą kontrolę szkodliwych treści. Doszło nawet do tego, że Chińczycy wycofali z unijnego pokrewną aplikację TikTok Lite. Jej działanie polega na tym, że za aktywność Przyznawane są punkty wymieniane na nagrody, co niewątpliwie wzmacnia efekt uzależniający. Wspomniana decyzja jest pokłosiem postępowania UE przeciw producentowi aplikacji. Funkcjonowanie TikTok Lite stanowiło jawne naruszenie prawa cyfrowego Unii Europejskiej.

Uważam, że w przypadku powrotu Trumpa do Białego Domu Unia Europejska powinna zbliżyć się z Chinami. Podkreślam, że musi zajść wspomniany warunek. Współpraca na równych warunkach z przewidywalnymi USA jest dla nas najlepszą opcją. Gdyby jednak doszło tam do zmiany władzy, Państwo Środka będzie ostatnią nadzieją na powstrzymanie Putina, przynajmniej przed użyciem broni atomowej. UE musiałaby przystąpić do negocjacji póki mamy jakieś przewagi i możemy stawiać warunki jak Chiny Rosji, a nie tak jak my w przypadku tego drugiego państwa. W negocjacjach należałoby na wstępie odpuścić w sprawie Hongkongu, nie dążyć do zmiany statusu Tajwanu i przycisnąć w kwestii Ujgurów. Stany Zjednoczone nigdy nie pozwolą na to, żeby ktoś prześcignął je pod względem gospodarczym, co pokazała historia Japonii. Zatem Chińczycy będą mocno potrzebować silnych partnerów. Nam jako Unii także grozi wypowiedzenie wojny handlowej przez Trumpa. Na dwa fronty jeszcze nikt nie wygrał.

Jakie są perspektywy utworzenia federacji Europejskiej?

Guy Verhofstadt – najbardziej znany współczesny federalista

Jakiś czas temu napisałem tekst, w którym odniosłem się do jednej z najważniejszych kwestii dotyczących przyszłości Unii Europejskiej czyli tego, jaki ma mieć kształt ustrojowy. Przedstawiłem dwie koncepcje: federację i konfederację oraz pokrótce wyjaśniłem różnice między nimi. Następnie szczegółowo omówiłem pomysł federalizacji, bo wydaję się, że ta druga koncepcja praktycznie została zrealizowana. Minęło już kilka lat, więc najwyższy czas, żeby zdać relację z postępów federalizacji UE.

23 listopada ubiegłego roku Parlament Europejski przegłosował skierowanie do dalszych prac projektu zmian traktatów.  Za głosowało 291 europosłów, przeciw 274 a 44 wstrzymało się od głosu. Wśród propozycji znalazło się:

–  zwiększenie kompetencji PE (m.in. przyznanie inicjatywy ustawodawczej),

–  zmniejszenie liczby komisarzy do 15,

–  wydłużenie listy kompetencji dzielonych między państwa członkowskie a Unię poprzez uzupełnienie jej o bezpieczeństwo, obronność, zdrowie publiczne i leśnictwo,

–  dodanie do katalogu kompetencji wyłącznych UE środowiska, bioróżnorodności oraz spraw dotyczących negocjacji nt. globalnego ocieplenia,

–  zaostrzenie przepisów dotyczących praworządności w taki sposób, żeby stwierdzenie naruszenia automatycznie oznaczało zamrożenie funduszy,

–  rozszerzenie głosowań z zastosowaniem kwalifikowanej większości (wymagana jest ściśle określona liczba głosów) kosztem jednomyślnego podejmowania decyzji. Teraz projekt zostanie przedstawiony Radzie Unii Europejskiej, która zajmie się nim dopiero 12 grudnia. Do ostatecznych zmian traktatów droga jest jeszcze bardzo długa.   

Największe kontrowersje, jeśli chodzi o zmiany traktatów, budzi zniesienie prawa weta podczas głosowania w Radzie Unii Europejskiej w sprawach polityki zagranicznej i obronności, bo do tego prowadzi większa liczba głosowań z użyciem większości kwalifikowane). Szczególnie nie podoba się to małym krajom, które mogłyby zostać przegłosowane, a tak w razie zagrożenia żywotnego interesu, któreś z nich może wszystko zablokować swoim sprzeciwem. Wszystko byłoby dobrze, gdyby prawo weta było stosowane uczciwie, ale często państwa używają go jako szantażu, żeby załatwiać swoje sprawy. Nawet tak bezdyskusyjna kwestia jak sankcje na Rosję jest często blokowana przez Węgry. Najdziwniejsze, że także nasz kraj twardo obstaje za prawem weta, choć mamy zdolność budowania opozycji wokół danych projektów. Nie przeszkadza nawet polskie doświadczenie z liberum veto, które współprzyczyniło się do upadku II Rzeczypospolitej, bo państwo nie mogło przeprowadzić koniecznych reform ze względu na sprzeciw jakiegoś szlachcica wynikający często z partykularnych interesów. Niemniej obecnie całkowite zniesienie prawa weta wydaje się niemożliwe. Jednak nie można tej kwestii zupełnie odłożyć. Być może trzeba określić limit sprzeciwów w danym okresie. Można także na początek znieść prawo weta w mniej ważnych sprawach.

Jednym z  głównych argumentów za federalizacją Unii Europejskiej jest oczywiście ten ekonomiczny. Nie będąc jednym państwem europejskie kraje nie dadzą rady w gospodarczej rywalizacji z Chinami i USA, a przecież coraz bliżej pierwszej ligi są Indie. Niedawno przeczytałem w internecie komentarz, w którym pisząca go osoba stwierdziła, że ona nie ma potrzeby ścigać się z Chińczykami. Ok, ale to nie jest jedynie kwestia chęci i kiedyś może stać się koniecznością. Jeśli Chiny za bardzo nam uciekną a ich firmy zaleją Europę, wspomniany internauta będzie musiał zasuwać za legendarną miskę ryżu i wtedy momentalnie zmieni się jego punkt widzenia. Zatem nawet strategia obronna musi zakładać udział w tym wyścigu. Temat przyszłych relacji chińsko-europejskich poruszę szerzej w jednym z następnych artykułów.

Z ust polityków byłej opcji rządzącej wypowiadających się na temat federalizacji UE słyszę określenie „centralizacja”. Może trudno nazwać to błędem merytorycznym, ale   nieścisłością już trzeba. Federacja europejska w oczywisty sposób byłaby bardziej scentralizowana niż UE, która jest organizacją międzynarodową posiadającą elementy państwa. Jednak federacja jest dużo mniej scentralizowana niż tzw. państwo unitarne, gdzie jednostki administracyjne mają małe uprawnienia. Gdybyśmy powiedzieli Amerykaninowi lub Niemcowi, że jego państwo jest scentralizowane, to by nas wyśmiał. W Polsce centralizacja władzy budzi negatywne skojarzenia w społeczeństwie i populiści to wykorzystują określając federalizację w ten sposób. W czasach PRL-u w 1975 roku przeprowadzono reformę administracyjną,  która zlikwidowała powiaty a liczbę województw zwiększyła z 17 do 49, co wzmocniło władzę centralną, choć z drugiej strony rola licznych prowincjonalnych miast znacznie wzrosła i lepiej się rozwijały. Nikt nie chce tworzyć unitarnego państwa „Europa”, choćby dlatego, że ludzie nigdy się na to nie zgodzą.

Jak wszyscy wiemy 13 grudnia ubr. zmieniła się w Polsce władza. Nowa, główna partia rządząca z pewnością jest euroentuzjastyczna. Jednak w głosowaniu w Parlamencie Europejskim jej europosłowie zagłosowali przeciwko zmianom traktatów europejskich, co osobiście mnie rozczarowało.  Bulwersuje mnie to szczególnie dlatego, że nie była to decyzja wiążąca. Ani jedna literka z raportu, nad którym debatowano wtedy w PE nie musiała się znaleźć w ostatecznym projekcie zmian. Poza tym wiadomo było, że to przejdzie przez Parlament Europejski a w Radzie Europejskiej na pewno Węgry zablokują cały proces. Można więc powiedzieć, że Koalicja Obywatelska sprzeciwiła się jakiejkolwiek debacie o traktatach. Trudno więc mówić o ryzyku wywołania niepokojów społecznych. Marzy mi się władza w Polsce, która w polityce europejskiej przynajmniej nie tchórzy i ma inicjatywę. Na opcję popierającą federację europejską nie mam co liczyć). Nawet jeśli pomysły instytucji unijnych i największych państw nie są dla nas korzystne, odpowiedzią na to nie powinno być blokowanie dyskusji, obrażanie się i wyzywanie UE oraz Niemców od zaborców. Należy jasno, rzeczowo i spokojnie przestawiać swoje stanowisko i rozmawiać. Z drugiej strony nie widzę silnej woli starej Unii do promowania idei ściślejszej integracji. Jedyne rozwiązania, które zostały zaproponowane zwiększają dominację największych państw. To oczywiste, że musi ktoś rządzić, ale nie może to zamieniać się w dyktat.

Wracając do tytułowej kwestii, mimo doskonałych warunków do zbliżenia państw europejskich, jakie stanowi zagrożenie wewnętrzne, nie ma ku temu woli a jakiekolwiek zmiany przebiegają bardzo powoli. Również społeczeństwa nowych państw członkowskich nie chcą federalizacji w odróżnieniu od tych starych. Nawet koncepcja zbliżenia Polski z Francją kosztem Niemiec nie spotkała się ze specjalną aprobatą, a przecież to musi budzić dużo mniejsze kontrowersje (nawet w najbardziej patriotycznych środowiskach) niż bliska współpraca z Niemcami. Prawdopodobnie nawet ja i moi rówieśnicy nie dożyjemy powstania federacji europejskiej. Dopiero następne pokolenie, młodzi ludzie, którzy nie znają świata bez UE i dzięki wyjazdom na Erasmusa mają dobry kontakt z obywatelami innych państw UE będą gotowi na taką zmianę. Wcześniejsze generacje wciąż zbyt często myślą historycznymi schematami.

Jak stwierdziłem w poprzednim artykule o federacji europejskiej, taka przyszłość Starego Kontynentu, nawet jeśli bardzo odległa, jest jedyną opcją, żeby zapobiec chińskiej kolonizacji gospodarczej. Nie ma innej alternatywy, jeśli my w Europie chcemy nadal żyć dostatnio i czuć się bezpiecznie, a wyzwań, z którymi państwa członkowskie same sobie nie poradzą (imigracja, pandemie, zmiany klimatu, wojny u granic, dezinformacja czy sztuczna inteligencja) wciąż przybywa. To co proponuje skrajna prawica sprawiłoby jedynie, że wróciłyby egoizmy narodowe i UE rozpadłaby się. Tym, którym wydaje się, że po tylu latach wspólnoty wojna w sercu Europy nie jest możliwa, przypomnę, iż historia zna przypadki wieloletnich sojuszników stających się śmiertelnymi wrogami. Dlatego nie powinno się walczyć z federalizacją Unii Europejskiej i za wszelką cenę opóźniać cały proces. Przecież nie wyklucza on rozwiązywania drobniejszych, ale na ten moment istotniejszych problemów. Można za to zacząć się przygotować na przyszłe zmiany i przeprowadzić  je, w jak najlepszy, racjonalny i przede wszystkim sprawiedliwy sposób. Nie da się zatrzymać machiny dziejów.

Dwadzieścia lat minęło jak jeden dzień, czyli okrągła rocznica Polski w UE

Polska w UE i UE w Polsce

Właśnie minęły dwie dekady od najważniejszego, pozytywnego wydarzenia w historii współczesnej Polski. Aż trudno uwierzyć, że minęło już tyle lat naszego członkostwa w Unii Europejskiej, jedynej organizacji międzynarodowej, która przekształciła się w coś więcej. Nie ma w świecie drugiego przypadku ścisłej integracji tak wielu niepodległych państw. 1 maja 2004 roku spełniło się marzenie przynajmniej dwóch pokoleń Polaków. Dumę czułby każdy, kto żył w czasach zaborów z sentymentem do pierwszych unii, które nasz kraj tworzył z Litwą. Dzięki UE rozwinęliśmy się przede wszystkim gospodarczo i infrastrukturalnie w sposób nieosiągalny w innych okolicznościach. Z szarego postkomunistycznego kraju, który można jeszcze pamiętać z lat dziewięćdziesiątych Polska stała się kolorowym coraz lepiej prosperującym europejskim prymusem rozwoju ekonomicznego. Eksperci mówią, że możemy niedługo prześcignąć Holandię pod względem ogólnego PKB. Całkiem realne jest też wygranie wyścigu z Hiszpanią. Porzućmy jednak mrzonki o gonieniu Francji i Niemiec, bo to naprawdę inna liga. Oczywiście jest jeszcze bardzo dużo do poprawienia. Trzeba wreszcie przeprowadzić realne reformy sądownictwa i służby zdrowia. Ktoś powinien też w końcu zaproponować rozsądną politykę socjalną. Wciąż nie wszystkie regiony Polski rozwijają się tak jak mogłyby i powinny.  Oprócz niemal odwiecznych problemów pojawiają się nowe wyzwania: nadchodzący kryzys demograficzny, rosnące ceny energii i coraz mniejsza dostępność mieszkań. A więc: do przodu Polsko!  

Niestety wciąż jeszcze czeka nas długa droga mentalnego dostosowywania się do Zachodu. Nie, nie chodzi o wyrzeczenie się swojej tożsamości i porzucenie wartości chrześcijańskich, akceptowanie “dewiacji” czy uznawanie prawa do “mordowania” chorych, niepełnosprawnych, starych i nie narodzonych dzieci. Po prostu musimy nauczyć się prawdziwie cenić demokrację i zrozumie, że praworządność jest jej nieodłącznym elementem a prawa człowieka nie mogą być ograniczane z żadnego powodu, już na pewno nie ze względu na płeć, pochodzenie, religię, rasę czy orientację seksualną. Należałoby też przestać tolerować jakąkolwiek ingerencję Kościoła w politykę państwa i przymykać oko na przestępstwa ludzi władzy.  Bez tego wszystkiego nigdy nie staniemy się pełnoprawnymi członkami Zachodu. Na szczęście w ostatnich latach można zaobserwować zmiany mentalności polskiego społeczeństwa, wbrew zbyt konserwatywnym politykom, Niemniej w umysłach wciąż daleko nam do Zachodu.  

Tak się składa, że za kilka tygodni w całej Unii wybierani będą przez obywateli poszczególnych państw członkowskich ich przedstawiciele do Parlamentu Europejskiego. Rocznica to dobra okazja, żeby odnieść się do tej kwestii. W tym roku stawka wyborów jest niebagatelna i oby nigdy więcej nie była tak wysoka. 6 czerwca będziemy współdecydować o tym, czy swoją reprezentację w PE zwiększą siły jawnie, skrycie, umyślnie czy nieumyślne służące interesom naszych wrogów. Ja rozumiem krytykę pod adresem UE i sygnalizowane potrzeb gruntownych czasem zmian. Jednak, parafrazując to, co już kiedyś pisałem, z powodu nawet licznych usterek domu nie należy od razu wjeżdżać buldożerem. Tymczasem znaczna grupa tzw.  eurosceptyków pod płaszczykiem prawdziwej troski o Europę, jej kraje i wspólne wartości, chcą osłabić Unię, a przynajmniej cofnąć w rozwoju. Tacy politycy tak naprawdę chcą móc robić, co im się żywnie podoba ze swoimi krajami i ich obywatelami bez żadnej kontroli. Tylko, że długofalowo z osłabienia instytucji unijnych będzie się cieszyć jedynie pewna osoba na Kremlu powoli uzależniająca się od szampana. Niby skrajna prawica przestała umieszczać wśród swoich postulatów opuszczenie Wspólnoty przez dane państwo, ale np. niemiecka AFD chce rozwiązania Unii i stworzenia luźnego związku państw naprawdę służącego tylko najsilniejszym. Takie zachowania i pomysły w obecnej sytuacji międzynarodowej zakrawają na oznaki zdrady. Bez prawdziwej jedności nie powstrzymamy zbrodniczych zapędów Rosji, nie uchronimy się przed katastrofą klimatyczną, nie pokonamy kolejnej pandemii i nie zapobiegniemy wzrostowi chińskich wpływów na kontynencie. Insieme, united, united Europe! 

Czy istnieje realna równość między skrajną lewicą i skrajną prawicą?

Flagi skrajnie prawicowej organizacji

Nazizm i komunizm to niezaprzeczalnie dwa najbardziej zbrodnicze ustroje polityczne w historii. Polskie prawo zakazuje promowania tych ideologii oraz ich symboli. Jednak czy skrajnie prawicowy i skrajnie lewicowy reżim faktycznie były i są potępiane z równą gorliwością? A może wobec jednej ideologii mamy do czynienia z większym pobłażaniem, podczas gdy druga nie była od podstaw taka zła? Taki dylemat chciałbym tym razem rozstrzygnąć.

Jeśli spojrzymy na nazizm i komunizm przez pryzmat liczby ofiar, to nie można mieć wątpliwości, że między oboma systemami istnieje znak równości. Taka jest praktyka. Jednak należy przyjrzeć się także teorii obu ideologii. Były utopijne, ale można mówić o utopii pozytywnej i negatywnej. W komunizmie z założenia chodziło o równość ekonomiczną wszystkich ludzi. Takie idee nie narodziły się wraz z filozofią. Marksa. Komunizm był z gruntu naiwny i dlatego musiał sięgnąć po przemoc a w końcu i masowe mordy.

Ogromnym błędem komunistów była walka z religią. Marks uważał, że jest pierwotnym źródłem niewoli ludzi. Na tak fundamentalną zmianę nikt nie był gotowy.

Największym problemem komunizmu był częsty romans z nacjonalizmem, który był przecież sprzeczny z internacjonalistycznymi ideami. Wszędzie, gdzie pojawiła się taka hybryda, przemoc nabierała najbrutalniejsze formy. Najdobitniejszymi przykładami są tu: Związek Radziecki za czasów Stalina i Kambodża pod rządami Czerwonych Khmerów. W Chinach czy na Kubie nie było masowych mordów na tle narodowościowym lub rasowym. Większość rządów komunistycznych skupiła się na walce z właścicielami ziemskimi i burżuazją, religią oraz przeciwnikami politycznymi.

Natomiast faszyzm i wywodzący się z niego nazizm gloryfikują przemoc nie tylko państwa wobec obywatela, ale także obywatela wobec obywatela. W efekcie łatwo można było usprawiedliwiać przed społeczeństwem agresję na inne kraje. Ktoś mógłby powiedzieć, że naziści w przeciwieństwie do komunistów, przynajmniej szanowali własność prywatną i mieli rozsądniejszą politykę gospodarczą. Owszem w III Rzeszy istniała prywatna własność, podczas gdy w państwach komunistycznych nie. Nie była ona jednak dana każdemu, kto był zdolny do niej dojść, jak głosi powszechny dziś liberalizm. Wymagano bezgranicznej wiary w narodowy socjalizm i całkowitego podporządkowania państwu. Jedynie naziści z przekonania i strachu oraz cynicy mieli prawo do własności prywatnej.

Mogłoby się także wydawać, że naziści nie walczyli z religią. Tak, Wermacht miał przyszyte do mundurów napisy „Bóg z nami” i żołnierze ginąc krzyczeli „Mein Gott!” (przynajmniej na filmach) a Hitler uważał się za chrześcijanina. Jednak w partii narodowo socjalistycznej istniał silny nurt pasjonatów okultyzmu i pradawnych wierzeń Germanów. Religia tak naprawdę była traktowana instrumentalnie. Katolicyzm był im potrzebny do antysemickiej propagandy, a protestantyzm poprzez istniejący w jego doktrynie filozofii predestynacji (powołania przez Boga). W rzeczywistości działania nazistów miały niewiele wspólnego z chrześcijańskim miłosierdziem.

Ważnym elementem ideologii narodowosocjalistycznej był daleko posunięty rasizm. Trudno więc mówić, że nazizm był z założenia dobry. Mam tu na myśli dzisiejszą perspektywę, bo w dziewiętnastym wieku i na początku dwudziestego wielu ludzi myślało, że dbanie o swój naród ponad wszystko jest głęboko moralne. Może samo uznanie Żydów za zagrożenie dla etnicznych Niemców wpisywało się w ten pogląd, ale to była niebezpieczna gra. Pseudonaukowe badania nad rasą i rozkręcanie brutalnej kampanii nienawiści wobec Żydów musiały w końcu doprowadzić do przemocy a następnie ludobójstwa.

Podstawową różnicą między komunizmem i nazizmem jest to, że ta pierwsza ideologia była internacjonalistyczna, czyli miała być transferowana na cały świat. Tymczasem narodowy socjalizm zakładał dominację jednego narodu nad całą Europą. Przyjaźnie nastawione wobec III Rzeszy faszystowskie Włochy i Hiszpania w końcu musiałyby uznać swoją podległość względem nazistów, gdyby ci wygrali II wojnę światową.

Obiecałem w poprzednim artykule, że odniosę się jeszcze do kwestii „zdrady jałtańskiej”. Każdemu, kto opisuje tamto wydarzenie, jako sprzedanie nas Stalinowi, mam ochotę zadać pytanie: Jaka była alternatywa? Niestety nie spotkałem się z odpowiedzią, nawet historyków. Być może dlatego, że prawda jest niesamowicie brutalna. Alternatywą była III wojna światowa, po której Polska byłaby w totalnej ruinie i do dziś odczuwalibyśmy tego skutki. Przypominam, że obie strony miały już broń atomową. Być może znaleźlibyśmy się pod pełną okupacją radziecką w wyniku zwycięstwa ZSRR lub porozumienia pokojowego w wypadku remisu. Według mnie znalezienie się Polski w bloku wschodnim było po prostu tak zwanym mniejszym złem. Nasz rozwój cywilizacyjny i gospodarczy został ograniczony, ale uniknęliśmy dużo gorszego – jeszcze większej ruiny. Sukcesem było już to, że nie staliśmy się republiką radziecką. Nie licząc okresu, bezwzględnego i brutalnego stalinizmu, polskie społeczeństwo nie doświadczyło komunistycznego ucisku w takim stopniu, jak czeskie czy węgierskie a przecież po odejściu Jugosławii byliśmy najbardziej niepokornym satelitą Związku Radzieckiego.

Ogromne zaufanie, którym Stany Zjednoczone i Wielka Brytania obdarzyły Stalina było błędem i na pewno ówcześni przywódcy obu państw później tego żałowali. Jednak zbyt łatwo rzuca się słowem „zdrada” w kontekście tamtego wydarzenia. Chyba nie wszyscy do końca uświadamiamy sobie, jak ważna była rola ZSRR w zwycięstwie nad nazizmem. Sowieci nie mieli czystych intencji i razem z wyzwoleniem przynieśli własną okupację, ale ich sojusz z zachodnimi Aliantami ocalił nas od dużo cięższego, niemieckiego buta.

Jak zatem wygląda w Polsce przestrzeganie paragrafu o zakazie promowania faszyzmu, komunizmu i nazizmu? Chciałbym, zanim przejdę do kwestii prawnych, napisać parę słów o reprezentacji skrajnych poglądów w Parlamencie. Podczas gdy nie ma przedstawicieli radykalnej lewicy (najbardziej na lewo jest partia Razem, ale reprezentuje co najwyżej socjalizm demokratyczny, więc nie ma mowy o autorytarnych zapędach), ultraprawica ma swoją reprezentację w postaci kilku posłów Konfederacji. Oczywiście odzwierciedla to przekrój poglądów w społeczeństwie. Jednak, czy jest to dobry objaw, że skrajna prawica zdobywa poparcie wystarczające do tego, aby znaleźć się w Sejmie? Jest też tak, że wyborcy więcej wybaczają prawicy. Im bardziej na prawo sytuuje się dana formacja polityczna, tym więcej musi złego zrobić, żeby odbiło się to na jej poparciu. SLD załatwiła jedna afera, Platforma potrzebowała kilku a PiS wręcz tonął w aferach i nie robiło to wrażenia na jego elektoracie. Coś wyraźnie poszło nie tak z kształceniem młodzieży. Widać długa zależność Polski od Związku Radzieckiego wywarła na ludziach większe piętno niż dużo krótsza, ale niezwykle brutalna okupacja niemiecka.

Prezydent niedawno ułaskawił młodą kobietę o jawnie faszystowskich poglądach, która wyrwała innej kobiecie torebkę tylko dlatego, że była w kolorach tęczy. „Zwykły” człowiek zostałby skazany, nawet gdyby na wspomnianym przedmiocie była namalowana swastyka i nie doszłoby do ułaskawienia. Z resztą kiedyś polski prokurator stwierdził, że swastyka jest w kulturach wschodu symbolem szczęścia, więc nie można jednoznacznie stwierdzić, że jej używanie to promowanie nazizmu i umorzył śledztwo. Jakoś nie słyszałem o wyroku, który opisywałby komunistyczny symbol jako przypadkowo ułożone narzędzia. Ciekawy jest też inny podobny przypadek. Ultrakatolicy parę lat temu byli oburzeni, gdy pewna artystka przedstawiła wizerunek Matki Boskiej z tęczową aureolą i zgłosili zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Tymczasem w Biblii tęcza pojawia się po Potopie i symbolizuje pojednanie człowieka z Bogiem. Później stała się symbolem pokoju oraz tolerancji i stąd znalazła się na sztandarach stowarzyszeń LGBT. Na szczęście w tym wypadku artystka nie została skazana za obrazę uczuć religijnych, ale przez prawicę tęcza jest zestawiana z symbolami ustrojów totalitarnych, co należy uznać za absurd. Czy tak samo oburzał ją wyrok na temat swastyki?

Najświeższym przykładem skrajnie prawicowego skandalu jest oczywiście zgaszenie w Sejmie świec, które Żydzi palą na Święto Chanuka i naruszenie nietykalności cielesnej próbującej go powstrzymać kobiety (w efekcie trafiła do szpitala) przez posła Konferencji Grzegorza Brauna. Nie było to jego pierwsze tego typu „wystąpienie”, gdyż wcześniej wziął choinkę z budynku krakowskiego sądu i wsadził ją do śmietnika, bo były na niej symbole Unii Europejskiej i społeczności LGBT. Innym razem wtargnął na wykład i zniszczył głośniki, bo nie podobały mu się wygłaszane tam treści. Za oba te incydenty nie został skazany. Jeśli jego ostatnia akcja nie doprowadzi do skazania, to będziemy mogli włożyć między bajki historię o równym traktowaniu wszystkich skrajnych ideologii.

Zresztą w historii Świata mamy wiele przykładów lepszego traktowania skrajnej prawicy. Pominę już opisywany przeze mnie przykład wspierania przez Amerykanów reżimów faszystowskich w okresie zimnej wojny. Nawet w Europie po II wojnie światowej, podczas gdy państwa komunistyczne były izolowane, nikt nie miał problemu z przyjęciem rządzonych przez ultraprawicę: Hiszpanii i Portugalii do NATO tylko dlatego, że były radykalnie antykomunistyczne.

.

Zgadzam się, choć mam duże wątpliwości na temat istnienia znaku równości pomiędzy teoriami, że skrajnie prawicowe i skrajnie lewicowe ideologie powinny być potępiane z równą surowością ze względu na szeroko pojęte straty, które za sobą przyniósł. Nawet trudno jednoznacznie orzec, czy bardziej negatywnie skutki miał komunizm czy też nazizm. Jednak w polskich realiach, przynajmniej za czasów władzy, która niedawno odeszła, czyny wynikające z radykalnie prawicowych przekonań, traktowane są często ze zbyt dużym pobłażaniem. Także my obywatele powinniśmy pilnować, żeby pod opisanym względem panowała w Polsce symetria. Inaczej będzie pozostawać pole do dyskusji o tym, co jest gorsze – dżuma czy cholera. Z takich debat nie wynikłoby nic dobrego. Może się okazać, że tak jak wykazałem, prawda jest inna niż byśmy oczekiwali. Aby w końcu ruszyć z miejsca, trzeba dbać o to, żeby polskie prawo zarówno w teorii jak i w praktyce traktowało tak samo wszelkie skrajności.

Ukraina cz.1 – Wojna na Ukrainie. Co oznacza dla Europy i Świata?

Sytuacja na froncie 12 września

24 lutego wydarzyło się coś, co wstrząsnęło światem, Europą, a w szczególności jej wschodnią częścią. Gdy wydawało się, że jest to już kompletnie niewyobrażalne na Starym Kontynencie, jedno niczym niesprowokowane państwo napadło na drugie. To już nie wojna domowa, jak w przypadku byłej Jugosławii. Choć dla wszystkich agresja Rosji na Ukrainę była ogromnym zaskoczeniem, wielu polityków mówi teraz, że wszystko to było do przewidzenia. Po fakcie każdy jest mądry, a sprawy naprawdę w każdym momencie mogły potoczyć się zupełnie inaczej. O bezpośrednich przyczynach i przebiegu wojny zostało napisane już dużo, chciałbym więc w tym tekście więcej miejsca poświęcić nieco innemu kontekstowi sprawy.

Brzmi to brutalnie, ale każde wydarzenie, także wojna, niesie za sobą pewne szanse np. na zmianę myślenia lub postępowania. Wydarzenia na Ukrainie prawdopodobnie ożywią dyskusję na temat potrzeby samodzielności Unii Europejskiej w działaniach militarnych, żeby była w stanie powstrzymać pierwsze uderzenie wroga zanim USA wyślą armię do Europy. Kwestia całkowitej niezależności od Stanów Zjednoczonych w tym zakresie zostanie odsunięta na długie lata, bo widać, że bez ich wsparcia nie będzie możliwe ostateczne powstrzymanie agresora.

Największym problemem, który wyniknął z agresji Rosji na Ukrainę jest zakłócenie dostaw gazu i ropy. Z jednej strony nie możemy dłużej płacić za surowce państwu, które ma za nic wszelkie zasady międzynarodowe, a z drugiej Kreml w odwecie za sankcje zakręca kurki kolejnym państwom. Po pierwsze powinno to skłonić unijnych decydentów do stworzenia unii energetycznej. Dzięki niej przystępując do negocjacji dostaw będziemy na lepszej pozycji niż jako pojedyncze państwa. Trzeba także ujednolić przepisy na temat magazynowania gazu i rozbudowywać połączenia między państwami w zakresie infrastruktury przesyłowej. Sytuacja powinna zmobilizować przywódców państw do szybszego przechodzenia na odnawialne źródła energii, bez których nie ma szans na niezależność energetyczną Europy. Pora także na ostateczne oddemonizowanie atomu. On też wprawdzie wymaga importu surowców z zagranicy, ale już nie w takich ilościach jak ropa i gaz.

Wojna w Ukrainie powinna także przyspieszyć federalizację Europy. Gdyby już istniało europejskie superpaństwo, dziś nie mielibyśmy tych wszystkich problemów, które wywołała agresja Rosji, choćby dlatego, że decyzje byłyby podejmowane dużo szybciej. Nie oznacza to oczywiście, że z dnia na dzień powstanie federacja. Raczej stopniowo wdrażane będą kolejne, wspólnie polityki: energetyczna, obronna, zdrowotna czy bankowa aż naturalna stanie się potrzeba stworzenia struktur państwowych.

Pora, żeby UE zaczęła coraz częściej spoglądać w stronę Afryki, gdzie Chiny zwiększają swoje wpływy gospodarcze a Rosja militarne i polityczne. Sytuacja, w której rosyjska agresja powoduje kryzys żywnościowy w wyniku blokowania ukraińskich portów, daje szanse na zbliżenie z Czarnym Lądem poprzez pomoc i inwestycje. Gdyby nie udało się całkowicie osłabić Rosji, trzeba będzie w jakiś sposób przeciągnąć Chiny na swoją stronę. Jedyną drogą ku temu jest właściwe ułożenie stosunków gospodarczych, korzystnych dla obu stron tak, jak zrobiono to w przypadku Japonii i Kanady.
Szkoda, że ludzie zawsze są mądrzy dopiero po szkodzie, ale tak już chyba musi być. Trzeba się cieszyć, że choć czasem uczymy się na błędach.

Jeśli chodzi o zagrożenia, najważniejszym wydaje się być możliwość całkowitego rozbicia jedności państw unijnych. Trzeba spojrzeć obiektywnie na to, kto tak naprawdę nie staje jednoznacznie po stronie Ukrainy, nie dostarcza broni a nawet blokuje jej transport przez swoje terytorium i nie wyraża minimum woli do zerwania stosunków gospodarczych z Rosją. Mowa oczywiście o Węgrzech. Niemcy wolno i opieszale, ale jednak działają. Trzeba zrozumieć, że dla nich ta wojna jest największym szokiem, bo postawiły wszystko na współpracę energetyczną z Rosją, jednocześnie zmniejszając swój potencjał militarny do niezbędnego minimum. Wyplątanie się z tego jest bardzo trudne. Nawet przepisy prawne utrudniają dostawy broni. Oczywistym jest, że dla państw, które są bardziej oddalone od strefy konfliktu, niebezpieczeństwo nie jest aż tak wielkie. Jest to kolejny argument za federalizacją Europy, gdyż wtedy problem zostałby uwspólnotowiony i nikt nie mógłby powiedzieć, że to nie jego sprawa.
Dla szerzej pojętego Zachodu kolejnym problemem jest Turcja, która szantażuje kraje chcące wstąpić do NATO i coraz bardziej wprost grozi sojusznikowi w Pakcie, swojemu sąsiadowi Grecji. Po zakończeniu wojny trzeba będzie coś z tym fantem zrobić. Węgry praktycznie nic nie znaczą na arenie międzynarodowej, za to Turcja jest ważnym sojusznikiem innych państw Paktu Północnoatlantyckiego, ponieważ pomaga w utrzymaniu względnego porządku na Bliskim Wschodzie.

Konieczność uniezależnienia się od rosyjskich surowców niesie ze sobą ryzyko, że wiele państw zwróci się w stronę innych, często gorszych reżimów jak Iran czy Arabia Saudyjska. Niewątpliwie konieczna będzie zmiana stosunków z mniej niebezpiecznymi, ale jednak dyktaturami w rodzaju Wenezueli. Amerykanie już zresztą zmienili kurs wobec Saudyjczyków, z którymi mieli gorsze relacje po zamordowaniu dziennikarza w saudyjskiej ambasadzie w Stambule. Brana pod uwagę jest także normalizacja stosunków ze wspomnianym południowoamerykańskim krajem, którego prezydent nie jest uznawany przez wiele państw.
Kolejnym zagrożeniem związanym z energetyką, jest coś, co już się dzieje, czyli zastępowanie gazu węglem. Może to sprawić, że klimatu nie będzie się już dało uratować. Niech każdy odpowie sobie sam na pytanie, czy lepiej czerpać gaz od mniej agresywnych reżimów, czy skazać planetę na zagładę.

Chciałbym przestrzec przed pomysłami szybkiej integracji Ukrainy z Unią Europejską. Przyznanie jej statusu kandydata było pięknym, potrzebnym, ale tylko symbolicznym gestem. Negocjacje i dostosowywanie się tego kraju do przepisów prawa europejskiego będą trwać długie lata. Być może większość Ukraińców jest gotowa na rychłe wstąpienie, ale ich państwo na pewno nie. Rząd PiS naciska na przyspieszoną akcesję Ukrainy nie ze względu na dobro sąsiada, lecz upatruje w tym szansy na to, że instytucje unijne mając na głowie problemy z nowym członkiem Wspólnoty zapomną o problemach z praworządnością w Polsce.

Wielu ludzi, w szczególności polityków, często używa wielkich słów naciągając ich znaczenie, którego do końca sami nie rozumieją. Polacy i Ukraińcy od początku wojny mówią, że są braćmi, tak jakby wiele wieków sporów nagle odeszło w niepamięć. Po nastaniu pokoju zamiecione pod dywan konflikty oraz zbrodnie mogą wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Dlatego, gdy to wszystko się już skończy koniecznie trzeba będzie usiąść i wyjaśnić sobie wszystkie kontrowersje: z jednej strony rzeź wołyńską, a z drugiej przymusowe przesiedlenia Ukraińców oraz działania tzw. żołnierzy wyklętych, którzy w dużej części byli zwykłymi bandytami i m.in. mordowali ludzi innych narodowości.

Ewentualna zmiana władzy na Kremlu i wywołany przez to chaos, może doprowadzić przynajmniej do chęci oderwania się niektórych republik od Rosji. Spowoduje to osłabienie tego państwa, ale może także grozić tym, że na północnym Kaukazie powstanie nowa wersja Państwa Islamskiego, ponieważ Dagestan czy Czeczenia zamieszkałe są przez ludność wyznającą radykalny islam. Poza tym rosyjska doktryna na temat broni nuklearnej zakłada użycie jej między innymi w przypadku zagrożenia dla istnienia państwa. Można to interpretować na wiele sposobów, ale opisany przypadek niewątpliwie wyczerpuje definicję

Chciałbym, żeby wojna na Ukrainie nie uśpiła naszej czujności. Nawet najdoskonalszy kłamca czasem mówi prawdę. Rosyjska propaganda jest taka skuteczna, ponieważ idealnie miesza fakty z półprawdami i totalnymi kłamstwami. Kompletną bzdurą jest twierdzenie, że NATO stanowi zagrożenie dla Rosji, a Ukrainą rządzą faszyści, którzy mordują mniejszość rosyjskojęzyczną i Rosja ją wyzwala. Za półprawdę można uznać rozważania na temat wspólnej historii Ukrainy i Rosji. Jednak Putin ma rację mówiąc, że Amerykanie sami mają poczucie posiadania własnej strefy wpływów i niejednokrotnie próbują ją rozszerzać ingerując w politykę wewnętrzną innych państw. W Ameryce Łacińskiej są przez to wręcz znienawidzeni. Sytuacja tych krajów przez lata niewiele różniła się od gruzińskiej, mołdawskiej i ukraińskiej. Oczywiście Stany Zjednoczone, przynajmniej w teorii, narzucają innym wartości demokratyczne i wolnościowe, a nie tatarską niewolę. Jednak z punktu widzenia prawa międzynarodowego nie czyni to żadnej różnicy. Kolejny raz na tym blogu powtórzę – jedyną szansą na uwolnienie się z tej dwubiegunowej pułapki jest stworzenie silnej Europy, współpraca z USA tam, gdzie to niezbędne i niezależne układanie sobie relacji z państwami sceptycznymi wobec Amerykanów.

Rok 2022 z pewnością jest już przełomowym dla stosunków międzynarodowych, tak jak 1648 (zakończenie wojny trzydziestoletniej), 1815 (kres wojen napoleońskich), 1918, 1945, 1989 i 2001 (zamachy na Word Trade Center i Pentagon). Przede wszystkim trzeba będzie w końcu przyspieszyć procesy, z którymi wciąż się zwleka, czyli transformację energetyczną, zwiększenie zdolności obronnych państw europejskich i budowę silniejszej UE. W szerszym kontekście z pewnością będziemy świadkami nowej zimnej wojny być może z wyłaniającym się trzecim graczem w postaci federacji europejskiej. Wiele wskazuje na to, że miejsce Rosji w tym układzie zajmą Chiny. Kto wie, czy w latach 1945-1989 Świat nie był jednak bezpieczniejszy, bo biorąc pod uwagę to, że żadne państwo nie potrafi się wyrzec działań militarnych, będąc świadomym, że druga strona dysponuje nie mniejszym potencjałem, nie podejmuje pochopnych decyzji o jakiejkolwiek wojnie. Próba zbliżenia Rosji i jej przyjaciół, sojuszników oraz państw patrzących z sympatią w jej stronę do zachodnich wartości poprzez współpracę gospodarczą, skończyła się kompletnym fiaskiem, głównie dlatego, że przywiązywano zbyt małą wagę do znaczenia różnic kulturowych w stosunkach międzynarodowych.
Czekają nas więc ogromne zmiany, ale kiedy i jak zakończy się wojna na Ukrainie jest praktycznie nie do przewidzenia.

Konieczność militaryzacji UE

Emmanuel Macron – nowa nadzieja na silną Europę

Nie tak dawno temu prezydent Francji Emmanuel Macron stwierdził, że Pakt Północnoatlantycki przeżywa stan śmierci mózgowej. Oczywiście od razu posypały się na niego gromy, bo jak można podważać sojusz ze świętą Ameryką. Czas jednak pokazał, że to francuski przywódca miał rację. Może jedynie moment nie był zbyt szczęśliwy, bo nieco wcześniej Macron mówił o konieczności ocieplenia relacji z Rosją. Po ostatnich wydarzeniach na linii UE- USA coraz więcej europejskich polityków zaczęło mówić o militarnej niezależności. Najgłośniej prezydentowi Francji wtórował wysoki przedstawiciel ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa UE Josep Borell. Czy i w jakim stopniu Unia tego naprawdę potrzebuje? O tym przeczytacie dzisiaj.

Na początek, jak zwykle będzie trochę historii. Powojenna współpraca wojskowa państw Europy datuje się już na rok 1947, kiedy to Francja i Wielka Brytania z obawy przed odrodzeniem potęgi Niemiec, zawarły porozumienie wojskowe zakładające wzajemną pomoc w razie ataku na któreś z nich. Rok później określono jako zagrożenie także Związek Radziecki, a do współpracy dołączyły Belgia, Holandia i Luksemburg, co doprowadziło do powstania Unii Zachodniej przekształconej w 1954 roku w Unię Zachodnioeuropejską. W późniejszych latach dołączyły do niej Niemcy Włochy, Hiszpania i Portugalia. UZ stała się podstawą Paktu Północnoatlantyckiego powołanego do życia w 1949 roku. Ciekawostką jest, że Unia Zachodnioeuropejska dawała dużo silniejszą gwarancję bezpieczeństwa jej członkom niż NATO. Podczas gdy traktat o UZ zakładał bezwarunkowe i natychmiastowe wsparcie militarne dla zaatakowanego państwa, Pakt Północnoatlantycki mówił jedynie o pomocy z użyciem środków “uznanych za stosowne”. Jednak wszystko to działo się jeszcze przed powołaniem do życia Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali i miało charakter międzypaństwowy.

W artykule udowadniającym, że Wspólnota Europejska tylko przez krótki czas była projektem wyłącznie gospodarczym, wspomniałem o pomyśle Europejskiej Wspólnoty Obronnej. Zaproponował go w 1950 roku francuski premier Rene Pleven. Francja chciała objąć wspólną kontrolą także armię remilitaryzujących się Niemiec. To właśnie Francuzi ostatecznie zablokowali tę inicjatywę, gdy do władzy w kraju doszli politycy przeciwni głębszej integracji. Ważnym powodem było także to, że Wielka Brytania nie chciała się zaangażować a była istotnym elementem koncepcji Plevena jako równoważnik siły Niemiec. Temat wspólnej europejskiej obronności o charakterze ponadnarodowym został odsunięty na bok na długie lata a Niemcy zostały w 1955 roku przyjęte do NATO.

W 1975 roku powstał raport belgijskiego premiera Leo Tindermansa o przyszłości Wspólnoty Europejskiej. Najciekawszym stwierdzeniem było: “Zjednoczona Europa pozostanie dziełem niepełnym tak długo, jak długo nie będzie miała wspólnej polityki obronnej”.

Temat europejskiej, wspólnej obrony wrócił z całą mocą w traktacie z Maastricht, który powołał do życia Unię Europejską. Stworzono Wspólną Politykę Zagraniczną i Bezpieczeństwa. Jako jej cele postawiono m. in utrzymywanie pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego oraz umacnianie bezpieczeństwa Unii Europejskiej. Unia Zachodnioeuropejska, która do tej pory była oddzielną organizacją, została uznana za zbrojne ramię Unii Europejskiej. Docelowym zadaniem WPZiB miało być uzgodnienie wspólnej polityki obronnej, która mogłaby prowadzić do wspólnej obrony.

Pierwszym przejawem tego zamierzenia było powstanie w 1999 roku Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony, której cel stanowiło zwiększenie zdolności UE do prowadzenia samodzielnych działań operacyjnych i podejmowania decyzji w razie zaistnienia kryzysu. Sojusz Północnoatlantycki pozostał podstawą wspólnej obronności. Zadeklarowano zwiększenie współpracy z NATO, lepsze wykorzystanie potencjału, jakim UE dysponuje i zwiększenie szybkości reakcji na kryzysy.

Traktat amsterdamski (1997 rok) usankcjonował wprowadzone wcześniej tzw. misje petersberskie, czyli działania o charakterze wojskowym, które może podejmować UE. Należą do nich misje ratunkowe, humanitarne oraz misje wojskowe służące zarządzaniu kryzysami i dodane przez Traktat Lizboński misje rozbrojeniowe, misje wojskowego doradztwa i wsparcia oraz stabilizacyjne. Dodatkowo TL wprowadził wzajemną pomoc państw członkowskich z użyciem wszelkich dostępnych środków w razie ataku, na któreś z nich.

Najnowszą europejską inicjatywą związaną z wojskowością jest PESCO (Permented Structured Cooperation), czyli stała współpraca strukturalna. Przyłączyły się do niej wszystkie państwa członkowskie Unii Europejskiej z wyjątkiem Dani i Malty. Mogą też przystąpić kraje spoza UE, jeśli podzielają jej wartości i wniosą wartość dodaną w postaci zaawansowanej technologii, walory strategiczne czy znaczący wkład finansowy. W ten sposób w PESCO zaangażowała się Kanada, Norwegia i Stany Zjednoczone, Projekt zakłada wspólne rozwijanie, technologii, strategii czy infrastruktury i współfinansowanie tych działań. W ramach PESCO powstało już 46 projektów a największym z nich dotyczący mobilności, który polega na budowie infrastruktury drogowej, umożliwiającej sprawniejsze przemieszczanie się wojska.

Na początku moich studiów byłem gorącym zwolennikiem tego, żeby Unia Europejska pozostała przy swojej soft power (dyplomacja i handel), która odróżniała ją od hard power (armia) Stanów Zjednoczonych. Po prostu UE w założeniu miała być pacyfistyczna, a za obronność miało odpowiadać stworzone do tego celu NATO. Na moje stanowisko nie wpływał nawet fakt, że było to już po interwencji w Iraku, która pierwszy raz militarnie poróżniła Zachód. Dochodziłem do wniosku, że wzajemne zaufanie da się jeszcze odbudować. Wszystko zmieniła jednak Arabska Wiosna. Zbyt idealistyczna i nierozsądna decyzja o popieraniu przemian wywołanych buntem społecznym w krajach Afryki Północnej i na Bliskim Wschodzie, przyniosła za sobą olbrzymie problemy. W Jemenie i Syrii od dziesięciu lat trwa wojna domowa. Libia cały czas pogrążona jest w chaosie. Dodatkowo sytuacja w Syrii przyczyniła się do powstania i rozwinięcia się Państwa Islamskiego. Ogólnym skutkiem zrywu społecznego są masowe migracje z tego regionu świata. Więcej o tym tutaj. Jedynie w Tunezji można mówić o sukcesie demokratyzacji, ale prawdopodobnie tam i tak, może trochę później doszłoby do przemian. Dobrze rokuje także sytuacja w Egipcie. Być może świadomość olbrzymiej wagi turystki dla gospodarek tych państw robi swoje. Od chwili Arabskiej Wiosny wiadomo, że Stany Zjednoczone nie zawsze działają racjonalnie a potem my w Europie sami ponosimy tego konsekwencje.

Prezydentura Donalda Trumpa unaoczniła najciemniejsze strony Stanów Zjednoczonych. Najlepiej było to widać w polityce wewnętrznej, ale miało także przełożenie na sprawy międzynarodowe. Trump skrytykował NATO idąc dużo dalej niż Macron. Zakwestionował sam sens istnienia tej organizacji. Stwierdził, że Europa musi wziąć za siebie większą odpowiedzialność i wydawać więcej na obronność, bo Ameryka nie może wiecznie finansować innych państw. Miał oczywiście sporo racji, ale jego słowa zabrzmiały co najmniej jak szantaż. Dodatkowo wybierał sobie sojuszników w relacjach transatlantyckich faworyzując Polskę i Wielką Brytanię, a Francję i Niemcy odstawiając na boczny tor. Stosunki z tym ostatnim państwem były szczególnie chłodne. USA za czasów najgorszego prezydenta w swojej historii o mało nie wywołały wojny z Iranem na początku 2020 roku, kiedy to na terenie Iraku armia amerykańska dokonała udanego zamachu na irańskiego generała. Ostatnie cztery lata uświadomiły nam, że Stany Zjednoczone nie są tak pewne, jak nam się wydawało, bo nigdy tak naprawdę nie wiadomo, kto może zasiąść w Białym Domu.

Źródłem optymizmu było z pewnością wybranie na prezydenta Stanów Zjednoczonych Joego Bidena. I rzeczywiście Unia Europejska znów zaczęła być traktowana przez USA jak partner. Sielanka nie trwała jednak długo. W sierpniu w fatalny sposób Amerykanie przeprowadzili akcję wycofywania się z Afganistanu. Co prawda, co do samego faktu i terminu, nowy prezydent został wsadzony na minę przez Donalda Trumpa, ale nic nie tłumaczy beznadziejnej organizacji i nie skonsultowania się z europejskimi sojusznikami. Afganistanowi nie “grozi” scenariusz tunezyjski. Z drugiej strony nie powtórzy się ani historia Syrii, ani Libii. Kraj został przejęty przez talibów bez żadnego oporu tamtejszego wojska i sytuacja prawdopodobnie wróci do stanu sprzed wejścia Amerykanów. Była to najbardziej bezsensowna wojna w historii Stanów Zjednoczonych.
Następnie USA wraz z Wielką Brytanią zawarły porozumienie wojskowe z Australią. Ta ostatnia zerwała umowę z Francją na zakup łodzi podwodnych, bo wspomniany układ zakłada to samo. Pokazuje to brak lojalności wobec sojuszników i sygnalizuje, że USA przenosi swoje militarne zainteresowanie na Pacyfik na wypadek konfliktu z Chinami. Czy to nie wystarczające argumenty za potrzebą militaryzacji Unii?

Co niezwykle ważne, wraz ze zmianą lokatora Białego Domu plany zwiększenia niezależności wojskowej Unii uzyskały poparcie Stanów Zjednoczonych. Trump chciał zmniejszyć wydatki swojego państwa na obronność innych członków NATO, ale oczywiście USA miały nadal rządzić. Europejscy politycy raczej są zgodni, co do potrzeby militarnego uniezależnienie się od Stanów Zjednoczonych. Różnią się tylko, jeśli chodzi o formę i głębokość emancypacji. Wszyscy są zgodni, że wszelkie działania w tym kierunku powinny być czynione przy współpracy z NATO i nie mogą dublować jego zadań. Szczególnie kraje Europy Wschodniej będące członkami Paktu Północnoatlantyckiego są wyczulone na tym punkcie. Uznają NATO za jedynego gwaranta swojego bezpieczeństwa a dla wielu z nich organizacja ta była pierwszym znacznym krokiem w kierunku lepszego świata. Przekonanie wspomnianych państw do wspólnej europejskiej obrony będzie szczególnym wyzwaniem.

Samodzielna armia mogłaby pomóc w unormowaniu stosunków z Rosją. Być może Kremlowi bardziej niż obecność wojsk u wschodniej granicy Polski, Litwy, Łotwy i Estonii w ogóle, przeszkadza to, że są wśród nich Amerykanie. Poza tym świadomość, że po drugiej stronie znajduje się zwarta armia, a nie twór polegający tylko na nigdy w pełni nie sprawdzonych sojuszach, być może działałaby odstraszająco.

Unia Europejska dość szybko jak na swoje możliwości zareagowała na ostatnie wydarzenia i apele polityków. W listopadzie zaprezentowano Kompas Strategiczny, czyli plan dochodzenia do autonomii obronnej UE, czyli możliwość samodzielnego podejmowania działań zbrojnych. Na początku dokumentu określono zagrożenia dla wspólnego bezpieczeństwa. Jest to przede wszystkim Rosja, która zagraża militarnie, ale także poprzez używanie dostaw gazu jako broni. Chiny uznano za „partnera, konkurenta gospodarczego i rywala systemowego”, który „coraz bardziej angażuje się w napięcia regionalne”. Głównymi założeniami planu są: zwiększenie nakładów finansowych państw Unii na obronność, poprawa rozwoju zdolności cywilnych i wojskowych oraz gotowości operacyjnej i lepsze planowanie. Zadeklarowano także utworzenie do 2025 roku europejskich sił szybkiego reagowania. Co prawda Unia już takie posiada w postaci tzw. Eurokorpusu, ale ten dysponuje zaledwie 60 tysiącami żołnierzy i zaangażowało się tylko kilka państw. Podobnie, jak inne tego typu inicjatywy WPZiB, jest uznawany za niezdolny do skutecznego działania.
Kolejną potrzebą określono zniesienie jednomyślności w głosowaniach nad Wspólną Politykę Zagraniczną i Bezpieczeństwa. Możliwość weta opóźnia a nawet uniemożliwia podjęcie działań we wspomnianym zakresie. Postanowiono bardziej postawić na działania w cyberprzestrzeni i kosmosie. Projekt oczywiście musi zyskać jeszcze poparcie państw członkowskich. Wygląda na to, że trwająca obecnie do 30 czerwca prezydencja Francji w Radzie Europejskiej przyniesie prawdziwy przełom w kwestii europejskiej obronności.

Chyba każdy zdrowo myślący człowiek widzi teraz, że istnieje coraz pilniejsza potrzeba, by Europa zaczęła myśleć o wspólnej obronności. Być może to ostatni dzwonek, żebyśmy któregoś dnia nie obudzili się kompletnie bezbronni. Na początku trzeba będzie ściśle współpracować z NATO i nie wchodzić mu w drogę a wszelkie zmiany wprowadzać stopniowo. Jednak ostatecznym celem powinna być pełna militarna suwerenność pewnie już wtedy federacji europejskiej.