Ładowanie

Obalamy euromity

Unia Europejska nie gryzie
Zapraszam

Euromit nr 21 – Wprowadzenie euro oznacza automatyczny wzrost cen

Wspólna europejska waluta

Chyba żadna kwestia związana z ekonomicznymi aspektami naszego członkostwa w Unii Europejskiej, nie budzi tak gorących emocji, jak to, czy Polska powinna przyjąć euro. Opinie ekonomistów w tej sprawie są skrajnie różne. Główną obawą jest to, że po wprowadzeniu wspólnej europejskiej waluty wzrosną ceny. Dziś ocenimy, czy musi się tak stać. Przy okazji odpowiem na pytanie o celowość wejścia Polski do strefy euro.

Pomysł wspólnej europejskiej waluty narodził się w latach siedemdziesiątych. W 1979 roku powstał Europejski System Walutowy, którego głównym elementem jest mechanizm kursów walutowych (ERM). Jego zadaniem jest wzajemne stabilizowanie kursów walutowych państw członkowskich Unii Europejskiej. W 1981 roku wprowadzono Europejską Jednostkę Walutową (European Currency Unit), która była jednostką rozliczeniową między członkami Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Jednak kluczowym krokiem było ustanowienie przez Traktat z Maastricht unii gospodarczej i walutowej oraz zapisanie w nim dążenia do wspólnej waluty. Euro zostało wprowadzone w 1999 roku w formie bezgotówkowej, a w 2002 roku weszło do obiegu. Państwami założycielskimi strefy euro były: Austria, Belgia, Finlandia, Francja, Grecja, Holandia, Hiszpania, Irlandia, Luksemburg, Niemcy, Portugalia i Włochy oraz małe państwa nie będące członkami UE – Andora, Monako, San Marino i Watykan. Dziś wspólna europejska waluta obecna jest w dwudziestu państwach (od 2007 roku Słowenia, od 2008 roku Cypr i Malta, od 2009 roku Słowacja, od 2011 roku Estonia, od 2014 roku Łotwa, od 2015 roku Litwa). Jak wiadomo, nigdy nie przyjęła jej Wielka Brytania kiedyś będąca w UE. Euro używane jest także w Czarnogórze i Kosowie, które nie są członkami Unii, ale w przeciwieństwie do już wymienionych państw o podobnym statusie – nie należą do unii gospodarczej i walutowej. Ostatnim państwem, które przyjęło wspólną europejską walutę jest Chorwacja (1 stycznia 2023 roku). W kolejce czeka już Bułgaria, która prawdopodobnie wprowadzi euro 1 stycznia 2024 roku. Dziś, po dwudziestu jeden latach funkcjonowania, euro jest popierane przez 81% Europejczyków.

Zaczynając rozważania na temat euro w Polsce należy podkreślić, że nasz kraj w traktacie akcesyjnym zobowiązał się do przyjęcia wspólnej europejskiej waluty kiedyś w przyszłości. Jedynie Dania wynegocjowała sobie, że nie będzie musiała tego zrobić (tzw. klauzula opt out). Szwecja jest do tego zobowiązana, ale tak jak w Polsce nie ma tam woli politycznej. Państwo to nie należy do systemu ERM II (zmodyfikowany mechanizm kursów walutowych ustanowiony po wprowadzeniem euro w formie bezgotówkowej), a obywatele wyrazili sprzeciw wobec euro w referendum w 2003 roku. Tymczasem poparcie dla niego w polskim społeczeństwie wynosi obecnie 55%. Pamiętajmy jednak, że wymienione państwa są bardzo bogate i doskonale sobie radzą z własną walutą. Nawet Czechy zaczynają debatę nad wprowadzeniem euro, a Węgry są coraz bliższe zdecydowania się na ten krok.

Następnie należy rozważyć, czy gospodarka naszego kraju jest gotowa na przyjęcie wspólnej europejskiej waluty. Warunki ekonomiczne, jakie musi spełniać państwo, żeby stać się członkiem strefy euro, określają tzw. kryteria konwergencji. Oto one:

– dług publiczny nie może przekraczać 60% PKB

– deficyt budżetowy nie może wynosić więcej niż 3% PKB

– inflacja nie może być wyższa o więcej niż 1,5% od średniej trzech państw o najniższym wskaźniku inflacji

– stopy procentowe (oprocentowanie długoterminowych obligacji skarbowych) mogą być wyższe o maksymalnie 2% od średniej trzech państw o najniższym wskaźniku oprocentowania

– stabilny kurs waluty na przestrzeni dwóch lat – wahania kursu nie mogą przekraczać kursu centralnego o więcej niż 15% w jedną i drugą stronę

Jak wypadają te wskaźniki w przypadku Polski? Dług publiczny za 2022 r. to 48,1%. Deficyt budżetowy sięgnął 3,7% PKB (stan na 3.04.2023 roku). Inflacja w lipcu br. wyniosła 10,28%. Oprocentowanie długoterminowych obligacji skarbowych ustalono na poziomie 5,91%. Od 1 września 2021 roku do 1 września br. najniższy kurs złotego w stosunku do euro wyniósł 4,41 (1 euro kosztowało 4,41 zł), a najwyższy 4,96, czyli różnica wynosi 55 gr. Natomiast 15% z 4,41 zł to 66 gr, a 15% z 4,96 zł to 74 gr, zatem wahania kursu polskiej waluty nie przekraczały dozwolonego limitu. Jednak nie jesteśmy w ERM II, więc złoty nie ma ustalonego sztywnego kursu. Co zaskakujące przy rządzących nami geniuszach ekonomii, jedynym kryterium konwergencji, którego nie wypełnia Polska jest to dotyczące deficytu budżetowego. Wskaźnik jest co prawda stosunkowo niski, ale trzeba pamiętać, że ostatnio praktyką rządu jest nieuwzględnianie pewnych wydatków w budżecie.

W trzecim kroku należy rozważyć, czy wprowadzenie euro w ogóle nam się opłaca. Rezygnacja z własnej waluty jak każda decyzja, niesie za sobą korzyści i straty. Z jednej strony jeszcze prostsze staje się podróżowanie po strefie Schengen, bo nie trzeba wymieniać pieniędzy. Ułatwione jest rozliczanie się w handlu zagranicznym oraz prowadzenie biznesu. Ograniczeniu ulegają wahania kursowe, a stabilna waluta powoduje stabilność całej gospodarki. Trzeba też wziąć pod uwagę kwestie wizerunkowe. Zaufanie inwestorów zagranicznych do Polski będzie większe. Poza tym państwa członkowskie strefy euro mają większy wpływ na politykę monetarną i finansową UE. Ciekawostką jest, że w krajach bałtyckich, które już w komplecie zameldowały się w unii gospodarczej i walutowej, płace rosną szybciej niż w Czechach, Polsce i na Węgrzech. W latach 2014 – 2021 zarobki na Litwie wzrosły o 112,5%, a w Polsce jedynie o 33%.

Z drugiej strony, uczestnictwo w unii gospodarczej i walutowej odbiera bankom centralnym państw członkowskich możliwość wpływania na politykę pieniężną, czyli głównie kształtowanie podaży pieniądza. Tymczasem Polska nie ma euro, ma wpływ na politykę pieniężną, a wskaźnik inflacji drugi najwyższy wśród państw członkowskich Unii Europejskiej (Węgry 17,49%). Wielu ekspertów jest przekonanych o tym, że będąc członkiem strefy euro nie mielibyśmy tak horrendalnego wzrostu cen, a wychodzenie z inflacji byłoby mniej kosztowne. Kontrowersje budzi także fakt, że strefa euro zrzesza gospodarki o różnej strukturze i stopniu rozwoju. W domyśle ma to zaszkodzić państwom na dorobku, a bogate będą jeszcze bardziej zwiększać przewagę. Jednak do tego odniosę się niżej.

Jak już wspomniałem, silne są obawy, że wprowadzenie euro automatycznie spowoduje wzrost cen, co jest doświadczeniem wielu państw. Aby sprawdzić, czy tak się musi stać najlepiej posłużyć się przykładem Chorwacji, która niedawno przyjęła euro. Polscy turyści tak kochający wakacje w tym kraju narzekają, że jest drożej. Jednak my nadal zarabiamy w złotówkach, a Chorwaci już we wspólnej europejskiej walucie. Tymczasem wskaźnik inflacji spadł z 12,7% w grudniu 2022 roku do 12,5% w styczniu 2023 roku a na dziś (sierpień 2023 roku) wskaźnik wynosi 8,4%. Musimy pamiętać o złożoności procesów wpływających na poziom cen. Nie sposób wykazać na liczbach, z czego dokładnie wynika ich wzrost. Należy też wziąć pod uwagę, że niewiele krajów ma zerowy a tym bardziej ujemny wskaźnik inflacji (deflacja), szczególnie teraz w popandemicznym kryzysie i w sytuacji wojny na Ukrainie. Wzrost poziomu cen jest naturalną tendencją wszędzie. Grunt w tym, jak szybkie jest jego tempo i czy nadąża za tym podnoszenie się pensji. Poza tym, nawet jeśli po wejściu do strefy euro dochodzi do wzrostu inflacji, jest on niewielki i przejściowy.

Tyle, jeśli chodzi o czystą ekonomię. Wzrost cen może wynikać z nieuczciwego postępowania sprzedawców, którzy wykorzystali sytuację zmiany waluty do zwiększenia swoich zysków. W Chorwacji dla ukrócenia tej praktyki od września 2022 roku wprowadzono okres przejściowy, podczas którego był obowiązek podawania cen i w euro, i w walucie chorwackiej – kunie. Natomiast wszyscy, którzy do 13 stycznia nie obniżyli bezzasadnie podniesionych cen, mają zostać ukarani.

Z analiz wynika, że na wprowadzeniu euro, jeśli chodzi o wzrost PKB, skorzystały przede wszystkim Niemcy i nieznacznie Holandia. Jednak tak samo, jak w przypadku ogólnych korzyści z członkostwa w Unii Europejskiej, nie należy patrzeć jedynie na suche liczby, Czy w wypadku Polski plusy nie przeważają nad minusami? Żyjemy u kresu epoki bezkrytycznego podejścia do kapitalizmu. Dziś zaczynamy rozumieć, że są ważniejsze rzeczy niż bezustanny rozwój ekonomiczny (środowisko, zdrowie, relacje międzyludzkie czy poczucie bezpieczeństwa). Może opisany w tekście przypadek też do takich należy? Ekonomiści są tak mocno podzieleni w kwestii wspólnej europejskiej waluty, że w rezultacie wszystko sprowadza się do decyzji politycznej. Niemniej jednak, być może trzeba pomyśleć o reformie strefy euro, aby wszystkie państwa całkowicie korzystały na wspólnej walucie.

Oczywiście jestem za tym, żeby Polska przyjęła walutę euro, bo oprócz licznych korzyści jest to krok w kierunku głębszej integracji. Powinno się ją jednak wprowadzić, dopiero gdy będziemy na to gotowi pod względem wskaźników ekonomicznych. Grecja weszła do strefy euro na podstawie sfałszowanych danych i wszyscy wiemy, jak to się skończyło. Mam jednak przekonanie, że opcja rządząca sprzeciwia się zmianie polskiej waluty jedynie ze względów ideologicznych. Wszak bez wątpienia własna waluta jest niezbędnym atrybutem dziewiętnastowiecznie pojmowanej suwerenności. W końcu Prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński zapowiedział, że za jego kadencji nie będzie u nas wspólnej europejskiej waluty. Tak czy siak, nasz kraj w końcu znajdzie się w strefie euro, ale w mojej opinii nie stanie się to w najbliższych kilku latach. Zresztą według ekspertów będzie to długotrwały proces wymagający licznych przygotowań (trzeba wypełnić także wymogi prawne i instytucjonalne) i może sięgnąć nawet ośmiu lat. Ich zdaniem Polska wymaga wielu reform m. in. emerytalnej i rynku mieszkaniowego. Przede wszystkim jednak musi zostać przywrócona praworządność. Wreszcie model polskiej gospodarki bazujący głównie na taniej sile roboczej powinien zostać przekształcony w bardziej innowacyjny. Może w końcu doczekamy się woli politycznej.

Źródła danych:

https://nbp.pl/

https://ec.europa.eu/eurostat/en/

https://www.theglobaleconomy.com/

Euromit nr 20 – Innym wolno więcej w kwestii praworządności

Niemiecki Trybunał Konstytucyjny

Rządzący starają się nas przekonać, że inne państwa członkowskie Unii Europejskiej nie są ścigane za takie same naruszenia co Polska. Brak dostępu do rzetelnej wiedzy i zakorzenione u wielu Polaków poczucie krzywdy sprawia, iż ludziom o bardziej konserwatywnych poglądach łatwo w to uwierzyć. Szczególnie, gdy jeszcze chodzi o Niemcy, to już w ogóle nie ma miejsca na obiektywizm. Słynne na całą Europę a może i Świat było „Niemcy mnie biją” wykrzyczane przez Jana Marię Rokitę wyprowadzanego z samolotu przez niemiecką policję. Biorąc wszystko pod uwagę, chciałbym bez emocji i uprzedzeń wyjaśnić kwestię rzekomego nierównego traktowania państw członkowskich.

Najpierw zastanówmy się, czy Unia Europejska ma w ogóle prawo karać państwa członkowskie. Artykuł 2 Traktatu o Unii Europejskiej mówi nam na jakich wartościach opiera się UE.

Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości. Wartości te są wspólne Państwom Członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn.”

Jeśli zaś chodzi o możliwościkarania państw członkowskich pomocny okazuje sięArtykuł 7:

1.   Na uzasadniony wniosek jednej trzeciej Państw Członkowskich, Parlamentu Europejskiego lub Komisji Europejskiej, Rada, stanowiąc większością czterech piątych swych członków po uzyskaniu zgody Parlamentu Europejskiego, może stwierdzić istnienie wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia przez Państwo Członkowskie wartości, o których mowa w artykule 2. Przed dokonaniem takiego stwierdzenia Rada wysłuchuje dane Państwo Członkowskie i, stanowiąc zgodnie z tą samą procedurą, może skierować do niego zalecenia.

Rada regularnie bada, czy powody dokonania takiego stwierdzenia pozostają aktualne.

2.   Rada Europejska, stanowiąc jednomyślnie na wniosek jednej trzeciej Państw Członkowskich lub Komisji Europejskiej i po uzyskaniu zgody Parlamentu Europejskiego, może stwierdzić, po wezwaniu Państwa Członkowskiego do przedstawienia swoich uwag, poważne i stałe naruszenie przez to Państwo Członkowskie wartości, o których mowa w artykule 2.

3.   Po dokonaniu stwierdzenia na mocy ustępu 2, Rada, stanowiąc większością kwalifikowaną, może zdecydować o zawieszeniu niektórych praw wynikających ze stosowania Traktatów dla tego Państwa Członkowskiego, łącznie z prawem do głosowania przedstawiciela rządu tego Państwa Członkowskiego w Radzie. Rada uwzględnia przy tym możliwe skutki takiego zawieszenia dla praw i obowiązków osób fizycznych i prawnych.

Obowiązki, które ciążą na tym Państwie Członkowskim na mocy Traktatów, pozostają w każdym przypadku wiążące dla tego Państwa.

4.   Rada może następnie, stanowiąc większością kwalifikowaną, zdecydować o zmianie lub uchyleniu środków podjętych na podstawie ustępu 3, w przypadku zmiany sytuacji, która doprowadziła do ich ustanowienia.

5.   Zasady głosowania, które do celów niniejszego artykułu stosuje się do Parlamentu Europejskiego, Rady Europejskiej i Rady, określone są w artykule 354 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej”

Wynika z tego, że państwo członkowskie może zostać ukarane po złożonej, przejrzystej i odwracalnej procedurze. Jednocześnie nie ma mowy o usunięciu kraju z Unii Europejskiej jako karze. Jest jednak możliwość odebrania mu praw członka. Można przez to rozumieć pozbawienie głosu w Radzie Europejskiej czy zablokowanie środków z budżetu UE.

Na pewno słyszeliście, że Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nakłada na Polskę kary finansowe za nieprzestrzeganie wyroków. Ich suma wynosi już 556 milionów euro. Takie uprawnienia daje TSUE artykuł 260 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej:

1.   Jeśli Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej stwierdza, że Państwo Członkowskie uchybiło jednemu z zobowiązań, które na nim ciążą na mocy Traktatów, Państwo to jest zobowiązane podjąć środki, które zapewnią wykonanie wyroku Trybunału.

2.   Jeżeli Komisja uzna, że dane Państwo Członkowskie nie podjęło środków zapewniających wykonanie wyroku Trybunału, może ona wnieść sprawę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, po umożliwieniu temu Państwu przedstawienia uwag. Wskazuje ona wysokość ryczałtu lub okresowej kary pieniężnej do zapłacenia przez dane Państwo Członkowskie, jaką uzna za odpowiednią do okoliczności.

Jeżeli Trybunał stwierdza, że dane Państwo Członkowskie nie zastosowało się do jego wyroku, może na nie nałożyć ryczałt lub okresową karę pieniężną.

Procedura ta nie narusza artykułu 259.

3.   Jeżeli Komisja wniesie skargę do Trybunału zgodnie z artykułem 258, uznając, że dane Państwo Członkowskie uchybiło obowiązkowi poinformowania o środkach podjętych w celu transpozycji dyrektywy przyjętej zgodnie z procedurą ustawodawczą, Komisja może, o ile uzna to za właściwe, wskazać kwotę ryczałtu lub okresowej kary pieniężnej do zapłacenia przez dane Państwo, jaką uzna za odpowiednią do okoliczności.

Jeżeli Trybunał stwierdzi, że nastąpiło naruszenie prawa, może nałożyć na dane Państwo Członkowskie ryczałt lub okresową karę pieniężną w wysokości nie przekraczającej kwoty wskazanej przez Komisję. Zobowiązanie do zapłaty staje się skuteczne w terminie określonym w wyroku Trybunału.

Koronnym argumentem PiS-u mającym udowodnić nierówne traktowanie państw członkowskich przez instytucje unijne w zakresie praworządności jest taki, że Trybunał Konstytucyjny Niemiec rzekomo wydał wyrok o wyższości niemieckiej Konstytucji nad prawem unijnym i nikt nawet nie zwrócił na to uwagi. Decyzja ta jest zdaniem rządzących dowodem na to, że wyroki TSUE nie są niepodważalne a orzeczenie BverfGv ma stanowić wskazówkę dla sądów konstytucyjnych w innych krajach. Jaka jest prawda?

W 2020 roku Niemiecki Trybunał Konstytucyjny (BVerfG) orzekł, że władze państwa złamały prawo nie biorąc udziału w skupie obligacji zrealizowanym w 2015 roku przez Europejski Bank Centralny. Co za tym idzie uznano, że EBC przekroczył swoje uprawnienia określone w prawie unijnym. Wyrok zapadł w wyniku wniosku grupy niemieckich ekonomistów i przedsiębiorców. W 2017 roku sędziowie Niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego zwrócili się do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z tzw. pytaniem prejuscydialnym prosząc o ocenę działań EBC i wydanie orzeczenia, które uniemożliwi dalszy skup obligacji. TSUE stwierdził jednak w grudniu 2018 roku, że Europejski Bank Centralny nie złamał prawa unijnego. Wskutek wyroku BVerfG Komisja Europejska w czerwcu 2021 roku uruchomiła przeciw Niemcom opisaną wyżej procedurę naruszeniową! Zarzucono im: „naruszenie podstawowych zasad prawa UE, w szczególności zasad autonomii, pierwszeństwa, skuteczności i jednolitego stosowania prawa Unii, a także poszanowania właściwości Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej na mocy art. 267 TFUE (Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej)”.

Trzeba podkreślić, że w odróżnieniu od wyroku polskiego TK, ten niemiecki zapadł w konkretnej sprawie i nie kwestionował prawa unijnego na poziomie ogólnym. Nawet, jeśli uznalibyśmy, że niemiecki Trybunał Konstytucyjny rzeczywiście wydał wyrok na temat wyższości prawa krajowego nad unijnym, to wobec opinii Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, wycofano się z tego w grudniu 2021 roku. Procedura naruszeniowa została odwołana. Polskie władze niechętnie wykonują wyroki TSUE i tylko te, które są dla nich akceptowalne, Wynikiem tego jest skala nałożonych kar. Znamiennym jest też to, że BverfG kompletnie odciął się od interpretacji polityków związanych z rządem PiS-u.

Jak widać w Unii Europejskiej wcale nie ma miejsca nierówne traktowanie państw członkowskich, jeśli chodzi o przestrzeganie przez nie praworządności. Nasz rząd chwyta się nawet brzytwy, żeby udowodnić swoje racje w konflikcie z Komisją Europejską. Stałą taktyką PiS-u jest rozbudzanie emocji narodowych poprzez rozdrapywanie ran, które już dawno powinny się zabliźnić. Oczywiście trzeba zwracać uwagę na wszelkie przejawy niesprawiedliwości. Jednak należy robić to uczciwie, a nie naginać fakty pod potrzeby udowodnienia swojej tezy.

Inne źródła:

https://eur-lex.europa.eu/legal-content/PL/TXT/?uri=CELEX:12016M/TXT

Euromit nr 19 – Polska nie potrzebuje pieniędzy z Funduszu Odbudowy

premier Mateusz Morawiecki – rzekomo główny odpowiedzialny za problemy Polski z Funduszem Odbudowy

Ostatnio w naszym kraju najgłośniejszym tematem związanym z Unią Europejską jest kwestia braku zatwierdzenia polskiego Krajowego Planu Odbudowy przez Komisję Europejską. Rząd PiS swoją znaną, wieloletnią już taktyką, odsuwa winę od siebie zrzucając ją na wszystkich dookoła. Dodatkowo stara się bagatelizować problem sugerując, że nie potrzebujemy jakichś brukselskich srebrników. W tym artykule chciałbym rozważyć, czy jest to prawdą.

Na początku przypomnijmy czym właściwie jest Fundusz Odbudowy. Został ustanowiony przez Unię Europejską w 2020 roku jako instrument służący odbudowie gospodarek państw członkowskich po pandemii koronawirusa. Jego wartość wynosi 750 mld euro (390 mld to bezzwrotne dotacje, a 360 mld niskooprocentowane kredyty). Jego znaczącą część (672,5 mld) stanowi Instrument na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności. Pieniądze z niego mają być przeznaczone na inwestycje publiczne i reformy w państwach Unii. Według planu Polska ma otrzymać 27 mld w dotacjach i 32 mld kredytu, czyli w sumie 59 mld euro. Pieniądze na ten cel zostaną pozyskane na rynkach finansowych. Oznacza to, że kraje unijne pierwszy raz w historii zaciągnęły wspólny dług. Z tego powodu każde państwo członkowskie musiało ratyfikować umowę o zasobach własnych. Mało kto chce się do tego przyznać, ale to pierwszy krok w stronę federalizacji.
Każde państwo członkowskie musiało przedstawić swój Krajowy Plan Odbudowy, w którym zawarło dokładny plan wydatkowania przyznanych środków. Komisja Europejska ustaliła z góry, że 37 procent ma być przeznaczonych na zieloną transformację i 20 procent na cyfryzację. Reszta kwot jest zależna od indywidualnych potrzeb danego kraju, ale trzeba uwzględnić:

– inteligentny, zrównoważony oraz inkluzywny (nie wykluczający) rozwój gospodarzy i zatrudnienie,

– spójność społeczną i terytorialną,

– zdrowie i odporność

– politykę na rzecz następnego pokolenia.

Polska pod rządami Prawa i Sprawiedliwości na szczycie unijnym w 2020 roku wyraziła zgodę na wprowadzenie do prawa unijnego tzw. zasady „pieniądze za praworządność”. Mówi ona, że wypłata wszelkich środków z budżetu Unii dla państw członkowskich jest zależna od tego, czy dany kraj przestrzega praworządności. Oczywiście rząd nie podjął tej decyzji z dobrej woli. Po prostu istniało zagrożenie, że nie uda się uchwalić unijnego budżetu, co opóźniłoby napływ kolejnego strumienia pieniędzy do naszego kraju. Premier Mateusz Morawiecki zapewniał, że nowy instrument UE jest kompletnie bezzębny. Jednak okazało się, że te zęby są i to dość solidne. Komisja Europejska szybko użyła swojego nowego narzędzia i zablokowała pieniądze dla Polski i Węgier z Funduszu Odbudowy. Mateusz Morawiecki zbiera za tamten szczyt solidne cięgi od polityków prawego skrzydła obozu władzy, czyli Solidarnej (od niedawna Suwerennej) Polski ze Zbigniewem Ziobrą na czele.

Jako warunki odblokowania środków z Funduszu Odbudowy dla Polski wskazano likwidację Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego i przywrócenie wszystkich zawieszonych przez nią sędziów do orzekania. Mimo początkowych deklaracji, że FO to ogromna szansa dla Polski, nowy Plan Marshalla, rząd nie kwapił się do zastosowania się do zaleceń KE. W końcu ID zlikwidowano, ale w jej miejsce utworzono Izbę Odpowiedzialności Zawodowej Sędziów. Od swojej poprzedniczki różni się jednak jedynie nazwą. Unia oczywiście nie dała się zwieść, bo przecież nie chodziło o niewłaściwe nazewnictwo.
Teraz na stole leży propozycja, która zakłada przeniesienie spraw dyscyplinarnych do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Nie jest to zgodne z Konstytucją, ponieważ ta nie daje NSA uprawnień do dyscyplinarek. Poza tym są w niej wyraźnie rozdzielone sądy powszechne i administracyjne. Teraz sprawa utknęła w Trybunale Konstytucyjnym skierowana tam przez prezydenta. Rozprawa jest przewidziana na 30 maja. Jednak w TK ma miejsce konflikt. Liczna grupa sędziów kwestionuje przewodnictwo Julii Przyłębskiej sugerując, że jej kadencja wygasła. W związku z tym może być niemożliwe zebranie kworum potrzebnego do wydania zamówionego wyroku. PiS postanowił rozwiązać problem zmniejszając minimalny skład orzekający z 11 do 9 sędziów. Kolejny raz naruszenia próbują naprawić innymi naruszeniami. Literalnie nie jest to niezgodne z prawem, ale to ewidentne dostosowywanie przepisów do doraźnej potrzeby politycznej. Wiemy już, do czego prowadzi nadmierne upolitycznienie wymiaru sprawiedliwości.

Jak już wspomniałem przedstawiciele władzy w Polsce, przynajmniej do pewnego momentu starali się sugerować, że nasza forma ekonomiczna jest tak dobra, iż nie potrzebujemy żadnych pieniędzy z Unii. Przoduje w tym prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński. Stwierdził nawet, że to inne państwa chcą a wręcz muszą od nas pożyczać. Z tego powodu jest uznawany za naczelnego standupera (kabareciarza wygłaszającego monologi) kraju. Dopiero wojna na Ukrainie osłabiła animusz rządzących, zmienili retorykę i zaczęli iść na ustępstwa wobec Komisji Europejskiej. Jednak jak na olbrzymią stawkę, o jaką toczy się gra, nie są one znaczące.

Jaka jest tymczasem prawda o polskiej gospodarce? Co prawda inflacja już nie rośnie, ale wciąż jest na wysokim poziomie i w kwietniu br. wyniosła 14 %. W Unii Europejskiej jedynie Czechy (14,3 proc.) , Łotwa (15,6%) i Węgry (24,5 %) miały wyższą, ale ich zależność od Rosji była większa. Dwa ostatnie kwartały przyniosły spadek PKB naszego kraju (w IV kwartale 2022 r. o 2,3% a w I kwartale 2023 r. o 0,2%). Deficyt budżetowy (wydatki wyższe niż dochody) urósł do 3,7% PKB i jest jednym z najwyższych w UE, większe są jedynie: włoski (8%), węgierski (6,2%), rumuński (6,2%) i maltański (5,8%). Poza tym rząd składa coraz to nowe, kosztowne obietnice wyborcze, na co Koalicja Obywatelska odpowiada tym samym. Ewentualna realizacja tych zapowiedzi po wyborach dodatkowo obciąży naszą gospodarkę. Gdyby uwzględnić wspomniane postulaty, deficyt budżetowy wyniósłby 5,7% i byłby wtedy najwyższy w Unii. Inflacja oczywiście również podskoczy. Pieniądze z Funduszu Odbudowy byłyby silnym impulsem rozwojom dla polskiej gospodarki, przyniosłoby nowe inwestycje i pomogłyby stworzyć nowe miejsca pracy. Ponadto pojawienie się w Polsce dużej ilości pieniędzy w innej niż nasza walucie podziałoby antyiflacyjnie.

Szczególnie w świetle sytuacji gospodarczej na świecie wynikającej z popandemicznego kryzysu i wojny na Ukrainie, bagatelizowanie środków z Funduszu Odbudowy jest po prostu sprzeczne z polską racją stanu. Wydarzenia te mocno wpłynęły na największe potęgi, a co dopiero na nasz kraj? Choć uważany już za rozwinięty, nadal jest na dorobku a nasze władze popełniają liczne błędy. Zaryzykuję stwierdzenie, że nawet w normalnych warunkach te pieniądze byłyby nam niezbędne. Niemniej jednak taka retoryka służy jedynie umniejszaniu w oczach społeczeństwa problemu, który jest wyłączną winą rządzących.

Euromit nr 18 – Polska wcale nie łamie praworządności

Zbigniewa Ziobry – główny architekt deformy polskiego wymiaru sprawiedliwości

Pora poruszyć temat od lat budzący najgorętsze emocje, jeśli chodzi o relacje Polski z instytucjami unijnymi. Myślę, że poruszenie to wynika z faktu, iż zagadnienia prawnicze są często niejednoznaczne i trudne do zrozumienia dla tych, którzy nie zajmują się na co dzień tym tematem. Dlatego chciałbym dziś odnieść się do tytułowego zagadnienia.

Przypomnijmy sobie zatem, jakie zarzuty ma Unia wobec Polski, jeśli chodzi o praworządność. Wiemy już, że instytucje unijne mają prawo upominać państwa członkowskie, gdy istnieje zagrożenie prawa obywateli do sprawiedliwego sądu. Jak to wygląda w naszym kraju?
Po pierwsze tuż po przejęciu władzy PiS zainstalowało swoich ludzi w Trybunale Konstytucyjnym powołując ich w miejsce sędziów, których kadencja jeszcze nie wygasła. Stąd określa się ich mianem dublerów. Przez to TK stał się miejscem, które służy do zatwierdzania pomysłów rządu niezgodnych z Konstytucją i ustawami.

Kolejnym krokiem była zmiana sposobu wyboru Krajowej Rady Sądownictwa, której głównym zadaniem jest przedstawienie i opiniowanie nominacji sędziowskich. Do tej pory skład KRS wybierało jedynie środowisko sędziów. Rząd PiS zmienił to w ten sposób, że wybór należy teraz do Sejmu zdominowanego przez partię władzy. Próbowano również wymienić skład Sądu Najwyższego poprzez skrócenie kadencji sędziów w nim zasiadających. Ponieważ są oni nieusuwalni (jeśli nie stanie się to na mocy wyroku sądu) użyto wytrychu i obniżono wiek emerytalny sędziów. W ten sposób chciano usunąć także I Prezes, choć długość jej kadencji jest zapisana w artykule 183 ustęp 3 Konstytucji:

Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego.”

Ostatecznie rząd wycofał się z czystki w SN pod naciskiem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Niepokorni sędziowie i prokuratorzy są szykanowani poprzez przesuwanie ich do wydziałów, o których pracy nie mają pojęcia oraz wysyłanie w dalekie i długotrwałe przymusowe delegacje bez zważania na sytuację rodzinną. W Sądzie Najwyższym utworzono Izbę Dyscyplinarną, która miała karać sędziów popełniających przestępstwa. Jest ona faworyzowana finansowo i zasiadają w niej ludzie lojalni obecnej opcji rządzącej. Tak naprawdę służy, jako narzędzie do ścigania tych, którzy wydają wyroki nie po myśli rządzących. Wielu z nich zostało zawieszonych w obowiązkach służbowych. Tymczasem jedynym miejscem, gdzie można rozpatrywać sprawy przestępstw sędziów wszystkich izb jest Izba Karna SN. Dopiero zagrożenie w postaci braku środków z Funduszu Odbudowy skłoniły polskie władze do przemyślenia tej kwestii, ale to temat na osobny artykuł.

Jest też coś, co bez problemu pojmie każdy, nawet nie rozumiejący meandrów prawa. Duża cześć władzy sądowniczej została skupiona w rękach jednej osoby w postaci prokuratura generalnego, ministra sprawiedliwości (władza wykonawcza) i zwykłego posła (władza ustawodawcza) w jednym – Zbigniewa Ziobry. Oczywiście narusza to trójpodział władzy. Czarę goryczy przelał zamówiony przez PiS wyrok Trybunału Konstytucyjnego o uznaniu wyższości polskiej Konstytucji nad prawem unijnym (jak twierdzą rządzący). Było to zupełnie niepotrzebne, ponieważ wyrok w tej kwestii zapadł już w 2005 roku. Orzeczono wtedy, że w razie kolizji traktatów z Konstytucją pozostają tylko trzy możliwości: zmiana traktatów, zmiana Konstytucji lub wyjście z Unii. Motywem zeszłorocznej decyzji było zakwestionowanie nieprzechylnych rządowi PiS-u wyroków Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Nie można było tego zrobić wprost, ponieważ TK rozpatruje zgodność ustaw i traktatów z Konstytucją i nie ma prawa interpretować wyroków jakichkolwiek sądów.

Jednym słowem problemem polskiego wymiaru sprawiedliwości pod rządami PiS-u jest jego upolitycznienie i podporządkowanie władzy. Można mieć wątpliwości, w którym momencie zaczyna się zagrożenie dla sprawiedliwego sądu, ale w opisanej tu sytuacji sprawa jest czarno-biała.

PiS dokonując reform wymiaru sprawiedliwości mówi o konieczności usprawnienia go. Tymczasem procesy sądowe ciągną się coraz bardziej. Taka retoryka ma służyć jedynie jako zasłona dymna dla prób przejmowania pełni władzy.

Pojawia się często zarzut, że opór środowisk prawniczych wobec reform wymiaru sprawiedliwości wynika z tego, że „specjalna kasta” broni się przed odebraniem jej przywilejów. Nie jest to prawdą. Wielu prawników podkreśla konieczność reform, ale nie zauważają, by były to zmiany we właściwym kierunku. Nie ograniczają się jedynie do krytyki, ale proponują rozwiązania. Np. według mec. Przemysława Rosatiego prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej, KRS nie powinna być wybierana jedynie przez sędziów, lecz również nie przez polityków. Idealna byłaby sytuacja, w której decyzja należałaby do przedstawicieli wszystkich zawodów prawniczych. W ten sposób uniknięto by zarzutów o upolitycznienie wymiaru sprawiedliwości, a z drugiej strony taka reforma byłaby zgodna z deklarowaną intencją ustawodawcy.

Wielu wyborców PiS-u oraz ludzi obojętnych wobec tej władzy pyta: a co mnie obchodzi jakaś tam praworządność? Niestety sprawa nie jest taka prosta. Łatwo sobie wyobrazić, że ktoś z nas szarych obywateli znajdzie się w sporze prawnym z przedstawicielem władzy, szeregowym politykiem PiS-u czy nawet zwolennikiem opcji rządzącej. Nie wystarczy, że sami postępujemy zgodnie z prawem. Nie będziemy mieli żadnych szans w starciu z tak upolitycznionym wymiarem sprawiedliwości. Przypomina nam o tym sprawa ostatnio znów obecna na tapecie – Sebastiana Kościelnika, który dosłownie zderzył się z państwem PiS (premier Beatą Szydło) na drodze. Poza tym brak praworządności zagraża inwestycjom zagranicznym w Polsce. Wielu potencjalnych inwestorów nie będzie chciało wyłożyć swoich pieniędzy w kraju z tak upolitycznionym wymiarem sprawiedliwości. Także polscy inwestorzy zaczną przenosić swój kapitał za granicę. Niedostatek bezpieczeństwa prawnego stanowiłby zagrożenie dla ich interesów, bo gdyby państwo spróbowało ich oszukać nie mieliby szans dojść swoich praw. Na razie nie widać takiego mrożącego efektu, ale dalsza degradacja praworządności w Polsce z pewnością spowodowałaby znaczny spadek poziomu inwestycji zagranicznych. Nie wspomnę już o osłabianiu zaufania sojuszników do naszego państwa. Rola Polski w sytuacji wojny na Ukrainie byłaby jeszcze silniejsza, gdyby nie zarzuty o stan demokracji. Jeśli ktoś popełniłby przestępstwo na terenie Polski i uciekł za granicę, dane państwo miałoby opory, żeby wydać go nam w obawie o to, czy zostanie sprawiedliwie osądzony. Były już zresztą takie przypadki.

Zarzuty UE wobec Polski nie są wcale wyssane z palca jak starają się przedstawiać to politycy PiS – u. W ogóle cała ta sprawa kwestionowania prawa unijnego ma tylko jeden cel. Nie jest to wcale troska o suwerenność naszego kraju. Obóz rządzący po prostu wścieka się, że ktoś sypie piasek w tryby ich machiny miażdżącej polskie państwo prawa. Instytucje unijne to jedyna realna przeszkoda na drodze obecnej władzy do wprowadzenia pełnego autorytaryzmu. Taka jest jedna z ról Unii Europejskiej – dbanie o to, żeby żadne państwo członkowskie nie zboczyło z kursu demokracji. W następnej części cyklu o prawie unijnym odniosę się do sugestii, że innych państw nie ściga się za te same przewiny.

Euromit nr 17 – Zachodnia Europa chciała nas w Unii tylko dla własnych korzyści

Premier Leszek Miller podpisuje traktat akcesyjny

Czasem spotykam się z opiniami, które podważają doniosłość chwili, jaką było wejście Polski do Unii. Nie mówi się o dziejowej sprawiedliwości i szansie dla naszego kraju. Te głosy sprowadzają wspomniany fakt do chęci wydojenia Polski przez starą UE i możliwości wykorzystywania taniej siły roboczej.

Emanacją tak zbiorczo ujętego mitu jest sugestia, że Niemcy chcieli mieć w postaci Polski rynek zbytu dla swoich produktów. W dzisiejszym felietonie chciałbym wykazać, ile jest w tym prawdy.

Zacznijmy od ekonomicznego wymiaru członkostwa Polski w Unii. Trzeba pamiętać, że nasz kraj na początku lat dziewięćdziesiątych, czyli kiedy rozpoczął się proces wchodzenia do UE, był biedny. Nikt w Europie nie myślał o własnych korzyściach z akcesji Polski. Wręcz przeciwnie – obawiano się, że zaszkodzi to całej starej Unii. Świeże było w pamięci zjednoczenie Niemiec, które mimo ogromu wpompowanych pieniędzy nie zakończyło się pełnym sukcesem i do dzisiaj wschodnie landy są dużo uboższe. Mimo to dążono do rozszerzenia, bo zdawano sobie sprawę z niewyobrażalnych korzyści politycznych – ostatecznego zakończenie ładu pojałtańskiego oraz rozszerzenia obszaru bezpieczeństwa i dobrobytu w Europie. Ponadto przy dostosowywaniu polskiej gospodarki do wspólnotowej, zastosowano asymetryczne znoszenie barier w handlu. Wspólnota robiła to dużo szybciej niż my dzięki czemu naszego rynku nie zalały nagle zachodnie produkty. Mogliśmy też w każdej chwili podnieść cła, jeśliby istniałoby zagrożenia dla restrukturyzowanego sektora gospodarki lub mającego trudności skutkujące problemami społecznymi. Czy tak wygląda wykorzystywanie innego państwa?

Co do absurdalnego zarzutu, że w naszym członkostwie chodziło jedynie o rynek zbytu, tanią siłę roboczą i niskie koszty produkcji głównie dla Niemiec. Oczywiście wejście Polski do Unii oznaczało także korzyści dla państw starej UE, bo inaczej nie doszłoby do rozszerzenia. Jednak i dla nas przyniosło bardzo pozytywne efekty m. in. w postaci napływu kapitału i wiedzy. Była to tzw. sytuacja win-win, czyli taka, na której korzystają obie strony. Czy naprawdę tylko dla wspomnianego wyżej celu wciągnięto do Unii aż dziesięć państw? O ile nasze władze wstawiały się za innymi państwami dawnego bloku wschodniego, to jaki cel miało przyjęcie Cypru i Malty? Poza tym przed 2004 rokiem było już jedno, duże, ale odstające od reszty pod względem gospodarczym państwo – Hiszpania.

Często pojawiają się głosy, że być może za wcześnie weszliśmy do Unii Europejskiej i do negocjacji powinniśmy przystąpić parę lat później z wyższej pozycji. Jednak bez tego, co dało nam członkostwo w UE, nie rozwijalibyśmy się tak błyskawicznie. Poza tym reszta nie stałaby wtedy w miejscu. Dziś nawet Hiszpania jest przed nami, a co dopiero trzy największe gospodarki Unii.

Ważnym wymiarem poważnego traktowania Polski przez starą Unię jest Trójkąt Weimarski, czyli platforma wzajemnych konsultacji naszego kraju z Francją i Niemcami. Jej pierwotnym zadaniem było wprowadzenie Polski do UE. Kiedy udało się to już osiągnąć, spotkania nie zostały zaniechane. Dawały teraz możliwość rozmów na temat wzajemnych relacji i przyszłości integracji europejskiej. Dlaczego relacje tych państw z Wielką Brytanią czy nawet Włochami – bogatszymi i ludniejszymi członkami UE nie były aż tak sformalizowane? Od samego początku istniała świadomość ważnej roli Polski w Unii Europejskiej. Można powiedzieć, że wspomniana formuła miała służyć wciągnięciu państwa polskiego do rdzenia Europy. Niestety wraz z powrotem PiS-u do władzy Trójkąt Weimarski stracił na znaczeniu na rzecz Grupy Wyszehradzkiej, czyli wybrano dalsze kiszenie się w środkowo-wschodnio europejskim sosie. Po opuszczeniu Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię moglibyśmy stać się pełnoprawnym trzecim graczem. Niestety nasz rząd zdecydował się na ideologiczną wojnę z instytucjami unijnymi i ciężar przesunął się w stronę Włoch i Hiszpanii. Megalomańskie ambicje PiS-u nie pozwalają przecież być trzecimi, nawet w tak elitarnym gronie. Muszą rządzić w regionie Europy Środkowowschodniej, choć jako członek wielkiej trójki byliby w stanie załatwić dla niego więcej.

Można znaleźć wiele przykładów na to, że członkostwo Polski było traktowane bardzo poważnie przez kraje starej Unii. Jeśli były dla nas jakieś efekty uboczne, to z pewnością nieuniknione. Zresztą wszystkie późniejsze korzyści w pełni zrekompensowały wszelkie straty. A, że wciąż jesteśmy tanią siłą roboczą – to już od nas zależy, jak wykorzystujemy rozwój.

Źródło:

Domagała A., Integracja Polski z Unią Europejską, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2008

Euromit nr 16 – Instytucje unijne w kwestii praworządności ingerują w “nieswoje” sprawy

Didier Reynders – komisarz UE ds. sprawiedliwości

Rząd PiS usilnie powtarza, że Unia Europejska zwracając Polsce uwagę na łamanie praworządności, wtrąca się w nieswoje sprawy, że przekracza swoje uprawnienia zapisane w traktatach. Czynnym przejawem takiego podejścia polskich władz do sprawy jest m. in wyrok Trybunału Konstytucyjnego o wyższości polskiej konstytucji nad prawem unijnym. Czy praworządność w Polsce rzeczywiście leży całkowicie poza zakresem kompetencji UE?

Jak już kiedyś napomknąłem – kompetencje państw członkowskich i instytucji unijnych są ściśle określone. Jest to nawet zapisane w traktatach. Na razie klei się to z retoryką obecnych polskich władz. Jednak spójrzmy, jak ten podział kompetencji konkretnie wygląda:

Kompetencje wyłączne Unii EuropejskiejKompetencje dzieloneKompetencje wyłączne państw członkowskich
rolnictwo, konkurencja, ochrona konsumentów, bankowość transgraniczna, przestępczość transgraniczna, cła, ochrona środowiska, europejskie sieci transportowe, polityka walutowa (strefa euro), rybołówstwo, imigracja, handelKultura, zatrudnienie, energetyka, wspieranie eksportu, stosunki zagraniczne, sieci informacyjne, pomoc zagraniczna, rozwój regionalny, małe i średnie przedsiębiorstwa, sprawy społeczne, kształcenie zawodoweMedia, obywatelstwo, wymiar sprawiedliwości w sprawach karnych, obrona, oświata, wybory, zagospodarowanie terenu, opieka zdrowotna, transport lokalny, policja, usługi pocztowe, polityka fiskalna, opieka społeczna

Rząd PiS jakiś czas temu zmienił system szkolnictwa przywracając ośmioklasową podstawówkę. Czy ktokolwiek z UE czepiał się wtedy Polski? Nie, bo jest to wyłączna kompetencja państw członkowskich. Tak samo jest też np. ze służbą zdrowia, choć bądźmy szczerzy, patrząc na naszą, bardzo przydałoby się, żeby ktoś się wtrącił.

Natomiast, co mówią na ten temat unijne traktaty?  Wspomniany wcześniej rozdział kompetencji określa artykuł 2 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej:

“1.   Jeżeli Traktaty przyznają Unii wyłączną kompetencję w określonej dziedzinie, jedynie Unia może stanowić prawo oraz przyjmować akty prawnie wiążące, natomiast Państwa Członkowskie mogą to czynić wyłącznie z upoważnienia Unii lub w celu wykonania aktów Unii.

2.   Jeżeli Traktaty przyznają Unii w określonej dziedzinie kompetencję dzieloną z Państwami Członkowskimi, Unia i Państwa Członkowskie mogą stanowić prawo i przyjmować akty prawnie wiążące w tej dziedzinie. Państwa Członkowskie wykonują swoją kompetencję w zakresie, w jakim Unia nie wykonała swojej kompetencji. Państwa Członkowskie ponownie wykonują swoją kompetencję w zakresie, w jakim Unia postanowiła zaprzestać wykonywania swojej kompetencji.

3.   Państwa Członkowskie koordynują swoje polityki gospodarcze i zatrudnienia na zasadach przewidzianych w niniejszym Traktacie, do których określenia Unia ma kompetencję.

4.   Zgodnie z postanowieniami Traktatu o Unii Europejskiej Unia ma kompetencję w zakresie określania i realizowania wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, w tym stopniowego określania wspólnej polityki obronnej.

5.   W niektórych dziedzinach i na warunkach przewidzianych w Traktatach, Unia ma kompetencję w zakresie prowadzenia działań w celu wspierania, koordynowania lub uzupełniania działań Państw Członkowskich, nie zastępując jednak ich kompetencji w tych dziedzinach.

Prawnie wiążące akty Unii przyjęte na podstawie postanowień Traktatów odnoszących się do tych dziedzin nie mogą prowadzić do harmonizacji przepisów ustawowych i wykonawczych Państw Członkowskich.

6.   Zakres i warunki wykonywania kompetencji Unii określają postanowienia Traktatów odnoszące się do każdej dziedziny.”

Artykuł 3 tego samego Traktatu mówi nam, co należy do wyłącznych kompetencji Unii Europejskiej.

„1. Unia ma wyłączne kompetencje w następujących dziedzinach:

a) unia celna;

b) ustanawianie reguł konkurencji niezbędnych do funkcjonowania rynku wewnętrznego;

c) polityka pieniężna w odniesieniu do Państw Członkowskich, których walutą jest euro;

d) zachowanie morskich zasobów biologicznych w ramach wspólnej polityki rybołówstwa;

e) wspólna polityka handlowa.

2. Unia ma także wyłączną kompetencję do zawierania umów międzynarodowych, jeżeli ich zawarcie zostało przewidziane w akcie ustawodawczym Unii lub jest niezbędne do umożliwienia Unii wykonywania jej wewnętrznych kompetencji lub w zakresie, w jakim ich zawarcie może wpływać na wspólne zasady lub zmieniać ich zakres.

Natomiast wykaz kompetencji dzielonych z państwami członkowskimi zawiera artykuł 4:

„1. Unia dzieli kompetencje z Państwami Członkowskimi, jeżeli Traktaty przyznają jej kompetencje, które nie dotyczą dziedzin określonych w artykułach 3 i 6.

2.   Kompetencje dzielone między Unią a Państwami Członkowskimi stosują się do następujących głównych dziedzin:

a) rynek wewnętrzny;

b) polityka społeczna w odniesieniu do aspektów określonych w niniejszym Traktacie;

c) spójność gospodarcza, społeczna i terytorialna;

d) rolnictwo i rybołówstwo, z wyłączeniem zachowania morskich zasobów biologicznych;

e) środowisko;

f) ochrona konsumentów;

g) transport;

h) sieci transeuropejskie;

i) energia;

j) przestrzeń wolności, bezpieczeństwa i sprawiedliwości;

k) wspólne problemy bezpieczeństwa w zakresie zdrowia publicznego w odniesieniu do aspektów określonych w niniejszym Traktacie.

3.   W dziedzinach badań, rozwoju technologicznego i przestrzeni kosmicznej Unia ma kompetencje do prowadzenia działań, w szczególności do określania i realizacji programów, jednakże wykonywanie tych kompetencji nie może doprowadzić do uniemożliwienia Państwom Członkowskim wykonywania ich kompetencji.

4.   W dziedzinach współpracy na rzecz rozwoju i pomocy humanitarnej Unia ma kompetencje do prowadzenia działań i wspólnej polityki, jednakże wykonywanie tych kompetencji nie może doprowadzić do uniemożliwienia Państwom Członkowskim wykonywania ich kompetencji.”

Artykuł 6 stanowi o wyłącznych  kompetencjach państw członkowskich:

„Unia ma kompetencje do prowadzenia działań mających na celu wspieranie, koordynowanie lub uzupełnianie działań Państw Członkowskich. Do dziedzin takich działań o wymiarze europejskim należą:

  1. ochrona i poprawa zdrowia ludzkiego;
  2. przemysł;
  3. kultura;
  4. turystyka;
  5. edukacja, kształcenie zawodowe, młodzież i sport;
  6. ochrona ludności;
  7. współpraca administracyjna.”

Jak widać kwestie wymiaru sprawiedliwości wcale nie są wyłączną kompetencją państw członkowskich. Dzielą je z UE. Z przytoczonych zapisów można wywnioskować, że jedynie kształcenie prawników i administracja sądów są polami, na które UE nie ma wstępu.

Jednak, jak głęboko Unia Europejska może ingerować w przestrzeganie praworządności przez państwa członkowskie? Najważniejszy w tym kontekście jest artykuł 19 Traktatu o Unii Europejskiej. Mówi on o obowiązku państw członkowskich zapewnienia skutecznej ochrony przez prawo w dziedzinach objętych prawem UE . Na straży tego stoi Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej obejmuje Trybunał Sprawiedliwości, Sąd i sądy wyspecjalizowane. Zapewnia on poszanowanie prawa w wykładni i stosowaniu Traktatów.

Państwa Członkowskie ustanawiają środki niezbędne do zapewnienia skutecznej ochrony prawnej w dziedzinach objętych prawem Unii.

Dodatkowo artykuł 47 Karty Praw Podstawowych potwierdza prawo do bezstronnego i sprawiedliwego sądu:

Prawo do skutecznego środka prawnego i dostępu do bezstronnego sądu Każdy, kogo prawa i wolności zagwarantowane przez prawo Unii zostały naruszone, ma prawo do skutecznego środka prawnego przed sądem, zgodnie z warunkami przewidzianymi w niniejszym artykule. Każdy ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia jego sprawy w rozsądnym terminie przez niezawisły i bezstronny sąd ustanowiony uprzednio na mocy ustawy. Każdy ma możliwość uzyskania porady prawnej, skorzystania z pomocy obrońcy i przedstawiciela. Pomoc prawna jest udzielana osobom, które nie posiadają wystarczających środków, w zakresie w jakim jest ona konieczna dla zapewnienia skutecznego dostępu do wymiaru sprawiedliwości.”

Artykuł 259 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej daje Komisji Europejskiej uprawnienia do podjęcia działań w razie podejrzenia, że państwo członkowskie nie wypełnia wspomnianych wyżej zobowiązań  wobec swoich obywateli.

“Jeśli Komisja uzna, że Państwo Członkowskie uchybiło jednemu z zobowiązań, które na nim ciążą na mocy Traktatów, wydaje ona uzasadnioną opinię w tym przedmiocie, po uprzednim umożliwieniu temu Państwu przedstawienia swych uwag.

Jeśli Państwo to nie zastosuje się do opinii w terminie określonym przez Komisję, może ona wnieść sprawę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.”

Warto też wspomnieć o wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (wtedy Wspólnot Europejskich) z 1986 roku w sprawie 222/84 Marguerite Johnston przeciw Głównemu Konstablowi Królewskiej Policji Ulsteru. Stwierdzono, że państwa członkowskie mają swobodę w zakresie sądownictwa, jeśli chodzi o instytucje i procedury, ale jedynie do momentu, w którym naruszane są wspomniane prawa obywateli. Było to później potwierdzane przez różne wyroki TSUE. W 2013 roku orzekł, że zapewnienie niezawisłości sądownictwa jest podstawowym warunkiem efektywnej ochrony przez prawo, co z kolei jest warunkiem efektywności funkcjonowania prawa UE (sprawa C-175/11). Natomiast wyrok w sprawie C-506/04 z 2006 roku mówi nam: bezstronność i niezależność sądownictwa wymaga istnienia jasno określonych reguł (w tym przypadku ujętych w  europejskich Traktatach).

Unia Europejska ma pełne prawo do interweniowania, jeśli istnieje zagrożenie dla prawa obywateli do sprawiedliwego i bezstronnego sądu. Jak to wszystko ma się do Polski? O tym w innym artykule.

Nasze władze doskonale zdają sobie sprawę, że mało kto, a na pewno nie ich twardy elektorat, czyta traktaty unijne. Z tego powodu łatwo im manipulować i wymyślać niestworzone rzeczy. Nawet, jeśli ktoś czyta, to nie zawsze  jest w stanie zrozumieć specjalistyczny, prawniczy język. Jedną z ról tego bloga jest właśnie wyjaśnianie tak skomplikowanych dla większości ludzi kwestii. Jeśli tylko słyszycie jakąkolwiek opinię wygłoszoną przez polityka PiS, nie wierzcie nigdy na słowo – weryfikujcie to.

Źródła:

Traktatu o Unii Europejskiej, https://eur-lex.europa.eu/legal-content/PL/TXT/?uri=CELEX:12016M/TXT

Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, https://eur-lex.europa.eu/legal-content/PL/TXT/?uri=CELEX:12016E/TXT

Karty Praw Podstawowych, https://eur-lex.europa.eu/legal-content/PL/TXT/PDF/?uri=CELEX:12016P/TXT&from=ES

https://eur-lex.europa.eu/legal-content/PL/TXT/?uri=CELEX:12016E/TXT

McCormick J., Zrozumieć Unię Europejską, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2010

Euromit nr 15 – Inne państwa Unii Europejskiej więcej straciłyby na Polexicie niż Polska

Jeden z geniuszy ekonomii PiS-u

Jakiś czas temu przeczytałem o najbardziej kuriozalnej opinii związanej z ekonomicznymi aspektami członkostwa Polski w UE. Sugeruje ona, że w wypadku wyjścia Polski z Unii stracimy mniej niż inne państwa członkowskie, nawet te najbogatsze. Tym razem sprawdzimy, czy to stwierdzenie znajduje pokrycie w rzeczywistości i jakie skutki przyniósłby naszemu krajowi Polexit.  

Wyjście Polski z Unii Europejskiej oznacza brak corocznych wpływów z budżetu. Stracimy dostęp do ogromnego jednolitego rynku. Poza tym, co najważniejsze, stracimy duże zaufanie potencjalnych inwestorów a wielu z nich z pewnością wycofa swój kapitał z naszego kraju. Bycie państwem członkowskim UE oznacza konieczność przestrzegania zasad, także tych dotyczących prawa gospodarczego. No, przynajmniej umożliwia inwestorom łatwiejsze upominanie się o swoje prawa, bo mogą to robić przed unijnymi trybunałami.  

Trzeba podreślić, że wspólny rynek nie polega jedynie na relacjach gospodarczych między Polską a innymi państwami członkowskimi. Eksport z Polski stanowi zaledwie kilka procent wewnątrzunijnej wymiany handlowej. Takie Niemcy, największa gospodarka Europy, mają dużo większy wkład w handel każdego kraju UE. Straty innych byłyby niczym w porównaniu do braku wszelkich korzyści dla Polski z bycia częścią wspólnego rynku. Dobrym przykładem jest tu sytuacja Wielkiej Brytanii po Brexicie. Wg. Raportu Berelmana Zjednoczone Królestwo jako jedyne  bardzo mocno straciło na swojej własnej decyzji. Co prawda Irlandia również sporo straciła, ale WB była jej głównym partnerem handlowym. Pozostałe państwa członkowskie nieszczególnie odczułyby opuszczenie Unii Europejskiej przez ZK. Skoro tak bogaty kraj posiadający tylu gospodarczych sojuszników poza UE tak wyraźnie stracił, to co dopiero wciąż będąca na dorobku Polska 

Zatem, ile konkretnie straciłaby Polska? Nasze PKB zmniejszyłoby się o 10,6%. Poziom inwestycji spadłby o 20,4% Bezrobocie zwiększyłoby się o 1,5%. Konsumpcja byłaby niższa o 18,9%. Średnia dla UE wyniosłaby kolejno: PKB spadłoby o 8,7%, poziom inwestycji zmniejszyłby się o 7,1%, bezrobocie wzrosłoby o 1,1%, konsumpcja obniżyłaby się o15,1%. 

W ogóle, jeśli byłoby to prawdą, jakie to ma znaczenie, że inni stracą więcej?  Ważne, że MY stracimy! Dlaczego mamy tracić. To dobitnie pokazuje mentalność naszej klasy rządzącej wciąż będącej częścią polskiej mentalności. Ja mogę stracić. Byle ten taki siaki i owaki też  nie miał.  

Przedstawiona w niniejszym tekście teza do obalenia jest nie tylko bezsensowna na pierwszy rzut oka, ale też niespójna z faktami. Jednak nasza nieodpowiedzialna władza jest w stanie posunąć się do wygłoszenia każdego absurdu byleby osiągnąć swój cel – obrzydzić Polakom Unię Europejską. Mam jednak nadzieję, że już tylko twardy, bezrefleksyjny elektorat PiS-u wierzy w te brednie. 

Euromit nr 14 – Unia Europejska narzuca nam prawo

Zaczynam cykl dotyczący zagadnień prawnych związanych z Unią Europejską. Kiedyś już poruszyłem jeden z wątków, ale było to bardzo powierzchowne. Ostatnio postanowiłem zgłębić temat i m. in. szczegółowo zapoznałem się z traktatami. Na pierwszy ogień stawiam najczęściej powtarzany zarzut w kierunku instytucji unijnych na gruncie prawnym. Czy Bruksela narzuca nam przepisy?

Na początek trzeba podkreślić, że prawo unijne to nie jest dla nas Polaków jakaś odległa, abstrakcyjna kwestia. Polska wchodząc do Unii Europejskiej musiała zaakceptować jej cały dotychczasowy dorobek prawny i uznać zwierzchnictwo Trybunału Sprawiedliwości. Wszystko to zostało zaakceptowane przez większość obywateli w referendum akcesyjnym. Nie jest tak, jak w czasie zaborów, gdy władza z zewnątrz, wbrew woli większości narodu, narzucała nam, często siłą, dyskryminujące normy. Zresztą okres ten mocno spaczył charaktery Polaków. Mamy z tym olbrzymie problemy do dzisiaj, co dobitnie pokazała pandemia COVID 19. Nazywam to chorobliwym wręcz nieposłuszeństwem.

Teraz musimy przyjrzeć się, jak stanowione i wdrażane jest prawo unijne. Jak już wiemy, ogólne kierunki działań UE określa Rada Europejska. Projekty aktów prawnych wychodzą tylko z Komisji Europejskiej. Uwzględnia się w nich sugestie państwa członkowskich i grup interesów. Parlament Europejski, Rada Europejska i Rada Unii Europejskiej mogą nakłonić KE do podjęcia prac nad aktem prawnym w danej sprawie. Następnie Rada Unii Europejskiej i Parlament Europejski wprowadzają poprawki. Każdy nowy akt prawny musi zostać zatwierdzony przez Parlament Europejski, gdzie przecież zasiadają także (w dużej liczbie) ludzie wybrani przez nas. Trybunał Sprawiedliwości czuwa nad właściwą interpretacją przepisów i ich zgodnością z prawem unijnym.
Wszystko odbywa się tak, jak w normalnym procesie ustawodawczym prawa krajowego. Można wręcz powiedzieć, że obecnie wdrażanie w Polsce nowych ustaw jest zdecydowanie mniej przejrzyste.

Jakie akty prawne uchwała Unia Europejska? Są to rozporządzenia, dyrektywy, decyzje i zalecenia. Z tym, że jedynie trzy pierwsze są wiążące dla państw członkowskich, które muszą się do nich zastosować. Dyrektywy określają jedynie, co trzeba zmienić i w jakim kierunku (np. zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych), a szczegółowe przepisy zależą już od ustawodawców krajowych. Przypominam, że nie na każdą dziedzinę prawa Unia ma wpływ. Rozporządzenia są najbardziej podobne do aktów prawa krajowego i są stosowane bezpośrednio a ich zakres jest zazwyczaj wąski. Najczęściej służą korygowaniu lub ujednolicaniu istniejących już przepisów. Decyzje zawsze mają wąski zakres i są skierowane do jednego państwa lub grupy państw, instytucji lub nawet pojedynczych osób. Zwykle dotyczą spraw wewnętrznych UE jak administracja czy zmiany w instytucjach unijnych. Czasem wydaje się je też w razie potrzeby rozwiązania jakiegoś sporu między państwami lub korporacjami.
Przypominam, że nie na każdą dziedzinę prawa Unia ma wpływ.

Ktoś może zapytać, po co nam w ogóle prawo unijne? Dlaczego nie wystarczy nam własne, polskie? Otóż wiele wprowadzanych przepisów ma służyć dobru obywateli Unii. Władze państw członkowskich często nawet ze zwykłego lenistwa a najczęściej z ignorancji mogą nie pomyśleć, żeby uregulować daną kwestię. To chyba dobrze, że istnieje ktoś, kto czuwa nad tym i mobilizuje rządy do działania nie narzucając szczegółowych rozwiązań. Przy okazji mamy odpowiedź na pytanie, po co szarym obywatelom Unia Europejska: tutaj, tutaj.

Proces stanowienia i wdrażania prawa unijnego przebiega tak, jak należy i jest przejrzysty. Wiodącą w nim rolę odgrywa jedyna instytucja unijna, która pochodzi z powszechnych wyborów -Parlament Europejski. Dyrektyw UE boją się wyłącznie rządy, które nie chcą poprawiać życia swoich obywateli.

Euromit nr 13 – Polska poza UE rozwinęłaby się tak samo

Hipotetyczny rozwój Polski poza UE

Tak, jak zapowiedziałem, w kolejnej części cyklu “Mity na temat wchodzenia Polski do Unii i jej członkostwa” zanalizuję, jak nasz kraj rozwijałby się nie będąc członkiem Wspólnoty. Dla części społeczeństwa w tym mini cudzie gospodarczym nie ma żadnej zasługi UE, tylko jakichś nadzwyczajnych zdolności Polaków. Spójrzmy, jak wyglądają fakty.

Najprościej do dzisiejszego tematu odnieść się poprzez porównanie rozwoju Polski i zbliżonej pod względem liczby ludności Ukrainy po 1989 roku. Nie jest to może idealny przykład ze względu na choćby inną strukturę gospodarki czy ciągłe zwroty w historii naszego sąsiada, ale trudno o lepszy. Od razu po upadku komunizmu obraliśmy kurs na Zachód zarówno pod względem politycznym jak i gospodarczym. Natomiast Ukraina jeszcze przez dwa lata pozostawała częścią Związku Radzieckiego. W 1991 roku stowarzyszyliśmy się z Unią Europejską, w 1994 roku złożyliśmy wniosek o członkostwo, by 3 lata później rozpocząć negocjacje akcesyjne, a nasi wschodni sąsiedzi wciąż jeszcze ściśle współpracowali z Rosją. Dopiero w 2004 roku, gdy wchodziliśmy do UE, w wyniku Pomarańczowej Rewolucji Ukraińcy zwrócili się w stronę Zachodu. Jednak droga ku świetlanej przyszłości została zakłócona przez wybór na prezydenta w 2007 roku prorosyjskiego Wiktora Janukowycza. To on w 2013 roku zapowiedział, że nie podpisze wynegocjowanej umowy stowarzyszeniowej z Unią. Doprowadziło to do protestów tzw. Euromajdanu, których efektem była ucieczka Janukowycza z kraju. Co działo się dalej, wszyscy dobrze wiemy. Rozwój Ukrainy został mocno zahamowany. Według ekspertów trwająca wojna cofnie ją o 15 lat. Jak te wszystkie zmiany wpływały na gospodarkę obu państw? Poniżej tabela, w której przedstawiam porównanie PKB na osobę (najważniejszy miernik bogactwa państwa) wyrażony w dolarach z uwzględnieniem poziomu cen w wybranych latach.


1991199419972004200720142020
Polska14,69811,64914,05418,28821,54326,65032,399
Ukraina10,4838,9357,02810,90213,34612,38612,376
Źródło: globaleconomy.com

Jak widać, jedynie na początku przemian ustrojowych Ukraina była bogatsza od Polski. Lata 1994-2004 stanowią sporą, ciągłą przewagę Polski. Po naszym wejściu do Unii dystans stale się zwiększał, by po 2014 roku stać się już ogromnym.

Innym sposobem na przedstawienie perspektywy alternatywnej drogi jest stworzenie modeli sztucznych państw na podstawie odpowiednio dobranych, rożnych wskaźników z innych państw pozostających poza UE jak najbardziej podobnych do tych, które w 2004 roku weszły do Unii Europejskiej. Wybrano wiele krajów z różnych rejonów Świata. Następnie te syntetyczne twory porównano z wszystkimi, nowymi państwami członkowskimi poza Chorwacją.

Okazało się, że Słowenia prawie nie zyskała na wejściu do UE, a Czechy niewiele. Wynika to z tego, że te dwa państwa były najlepiej rozwinięte, więc startowały z wyższego pułapu. Okazuje się nawet, iż im biedniejszy kraj tym korzyści większe.

Jak to wygląda w przypadku Polski? Gdybyśmy nie weszli do Unii nasz PKB per capita byłby na poziomie 21-22 tysięcy dolarów, a nie dzisiejszych 33 tysięcy dolarów, czyli mniejszy o 1/3. Od 2004 roku urosłoby nie o 90%, a 20%.

Najważniejsze jest to, że rozwój Polski jest ciągły a korzyści stale rosną. Wszystko datuje się na długo przed wejściem do UE, kiedy to do naszego kraju zaczęły płynąć pieniądze z licznych tzw. instrumentów przedakcesyjnych. Przestawianie zwrotnicy polskiej gospodarki na tory wolnorynkowe także robiło swoje.

Według ekspertów największą niewymierną korzyścią z członkostwa Polski w Unii Europejskiej jest dostęp do wspólnego rynku. Z jednej strony daje polskim przedsiębiorcom szersze możliwości i ogromny rynek zbytu dla naszych produktów, a z drugiej ułatwia zagranicznym podmiotom inwestowanie w Polsce. W ten sposób Polska stała się liderem usług transportowych czy lokowania centrów biznesowych. Dominujemy także w eksporcie mebli. Równie ważne dla naszej gospodarki było otwarcie granic wewnętrznych w UE. Zwiększyły się nasze wpływy z turystyki. W pewnym sensie na minus wychodzi to, że wielu Polaków mogło łatwiej podjąć lepiej płatną pracę za granicą, ale z drugiej strony sami staliśmy się popularnym celem emigracji zarobkowej ze Wschodu. Nie do przecenia jest także po prostu wzrost zaufania zagranicznych inwestorów do Polski. Wchodząc do Unii musieliśmy dostosować przepisy i standardy do tych europejskich. Można przyjąć, że jakimś cudem bylibyśmy w stanie pozyskać środki finansowe, ale wszelkie nieobliczalne lub trudno obliczalne profity mogła dać nam tylko Unia. Trzeba także pamiętać, że inwestycji dokonanych ze środków unijnych już nam nikt nie odbierze, ale bardzo łatwo stracić zaufanie potencjalnych inwestorów.

Nie ma wątpliwości, że dzięki członkostwu w Unii Europejskiej nie tyko niesamowicie rozwinęliśmy się pod względem gospodarczym, ale także wykonaliśmy olbrzymi skok cywilizacyjny. Każdy, kto choć raz był na Ukrainie wie, jak daleko z tyłu został ten kraj za Polską. Oczywiście polska gospodarka wciąż ma wiele problemów. Jest mało konkurencyjna i innowacyjna a jej głównym wkładem we wspólny rynek nieustannie jest praca. Jednak to już zależy od władz państw członkowskich, jak wykorzystywane są środki europejskie i wzrost gospodarczy. Poza tym nie wszystkie problemy da się rozwiązać pieniędzmi. Potrzebne są też odpowiednie przepisy.

Wydaję mi się, że głosy podkreślające brak zasług UE w naszym rozwoju wynikają jedynie z nostalgicznych resentymentów za wielką, samodzielną Polską. Pora przestać patrzeć za siebie. Naszą jedyną szansą na jasną przyszłość jest Zjednoczona Europa. W następnej części zanalizuję czym skończyłby się Polexit.

Euromit nr 12 – Polska straciła na członkostwie w Unii Europejskiej

Patryk Jaki – oficjalny zleceniodawca raportu na temat bilansu członkostwa Polski w UE

Dziś zaczynam cykl tekstów dotyczących mitów na temat wchodzenia Polski do UE i jej członkostwa.

Jakiś czas temu media obiegł tzw. Raport Jakiego. Jego autorami są profesor Zbigniew Krysiak (SGH, Instytut Myśli Schumana) i profesor Tomasz Grosse (Uniwersytet Warszawski). Został on kompletnie obśmiany przez większość ekonomistów. Chciałbym skonfrontować zawarte w nim dane z faktami na wypadek, gdyby do kogoś nie dotarły wnioski z raportu.

Według wyliczeń zawartych w Raporcie Jakiego, Polska w latach 2004-2020 straciła na członkostwie w UE 535 mld złotych. Co prawda z budżetu UE otrzymaliśmy w tym okresie 593 mld złotych, ale bilans finansowy spółek Unii Europejskiej transferujących zyski z Polski oraz zyski polskich spółek z UE wyniósł 981 mld złotych, co oznacza stratę 388 mld złotych. Na eksporcie mieliśmy stracić 147 mld złotych.

Cała rzesza ekonomistów nie zostawiła na Raporcie Jakiego suchej nitki. Po pierwsze nie uwzględnił tak istotnych kwestii, jak inwestycje zagraniczne z państw UE, zysk wypracowany za sprawą tych inwestycji, który został w Polsce, zyski polskich firm osiągnięte dzięki otwarciu europejskich rynków. Poza tym zestawiono ze sobą liczby, które są kompletnie nieporównywalne. Pieniądze płynące do nas z Unii Europejskiej często trafiają bezpośrednio jako wkład w infrastrukturę czy dofinansowanie dla rolników i przedsiębiorców. Z raportu wynika także kuriozalny wniosek, że możliwość kupowania zagranicznych produktów w Polsce jest efektem ubocznym naszego członkostwa w Unii. Stwierdza się, że dokonując takiego zakupu i dostarczając zysk producentowi wyprowadzamy pieniądze z Polski.
Niektórzy wskazują nawet na błędy obliczeniowe!

A jakie są fakty? Profesor Jan Czekaj, były członek Rady Polityki Pieniężnej a dzisiaj ekspert PSL przedstawił własną wersję bilansu członkostwa Polski w Unii Europejskiej. Wziął pod uwagę te same elementy, ale dodał saldo inwestycji zagranicznych i handlu usługami. Według jego wyliczeń do 2020 roku otrzymaliśmy 11 bilionów 399 mld zł, wydaliśmy 9 bilionów 451,1 mld, a więc zyskaliśmy 1 bln 947,9 mld złotych, czyli ok. 115 mld rocznie, co stanowi 6,8% polskiego PKB w latach 2004-2020 (28,4 bln złotych). Poza tym profesor Jan Czekaj nie doliczył się żadnej straty na eksporcie, a wręcz olbrzymi zysk w wysokości 1 bln 705 mld. Nawet gdyby w to miejsce podstawić liczby z raportu Jakiego, bilans naszego członkostwa w Unii Europejskiej wychodzi sporo na plus (95,9 mld). Skąd ta różnica? Autorzy Raportu Jakiego uznali, że część naszego eksportu to import przetworzonych produktów, do których my dokładamy tylko część wartości dodanej i sprzedajemy dalej. Jednak, jak mówi doktor Sławomir Dudek główny ekonomista i wiceprezes Forum Obywatelskiego, nie istnieje coś takiego, jak strata w handlu. To, że obie strony zyskują w różnym stopniu jest już inną kwestią, ale zysku nie można uznać za stratę.
W Raporcie Czekaja na minus wychodzi jedynie saldo dochodów pierwotnych, które określają wynagrodzenia na rzecz kapitału zagranicznego zainwestowanego w Polsce, czyli dywidendy dla firm zagranicznych inwestujących w naszym kraju. Strata z tego tytułu wyniosła 812 mld zł.

Nawet na podstawie danych Ministerstwa Finansów widać, że jeśli chodzi o same bezpośrednie wpływy z Unii w latach 2004-2020 jesteśmy o 123 mld euro na plus, bo przy wpłaceniu 58 mld otrzymaliśmy 181 mld.

Trzeba także zaznaczyć, że nie wszystkie profity płynące z członkostwa w UE da się wyrazić za pomocą liczb. Wiele z tych korzyści jest trudno mierzalnych lub niemierzalnych. Nie da się policzyć, ile dokładnie zyskaliśmy na dostępie do wspólnego rynku, zniesieniu granic czy zmniejszaniu różnic między regionami Jednak są to kwestie na osobny temat.

Nie wiem, kim trzeba być, by tak perfidnie manipulować danymi w celu potwierdzenia zamierzonej przez siebie tezy. Szczególnie jest to obrzydliwe, gdy dotyczy czegoś, co stanowi polską rację stanu, jak nasze członkostwo w UE. Do złudzenia przypomina to kampanię brexitową, kiedy po Londynie jeździły słynne, czerwone, piętrowe autobusy z informacją, że 350 mln funtów tygodniowo, które Wielka Brytania wpłaca do budżetu UE mogłyby posłużyć do ulepszenia Narodowego Systemu Zdrowia. Po Brexicie okazało się, że przez pięć lat zaoszczędzi się 42 mld, czy 162 mln tygodniowo. Poza tym nie wszystkie te pieniądze zostaną przeznaczone na służbę zdrowia, ponieważ trzeba będzie zastąpić unijne programy i polityki. Według brytyjskiej agencji rządowej Office for Budget Responsibility, koszty te wyniosą 40 mld rocznie. Nawet Nigel Farage, czyli główny zwolennik Brexitu miał stwierdzić, że dane na autobusach zostały wzięte z sufitu. No, ale brytyjskie społeczeństwo zostało oszukane i zagłosowało za opuszczeniem Unii Europejskiej.

Istnieje też bardzo prosty sposób na zmanipulowanie danych. Dopuściła się go m.in. TVP. Przedstawiając szacunkowy wpływ członkostwa w UE na polską gospodarkę użyto wartości nominalnych, czyli liczb wymiernych, a nie procentów. W ten sposób Polska jako dużo mniejsza gospodarka niż np. niemiecka i startująca z niższego poziomu, rzeczywiście wypada blado na tle największych państw Unii. W ujęciu procentowym jesteśmy niekwestionowanymi liderami rozwoju.

Równie przerażający jest fakt, że pod przedstawionym bublem podpisało się dwóch profesorów. Może nie są to osoby z pierwszych stron gazet, ale przynajmniej dla mnie nieanonimowe. Skoro tak łatwo dali się zmanipulować, jak w takiej sytuacji można mieć zaufanie do polskiej nauki?

Mam swoje zdanie na temat Pana Patryka Jakiego, ale to nie czas i miejsce, żeby o tym pisać. Należy pamiętać, że choć wspomniany polityk sygnował raport swoim nazwiskiem i podpisało się pod nim dwóch profesorów, zleceniodawca jest nad wyraz oczywisty. Tylko jedna osoba w Polsce ma na pieńku z Unią na tyle, żeby posunąć się do tak wyrachowanej manipulacji, jest nią minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.

Jak widać Polska wcale nie straciła na członkostwie w Unii, jak wielu chciałoby udowodnić. Tak naprawdę nie da się dokładnie określić skali zysków. Naiwnością jest sądzić, że wszystkie korzyści można wykazać za pomocą liczb. Kampania zohydzania UE staje się coraz bardziej perfidna. Każdą informację pochodzącą od koalicji rządzącej należy weryfikować dwa albo trzy razy.