Ładowanie

Obalamy euromity

Unia Europejska nie gryzie
Zapraszam

Euromit nr 19 – Polska nie potrzebuje pieniędzy z Funduszu Odbudowy

premier Mateusz Morawiecki – rzekomo główny odpowiedzialny za problemy Polski z Funduszem Odbudowy

Ostatnio w naszym kraju najgłośniejszym tematem związanym z Unią Europejską jest kwestia braku zatwierdzenia polskiego Krajowego Planu Odbudowy przez Komisję Europejską. Rząd PiS swoją znaną, wieloletnią już taktyką, odsuwa winę od siebie zrzucając ją na wszystkich dookoła. Dodatkowo stara się bagatelizować problem sugerując, że nie potrzebujemy jakichś brukselskich srebrników. W tym artykule chciałbym rozważyć, czy jest to prawdą.

Na początku przypomnijmy czym właściwie jest Fundusz Odbudowy. Został ustanowiony przez Unię Europejską w 2020 roku jako instrument służący odbudowie gospodarek państw członkowskich po pandemii koronawirusa. Jego wartość wynosi 750 mld euro (390 mld to bezzwrotne dotacje, a 360 mld niskooprocentowane kredyty). Jego znaczącą część (672,5 mld) stanowi Instrument na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności. Pieniądze z niego mają być przeznaczone na inwestycje publiczne i reformy w państwach Unii. Według planu Polska ma otrzymać 27 mld w dotacjach i 32 mld kredytu, czyli w sumie 59 mld euro. Pieniądze na ten cel zostaną pozyskane na rynkach finansowych. Oznacza to, że kraje unijne pierwszy raz w historii zaciągnęły wspólny dług. Z tego powodu każde państwo członkowskie musiało ratyfikować umowę o zasobach własnych. Mało kto chce się do tego przyznać, ale to pierwszy krok w stronę federalizacji.
Każde państwo członkowskie musiało przedstawić swój Krajowy Plan Odbudowy, w którym zawarło dokładny plan wydatkowania przyznanych środków. Komisja Europejska ustaliła z góry, że 37 procent ma być przeznaczonych na zieloną transformację i 20 procent na cyfryzację. Reszta kwot jest zależna od indywidualnych potrzeb danego kraju, ale trzeba uwzględnić:

– inteligentny, zrównoważony oraz inkluzywny (nie wykluczający) rozwój gospodarzy i zatrudnienie,

– spójność społeczną i terytorialną,

– zdrowie i odporność

– politykę na rzecz następnego pokolenia.

Polska pod rządami Prawa i Sprawiedliwości na szczycie unijnym w 2020 roku wyraziła zgodę na wprowadzenie do prawa unijnego tzw. zasady „pieniądze za praworządność”. Mówi ona, że wypłata wszelkich środków z budżetu Unii dla państw członkowskich jest zależna od tego, czy dany kraj przestrzega praworządności. Oczywiście rząd nie podjął tej decyzji z dobrej woli. Po prostu istniało zagrożenie, że nie uda się uchwalić unijnego budżetu, co opóźniłoby napływ kolejnego strumienia pieniędzy do naszego kraju. Premier Mateusz Morawiecki zapewniał, że nowy instrument UE jest kompletnie bezzębny. Jednak okazało się, że te zęby są i to dość solidne. Komisja Europejska szybko użyła swojego nowego narzędzia i zablokowała pieniądze dla Polski i Węgier z Funduszu Odbudowy. Mateusz Morawiecki zbiera za tamten szczyt solidne cięgi od polityków prawego skrzydła obozu władzy, czyli Solidarnej (od niedawna Suwerennej) Polski ze Zbigniewem Ziobrą na czele.

Jako warunki odblokowania środków z Funduszu Odbudowy dla Polski wskazano likwidację Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego i przywrócenie wszystkich zawieszonych przez nią sędziów do orzekania. Mimo początkowych deklaracji, że FO to ogromna szansa dla Polski, nowy Plan Marshalla, rząd nie kwapił się do zastosowania się do zaleceń KE. W końcu ID zlikwidowano, ale w jej miejsce utworzono Izbę Odpowiedzialności Zawodowej Sędziów. Od swojej poprzedniczki różni się jednak jedynie nazwą. Unia oczywiście nie dała się zwieść, bo przecież nie chodziło o niewłaściwe nazewnictwo.
Teraz na stole leży propozycja, która zakłada przeniesienie spraw dyscyplinarnych do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Nie jest to zgodne z Konstytucją, ponieważ ta nie daje NSA uprawnień do dyscyplinarek. Poza tym są w niej wyraźnie rozdzielone sądy powszechne i administracyjne. Teraz sprawa utknęła w Trybunale Konstytucyjnym skierowana tam przez prezydenta. Rozprawa jest przewidziana na 30 maja. Jednak w TK ma miejsce konflikt. Liczna grupa sędziów kwestionuje przewodnictwo Julii Przyłębskiej sugerując, że jej kadencja wygasła. W związku z tym może być niemożliwe zebranie kworum potrzebnego do wydania zamówionego wyroku. PiS postanowił rozwiązać problem zmniejszając minimalny skład orzekający z 11 do 9 sędziów. Kolejny raz naruszenia próbują naprawić innymi naruszeniami. Literalnie nie jest to niezgodne z prawem, ale to ewidentne dostosowywanie przepisów do doraźnej potrzeby politycznej. Wiemy już, do czego prowadzi nadmierne upolitycznienie wymiaru sprawiedliwości.

Jak już wspomniałem przedstawiciele władzy w Polsce, przynajmniej do pewnego momentu starali się sugerować, że nasza forma ekonomiczna jest tak dobra, iż nie potrzebujemy żadnych pieniędzy z Unii. Przoduje w tym prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński. Stwierdził nawet, że to inne państwa chcą a wręcz muszą od nas pożyczać. Z tego powodu jest uznawany za naczelnego standupera (kabareciarza wygłaszającego monologi) kraju. Dopiero wojna na Ukrainie osłabiła animusz rządzących, zmienili retorykę i zaczęli iść na ustępstwa wobec Komisji Europejskiej. Jednak jak na olbrzymią stawkę, o jaką toczy się gra, nie są one znaczące.

Jaka jest tymczasem prawda o polskiej gospodarce? Co prawda inflacja już nie rośnie, ale wciąż jest na wysokim poziomie i w kwietniu br. wyniosła 14 %. W Unii Europejskiej jedynie Czechy (14,3 proc.) , Łotwa (15,6%) i Węgry (24,5 %) miały wyższą, ale ich zależność od Rosji była większa. Dwa ostatnie kwartały przyniosły spadek PKB naszego kraju (w IV kwartale 2022 r. o 2,3% a w I kwartale 2023 r. o 0,2%). Deficyt budżetowy (wydatki wyższe niż dochody) urósł do 3,7% PKB i jest jednym z najwyższych w UE, większe są jedynie: włoski (8%), węgierski (6,2%), rumuński (6,2%) i maltański (5,8%). Poza tym rząd składa coraz to nowe, kosztowne obietnice wyborcze, na co Koalicja Obywatelska odpowiada tym samym. Ewentualna realizacja tych zapowiedzi po wyborach dodatkowo obciąży naszą gospodarkę. Gdyby uwzględnić wspomniane postulaty, deficyt budżetowy wyniósłby 5,7% i byłby wtedy najwyższy w Unii. Inflacja oczywiście również podskoczy. Pieniądze z Funduszu Odbudowy byłyby silnym impulsem rozwojom dla polskiej gospodarki, przyniosłoby nowe inwestycje i pomogłyby stworzyć nowe miejsca pracy. Ponadto pojawienie się w Polsce dużej ilości pieniędzy w innej niż nasza walucie podziałoby antyiflacyjnie.

Szczególnie w świetle sytuacji gospodarczej na świecie wynikającej z popandemicznego kryzysu i wojny na Ukrainie, bagatelizowanie środków z Funduszu Odbudowy jest po prostu sprzeczne z polską racją stanu. Wydarzenia te mocno wpłynęły na największe potęgi, a co dopiero na nasz kraj? Choć uważany już za rozwinięty, nadal jest na dorobku a nasze władze popełniają liczne błędy. Zaryzykuję stwierdzenie, że nawet w normalnych warunkach te pieniądze byłyby nam niezbędne. Niemniej jednak taka retoryka służy jedynie umniejszaniu w oczach społeczeństwa problemu, który jest wyłączną winą rządzących.

Euromit nr 18 – Polska wcale nie łamie praworządności

Zbigniewa Ziobry – główny architekt deformy polskiego wymiaru sprawiedliwości

Pora poruszyć temat od lat budzący najgorętsze emocje, jeśli chodzi o relacje Polski z instytucjami unijnymi. Myślę, że poruszenie to wynika z faktu, iż zagadnienia prawnicze są często niejednoznaczne i trudne do zrozumienia dla tych, którzy nie zajmują się na co dzień tym tematem. Dlatego chciałbym dziś odnieść się do tytułowego zagadnienia.

Przypomnijmy sobie zatem, jakie zarzuty ma Unia wobec Polski, jeśli chodzi o praworządność. Wiemy już, że instytucje unijne mają prawo upominać państwa członkowskie, gdy istnieje zagrożenie prawa obywateli do sprawiedliwego sądu. Jak to wygląda w naszym kraju?
Po pierwsze tuż po przejęciu władzy PiS zainstalowało swoich ludzi w Trybunale Konstytucyjnym powołując ich w miejsce sędziów, których kadencja jeszcze nie wygasła. Stąd określa się ich mianem dublerów. Przez to TK stał się miejscem, które służy do zatwierdzania pomysłów rządu niezgodnych z Konstytucją i ustawami.

Kolejnym krokiem była zmiana sposobu wyboru Krajowej Rady Sądownictwa, której głównym zadaniem jest przedstawienie i opiniowanie nominacji sędziowskich. Do tej pory skład KRS wybierało jedynie środowisko sędziów. Rząd PiS zmienił to w ten sposób, że wybór należy teraz do Sejmu zdominowanego przez partię władzy. Próbowano również wymienić skład Sądu Najwyższego poprzez skrócenie kadencji sędziów w nim zasiadających. Ponieważ są oni nieusuwalni (jeśli nie stanie się to na mocy wyroku sądu) użyto wytrychu i obniżono wiek emerytalny sędziów. W ten sposób chciano usunąć także I Prezes, choć długość jej kadencji jest zapisana w artykule 183 ustęp 3 Konstytucji:

Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego.”

Ostatecznie rząd wycofał się z czystki w SN pod naciskiem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Niepokorni sędziowie i prokuratorzy są szykanowani poprzez przesuwanie ich do wydziałów, o których pracy nie mają pojęcia oraz wysyłanie w dalekie i długotrwałe przymusowe delegacje bez zważania na sytuację rodzinną. W Sądzie Najwyższym utworzono Izbę Dyscyplinarną, która miała karać sędziów popełniających przestępstwa. Jest ona faworyzowana finansowo i zasiadają w niej ludzie lojalni obecnej opcji rządzącej. Tak naprawdę służy, jako narzędzie do ścigania tych, którzy wydają wyroki nie po myśli rządzących. Wielu z nich zostało zawieszonych w obowiązkach służbowych. Tymczasem jedynym miejscem, gdzie można rozpatrywać sprawy przestępstw sędziów wszystkich izb jest Izba Karna SN. Dopiero zagrożenie w postaci braku środków z Funduszu Odbudowy skłoniły polskie władze do przemyślenia tej kwestii, ale to temat na osobny artykuł.

Jest też coś, co bez problemu pojmie każdy, nawet nie rozumiejący meandrów prawa. Duża cześć władzy sądowniczej została skupiona w rękach jednej osoby w postaci prokuratura generalnego, ministra sprawiedliwości (władza wykonawcza) i zwykłego posła (władza ustawodawcza) w jednym – Zbigniewa Ziobry. Oczywiście narusza to trójpodział władzy. Czarę goryczy przelał zamówiony przez PiS wyrok Trybunału Konstytucyjnego o uznaniu wyższości polskiej Konstytucji nad prawem unijnym (jak twierdzą rządzący). Było to zupełnie niepotrzebne, ponieważ wyrok w tej kwestii zapadł już w 2005 roku. Orzeczono wtedy, że w razie kolizji traktatów z Konstytucją pozostają tylko trzy możliwości: zmiana traktatów, zmiana Konstytucji lub wyjście z Unii. Motywem zeszłorocznej decyzji było zakwestionowanie nieprzechylnych rządowi PiS-u wyroków Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Nie można było tego zrobić wprost, ponieważ TK rozpatruje zgodność ustaw i traktatów z Konstytucją i nie ma prawa interpretować wyroków jakichkolwiek sądów.

Jednym słowem problemem polskiego wymiaru sprawiedliwości pod rządami PiS-u jest jego upolitycznienie i podporządkowanie władzy. Można mieć wątpliwości, w którym momencie zaczyna się zagrożenie dla sprawiedliwego sądu, ale w opisanej tu sytuacji sprawa jest czarno-biała.

PiS dokonując reform wymiaru sprawiedliwości mówi o konieczności usprawnienia go. Tymczasem procesy sądowe ciągną się coraz bardziej. Taka retoryka ma służyć jedynie jako zasłona dymna dla prób przejmowania pełni władzy.

Pojawia się często zarzut, że opór środowisk prawniczych wobec reform wymiaru sprawiedliwości wynika z tego, że „specjalna kasta” broni się przed odebraniem jej przywilejów. Nie jest to prawdą. Wielu prawników podkreśla konieczność reform, ale nie zauważają, by były to zmiany we właściwym kierunku. Nie ograniczają się jedynie do krytyki, ale proponują rozwiązania. Np. według mec. Przemysława Rosatiego prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej, KRS nie powinna być wybierana jedynie przez sędziów, lecz również nie przez polityków. Idealna byłaby sytuacja, w której decyzja należałaby do przedstawicieli wszystkich zawodów prawniczych. W ten sposób uniknięto by zarzutów o upolitycznienie wymiaru sprawiedliwości, a z drugiej strony taka reforma byłaby zgodna z deklarowaną intencją ustawodawcy.

Wielu wyborców PiS-u oraz ludzi obojętnych wobec tej władzy pyta: a co mnie obchodzi jakaś tam praworządność? Niestety sprawa nie jest taka prosta. Łatwo sobie wyobrazić, że ktoś z nas szarych obywateli znajdzie się w sporze prawnym z przedstawicielem władzy, szeregowym politykiem PiS-u czy nawet zwolennikiem opcji rządzącej. Nie wystarczy, że sami postępujemy zgodnie z prawem. Nie będziemy mieli żadnych szans w starciu z tak upolitycznionym wymiarem sprawiedliwości. Przypomina nam o tym sprawa ostatnio znów obecna na tapecie – Sebastiana Kościelnika, który dosłownie zderzył się z państwem PiS (premier Beatą Szydło) na drodze. Poza tym brak praworządności zagraża inwestycjom zagranicznym w Polsce. Wielu potencjalnych inwestorów nie będzie chciało wyłożyć swoich pieniędzy w kraju z tak upolitycznionym wymiarem sprawiedliwości. Także polscy inwestorzy zaczną przenosić swój kapitał za granicę. Niedostatek bezpieczeństwa prawnego stanowiłby zagrożenie dla ich interesów, bo gdyby państwo spróbowało ich oszukać nie mieliby szans dojść swoich praw. Na razie nie widać takiego mrożącego efektu, ale dalsza degradacja praworządności w Polsce z pewnością spowodowałaby znaczny spadek poziomu inwestycji zagranicznych. Nie wspomnę już o osłabianiu zaufania sojuszników do naszego państwa. Rola Polski w sytuacji wojny na Ukrainie byłaby jeszcze silniejsza, gdyby nie zarzuty o stan demokracji. Jeśli ktoś popełniłby przestępstwo na terenie Polski i uciekł za granicę, dane państwo miałoby opory, żeby wydać go nam w obawie o to, czy zostanie sprawiedliwie osądzony. Były już zresztą takie przypadki.

Zarzuty UE wobec Polski nie są wcale wyssane z palca jak starają się przedstawiać to politycy PiS – u. W ogóle cała ta sprawa kwestionowania prawa unijnego ma tylko jeden cel. Nie jest to wcale troska o suwerenność naszego kraju. Obóz rządzący po prostu wścieka się, że ktoś sypie piasek w tryby ich machiny miażdżącej polskie państwo prawa. Instytucje unijne to jedyna realna przeszkoda na drodze obecnej władzy do wprowadzenia pełnego autorytaryzmu. Taka jest jedna z ról Unii Europejskiej – dbanie o to, żeby żadne państwo członkowskie nie zboczyło z kursu demokracji. W następnej części cyklu o prawie unijnym odniosę się do sugestii, że innych państw nie ściga się za te same przewiny.