Ładowanie

Obalamy euromity

Unia Europejska nie gryzie
Zapraszam

Euromit nr 17 – Zachodnia Europa chciała nas w Unii tylko dla własnych korzyści

Premier Leszek Miller podpisuje traktat akcesyjny

Czasem spotykam się z opiniami, które podważają doniosłość chwili, jaką było wejście Polski do Unii. Nie mówi się o dziejowej sprawiedliwości i szansie dla naszego kraju. Te głosy sprowadzają wspomniany fakt do chęci wydojenia Polski przez starą UE i możliwości wykorzystywania taniej siły roboczej.

Emanacją tak zbiorczo ujętego mitu jest sugestia, że Niemcy chcieli mieć w postaci Polski rynek zbytu dla swoich produktów. W dzisiejszym felietonie chciałbym wykazać, ile jest w tym prawdy.

Zacznijmy od ekonomicznego wymiaru członkostwa Polski w Unii. Trzeba pamiętać, że nasz kraj na początku lat dziewięćdziesiątych, czyli kiedy rozpoczął się proces wchodzenia do UE, był biedny. Nikt w Europie nie myślał o własnych korzyściach z akcesji Polski. Wręcz przeciwnie – obawiano się, że zaszkodzi to całej starej Unii. Świeże było w pamięci zjednoczenie Niemiec, które mimo ogromu wpompowanych pieniędzy nie zakończyło się pełnym sukcesem i do dzisiaj wschodnie landy są dużo uboższe. Mimo to dążono do rozszerzenia, bo zdawano sobie sprawę z niewyobrażalnych korzyści politycznych – ostatecznego zakończenie ładu pojałtańskiego oraz rozszerzenia obszaru bezpieczeństwa i dobrobytu w Europie. Ponadto przy dostosowywaniu polskiej gospodarki do wspólnotowej, zastosowano asymetryczne znoszenie barier w handlu. Wspólnota robiła to dużo szybciej niż my dzięki czemu naszego rynku nie zalały nagle zachodnie produkty. Mogliśmy też w każdej chwili podnieść cła, jeśliby istniałoby zagrożenia dla restrukturyzowanego sektora gospodarki lub mającego trudności skutkujące problemami społecznymi. Czy tak wygląda wykorzystywanie innego państwa?

Co do absurdalnego zarzutu, że w naszym członkostwie chodziło jedynie o rynek zbytu, tanią siłę roboczą i niskie koszty produkcji głównie dla Niemiec. Oczywiście wejście Polski do Unii oznaczało także korzyści dla państw starej UE, bo inaczej nie doszłoby do rozszerzenia. Jednak i dla nas przyniosło bardzo pozytywne efekty m. in. w postaci napływu kapitału i wiedzy. Była to tzw. sytuacja win-win, czyli taka, na której korzystają obie strony. Czy naprawdę tylko dla wspomnianego wyżej celu wciągnięto do Unii aż dziesięć państw? O ile nasze władze wstawiały się za innymi państwami dawnego bloku wschodniego, to jaki cel miało przyjęcie Cypru i Malty? Poza tym przed 2004 rokiem było już jedno, duże, ale odstające od reszty pod względem gospodarczym państwo – Hiszpania.

Często pojawiają się głosy, że być może za wcześnie weszliśmy do Unii Europejskiej i do negocjacji powinniśmy przystąpić parę lat później z wyższej pozycji. Jednak bez tego, co dało nam członkostwo w UE, nie rozwijalibyśmy się tak błyskawicznie. Poza tym reszta nie stałaby wtedy w miejscu. Dziś nawet Hiszpania jest przed nami, a co dopiero trzy największe gospodarki Unii.

Ważnym wymiarem poważnego traktowania Polski przez starą Unię jest Trójkąt Weimarski, czyli platforma wzajemnych konsultacji naszego kraju z Francją i Niemcami. Jej pierwotnym zadaniem było wprowadzenie Polski do UE. Kiedy udało się to już osiągnąć, spotkania nie zostały zaniechane. Dawały teraz możliwość rozmów na temat wzajemnych relacji i przyszłości integracji europejskiej. Dlaczego relacje tych państw z Wielką Brytanią czy nawet Włochami – bogatszymi i ludniejszymi członkami UE nie były aż tak sformalizowane? Od samego początku istniała świadomość ważnej roli Polski w Unii Europejskiej. Można powiedzieć, że wspomniana formuła miała służyć wciągnięciu państwa polskiego do rdzenia Europy. Niestety wraz z powrotem PiS-u do władzy Trójkąt Weimarski stracił na znaczeniu na rzecz Grupy Wyszehradzkiej, czyli wybrano dalsze kiszenie się w środkowo-wschodnio europejskim sosie. Po opuszczeniu Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię moglibyśmy stać się pełnoprawnym trzecim graczem. Niestety nasz rząd zdecydował się na ideologiczną wojnę z instytucjami unijnymi i ciężar przesunął się w stronę Włoch i Hiszpanii. Megalomańskie ambicje PiS-u nie pozwalają przecież być trzecimi, nawet w tak elitarnym gronie. Muszą rządzić w regionie Europy Środkowowschodniej, choć jako członek wielkiej trójki byliby w stanie załatwić dla niego więcej.

Można znaleźć wiele przykładów na to, że członkostwo Polski było traktowane bardzo poważnie przez kraje starej Unii. Jeśli były dla nas jakieś efekty uboczne, to z pewnością nieuniknione. Zresztą wszystkie późniejsze korzyści w pełni zrekompensowały wszelkie straty. A, że wciąż jesteśmy tanią siłą roboczą – to już od nas zależy, jak wykorzystujemy rozwój.

Źródło:

Domagała A., Integracja Polski z Unią Europejską, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2008

Najciemniejsza strona Ameryki

Kiedy pisałem artykuł “Prawdziwa twarz Ameryki“ nie miałem pełnego pojęcia o najmniej chwalebnym okresie historii Stanów Zjednoczonych. Parę lat temu miałem okazję obejrzeć film w jednej z popularnonaukowych telewizji o  tzw. republikach bananowych. Słyszałem oczywiście o tym zagadnieniu, ale nie byłem świadomy wszystkiego. Sądziłem, że po prostu są to państwa rządzone w sposób niedemokratyczny a swoją nazwę biorą od tego, że rosną w nich banany. Nie miałem jednak pojęcia, kto przyczynił się do tego, że te kraje tak wyglądają. Chyba nigdy nic tak mną nie wstrząsnęło. Zweryfikowałem w różnych źródłach przedstawione w filmie fakty i niestety wszystko się potwierdziło. Chciałbym się z Wami podzielić wrażeniami i wnioskami z tej historii.

Stany Zjednoczone powstały w 1776 roku w wyniku buntu trzynastu angielskich kolonii wobec władz w Londynie i wojny o niepodległość. Można więc powiedzieć, że od początku swojego istnienia kraj ten miał wymiar antykolonialny. Jednak dość szybko zaczęto zajmować nowe tereny dokonując praktycznie ludobójstwa Indian. Nowe ziemie zdobywano poprzez :

-zakup – Alaska (1867),  Floryda (1821) czy Luizjana (1803)

-wojnę amerykańsko meksykańską z lat 1846-1847 – Kalifornia, Nowy Meksyk, Teksas

-podbój – Hawaje (1889)

– wojnę amerykańsko – hiszpańską 1898 roku – Guam i Portoryko

W 1823 roku USA w tak zwanej doktrynie Monroe’a ogłosiły, że Europa nie może więcej kolonizować obu Ameryk ani zwiększać lub przywracać swoich wpływów politycznych. W zamian za to Stany Zjednoczone miały nie wtrącać się w sprawy Europy. W 1904 roku prezydent Theodore Roosvelt uzupełnił doktrynę o prawo pierwszeństwa do interweniowania w państwach Ameryki Północnej i Południowej. Po prostu uznano te dwa kontynenty za wyłączną strefę wpływów. Stało się to wyznacznikiem polityki USA w obu Amerykach praktycznie do dzisiaj. Czy to czegoś nie przypomina?

Później wybuchła wojna secesyjna (1861-1865), która w efekcie doprowadziła do zniesienia ostatniego przejawu kolonializmu w polityce wewnętrznej Stanów Zjednoczonych, czyli niewolnictwa. Wojna amerykańsko – meksykańska (1845-1846) to czas, kiedy pierwszy raz USA wtrąciły się w sprawy innego państwa. Doprowadziły do ogłoszenia niepodległości przez Teksas należący wówczas do Meksyku a następnie przyłączenia się go do USA. Było to zarzewiem konfliktu. W 1898 roku miała miejsce wojna  amerykańsko – hiszpańska, wskutek której Amerykanie odebrali Hiszpanii kolonie. Oznaczało to kres polityki izolacjonizmu, czyli nieingerowania w europejskie sprawy. Oprócz ziem należących dziś do USA zajęto wtedy także Filipiny i Kubę.

Tak zwane republiki bananowe to kraje Ameryki Środkowej, Południowej i Karaibów, które żyły z plantacji nie tylko bananów, ale też ananasów, bawełny, kawy, trzciny cukrowej czy tytoniu. Są rządzone autokratycznie, silnie podporządkowane bogatszym państwom a wszelkie zyski trafiają do wąskiej elity. Pojęcie republiki bananowej można rozszerzyć o każde państwo na świecie totalnie uzależnione od jednego surowca naturalnego. Jednak zajmę się tymi bardzo wąsko pojętymi republikami bananowymi – głównie Hondurasem, Gwatemalą i Kostaryką.

Historia zaczyna się w 1870, kiedy amerykański biznesmen Lorenzo Dow Baker sprzedał w Stanach Zjednoczonych z dużym zyskiem pęk wspomnianych owoców zakupionych na Jamajce. Banany miały ogromny potencjał, żeby zawojować rynek USA, ale problem stanowił transport. Owoce przewożone statkami gniły przed dotarciem do celu. Jedynym rozwiązaniem były więc pociągi. No, ale do tego potrzebne było położenie torów. Amerykański przedsiębiorca Henry Megss dostał zlecenie od rządu Kostaryki na budowę linii kolejowej prowadzącej ze stolicy kraju do portu nad Morzem Karaibskim. Pracował przy tym projekcie wraz ze swoim siostrzeńcem Minorem Cooperem Keithem. Założyli plantację bananów, żeby zapewnić żywność swoim pracownikom. Szybko odkryli, że eksport bananów jest niezwykle intratnym biznesem i zaczęli wysyłać je na południe Stanów Zjednoczonych. Założyli firmę Tropical Traiding and Transport Company. Keith, po śmierci swojego wuja (1877 rok) doprowadził do fuzji z innym owocowym gigantem Boston Frut Company w 1889 roku. Tak powstało United Fruit Company, marka dziś znana jako Chiquita. Do 1904 roku UFC posiadało ziemie także w Gwatemali, na północy Kolumbii i w Panamie. Kolejnym krokiem w kierunku rozwoju przedsiębiorstwa był rok 1929 i zakup Guyamel Fruit Company, największego konkurenta posiadającego plantacje w Hondurasie. W ten sposób United Fruit Company stało się światowym monopolistą w handlu owocami egzotycznymi, czyli czymś sprzecznym z zasadami tak umiłowanego przez Amerykanów wolnego rynku.

Rządy republik bananowych dawały coraz więcej przywilejów podatkowych, odstępowały ziemie za bezcen. Na plantacjach nie obowiązywało żadne prawo pracy, choć robotnicy mieli zapewnione praktycznie wszystko potrzebne do życia: domy, sklepy, szpitale i szkoły dla dzieci. Nie dostawali jednak pieniędzy, a jedynie talony. Wszelkie próby zrzeszania się pracowników i strajki były brutalnie tłumione. Ponadto pięćdziesiąt lat po zniesieniu niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych sprowadzano z Jamajki ciemnoskórych ludzi do pracy przymusowej! Na plantacjach panowała segregacja rasowa – urzędnicy i brygadziści byli wyłącznie biali. 

Do czego to wszystko doprowadziło? Nawet dziecko w podstawówce wie, jaki ma skutek ciągłe uprawianie tego samego w jednym miejscu. Ziemia stała się zupełnie jałowa i już do niczego się nie nadawała. Swoje zrobiły też zarazy niszczące uprawy, na co odpowiadano szkodliwymi dla ludzi pestycydami. Zarabiały na tym coraz więcej tylko państwowe elity a biedni stawiali się coraz biedniejsi. Nie brakowało także politycznej, a nawet militarnej ingerencji Stanów Zjednoczonych. Wszelkie próby władz republik bananowych mające na celu poprawę losu tych państw i ich obywateli spotykały się ze sprzeciwem USA, wspomaganiem zamachów stanów czy nawet interwencjami zbrojnymi. Samuel Zemurai właściciel Guyamel Fruit Company uknuł w 1911 roku spisek z byłym prezydentem Hondurasu Manuelem Bonillą bardziej przychylnym firmie i amerykańskim generałem Lee Christmasem, co doprowadziło do obalenia prezydenta Hondurasu Miquela Davilli. W 1928 roku armia kolumbijska dokonała masakry protestujących pracowników plantacji, gdyż Stany Zjednoczone zagroziły swoją interwencją. Dopiero dekret prezydenta Franklina Delano Roosevelta o dobrym sąsiedztwie przyniósł zmianę w polityce Stanów Zjednoczonych wobec regionu. Niestety nie trwało to zbyt długo.

Po II wojnie światowej Amerykanie wielokrotnie interweniowali w Ameryce Środkowej i na Karaibach np. jak w Panamie czy na Grenadzie. Jednak najbardziej bulwersujący jest przypadek Gwatemali. W 1950 roku jej obywatele powiedzieli dość wyzyskiwaniu państwa oraz narastającej biedzie i w wolnych  wyborach wybrali na prezydenta lewicowego Jacopo Arbenza Guzmana. Zapowiedział on poprawienie praw pracowniczych i rozdzielenie gruntów pomiędzy lokalnych rolników. Było to w oczywisty sposób zagrożeniem dla interesów Stanów Zjednoczonych. Cztery lata później CIA wsparło pucz wojskowy i w ten sposób USA zainstalowały marionetkowego prezydenta. Usprawiedliwiano to oczywiście koronnym argumentem tamtych czasów, czyli rzekomą współpracą ze Związkiem Radzieckim, co oczywiście nie było prawdą. W efekcie tych wydarzeń do 1996 roku trwała krwawa wojna domowa, bo znaczna część społeczeństwa nie pogodziła się z losem swojego kraju. Po zamachu stanu w Gwatemali Che Guevara, rewolucjonista kubański, miał dojść do ostatecznego wniosku, że sprawiedliwości społecznej nie da się osiągnąć metodami pokojowymi. W 1959 roku na Kubie dochodzi do przewrotu, który kończy się pełnym sukcesem i wprowadzeniem ustroju komunistycznego trwającego tam do dzisiaj.

Na tle tej historii kompletnym idiotyzmem jest mówienie o tym, że po 1989 roku Polska stała się neokolonią Zachodu a obecność m. in. niemieckich firm na naszym rynku szkodzi polskiej gospodarce. My w odróżnieniu od republik bananowych naprawdę się rozwijamy także dzięki zachodnim inwestycjom. Tylko od nas zależy, jak to wykorzystujemy. Trudno nazwać to wyzyskiem.

Kompletnie niezrozumiałe dla mnie jest postępowanie Amerykanów na początku zimnej wojny, gdy radziecki model gospodarczy odnosił jeszcze sukcesy. Jedyną odpowiedzią na rosnącą popularność komunizmu w różnych rejonach świata była najbardziej krwiożercza wersja kapitalizmu. Może kapitalizm z ludzką twarzą zdziałałby więcej i umożliwiłby szybsze zakończenie zimnej wojny. Gospodarka centralnie planowana była po prostu skazana na porażkę. Bardziej sprawiedliwy kapitalizm byłby atrakcyjniejszy i pewnie odwróciłby wielu sojuszników od ZSRR. Jednak Amerykanie nie poszli tą drogą. Łatwiej było przedstawiać jako  komunistów lewicujących przywódców państw i ich obalać, żeby móc nieustannie osiągać gigantyczne zyski na wyzysku niż ruszyć głową. Na ołtarzu walki z komunizmem położono niczemu niewinne państwa, które prawdopodobnie już nigdy się nie podniosą pod względem gospodarczym. Nie dziwmy się, że większość państw Ameryki Łacińskiej zachowuje co najmniej neutralność w kwestii wojny na Ukrainie a często staje po stronie Rosji. Jaki mają powód, żeby ufać Amerykanom? Ich własna historia mówi im, że Stany Zjednoczone mogłyby wykorzystać Ukrainę do walki z Rosją, tak jak wcześniej wiele z nich do walki ze Związkiem Radzieckim. W naszej części Świata wydaje się to kompletną bzdurą, ale my mamy raczej dobre doświadczenia z USA. Dla wspomnianych państw działania Amerykanów w ich regionie niczym nie różniły się od rosyjskich w Gruzji czy na Ukrainie, z wyjątkiem rodzaju narzucanej ideologii. Tak samo ortodoksyjnie jak Związek Radziecki do komunizmu a Rosja do tzw. ruskiego miru, USA podchodziły do kapitalizmu. Każda idea, nawet najwznioślejsza, może być nadużywana lub realizowana w niewłaściwy sposób.

Przerażające jest, jak mało jest informacji w polskich źródłach. Czyżby polskie władze obawiały się, że nasz sojusznik obrazi się i przestanie wspierać za mówienie o tym a obywatele zaczną kwestionować bliską współpracę z USA? Paradoksalnie amerykańskie media i twórcy filmowi potrafią mówić wprost o ciemnych kartach dziejów swojego państwa. Prawdziwy przyjaciel zwraca nam uwagę, gdy postępujemy w niewłaściwy sposób. Być może nasz większy krytycyzm względem Stanów Zjednoczonych uczyniłby nasze relacje bardziej partnerskimi. Ślepe zapatrzenie w kogoś lub coś musi w końcu skończyć się źle.

Absolutnie nie jest moim celem wbijanie klina między Stany Zjednoczone a Unię Europejską – sojuszników w obliczu wojny na Ukrainie. To co robią dla tego napadniętego kraju jest pierwszym bezwzględnie dobrym uczynkiem Amerykanów od wyzwolenia Europy Zachodniej od nazistów. Prawdopodobnie już zawsze będziemy musieli współpracować, szczególnie militarnie. Byleby odbywało się to  równych warunkach, a nie tak, jak w przypadku TTIP. Natomiast Amerykanie powinni przeprosić państwa Ameryki położone na południe od nich za dwa wieki bezwzględnego wyzysku tak, jak my Europejczycy, zaczynamy przepraszać za lata własnego kolonializmu. Obecna amerykańska administracja daje nadzieję na rozliczenie się z tym niesamowicie ciemnym okresem. Być może Joe Biden, który ponoć wzoruje się na prawdopodobnie najlepszym prezydencie w historii Stanów Zjednoczonych Franklinie Delano Roosvelcie, jest tu właściwą osobą. Zachód musi wreszcie porzucić swoją arogancję i poczucie bezwzględnej wyższości nad innymi cywilizacjami, co prowadzi do podwójnych standardów w polityce międzynarodowej. W ten sposób dajemy tylko paliwo dyktatorom. Bez zmiany naszego podejścia nie uczynimy Świata lepszym miejscem.

Chciałbym, żeby morałem z tej historii było to, że Amerykanie nie są tacy dobrzy i szlachetni na jakich się kreują. Wszystko, co robią wynika z ich interesu, a że mają go prawie wszędzie, to już inna sprawa. Nic zatem dziwnego, że czasem zrobią coś dobrego. My Europejczycy musimy pamiętać, że wiatr może w każdej chwili zmienić kierunek na jeszcze bardziej wschodni (chiński) i trzeba być na to gotowym.