Ładowanie

Obalamy euromity

Unia Europejska nie gryzie
Zapraszam

Euromit nr 11 – Unia Europejska jest niewyobrażalnie zbiurokratyzowana

Siedziba Komisji Europejskiej, czyli dla eurosceptyków symbol unijnej biurokracji

Dziś o najczęściej chyba powtarzanym zarzucie w stronę Unii Europejskiej. Przecież nawet jej zwolennicy uważają, że jest zbiurokratyzowana. Samo stwierdzenie oczywiście nie jest mitem, ale zastanowimy się na ile jest to problem i jaką ma skalę.

Czymś, co najdobitniej pokazuje poziom zbiurokratyzowania, jest ilość zatrudnionych urzędników. Unia Europejska ma około 55 tysięcy pracowników administracyjnych. W Polsce jest to ponad 500 tysięcy osób! Przypomnę, że cała UE ma 10 razy więcej obywateli niż sama Polska.

Niektórzy są święcie przekonani, że wydatki UE na administrację są horrendalne i z pewnością pożerają większość jej budżetu. Tymczasem w 2020 roku wyniosły 20,6 mld euro, co stanowiło 6,2% całości (327,9 mld). Polska wydaje 25 mld na 435,3 mld, czyli 5,7%.

Znamiennym jest, jeśli chodzi o tę sprawę, że w wielu państwach ludzie dużo bardziej ufają Unii niż własnym rządom. W Polsce stosunek ten wynosi 50% do 26% na korzyść Unii, co nie jest niczym zaskakującym zważywszy na jakość rządzenia w naszym kraju, więc spójrzmy na inne wyniki. Średnia zaufania do UE we wszystkich państwach członkowskich to 49% a największe w Portugalii (78%) i Irlandii (74%). Z drugiej strony średnio 36% Europejczyków ufa własnym władzom, W Czechach jest aż 80% nieufających (mowa o poprzednim rządzie). Są to całkiem niezłe rezultaty, jak na nie budzącego zaufania, brukselskiego, biurokratycznego molocha.

Biurokracja z pewnością irytuje każdego. Jednak niemożliwe jest jej całkowite zlikwidowanie, choć powinna być ograniczana, jak tylko się da. Wspominałem już o tym tutaj. Musi istnieć chociaż minimalna kontrola urzędnicza. Człowiek jest tylko człowiekiem i popełnia błędy. Nie każdy jest uczciwy. Niemniej jednak urzędnik powinien pomagać petentowi i nie traktować go z góry, jak przestępcę.

Dowiodłem, że Unia Europejska nie jest wcale bardziej zbiurokratyzowana niż należące do niej kraje. Dzisiejszy mit to kolejny przykład opisanego przeze mnie w artykule na temat stanu demokracji w Unii zjawiska wymagania od „Brukseli” więcej niż od państw członkowskich. Tutaj. Wydaje mi się, że to podstawa wszelkich euromitów. Przecież UE jest taka jacy są jej członkowie. Musiałyby być dużo bardziej zintegrowana, żeby mogła zmieniać politykę wewnętrzną swoich części składowych. Śmieszne jest to, że najwięksi krytycy Wspólnoty staranie dbają o to, żeby nie była zbyt silna. Jednak nieustanie zbijają na tym kapitał polityczny. Wierzą w magiczne moce Zjednoczonej Europy? Nowi koledzy płaskoziemców? Zmiany trzeba zaczynać od siebie, zanim będzie się wymagać od innych.

Źródła:

https://www.consilium.europa.eu/pl/infographics/2020-eu-budget/

https://www.gov.pl/web/finanse/sejm-rp-przyjal-budzet-na-2020-r–pierwszy-od-30-lat-bez-deficytu

https://www.europarl.europa.eu/news/pl/faq/22/ile-osob-pracuje-w-parlamencie-europejskim

https://www.money.pl/gospodarka/miala-malec-a-rosnie-pis-owi-nie-udalo-sie-ukrocic-biurokracji-w-kluczowym-sektorze-6664036239903488a.html

McCormick J., Zrozumieć Unię Europejską, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2010

Konieczność militaryzacji UE

Emmanuel Macron – nowa nadzieja na silną Europę

Nie tak dawno temu prezydent Francji Emmanuel Macron stwierdził, że Pakt Północnoatlantycki przeżywa stan śmierci mózgowej. Oczywiście od razu posypały się na niego gromy, bo jak można podważać sojusz ze świętą Ameryką. Czas jednak pokazał, że to francuski przywódca miał rację. Może jedynie moment nie był zbyt szczęśliwy, bo nieco wcześniej Macron mówił o konieczności ocieplenia relacji z Rosją. Po ostatnich wydarzeniach na linii UE- USA coraz więcej europejskich polityków zaczęło mówić o militarnej niezależności. Najgłośniej prezydentowi Francji wtórował wysoki przedstawiciel ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa UE Josep Borell. Czy i w jakim stopniu Unia tego naprawdę potrzebuje? O tym przeczytacie dzisiaj.

Na początek, jak zwykle będzie trochę historii. Powojenna współpraca wojskowa państw Europy datuje się już na rok 1947, kiedy to Francja i Wielka Brytania z obawy przed odrodzeniem potęgi Niemiec, zawarły porozumienie wojskowe zakładające wzajemną pomoc w razie ataku na któreś z nich. Rok później określono jako zagrożenie także Związek Radziecki, a do współpracy dołączyły Belgia, Holandia i Luksemburg, co doprowadziło do powstania Unii Zachodniej przekształconej w 1954 roku w Unię Zachodnioeuropejską. W późniejszych latach dołączyły do niej Niemcy Włochy, Hiszpania i Portugalia. UZ stała się podstawą Paktu Północnoatlantyckiego powołanego do życia w 1949 roku. Ciekawostką jest, że Unia Zachodnioeuropejska dawała dużo silniejszą gwarancję bezpieczeństwa jej członkom niż NATO. Podczas gdy traktat o UZ zakładał bezwarunkowe i natychmiastowe wsparcie militarne dla zaatakowanego państwa, Pakt Północnoatlantycki mówił jedynie o pomocy z użyciem środków “uznanych za stosowne”. Jednak wszystko to działo się jeszcze przed powołaniem do życia Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali i miało charakter międzypaństwowy.

W artykule udowadniającym, że Wspólnota Europejska tylko przez krótki czas była projektem wyłącznie gospodarczym, wspomniałem o pomyśle Europejskiej Wspólnoty Obronnej. Zaproponował go w 1950 roku francuski premier Rene Pleven. Francja chciała objąć wspólną kontrolą także armię remilitaryzujących się Niemiec. To właśnie Francuzi ostatecznie zablokowali tę inicjatywę, gdy do władzy w kraju doszli politycy przeciwni głębszej integracji. Ważnym powodem było także to, że Wielka Brytania nie chciała się zaangażować a była istotnym elementem koncepcji Plevena jako równoważnik siły Niemiec. Temat wspólnej europejskiej obronności o charakterze ponadnarodowym został odsunięty na bok na długie lata a Niemcy zostały w 1955 roku przyjęte do NATO.

W 1975 roku powstał raport belgijskiego premiera Leo Tindermansa o przyszłości Wspólnoty Europejskiej. Najciekawszym stwierdzeniem było: “Zjednoczona Europa pozostanie dziełem niepełnym tak długo, jak długo nie będzie miała wspólnej polityki obronnej”.

Temat europejskiej, wspólnej obrony wrócił z całą mocą w traktacie z Maastricht, który powołał do życia Unię Europejską. Stworzono Wspólną Politykę Zagraniczną i Bezpieczeństwa. Jako jej cele postawiono m. in utrzymywanie pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego oraz umacnianie bezpieczeństwa Unii Europejskiej. Unia Zachodnioeuropejska, która do tej pory była oddzielną organizacją, została uznana za zbrojne ramię Unii Europejskiej. Docelowym zadaniem WPZiB miało być uzgodnienie wspólnej polityki obronnej, która mogłaby prowadzić do wspólnej obrony.

Pierwszym przejawem tego zamierzenia było powstanie w 1999 roku Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony, której cel stanowiło zwiększenie zdolności UE do prowadzenia samodzielnych działań operacyjnych i podejmowania decyzji w razie zaistnienia kryzysu. Sojusz Północnoatlantycki pozostał podstawą wspólnej obronności. Zadeklarowano zwiększenie współpracy z NATO, lepsze wykorzystanie potencjału, jakim UE dysponuje i zwiększenie szybkości reakcji na kryzysy.

Traktat amsterdamski (1997 rok) usankcjonował wprowadzone wcześniej tzw. misje petersberskie, czyli działania o charakterze wojskowym, które może podejmować UE. Należą do nich misje ratunkowe, humanitarne oraz misje wojskowe służące zarządzaniu kryzysami i dodane przez Traktat Lizboński misje rozbrojeniowe, misje wojskowego doradztwa i wsparcia oraz stabilizacyjne. Dodatkowo TL wprowadził wzajemną pomoc państw członkowskich z użyciem wszelkich dostępnych środków w razie ataku, na któreś z nich.

Najnowszą europejską inicjatywą związaną z wojskowością jest PESCO (Permented Structured Cooperation), czyli stała współpraca strukturalna. Przyłączyły się do niej wszystkie państwa członkowskie Unii Europejskiej z wyjątkiem Dani i Malty. Mogą też przystąpić kraje spoza UE, jeśli podzielają jej wartości i wniosą wartość dodaną w postaci zaawansowanej technologii, walory strategiczne czy znaczący wkład finansowy. W ten sposób w PESCO zaangażowała się Kanada, Norwegia i Stany Zjednoczone, Projekt zakłada wspólne rozwijanie, technologii, strategii czy infrastruktury i współfinansowanie tych działań. W ramach PESCO powstało już 46 projektów a największym z nich dotyczący mobilności, który polega na budowie infrastruktury drogowej, umożliwiającej sprawniejsze przemieszczanie się wojska.

Na początku moich studiów byłem gorącym zwolennikiem tego, żeby Unia Europejska pozostała przy swojej soft power (dyplomacja i handel), która odróżniała ją od hard power (armia) Stanów Zjednoczonych. Po prostu UE w założeniu miała być pacyfistyczna, a za obronność miało odpowiadać stworzone do tego celu NATO. Na moje stanowisko nie wpływał nawet fakt, że było to już po interwencji w Iraku, która pierwszy raz militarnie poróżniła Zachód. Dochodziłem do wniosku, że wzajemne zaufanie da się jeszcze odbudować. Wszystko zmieniła jednak Arabska Wiosna. Zbyt idealistyczna i nierozsądna decyzja o popieraniu przemian wywołanych buntem społecznym w krajach Afryki Północnej i na Bliskim Wschodzie, przyniosła za sobą olbrzymie problemy. W Jemenie i Syrii od dziesięciu lat trwa wojna domowa. Libia cały czas pogrążona jest w chaosie. Dodatkowo sytuacja w Syrii przyczyniła się do powstania i rozwinięcia się Państwa Islamskiego. Ogólnym skutkiem zrywu społecznego są masowe migracje z tego regionu świata. Więcej o tym tutaj. Jedynie w Tunezji można mówić o sukcesie demokratyzacji, ale prawdopodobnie tam i tak, może trochę później doszłoby do przemian. Dobrze rokuje także sytuacja w Egipcie. Być może świadomość olbrzymiej wagi turystki dla gospodarek tych państw robi swoje. Od chwili Arabskiej Wiosny wiadomo, że Stany Zjednoczone nie zawsze działają racjonalnie a potem my w Europie sami ponosimy tego konsekwencje.

Prezydentura Donalda Trumpa unaoczniła najciemniejsze strony Stanów Zjednoczonych. Najlepiej było to widać w polityce wewnętrznej, ale miało także przełożenie na sprawy międzynarodowe. Trump skrytykował NATO idąc dużo dalej niż Macron. Zakwestionował sam sens istnienia tej organizacji. Stwierdził, że Europa musi wziąć za siebie większą odpowiedzialność i wydawać więcej na obronność, bo Ameryka nie może wiecznie finansować innych państw. Miał oczywiście sporo racji, ale jego słowa zabrzmiały co najmniej jak szantaż. Dodatkowo wybierał sobie sojuszników w relacjach transatlantyckich faworyzując Polskę i Wielką Brytanię, a Francję i Niemcy odstawiając na boczny tor. Stosunki z tym ostatnim państwem były szczególnie chłodne. USA za czasów najgorszego prezydenta w swojej historii o mało nie wywołały wojny z Iranem na początku 2020 roku, kiedy to na terenie Iraku armia amerykańska dokonała udanego zamachu na irańskiego generała. Ostatnie cztery lata uświadomiły nam, że Stany Zjednoczone nie są tak pewne, jak nam się wydawało, bo nigdy tak naprawdę nie wiadomo, kto może zasiąść w Białym Domu.

Źródłem optymizmu było z pewnością wybranie na prezydenta Stanów Zjednoczonych Joego Bidena. I rzeczywiście Unia Europejska znów zaczęła być traktowana przez USA jak partner. Sielanka nie trwała jednak długo. W sierpniu w fatalny sposób Amerykanie przeprowadzili akcję wycofywania się z Afganistanu. Co prawda, co do samego faktu i terminu, nowy prezydent został wsadzony na minę przez Donalda Trumpa, ale nic nie tłumaczy beznadziejnej organizacji i nie skonsultowania się z europejskimi sojusznikami. Afganistanowi nie “grozi” scenariusz tunezyjski. Z drugiej strony nie powtórzy się ani historia Syrii, ani Libii. Kraj został przejęty przez talibów bez żadnego oporu tamtejszego wojska i sytuacja prawdopodobnie wróci do stanu sprzed wejścia Amerykanów. Była to najbardziej bezsensowna wojna w historii Stanów Zjednoczonych.
Następnie USA wraz z Wielką Brytanią zawarły porozumienie wojskowe z Australią. Ta ostatnia zerwała umowę z Francją na zakup łodzi podwodnych, bo wspomniany układ zakłada to samo. Pokazuje to brak lojalności wobec sojuszników i sygnalizuje, że USA przenosi swoje militarne zainteresowanie na Pacyfik na wypadek konfliktu z Chinami. Czy to nie wystarczające argumenty za potrzebą militaryzacji Unii?

Co niezwykle ważne, wraz ze zmianą lokatora Białego Domu plany zwiększenia niezależności wojskowej Unii uzyskały poparcie Stanów Zjednoczonych. Trump chciał zmniejszyć wydatki swojego państwa na obronność innych członków NATO, ale oczywiście USA miały nadal rządzić. Europejscy politycy raczej są zgodni, co do potrzeby militarnego uniezależnienie się od Stanów Zjednoczonych. Różnią się tylko, jeśli chodzi o formę i głębokość emancypacji. Wszyscy są zgodni, że wszelkie działania w tym kierunku powinny być czynione przy współpracy z NATO i nie mogą dublować jego zadań. Szczególnie kraje Europy Wschodniej będące członkami Paktu Północnoatlantyckiego są wyczulone na tym punkcie. Uznają NATO za jedynego gwaranta swojego bezpieczeństwa a dla wielu z nich organizacja ta była pierwszym znacznym krokiem w kierunku lepszego świata. Przekonanie wspomnianych państw do wspólnej europejskiej obrony będzie szczególnym wyzwaniem.

Samodzielna armia mogłaby pomóc w unormowaniu stosunków z Rosją. Być może Kremlowi bardziej niż obecność wojsk u wschodniej granicy Polski, Litwy, Łotwy i Estonii w ogóle, przeszkadza to, że są wśród nich Amerykanie. Poza tym świadomość, że po drugiej stronie znajduje się zwarta armia, a nie twór polegający tylko na nigdy w pełni nie sprawdzonych sojuszach, być może działałaby odstraszająco.

Unia Europejska dość szybko jak na swoje możliwości zareagowała na ostatnie wydarzenia i apele polityków. W listopadzie zaprezentowano Kompas Strategiczny, czyli plan dochodzenia do autonomii obronnej UE, czyli możliwość samodzielnego podejmowania działań zbrojnych. Na początku dokumentu określono zagrożenia dla wspólnego bezpieczeństwa. Jest to przede wszystkim Rosja, która zagraża militarnie, ale także poprzez używanie dostaw gazu jako broni. Chiny uznano za „partnera, konkurenta gospodarczego i rywala systemowego”, który „coraz bardziej angażuje się w napięcia regionalne”. Głównymi założeniami planu są: zwiększenie nakładów finansowych państw Unii na obronność, poprawa rozwoju zdolności cywilnych i wojskowych oraz gotowości operacyjnej i lepsze planowanie. Zadeklarowano także utworzenie do 2025 roku europejskich sił szybkiego reagowania. Co prawda Unia już takie posiada w postaci tzw. Eurokorpusu, ale ten dysponuje zaledwie 60 tysiącami żołnierzy i zaangażowało się tylko kilka państw. Podobnie, jak inne tego typu inicjatywy WPZiB, jest uznawany za niezdolny do skutecznego działania.
Kolejną potrzebą określono zniesienie jednomyślności w głosowaniach nad Wspólną Politykę Zagraniczną i Bezpieczeństwa. Możliwość weta opóźnia a nawet uniemożliwia podjęcie działań we wspomnianym zakresie. Postanowiono bardziej postawić na działania w cyberprzestrzeni i kosmosie. Projekt oczywiście musi zyskać jeszcze poparcie państw członkowskich. Wygląda na to, że trwająca obecnie do 30 czerwca prezydencja Francji w Radzie Europejskiej przyniesie prawdziwy przełom w kwestii europejskiej obronności.

Chyba każdy zdrowo myślący człowiek widzi teraz, że istnieje coraz pilniejsza potrzeba, by Europa zaczęła myśleć o wspólnej obronności. Być może to ostatni dzwonek, żebyśmy któregoś dnia nie obudzili się kompletnie bezbronni. Na początku trzeba będzie ściśle współpracować z NATO i nie wchodzić mu w drogę a wszelkie zmiany wprowadzać stopniowo. Jednak ostatecznym celem powinna być pełna militarna suwerenność pewnie już wtedy federacji europejskiej.

Ciao Italia? Jak obywatele jednego z najbardziej euroentuzjastycznych państw stali się eurosceptykami numer jeden Europy Zachodniej

Para królewska włoskiej skrajnej prawicy

Gdy w 1993 roku powstawała Unia Europejska we Włoszech panował ogromny entuzjazm. Szczególnie mieszkańcy dużo biedniejszego południa kraju wiązali z tym projektem ogromne nadzieje. Każda audycja telewizyjna zaczynała się od pojawienia się na ekranie flagi Unii Europejskiej. Piosenka “Insieme” włoskiego muzyka Toto Cutugno opowiadająca o jednoczeniu się Europy, wygrała konkurs Eurowizji w 1990 roku. Była ona jakby dedykacją dla innych państw członkowskich. Tymczasem dziś skrajnie prawicowa Liga, która jeszcze niedawno postulowała odłączenie się północnych Włoch, prowadzi w sondażach wyborczych wraz z inną partią o podobnym o podobnym profilu. Co jest przyczyną takiego stanu rzeczy?

Włochy, jako sojusznik Niemiec, zaczynały dwie wojny światowe, żeby pod koniec każdej z nich przejść na jasną stronę mocy. Po upadku III Rzeszy obawiano się marginalizacji, szczególnie, że główny winowajca wojennej zawieruchy miał stać się jądrem nowej Europy. Ponadto chciano odbudować kraj. Nikt nie musiał długo się zastanawiać nad przystąpieniem do inicjatywy Francji. Włoski premier Alcide de Gaspari wraz z innymi politykami europejskiej chrześcijańskiej demokracji (kanclerzem Niemiec Konradem Adenauerem i ministrem spraw zagranicznych Francji Robertem Schumanem) stali się ojcami założycielami Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali. Innym ważnym politykiem dla integracji europejskiej był Altiero Spineli, który w 1983 przedstawił pierwszy projekt Traktatu ustanawiającego Unię Europejską. Zresztą liczba Włochów, którzy pełnili najważniejsze funkcje we Wspólnocie jest imponująca. Jedynie Francuzi więcej razy dostąpili tego zaszczytu. Włochy miały:

  • 4 przewodniczących Komisji Europejskiej w tym chyba najsłynniejszego Romano Prodiego, który pełnił tę rolę, kiedy Polska wchodziła do Unii,
  • 7 przewodniczących Parlamentu Europejskiego, na czele z obecnym Davide Sassolim i jego bezpośrednim poprzednikiem Antonio Tajanim.

Ponadto drugim w historii wysokim przedstawicielem do spraw zagranicznych i bezpieczeństwa była Federica Mogerini. Obecny premier Włoch Mario Draghi piastował stanowisko prezesa Europejskiej Banku Centralnego.

O zadowoleniu Włochów z członkostwa we Wspólnocie Europejskiej może świadczyć także to, że chadecja rządziła nieprzerwanie do lat dziewięćdziesiątych.

W latach siedemdziesiątych zaktywizowała się skrajna prawica, co spowodowało radykalizację środowisk silnie lewicowych. Okres ten nazywa się “latami ołowiu”, ponieważ w tym czasie dochodziło do wielu zabójstw z użyciem broni palnej. Apogeum tamtych wydarzeń było słynne porwanie i zamordowanie przez skrajnie lewicowe Czerwone Brygady byłego chadeckiego premiera Aldo Moro w 1978 roku.

Natomiast lata dziewięćdziesiąte to czas wychodzenia na jaw związków polityków z mafią. W zamachach zaczęły ginąć osoby, które postanowiły przerwać zmowę milczenia albo chciały zrobić porządek z przestępczością zorganizowaną.

W 1999 roku Włochy były wśród pierwszych państw, które przyjęły walutę euro. Żaden etap integracji nie był przez Włochów kwestionowany, a przecież zdarzało się to innym przedstawicielom państw założycielskich (Francja i Holandia odrzuciły Konstytucję dla Europy).

W 2008 roku Europę nawiedził kryzys finansowy. Włochy były jednym z pięciu państw, które najmocniej odczuły recesję, ale i tak dużo mniej niż Grecja czy Irlandia.

Początku obecnej sytuacji we Włoszech należy upatrywać w 2015 roku, kiedy to miał miejsce kryzys migracyjny. Na jego fali partie populistyczne i skrajnie prawicowe zaczęły zdobywać coraz więcej zwolenników. Fakt, że Włochy jako kraj śródziemnomorski były na pierwszej linii i strach przed ludźmi wywodzącymi się z innej kultury zrobiły swoje. W 2018 roku, dzięki koalicji z antysystemowym Ruchem Pięciu Gwiazd, do władzy doszła skrajnie prawicowa Liga. Udało się to dlatego, że zrezygnowała ona z postulatu odłączenia się północy Włoch. W tym samym roku Liga wyszła na czoło w sondażach i prowadzenia nie oddała aż przez 3 lata. Tymczasem jej lider Matteo Salvini ma stanąć przed sądem za to, że jako minister spraw wewnętrznych w sierpniu 2018 roku bezprawnie przetrzymywał uchodźców na statku w porcie na Sycylii.
Następne wybory przyniosły rządy RPG z centrolewicową Partią Demokratyczną. Współpraca ta jednak dość szybko się skończyła w wyniku różnic na temat Krajowego Planu Odbudowy. Włochy słyną z bardzo mało stabilnego systemu politycznego. Od 2004 roku żaden rząd nie przetrwał dłużej niż dwa lata a w historii Republiki nikt nie rządził przez pełną kadencję (pięć lat). Coraz większy brak zaufania do polityków także musi mieć wpływ na radykalizowanie się włoskiego społeczeństwa.

Teraz we Włoszech mamy rząd techniczny pod przewodnictwem byłego szefa Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghiego. Po poparciu tego gabinetu przez Mateo Salviniego, Liga spadła w sondażach na drugie miejsce a wyprzedzili ją Bracia Włosi – jeszcze bardziej skrajnie prawicowa partia.
W ostatnim czasie można zauważyć zwiększenie aktywności organizacji Forza Nuova, która przez wielu uznawana jest za neofaszystowską.

We Włoszech wprowadzono tzw. Green Pass, czyli wystawiany osobom zaszczepionym dokument, który umożliwia wstęp do miejsca pracy. Przez kraj przetoczyły się fale protestów. W Rzymie wspomniana FN dokonała ataku na siedzibę największego związku zawodowego. Co prawda Salvini potępił to zdarzenie, ale na marszu przeciwko faszyzmowi nie pokazał się żaden przedstawiciel szeroko pojętej prawicy. Wydawałoby się, że pandemia koronawirusa, która tak silnie doświadczyła Włochy, powinna zbliżyć do siebie ludzi, a tymczasem jeszcze bardziej pogłębiła podziały.
Mówi się także, że wielu Włochom nie podoba się kierunek, w którym zmierza Unia, szczególnie w kwestiach światopoglądowych. Według sondażu Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych z czerwca br. aż 57% Włochów uważa, że Unia nie działa, jak powinna. Należy również wspomnieć o tym, że mimo wielu sukcesów nie udało się zasypać przepaści pomiędzy północą a południem.

Nadzieję daje to, że choć Bracia Włosi odnieśli sukces w niedawnych wyborach samorządowych, Liga poniosła sromotną porażkę. Partia Demokratyczna okazała się, obok BW, największym wygranym tej batalii. Jednak w optymizmie trzeba być ostrożnym. W Polsce także w miastach, nawet na tzw. ścianie wschodniej rządzi strona liberalna, ale ogólnokrajowe wybory wciąż wygrywa PiS. W sondażach dotyczących włoskiego parlamentu wciąż prowadzą: Bracia Włosi (20,7%) i Liga (19,2%). Nie jest to może oszałamiający wynik, ale obie partie zapowiadają stworzenie po wyborach koalicji wraz z Forza Italia byłego premiera Silvio Berlusconiego. Co prawda wspomniane ugrupowanie uważa się za centroprawicowe, ale znane jest z puszczania oka do środowisk skrajnych. Obecna przywódczyni Braci Włochów Giorgia Meloni została wprowadzona do wielkiej polityki lata temu poprzez rząd FI, gdzie była ministrem do spraw młodzieży. W obecnym układzie politycznym Itexit jest niemożliwy, ale wszystko może się zdarzyć, gdy do głosu dojdą wyżej wymienione siły.

Historia Włoch w Unii Europejskiej pokazuje, jak krótka może być droga od euroentuzjazmu do eurosceptycyzmu, a nawet nastrojów antyunijnych. Musimy bardzo uważać na rządową propagandę, bo ponad 70% poparcia Polaków dla członkostwa w Unii nie jest dane raz na zawsze. Niech nie zmyli Was, że jedyny kraj, który opuścił UE nigdy nie był szczególnie proeuropejski. Miejcie oczy i uszy szeroko otwarte.

Euromit nr 10 – Środki z Unii to nasze pieniądze

Ile wpłacamy do UE?

Niedawno minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro był łaskaw stwierdzić, że pieniądze z Unii Europejskiej nam się po prostu należą, bo są nasze. Wiadomo, że jest to część polityki umniejszania roli Wspólnoty i zniechęcania Polaków do niej, ale prowadzę tego bloga, żeby rozwiać każdą najdrobniejszą wątpliwość, która może się pojawić i szkalować UE, nawet, jeśli sam uważam to za sporego kalibru bzdurę a autor mitu jest powszechnie znany ze swojej niechęci do Zjednoczonej Europy. W jakim stopniu pieniądze z Unii są nasze?

Oczywiście część pieniędzy w budżecie Unii jest nasza. Stanowią one rodzaj wkładu własnego, jak przy kredycie mieszkaniowym. Jego wysokość zależy od poziomu bogactwa i liczby ludności państwa członkowskiego. Jest to po prostu inwestycja. Jak mówi główna zasada biznesu – nie włożysz, nie wyjmiesz.

70% budżetu UE stanowią coroczne składki państw członkowskich. Najwięcej wpłacają oczywiście Niemcy – 32, 76 mld co stanowi 25,2 % wszystkich składek. Na drugim miejscu jest Francja, której wkład wynosi 22.45 mld – 17,3%. Wpłaty często porównywanej do Polski Hiszpanii osiągają 11,95 mld pokrywając 9,2% całości. My wpłacamy ok. 5, 68 mld, czyli 4,4 % a inny kraj naszego regionu – Węgry 1,56 mld – 1,2 %. Siedem najmniej bogatych i zaludnionych państw dokłada poniżej 1%. Ponad połowę sumy składek stanowią wpłaty: niemiecka, francuska i włoska.

Jak widać nasza składka do budżetu UE to kropla w morzu. Jest to wręcz śmiesznie mała kwota w porównaniu do tego, co otrzymujemy z powrotem (13,96 mld rocznie) Szkoda, że miłościwie nam panujący równie chętnie nie mówią, o tym, że pieniądze na ich liczne programy społeczne, to nie są środki rządu, tylko nas podatników.

Euromit nr 9 – UE nie jest już taka, jak wtedy, gdy do niej wchodziliśmy

Lech kaczyński podpisuje traktat lizboński

W ostatnim czasie z ust rządzących słyszę wciąż, że Unia Europejska jest zupełnie inna niż w czasie, kiedy do niej Polska przystępowała (luźny związek suwerennych państw połączonych współpracą gospodarczą). Oczywiście poniekąd jest to prawda, bo jak mawiał Heraklit z Efezu – wszystko płynie, więc nigdy nie ma tej samej rzeki. Jednak przytoczone słowa bynajmniej nie mają charakteru filozoficznego. Czy UE rzeczywiście aż tak bardzo się zmieniła i czy naprawdę 17 lat temu nie dało się przewidzieć kierunku zmian? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w dzisiejszym tekście.

Na początek trzeba by było pokrótce przypomnieć historię integracji europejskiej. Pierwszym protoplastą dzisiejszej Unii Europejskiej była Europejska Wspólnota Węgla i Stali. Powstała w 1952 roku a na celu miała zapobiegnięcie kolejnej wojnie w Europie poprzez kontrolę najważniejszych gałęzi przemysłu zbrojeniowego, czyli wydobycia węgla i produkcji stali. Sukces EWWiS skłonił europejskich przywódców do objęcia współpracą także innych dziedzin gospodarki. Dzięki temu w 1958 roku powstały dwie nowe organizacje – Europejska Wspólnota Gospodarcza i Europejska Wspólnota Energii Atomowej. Wreszcie w 1993 roku powołano do życia UE jaką znamy. Polska przystąpiła do niej w 2004 roku, wraz z dziewięcioma innymi państwami.

Już sam fakt powstania Unii Europejskiej powinien sugerować, że coś naprawdę zmieniło postrzeganie przyszłości integracji europejskiej. Inaczej po co w ogóle by powstała? Jednak, jako że traktuję swoich czytelników poważnie, wskażę elementy, które pokazują, że od dawna wszystko zmierzało w stronę unii politycznej.


Pierwsze próby innego rodzaju współpracy niż gospodarcza w ramach Wspólnoty Europejskiej podjęto już na samym początku. W 1951 roku pojawił się pomysł Europejskiej Wspólnoty Obronnej, ale szybko upadł. Równoległy projekt Europejskiej Wspólnoty Politycznej również nie znalazł wtedy poparcia. Jednak w tym wypadku temat wracał, co jakiś czas. Za pierwszy poważny krok w stronę współpracy politycznej trzeba uznać utworzenie w 1974 roku Rady Europejskiej, czyli forum rozmów przywódców i głów państw członkowskich. Wtedy miało to jedynie charakter konsultacji. Na konkret trzeba było czekać aż do 1992 roku, kiedy to w holenderskim Maastricht podpisano Traktat ustanawiający Unię Europejską. Została stworzona Wspólna Polityka Zagraniczna i Bezpieczeństwa. Wniosek o członkostwo składaliśmy wiedząc już o tym. Następnie traktat amsterdamski z 1997 roku, wprowadził funkcję

wysokiego przedstawiciela ds. Wspólnej Polityki Zagranicznej
i Bezpieczeństwa. Natomiast w 2007 roku traktat lizboński zwiększył jego znaczenie. Powołał także funkcję stałego przewodniczącego Rady Europejskiej, którą z resztą przez dwie kadencje pełnił Donald Tusk, nazywaną potocznie Prezydentem Europy. Sama RE otrzymała obecną rolę wyznaczania ogólnych kierunków współpracy państw członkowskich. Na koniec trzeba podkreślić, że ostatni traktat został, z trudem, bo z trudem, ale jednak zaakceptowany
i podpisany przez prezydenta Polski wywodzącego się z obecnego obozu rządzącego
a lwią część negocjacji prowadził rząd Jarosława Kaczyńskiego.

Chyba udało mi się wykazać, że Unia Europejska nie zmieniła się w sposób, który nie był do przewidzenia. Na pewno był, kiedy wchodziliśmy do Unii
a pierwsze kroki w stronę integracji politycznej podjęto na długo zanim wróble zaczęły ćwierkać o naszym członkostwie. Zaprzeczenie temu jest albo totalną ignorancją albo perfidnym populizmem. Przychylałbym się jednak do tej drugiej wersji. Dobrze się to wpisuje w kampanię obrzydzenia UE, która ma czelność wymagać od nas przestrzegania prawa. Nie dajcie się wciągnąć w tę niebezpieczną grę. Wbrew temu co mówią “prawdziwi Polacy “opuszczenie Unii Europejskiej przez Polskę będzie katastrofą dla naszego kraju.

Euromit nr 8 – Unia Europejska chce zniszczyć lokalne kultury i tradycje

Certyfikat produktu regionalnego

Dziś temat, który częściowo poruszyłem w artykule o ustrojowej przyszłości Unii Europejskiej. Pisałem, że federacja europejska będzie miała możliwość bardziej chronić kulturowe kwestie. Jednak, czy teraz nie dba się o nie? Nie brakuje głosów, że już na obecnym etapie integracji europejskiej dąży się do stworzenia „jednolitej” kultury. Przekonajmy się, jaka jest prawda.

Od samego początku istnienia Unia Europejska każdego roku wyznacza Europejską Stolicę Kultury, od 2005 r. dwie. W 2000 roku był nią Kraków, a w 2015 Wrocław. Wskazane miasta z pomocą funduszy europejskich organizują liczne wydarzenia kulturalne. Promuje się w ten sposób kulturę miasta, regionu i państwa.

Najczęściej powtarzanym zarzutem w tej kwestii jest ingerowanie w tradycję państw członkowskich poprzez prawo unijne. Jeśli za np. polską tradycję uznać bicie żon, dzieci i dyskryminację mniejszości, to tak jest w istocie. Ale panuje chyba powszechna zgoda, także w polskim społeczeństwie, że hiszpańskie walki byków (zresztą w Katalonii już zakazane) czy zabójstwa honorowe i wydawanie bardzo młodych dziewczynek za mąż wśród społeczności muzułmańskiej są tradycjami barbarzyńskimi i powinny być zwalczane oraz karane.

Kolejną istotną kwestią, ale mało uświadomioną jest fakt, że dla UE ważniejsze są regiony ze wspólną historią i tradycją niż same państwa. Udowadnia to tworząc tak zwane regiony transgraniczne. W ten sposób miejscowa ludność, która w wyniku zmian politycznych została rozdzielona granicą, może kultywować wspólne tradycje z sąsiadami mieszkającymi w innym państwie. Ponadto tradycyjne produkty kulinarne z danych regionów promuje się i chroni prawnie poprzez uznawanie ich za „produkt regionalny”. W ten sposób nie mogą być one podrabiane. Do wspomnianych wyrobów należą między innymi: polski oscypek, francuski szampan, włoski parmezan czy niemiecka szynka szwarcwaldzka.

Unia Europejska jednak dba o odrębność kulturową, a jedynym z czym walczy są negatywne – barbarzyńskie, dyskryminujące i prowadzące do prześladowania tradycje. Nic nie wskazuje na to, żeby tę sytuację miała zmienić ewentualna federacja europejska, a jak wspomniałem może jeszcze wzmocnić ochronę lokalnych kultur.

Brexit over – 13.07.2021

Unia Europejska już bez Wielkiej Brytanii

Umowa handlowa między Unią Europejską a Wielką Brytanią została podpisana rzutem na taśmę w wigilię Bożego Narodzenia. Wraz z końcem okresu przejściowego 1 stycznia pojawiły się w pierwsze nie tylko drobne, ale też bardzo poważne problemy. Strach pomyśleć, co działoby się, gdyby nie tamten świąteczny cud. Czy to na pewno koniec tasiemca pod tytułem “Brexit”?

Ostatni uzgodniony termin opuszczenia Wspólnoty przez Zjednoczone Królestwo, czyli 31 stycznia 2020 roku został dotrzymany. Rozpoczął się jedenastomiesięczny okres przejściowy. W międzyczasie, 12 grudnia odbyły się wybory parlamentarne, które rządząca Partia Konserwatywna wygrała miażdżącą większością głosów. Obywatele dali jednoznaczny sygnał, że chcą, by Brexit wreszcie się dokonał. Umożliwiło to przeprowadzenie ostatnich kroków potrzebnych do ostatecznego opuszczenia Unii Europejskiej, czyli
w kolejności: zatwierdzenie umowy rozwodowej przez brytyjski parlament, podpis królowej i przyjęcie dokumentu przez Parlament Europejski. Przy okazji tego ostatniego wydarzenia (29 stycznia 2020) odbyło się uroczyste pożegnanie brytyjskich europosłów. Nie brakowało wzruszających przemów. Na koniec odśpiewano wspólnie, trzymając się za ręce, słynną szkocką pieśń pożegnalną “Auld Lang Syne”. Niepotrzebne wydają mi się słowa Franza Timmermansa
w jego artykule w brytyjskim Guardianie. Napisał, że Wielka Brytania zawsze może wrócić do UE. Oczywiście nie należy palić za sobą mostów, ale ta wypowiedź może sugerować pewną bezwarunkowość powrotu. WB będzie musiała mocno się zmienić, żeby taki powrót miał sens.

Już chwilę po zakończeniu okresu przejściowego po obu stronach Kanału La Manche powstały gigantyczne kolejki ciężarówek czekających na przeprawę promową. Czas ten mocno wydłużył się w wyniku powrotu kontroli granicznych. Co prawda nie obowiązują cła, ale pewnych towarów nie wolno wwozić a na przykład części do maszyn wyprodukowane w krajach trzecich już podlegają opłatom. Nie wspomnę już o kontrolach sanitarnych itp. Szybko pojawił się namacalny dowód na to, że ta upragniona przez Brytyjczyków “wolność“, niesie za sobą także negatywne skutki. Wyśmiewane przez wielu unijne przepisy umożliwiały płynny transport towarów. Z góry wiadomo było, co i ile można wwozić. Teraz biurokracja jest jeszcze większa.

Kolejnym problemem okazał się konflikt między Wielką Brytanią a Francją
o łowiska ryb na Morzu Północnym. Trzeba jednak zacząć od tego, że kwestia rybołówstwa była najdłużej negocjowaną częścią umowy handlowej. Przed Brexitem dostęp do prawie 100% brytyjskich łowisk mieli Belgowie, Hiszpanie, Irlandczycy, Holendrzy i Francuzi. Teraz wszystko zmieni się. Rząd brytyjski oczekiwał pełnego dostępu swoich produktów rybnych do unijnego rynku a UE utrzymania obecnego poziomu swoich połowów. Brytyjczycy chcieli, żeby umowy dotyczące kwot połowowych były podpisywane co roku, jak dotychczas. Przedstawiciele Unii postulowali o umowę raz na dziesięć lat. Długi czas spierano się o jaki procent ma zostać zmniejszony dostęp państw unijnych do brytyjskich łowisk. Ostatecznie wymyślono, że okres przejściowy w kwestii ograniczania dostępu innych państw do brytyjskich łowisk potrwa 5,5 roku. Do tego czasu Zjednoczone Królestwo ma otrzymać na wyłączność 2/3 tych wód w porównaniu do obecnych 50%. Poseł Partii Konserwatywnej Jacob Rees Mogg miał stwierdzić, że ryby są szczęśliwsze przez to, iż są Brytyjczykami.
Wspomniany konflikt brytyjsko-francuski zrodził się wokół łowisk w pobliżu wyspy Jersey, która nie jest częścią Zjednoczonego Królestwa, ale to ma wpływ na jej politykę zewnętrzną. Natomiast Francja odpowiada za dostarczenie prądu. Francuscy rybacy mają otrzymywać licencje na dalsze połowy. Uważają jednak, że póki nie wejdą w życie odpowiednie przepisy, mają prawo do pełnego dostępu do wód u wybrzeży Jersey. W odpowiedzi na ograniczenia
w korzystaniu z łowisk, francuskie kutry dokonały blokady portu w stolicy wyspy – Saint Heller. Spowodowało to, że Brytyjczycy wysłali w rejon Jersey uzbrojone statki patrolowe. Francuzi nie pozostali dłużni i wystawili naprzeciw własne patrolowce. Na szczęście dość szybko udało się zażegnać napiętą sytuację i blokadę wycofano. Tymczasem brytyjscy a zwłaszcza szkoccy rybacy tracą, bo w wyniku skomplikowania procedur celnych handel rybami stał się dużo mniej opłacalny. Czują się oszukani przez premiera, który zapewniał, że skorzystają na Brexicie. Rząd obiecał już rekompensaty, ale rybacy domagają się złagodzenia przepisów.

Największym problemem okazała się kwestia Irlandii Północnej. Przypomnę, że została pozostawiona w unii celnej ze Wspólnotą Europejską (towary przewożone pomiędzy IP a resztą Zjednoczonego Królestwa już podlegają ocleniu), aby nie powróciła twarda granica z Republiką Irlandii, której brak jest gwarantem pokoju między katolikami a protestantami. Unioniści, czyli zwolennicy pozostania częścią Zjednoczonego Królestwa obawiają się, że takie rozwiązanie kwestii północnoirlandzkiej to duży krok w kierunku zjednoczenia wyspy, szczególnie, że pojawiły się utrudnienia w poruszaniu pomiędzy Irlandią Północną a innymi częściami Wielkiej Brytanii. Doszło do zamieszek ze stroną popierającą “jedną Irlandię” (republikanami), po tym jak politycy współrządzącej proirlandzkiej partii Sinn Fein wzięli udział w pogrzebie byłego bojownika IRA bez przestrzegania obostrzeń COVID-owych, za co nie pociągnięto ich do odpowiedzialności. Sytuacji nie ułatwia fakt, że w IP przeważają przeciwnicy Brexitu. Rząd już przed zawarciem umowy brexitowej zapowiedział naruszenie tego punktu poprzez nieutworzenie granicy celnej między Irlandią Północną a resztą Wielkiej Brytanii. Byłoby to złamanie prawa międzynarodowego. Niewyobrażalna była wypowiedź premiera Johnsona, który stwierdził, że stałoby się to “tylko troszeczkę” Już nawet powstał projekt ustawy. Unia Europejska zapowiedziała kroki prawne i wydaje się, że rząd brytyjski wycofał się, ale i tak opóźnia przyjęcie odpowiednich przepisów.

Ostatnio gruchnęła wiadomość, że Brytyjczycy zatrzymują obywateli państw UE chcących dostać się na teren ich kraju, nawet tych, którzy zdobyli już prawa osiedleńców. Niektórych z nich przetrzymują w obozach dla uchodźców, ponieważ władze nie zdecydowały się wystawić osobom osiedlonym certyfikatów umożliwiających wjazd, pracę czy wynajęcie mieszkania. Skoro już mowa o przepływie osób – Zjednoczone Królestwo zrezygnowało, choć nie musiało, z programu wymian studentów Erasmus+. W planie jest utworzenie własnego programu.

Jaka będzie przyszłość Wielkiej Brytanii? Gospodarczo z pewnością da sobie radę (a to jest podstawa funkcjonowania państwa) dzięki bliskim relacjom
z bogatymi państwami Brytyjskiej Wspólnoty Narodów: Australią, Kanadą
i Nową Zelandią. Jest też prężnie rozwijająca się była kolonia Zjednoczonego Królestwa – Indie. Podpisano już umowy o wolnym handlu z Japonią i Turcją
a w kolejce czekają następne. Może jednak dojść do poważnego kryzysu politycznego a wtedy wszelkie układy mogą nie pomóc. Szkocja już szykuje się na referendum a niepodległościowcy wydają się być w przewadze. Zaogniający się kryzys w Irlandii Północnej z pewnością spowoduje powrót dyskusji na temat zjednoczenia z resztą wyspy. O ile strata zamorskiej części WB nie będzie dotkliwa z ekonomicznego punktu widzenia, to odejście bogatej w ropę naftową Szkocji mocno osłabi gospodarkę. Tylko głęboka reforma ustrojowa może ocalić Zjednoczone Królestwo przed rozpadem. Najbliższe lata pokażą jaka będzie przyszłość tego państwa.

Euromit nr 7 – Krzywizna banana i ślimak rybą.

Banan – owoc symbol unijnych „absurdów”

Już chyba legendarna w kontekście Unii Europejskiej stała się tzw. krzywizna banana. To dla wszelkich silnych eurosceptyków i po prostu zagorzałych przeciwników Zjednoczonej Europy jest symbolem bezsensowności tego tworu. Do podobnych kwiatków trzeba zaliczyć “uznanie “ślimaka za rybę a marchewki za owoc i parę innych. Zastanówmy się, czy rzeczywiście jakieś elity, nad którymi nie ma żadnej kontroli, z nudów wymyślają idiotyczne przepisy i je nam narzucają. No i czy we wspomnianych pomysłach na pewno nie ma ani odrobiny sensu.

Zrobienie ryby ze ślimaka to oczywiście pomysł Francuzów, który chcieli, żeby ich hodowcy dostawali takie same dopłaty do mięczaka, co do ryb.
Natomiast w sprawie marchewki chodziło o to, że Portugalczycy postulowali o uznanie jej za owoc, ponieważ w ich kraju niezwykle popularna jest marmolada marchewkowa. Uznano, że dla Portugalii będzie korzystniejsze, jeśli marchewkę sklasyfikuje się jako owoc. Z resztą wspomniane warzywo nie jest jedynym przetwarzanym, jak owoce. Do prośby przychylono się. Ciekawostką jest, że Brytyjczycy, którzy najgorliwiej tropili unijne “absurdy”, są wielkim miłośnikami wspomnianego specjału.
Z osławioną krzywizną banana chodziło o to, że te owoce importowane na teren Unii muszą być pozbawione “wad rozwojowych” lub “nieodpowiedniej krzywizny”. Jednak nie określono dokładnie żadnych parametrów. Regulacja nie oznacza, że banany z defektem krzywizny są zatrzymywane na granicach. Mają być klasyfikowane według jakości a ważnym składnikiem oceny jest jego zakrzywienie. Pomaga to klientom, ponieważ wiedzą, co kupują oraz dlaczego taniej lub drożej. Tu też może wchodzić w grę lobby francuskie, gdyż promuje większe banany z Afryki, czyli także z byłych kolonii Francji.

Okazuje się, że większość podobnych przepisów to pomysły państw członkowskich. Oczywiście ostateczny projekt sporządza Komisja Europejska, ale rzadko z własnej, wyłącznej inicjatywy. Nawet, jeśli taką podejmuje, to pomysłów nie bierze z księżyca. Działa według kierunków ogólnie nakreślonych przez Radę Europejską, czyli przywódców państw członkowskich. Później i tak dany przepis musi uzyskać akceptację Parlamentu Europejskiego i Rady Unii Europejskiej. Często także parlamenty narodowe mają swój głos.
Zdarzało się, że “brukselskie absurdy” to zwykłe, jak dziś byśmy ujęli, fakenewsy. Specjalizowały się w tym szczególnie brytyjskie tabloidy. Pewnego razu “The Telegraph” napisał, że “unijni biurokraci” każą eurofarmerom zakładać pieluchy swoim krowom. Po pierwsze w rzeczywistości dotyczyło to wewnątrzniemieckich przepisów, a po drugie chodziło o szkodliwe dla zdrowia ludzkiego azotany, które emituje głównie hodowla bydła. Unia oczekiwała, że państwa członkowskie uregulują tę kwestię. Natomiast nikt nie mówił, jak obniżyć produkcję związku chemicznego. To rolnik z Niemiec ubrał podopieczną w specjalnie uszytą pieluchę na znak protestu. Trzeba naprawdę uważać, skąd czerpie się informacje.

Wspólny europejski rynek jest miejscem ścierania się wielu, często skrajnie odmiennych interesów państw członkowskich. Zadaniem unijnych decydentów jest pogodzić je tak, żeby każdy mógł zyskać a nikt nie stracił. Czasem nie da się tego zrobić w stu procentach logicznie. Te pozorne absurdy naprawdę mają głębszy sens. Dlaczego Hiszpanie mają zyskać więcej z pomarańczy na sok niż Portugalczycy na swojej marmoladzie marchewkowej a połów ryb w Portugalii bardziej opłacać się niż hodowla ślimaka we Francji? Jeśli ktoś oczekuje bliższego mu przykładu, znajdzie się i taki. Otóż kiedyś pojawił się pomysł, żeby produkować samogasnące papierosy W ich bibułkach znajdować miały się dwa krążki, które w momencie dotarcia do nich żaru, gasiłyby go. Eurosceptycy od razu wydali wyrok. Tymczasem pomysł wziął się stąd, że statystyki zgonów z powodu pożarów wywołanych przez niedopałki w Europie były niewyobrażalnie wysokie. I co, głupota?

Trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Nawet, jeśli za opisanymi pomysłami staliby unijni urzędnicy, czy trzeba by było robić aż taki raban? Na pierwszy rzut oka wspomniane pomysły mogą wydawać się śmieszne a nawet głupie, ale eurosceptycy robią z igły widły przypisując temu tak ogromne znaczenie. To jedynie rodzaj sformułowania prawnego. UE nie ma aspiracji do zmieniania reguł biologii.

Jak wykazałem “krzywizna banana” itp., to nie są narzucane nam wymysły diabolicznej Komisji Europejskiej, tylko lobby państw członkowskich. Musicie chyba przyznać, że z Unią Europejską nie jest tak źle, jak wielu by chciało, skoro takie drobiazgi urastają do rangi racji stanu. Kiedy ktoś przy was znów zacznie powtarzać mity na temat ślimaka jako zagadnienia dla ichtiologa, postarajcie się wyprowadzić go z błędu.

Unia Europejska. Federacja, czy konfederacja?

Sir-Winston-Churchill – pierwszy europejski federalista

W najbliższych latach nieunikniona wydaje się dyskusja nad przyszłością Unii Europejskiej. Jednym z najważniejszych zagadnień będzie jej kształt ustrojowy. Najprościej mówiąc, czy będzie konfederacją, a może federacją. Właściwie odkąd narodziły się powojenne pomysły na integrację państw europejskich rywalizują ze sobą dwie koncepcje – federacyjne Stany Zjednoczone Europy (dziś najczęściej określana jako „superpaństwo”) promowane przez Winstona Churchilla i konfederacyjna Europa ojczyzn (związek suwerennych państw), której zwolennikiem był Charles de Gaulle. W artykule tym chciałbym pokrótce przedstawić na czym te koncepcje polegają oraz zastanowić się, która forma ustrojowa będzie najlepsza dla przyszłości UE.

Trudno jednoznacznie ocenić, czym jest Unia Europejska. Nie jest już organizacją międzynarodową a jeszcze nie państwem. Badacze określają ją tworem “sui generis”(to znaczy swojego rodzaju). Członkostwo jest dobrowolne a większość decyzji podejmowane jest przez państwa członkowskie w drodze konsensusu, jak w organizacji międzynarodowej, ale istnieją ponadnarodowe instytucje. UE ma też wiele cech państwa, jak posiadanie określonego terytorium czy własnego systemu prawnego, ale znaczną część decyzji wciąż podejmują państwa.

Konfederacja polega na tym, że tworzące ją podmioty zachowują swoją suwerenność (mogą zawierać umowy z innymi państwami), ale część swoich uprawnień, najczęściej mniej istotnych przekazują na wyższy szczebel. Zwykle konfederacje były zawierane dla wspólnego bezpieczeństwa. Konfederacja zawiązywana jest w celu osiągnięcia jakiegoś wspólnego celu i gdy się to dokona zostaje rozwiązana.

W federacji jej członkowie rezygnują ze swoich uprawnień w zakresie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Natomiast wiele dziedzin pozostaje w ich wyłącznej władzy. Szczebel federalny nie jest nadrzędnym nad lokalnym. Uprawnienia obu określa konstytucja. Spory między „stanami” rozstrzyga sąd federalny. Wspólna jest także waluta. W przypadku Stanów Zjednoczonych części składowe mają powierzone zadania związane z policją, edukacją, infrastrukturą czy polityką podatkową. W dzisiejszych czasach konfederacje w wymiarze państwowym nie występują. Były nią Stany Zjednoczone na początku swojego istnienia czy Niemcy przed zjednoczeniem w 1871 roku. Federacjami są między innymi Australia, Brazylia, Indie, Nigeria czy Niemcy.

Ciekawostką jest, że Szwajcaria, choć jej oficjalna nazwa to Konfederacja Szwajcarska, tak naprawdę ma więcej cech federacji.

Wśród wielu ludzi pojawiają się obawy, że federalizacja zabije różnorodność i lokalne kultury oraz tradycje. Nie musi to być prawdą. Przecież każdy amerykański stan może mieć odmienne, bazujące na swojej historii, prawo w wielu kwestiach. W europejskiej federacji odrębność kulturowa każdego kraju mogłaby być chroniona na gruncie prawnym także na poziomie federalnym. Na pewno prawo musiałoby być jeszcze bardziej jednolite. W prawie federalnym mogłyby być zapisane jedynie zagadnienia nie budzące kontrowersji (na początku różnić powinno się np. prawo podatkowe, bo sytuacja ekonomiczna każdego kraju jest inna. Przecież prawo nie ma barw politycznych ani narodowych. Kradzież, jest kradzieżą a morderstwo morderstwem niezależnie od szerokości geograficznej.

Rozważanie tego, czy konfederacja będzie właściwą formą ustrojową dla Unii Europejskiej, nie ma większego sensu, gdyż ten etap ma już dawno za sobą. Gdyby nie Komisja Europejska, wspólne prawo i Trybunał Sprawiedliwości byłaby nią w pełni. Mamy wiedzę, jak funkcjonowała Wspólnota Europejska jako konfederacja. Nie musimy, więc zbytnio nad tym się zastanawiać.

Margaret Thatcher uważała, że zbudowanie Stanów Zjednoczonych Europy jest nierealne. Argumentowała to tym, iż te amerykańskie były stworzone od podstaw przez wielonarodowościową grupę ludzi, których połączył wspólny los – wyprawa do Nowego Świata. Jest w tym sporo prawdy, ale wcale nie musi wykluczać, że federacja europejska może zakończyć się sukcesem. Na pewno będzie to dużo trudniejsze niż w przypadku USA i zajmie o wiele więcej czasu, ale nie jest niemożliwe.

Niedawno usłyszałem opinię, że próba federalizmu w obrębie różnych narodów Europy już raz zakończyła się tragicznie. Mowa tu oczywiście o byłej Jugosławii i straszliwej wojnie. Można pomyśleć – skoro Słowianie po tylu latach zaczęli tak brutalnie ze sobą rywalizować, to jak mogłoby się zakończyć ich współistnienie z Germanami, narodami romańskimi i wieloma innymi? Nie można jednak do końca zgodzić się z takim postawieniem sprawy. Federację europejską tworzyłyby dojrzałe demokracje, które już teraz muszą przestrzegać pewnych zasad. Po drugie każdy z bałkańskich narodów słynie z gorącego temperamentu. W Unii Europejskiej pod tym względem jest dość duże zróżnicowanie. Nie trudno więc będzie o mediatorów. Zresztą ciężko sobie wyobrazić konflikt, który objąłby choćby większość z dwudziestu siedmiu „stanów”.

Pojawiają się też pytania, jak europejskie superpaństwo wpłynęłoby na świat sportu. Wielu ludziom trudno sobie wyobrazić na przykład mecz piłkarski Brazylia – Unia Europejska. Nie zaczęliby nagle czuć tego, co podczas spotkań Holandii czy Polski. Inne reprezentacje mogłyby protestować, że to niesprawiedliwa rywalizacja. FIFA nigdy nie zgodziłaby się na coś takiego. Przyjęło się, że każda zmiana polityczna powoduje powstanie nowej reprezentacji narodowej. Jednak przecież nie musi tak być. W wielu dyscyplinach drużynowych Wielką Brytanię reprezentują tak zwane Home Nations, czyli Anglia, Irlandia Północna, Szkocja i Walia. Jedynie na Igrzyskach Olimpijskich muszą występować jako Zjednoczone Królestwo. Wiele nieistniejących lub nie w pełni uznawanych krajów spoza Wysp także ma swoje reprezentacje (Gibraltar, Kosowo czy Wyspy Owcze). Najciekawszym przypadkiem jest drużyna narodowa Irlandii w koszykówce, która reprezentuje także część innego państwa – Irlandię Północną. Federacja europejska nie musiałaby i zapewne nie wpłynęłaby na sport.

Jednak federacja mogłaby wymagać dość dalekiego odsunięcia członkostwa nawet dzisiejszych kandydatów, czyli Albanii, Czarnogóry, Macedonii i Serbii, jeśli nie nastąpi spory postęp w ich zbliżaniu się do Europy. Warunki uczestnictwa będą musiały być jeszcze bardziej wyśrubowane i surowiej egzekwowane. Nie będzie we wspomnianym tworze czasu na dorastanie. Konieczne stanie się wtedy jeszcze silniejsze postawienie na politykę sąsiedztwa, by tamte kraje nie czuły się poszkodowane.

Musimy wziąć pod uwagę jeszcze jedną kwestię. Żyjemy dziś w świecie, w którym istnieją przynajmniej dwa gigantyczne problemy, których państwa w pojedynkę nie są w stanie rozwiązać. Mowa tu oczywiście o kryzysie klimatycznym i pandemii. W przyszłości może pojawiać się więcej takich wyzwań. Zresztą, jeśli Unia Europejska nie będzie superpaństwem, nie rzuci wyzwania gospodarczego Stanom Zjednoczonym i nie odeprze ataków Chin oraz Indii.

Jak widać federalizacja jest ogromnym wyzwaniem, ale też szansą dla Zjednoczonej Europy. Wydaje się jednak, że plusy przeważają nad minusami. Kształt takiego tworu będzie można ulepić na wiele sposobów. Nie musi być kalką USA, Niemiec i itd. W świecie jaki mamy i będziemy mieć, Stany Zjednoczone Europy wydają się być jedyną sensowną możliwością. Zresztą pierwszym krokiem w tym kierunku będzie wejście w życie Funduszu Odbudowy, ponieważ zostanie uwspólnotowiony dług państw członkowskich. Jak bardzo nie krzyczeliby wszelacy europejscy populiści, przyszłością Europy jest federacja.

Brexit or not to Brexit? – 28.11.2019

Czy Boris Jonhson wyprowadzi Wielką Brytanię z UE?

To, co w ostatnich miesiącach dzieje się w Wielkiej Brytanii przypomina kabaret. Nawet Monthy Python nie wymyśliłby podobnego scenariusza. Chyba jednak nie przypadkiem Zjednoczone Królestwo słynie z komedii absurdu i czarnego humoru. Paranoją było już to, że Theresa May, przeciwniczka Brexitu, podjęła się funkcji szefa brytyjskiego rządu w takim czasie. Przecież nawet podświadomie mogła podejmować działania, które opóźniały lub wręcz uniemożliwiały opuszczenie Unii Europejskiej.

Jednak po kolei. Wielka Brytania nie opuściła Unii Europejskiej w zaplanowanym terminie 29 marca br. Było to spowodowane nieprzyjęciem umowy brexitowej przez Parlament Brytyjski, który trzykrotnie odrzucił porozumienie, choć ostatnie głosowanie było już korzystniejsze dla zwolenników wyjścia z UE (286 posłów za przyjęciem i 344 przeciw). Wspólnota wyraziła zgodę, żeby Brexit odbył się 12 kwietnia, jeśli umowa zostanie przyjęta do 29 marca. Ale i to nie nastąpiło, co spowodowało potrzebę poproszenia o odsunięcie terminu do 30 czerwca. Rada Europejska chętnie przystała na przesunięcie, ale tylko do 22 maja, tak, aby do Brexitu doszło zanim odbędą się Eurowybory, które ostatecznie przeprowadzono. W końcu Theresa May nie wytrzymała presji i podała się do dymisji.

Objęcie stanowiska premiera przez Borisa Johnsona dało nadzieję zwolennikom Brexitu na jego dokonanie się nawet przed 31 października. Były burmistrz Londynu jest najgorliwszym zwolennikiem wyjścia ze Zjednoczonej Europy wśród członków Partii Konserwatywnej. W całej Wielkiej Brytanii dorównuje mu jedynie Nigel Farage z Brexit Party (wcześniej Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa). Boris Johnson nie widzi dużego problemu w „twardym” Brexicie. Można było więc przewidywać, że przetrzyma Parlament do 31 października (nowa data ustalona z UE) i liczba państw członkowskich zmniejszy się do dwudziestu siedmiu. Nie tylko zachował się zgodnie z przypuszczeniami, ale poszedł o krok dalej. Postanowił o zawieszeniu prac parlamentu na blisko miesiąc. W ten sposób chciał związać ręce posłom, którym zostałoby już niewiele czasu na jakąkolwiek akcję przeciw rządowi. Jest to zgodne z brytyjskim prawem, ale budzi wątpliwość jeśli chodzi o ducha demokracji. Premier Wielkiej Brytanii wystąpił o rozpisanie przedterminowych wyborów parlamentarnych, ale jego wniosek został odrzucony w obu izbach. Jednak zanim miało dojść do przerwania obrad posłowie przegłosowali ustawę zakazującą opuszczenia Unii Europejskiej bez podpisania umowy. Było to możliwe dzięki buntowi w Partii Konserwatywnej, w wyniku którego wielu deputowanych zostało wyrzuconych z partii lub sami opuścili jej szeregi pozbawiając to ugrupowanie większości. Dodatkowo Sąd Najwyższy Zjednoczonego Królestwa idąc za przykładem SN Szkocji orzekł, że próba zawieszenia prac Parlamentu w istniejących okolicznościach była złamaniem prawa. Boris Johnson zapomniał, że kto pod kim dołki kopie, ten sam źle kończy.

Wciąż największym problemem i, być może, jedyną sprawą, która uniemożliwia zaakceptowanie umowy brexitowej przez Parlament, pozostaje kwestia Irlandii Północnej. Unia Europejska z gorącym poparciem Republiki Irlandii wymogła zapisanie w porozumienie tzw. backstopu, czyli bezpiecznika, który pozostawi Irlandię Północną w unii celnej ze Wspólnotą do momentu podpisania pobrexitowej umowy handlowej UE-WB. Ma to zapobiec ponownemu zamknięciu granicy między wspomnianą częścią Zjednoczonego Królestwa a państwem Irlandia, co mogłoby na nowo wywołać wojnę domową katolików z protestantami. Natomiast w Wielkiej Brytanii takie rozwiązanie budzi obawę z powodu utraty pełnej kontroli nad IP na jakiś czas a w konsekwencji zagrożenia dla integralności ZK. W końcu 17 października na szczycie Rady Europejskiej przyjęto nowe porozumienie, w którym nieco zmieniono zapis o backstopie. Towary z UE będą dostarczane do Irlandii Północnej bez ceł, ale przy transporcie do reszty Zjednoczonego Królestwa będą oclone. Powszechnie uznano to za gorsze rozwiązanie. 19 października miało odbyć się głosowanie nad poprawioną umową, ale nie doszło do niego, ponieważ przyjęto poprawkę, która zakłada, że przed zaakceptowaniem porozumienia należy uchwalić wszystkie potrzebne do Brexitu ustawy. Dwa dni później, co prawda przyjęto umowę, ale kolejna poprawka uniemożliwiła przeprowadzenie wszystkich procedur do 31 marca. Wobec tego Boris Jonson zmuszony do poproszenia Europy o kolejne odsunięcie terminu. Teraz wyznaczony jest na 31 stycznia, ale oczywiście opuszczenie Unii może nastąpić wcześniej. Tymczasem opozycja doprowadziła do rozpisania przedterminowych wyborów parlamentarnych, które odbędą się 12 grudnia.

Chyba już wielu ludzi, nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale i w całej Europie ma dość opery mydlanej pod tytułem „Brexit”. Brytyjscy politycy zachowują się, jak rozkapryszone dziecko, które chciałoby zjeść ciastko i mieć ciastko. Ich pełen arogancji honor nie pozwala nawet na chwilową utratę kontroli nad Irlandią Północną. Być może lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby Zjednoczone Królestwo przestało zawracać głowę i opuściło już Unię Europejską. Dalsze współistnienie miałoby sens jedynie w wypadku, gdyby w WB zaszły głębokie zmiany polityczne. Choć dwie nowe partie w postaci Partii Brexit i Liberalnych Demokratów przedarły się do mainstreamu i złamały duopol, poparcie dla Partii Konserwatywnej i Partii Pracy wciąż jest wysokie. Być może w ogóle ogromnym błędem było przyjęcie Wielkiej Brytanii do Wspólnoty. Kultura anglosaska wydaje się nie przystawać do Europy kontynentalnej. Nie mówiąc już o systemie prawnym i poglądach na gospodarkę. Nie do końca można zrozumieć stanowisko Unii Europejskiej i idące za tym kolejne ustępstwa wobec Zjednoczonego Królestwa. Przez lata członkostwa tego kraju wielokrotnie ulegano jego kaprysom, które skutkowały specjalnym traktowaniem. W skutkach wynegocjowanej umowy rozwodowej widać rozbestwienie Wielkiej Brytanii. Aż dziw bierze, że tylko jeden człowiek w czasach integracji europejskiej wiedział czym pachnie przyjęcie Zjednoczonego Królestwa do rodziny europejskiej. Był nim Charles De Gaulle, który dwukrotnie blokował ten proces. Może główne powody oporu były nieco inne (zagrożenie dla pozycji Francji w Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej i jej rolnictwa a także zwiększenia wpływów USA w Zjednoczonej Europie), ale teraz trudno odmówić mu racji, że akcesja Wielkiej Brytanii mogła sprawić i sprawiła głównie same problemy.